Marcin Podrzutek (tłum. Porajski)/Tom IX/PM część IV/15
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Marcin Podrzutek |
Podtytuł | czyli Pamiętniki pokojowca |
Wydawca | S. H. Merzbach |
Data wyd. | 1846 |
Druk | Drukarnia S Strąbskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Seweryn Porajski |
Tytuł orygin. | Martin l'enfant trouvé ou Les mémoires d'un valet de chambre |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom IX Cały tekst |
Indeks stron |
Leporello pobiegł otworzyć; wszedł odźwierny zmieniony ze strachu i spytał:
— Czy jest panna Astarté?
— Albo co?
— Koniecznie natychmiast mówić z nią muszę... rzekł odźwierny, i gdy Leporello poszedł przywołać Astartę, dodał mówiąc sam do siebie:
— Ah! dla Boga... jeszcze cały drżę.
— Co ci to panie Durand? — spytała Astarté, spiesznie przybiegając.
— Ah! wystaw sobie panna, przed chwilą ktoś puka, otwiéram, aż tu wchodzi do mojéj budki jakiś wielki drab, z czarną brodą i posiwiałemi włosami, choć jeszcze dość młody; był nędznie ubrany, minę miał szczególną, a przytém széroką przepaskę na lewém oku. Słowem... okropny... okropny...
— Cóż daléj, — niecierpliwie rzekła Astarté... cóż dalej?
— Czy tu mieszka Baskina? — spytał mię opryskliwie.
— Tak panie, panna Baskina tutaj mieszka, — odpowiedziałem temu włóczędze, aby mu dać uczuć jego niegrzeczność. — Dobrze, — odparł, i dalejże ruszył na dziedziniec. Pobiegłem za nim. — Za pozwoleniem pana... mówię, tutaj się nie wchodzi w ten sposób; pani nikogo nie przyjmuje. — Owszem przyjmuje, i na dowód tego widzieć się z nią będę, — odpowiedział. I znowu daléj poszedł. Wtedy, jakém poczciwy, zatrzymałem go mówiąc: — Jeżeli pan gwałtem chcesz wejść do naszego domu... zaraz zawołam na wartę... Wszak dzielnie sobie poradziłem? — Na tę groźbę mój jegomość zbladł, dobrze to widziałem, zatrzymał się i rzekł: — No, nie wrzeszcz tak głośno, wróćmy do twéj budki, dasz mi na czém pisać i pismo natychmiast zaniesiesz twojéj pani, a zobaczysz co ci powié... za to żeś mię nie chciał do niéj wpuścić... — Na honor! ten człowiek powiedział mi to takim tonem, że mimo jego szubrawskiéj miny, obawiałem się czym nie zbłądził, że go nie przyjąłem. Dałem mu więc na czém pisać; i oto jest bilet, który kazał oddać pani... sam zaś czeka u mnie.
To mówiąc odźwierny oddał pannie Astarté świeżo zapieczętowany list.
— To niepodobna, — powiedziała pokojówka — nie mogę budzić pani, położyła się o piątéj zrana... i jeszcze na mnie nie dzwoniła.
— Do licha... poszlij tego brodacza do diabła, — rzekł Leporello, — a jeżeli chcesz, to ja się z nim rozmówię!
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
W dziesięć minut póżniéj, Astarté przybiegła.
— Ah! dla Boga... rzekła do Leporella... jakże dobrze uczyniłam żem ten list pani zaniosła!
A zwracając mowę do odźwiernego:
— Prędko, prędko, panie Durand, proś tego pana, przyprowadź go tutaj.
Odźwierny spiesznie odszedł i wkrótce wrócił, poprzedzając Bambocha.
Przypominamy, że bandyta, obwiniony o podwójne morderstwo i ścigany z lasu do lasu po ujściu z więzienia w Bourges, tylko co nie wpadł w ręce Beaucadeta i jego żandarmów, w lesie należącym do hrabi Duriveau; lecz spotkawszy naprzód Bête-Puanta, który go ukrył w swojéj jaskini, a potém pana Dumolard, któremu zdarł odzież, a zabrał konia i sakiewkę ze stu pięćdziesięciu luidorami, któréj tłuścioszek tak mocno żałował, — Bamboche przy pomocy téj summy, wśród niesłychanych trudów zdołał ujść śledzącéj go policyi, i nakoniec dostał się do Paryża, gdzie, nie bez przyczyny, miał nadzieję znaleźć lepsze schronienie. W końcu przypomniawszy sobie Baskinę, i wiedząc jak świetne zajmuje stanowisko, mniemał że u towarzyszki dziecinnych lat swoich pomoc znajdzie.
Gęstą czarną brodą do połowy twarzy zarosły, a za pomocą szerokiéj czarnéj opaski na léwem oku, jeszcze bardziéj zmieniony, był zresztą nie najgorzéj ubrany; lecz jego grube rysy, bladość i dzika fizyonomia, dostateczną były przyczyną że odźwierny wahał się zrazu wpuścić podobną osobę do swojéj pani.
— Chciéj pan tedy się pofatygować, — rzekła Astarté ciekawie, z obawą i zdziwieniem z ukosa patrząc na Bambocha, bo nie pojmowała dlaczego jéj pani z takim pośpiechem przyjmuje tego przybysza.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
W godzinę po wejściu Bambocha do Baskiny, Astarté znowu się zeszła z Leporellem i rzekła mu zdumiona:
— Ah! dla Boga!... mamy zawsze coś nowego.
— Cóż to, moja kochano?
— Ten człowiek z czarną opaską, zostanie tutaj na śniadaniu.
— Ah bah!
— I na obiedzie,.
— To znowu!
— I nocować tutaj będzie.
— Tom do djabła!
— I mieszkać...
— To chyba... musi być brat?
— Sza!... tajemniczo i po cichu szepnęła Astarté.
— Albo co?
— To jakiś polityczny przestępca... który umknął z więzienia, gdzie się dostał w czasie rozruchów.
— Ah! teraz rozumiem... biedak... polityczny przestępca... to mi przypomina pana Lebouffi... owego pompatycznego deputowanego z opozycyi, z którego nieraz tyle się wyśmiewaliśmy... tego co to sobie tłukł czaszkę pięściami, gdy miał występować na mównicę...
— Ten jegomość, — zaczęła znowu Astarté, — widać musiał sobie sprzykrzyć więzienie!... dlatego téż pani zaleca nam jak największą tajemnicę... My tylko oboje, w całym domu, będziemy wiedzieli że więzień tu się ukrywa... Będzie sypiał w pokoiku po tamtéj stronie pralni, którego okna wychodzą na ogród — ja mam klucz od tego pokoiku; co do pożywienia... sprzątając ze stołu, odłożysz mu ile będzie potrzeba, wprzód nim odniesiesz półmiski do kredensu.
— Bardzo dobrze. Ale odźwierny widział jak ten pan wchodził?
— Już pani i temu zaradziła. Powiész odźwiernemu, aby ten list odniósł natychmiast do vice-hrabi Scypiona... Podczas gdy pan Durand zajęty będzie tém zleceniem, ty pozostaniesz w jego budce, a skoro wróci, powiesz mu naumyślnie że otwierałeś człowiekowi z czarną opaską i że ztąd wyszedł.
— Rozumiem... To więc vicehrabia Scypio wrócił do Paryża?
— Zapewne musiał wrócić, bo poznałam jego pismo pomiędzy listami które rano pani przyniosłam, gdy zadzwoniła, aby mi oświadczyć ie człowiek z czarną opaską tutaj mieszkać będzie. Tak, vice-hrabia niezawodnie być musi w Paryżu: pani kazała ci powiedziéć że nieprzyjmuje nikogo prócz niego... i że ma tu przybyć około godziny trzeciéj.
— Dobrze, uwiadomię o tém odźwiernego jak wróci do swej budki, i nie przyjmę nikogo prócz vice-hrabi Scypiona... Ale zapominam, że go nigdy nie widziałem.
— Mniejsza oto, odźwierny zna go dobrze; jego tylko wpuści na dziedziniec.
— Nic nie szkodzi, dla większéj pewności, nim go wpuszczę, spytam o nazwisko.
— Wreszcie, — rzekła Astarté, — oto jego rysopis: twarz najpiękniejsza w świecie, włosy ciemne, małe, jasne, zakręcone wąsiki, oczy czarne, ot tak duże, zęby jak perły.
— Do djabła, moja panno, widać żeś się dobrze przypatrzyła pięknemu vice-hrabi.
— Z resztą, — wzruszając ramionami na uwagę Leporella powiedziała Astarté — ani zbyt słuszny, ani zbyt mały, ma prześliczną figurę, a ułożenie równie eleganckie jak twój dawny pan don Juan.
— Przy tylu doskonałościach — rzekł Leporella — pojmuję teraz że pani, jak powiadasz, głaszcze go, to też gdybym był na jéj miejscu wolałbym zasypiać przy tak ładnym chłopcu... jak przy porcelanowéj fajce.
— Będziesz ty milczał niecnoto! Daléj, żywo... ruszaj do odźwiernego, a ja biegnę zająć się kryjówką człowieka o czarnéj opasce.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Około godziny trzeciéj Leporello wprowadził vice-hrabiego Scypiona Duriveau do salonu Baskiny.
— Jeżeli pan vice-hrabia raczy chwilkę zatrzymać się, — rzekł mu Leporello, — pani zaraz nadejdzie.
Scypio skinął głową, Leporello wyszedł.
Podczas gdy vice-hrabia czekał na Baskinę, ta przy pomocy Astarté kończyła ubierać się. Kilka kolorowych sukien, tu i owdzie porozrzucanych na krzesłach, świadczyły że Baskina długo wybierała nim skłoniła się na ubiór, który miał być bez wątpienia niepokonany. Zdawało się że uczyniła doskonały wybór.
Wtedy Baskina w całym blasku swej zaślepiającéj piękności, kazała się uczesać à la Sevigne: tysiące pukli jéj ciemno błąd włosów piętrzyły się jedwabiste, delikatne, lekkie, wkoło pięknego jéj czoła, i pieściły jéj blade lica; lecz mimo téj bladości cera Baskiny była zarazem tak gładka, tak przezrocza i czysta, że brak rumieńca tém więcéj miał wdzięku, tém był szczególniejszy, iż stanowił sprzeczność z purpurą jéj ust i ogniem wielkich oczu z ciemnemi, prawie czarnemi brwiami, w porównaniu do przymglonych pukli jéj włosów, w których przebijało się powietrze i światło; dwie wielkie kokardy z różowych wstążek uzupełniały strój głowy.
Na różowéj jedwabnéj spódniczce, Baskina miała czarną jedwabną tunikę, mocno wyciętą, do stanu przystającą, spadającą zaledwie do kolan, i u spodu szeroko nasadzoną czarną sieczką, z pod któréj wychodziła czarna koronka aż do nóg sięgająca a jak siatka przezroczysta, przez którą widziano połyskujący odcień różowej spódnicy; małe przezroczyste rękawki zacieniowały jedynie czarowne rysy okrągłych, delikatnych, pulchnych i pełnych dołków ramion a wycięcie czarnego gorsetu, w V wykrojonego, byłoby odsłoniło prawie do połowy pierś niby z kości słoniowéj wykutą, gdyby jéj nie zakryła wielka różowa kokarda, umieszczona na wierzchu gorsetu, któréj cień rumiany padał na jej płeć śnieżystą.
Baskina stojąca wówczas przed lustrem, poprawiła lekkie sploty swych włosów, nadając im jakieś niby zaniedbanie i naturalność, daleko wyższe od wszelkiego wyszukania i symetryi,.. Potém wziąwszy czarną stalową sprzączkę, jeszcze mocniéj ścisnęła szeroką wstęgę opasującą jéj niewypowiedzianie szczupłą kibić, która że tak powiemy, od dzieciństwa przełamana, zachowała wątłość i wdzięk o jakich jedynie niepojęta giętkość hiszpańskich tancerek dać może wyobrażenie. Baskina bowiem podobnie jak one, mogła przeginać swą gibką jak u węża kibić, w prawo, w lewo, w tył i naprzód, słowem mogła się zwinąć we dwoje, a jéj szerokie biodra zaledwie wahały się wśród tego nęcącego bujania.
Niepodobna było wyobrazić sobie więcéj uroku aniżeli go miała Baskina tak ubrana. Astarté dotąd nie widziała nigdy jeszcze aby jéj pani dokładała tyle drobiazgowych starań w swém ubraniu, nigdy téż nie widziała jéj tak piękną.
Pokojówka usłyszawszy że któś ostrożnie puka do drzwi od sypialnego pokoju, spytała:
— Kto tam?
Głos Leporella odpowiedział zewnątrz:
— Pan vicehrabia Duriveau oczekuje pani w salonie, a tu list który do pani przyniesiono; czy będzie jaka odpowiedź?
Astarté uchyliła drzwi, wzięła list i podała go swéj pani.
Zaledwie Baskina list ten otworzyła, natychmiast mimowolnie zawołała:
— I on także... w Paryżu!
Po pilném przeczytaniu tego listu, który był od Marcina, Baskina rzuciła go w ogień, i zamyślona, dziwnie się uśmiechając, patrzyła jak gorzał; potém po kilkochwilowém dumaniu, zadrżała i rzekła do Astarty:
— Nie zapominaj, proszę cię, o mojém zleceniu względem osoby którą ukrywać tu będziemy... przez dni kilka... wywdzięczę ci się za twą gorliwość i wyrozumiałość.
— Pani może być pewna że dochowam... i bardzo dobrze dochowam tajemnicy.
— Liczę na ciebie Astarte! Pamiętaj że najmniejsza nieroztropność zrządzić może wielkie nieszczęścia...
— Niech się pani nie obawia, ręczę za Leporella jak sama za siebie.
— Wierzę ci... uprzedź go także, że zupełnie nikogo nie przyjmuję.
To mówiąc Baskina, przeszła pokój przyległy swojéj sypialni i wkrótce ujrzała przed sobą vicehrabiego.
Na widok Scypiona, przebiegł po całém jéj ciele dreszcz niedostrzegalny. Złowroga radość zaświeciła w jéj oczach... Mniemała że dotyka... i rzeczywiście dotykała od tak dawna upragnionej... i zamierzonéj zemsty... A zemsta takowa mogła być straszliwa...
Wyraz złowrogi tak szybko przesunął się po twarzy Baskiny, że Scypio nic nie postrzegł... Owszem lubo przyzwyczajony do blasku piękności Baskiny, piękność ta nigdy może nie wydawała ma się cudowniejszą, bardziéj podniecającą; to téż na jéj widok truchlejąc z miłości i żądzy, tryumfującym głosem zawołał:
— Wygrałem!... ojciec mój jutro przybywa... Podyktujesz warunki mojego małżeństwa z Rafaelą.
— Ah! szatanie... rzekła Baskina, rzucając się na szyję Scypiona i obejmując go prześlicznemi rękami.
— Czyś zadowolona, miła czarownico? — odpowiedział vice-hrabia, ściskając że tak powiemy, każdym z osobna palcem delikatną i okrągłą kibić Baskiny, a uniesiony niecierpliwym zapałem ognistemi usty szukając ust jéj. Lecz Baskina umiała uniknąć tego pocałunku, żywo wygięła się w tył i nieco na bok, a dzięki swéj gibkości, obwinęła się prawie w koło ręki młodzieńca; potém zostając niby leżąca w takiéj pozycyi, godnéj wyzywającego zaniedbania starożytnej Erygony, wlepiła w Scypiona swój wzrok wilgotny, przyćmiony, omdlewający... podczas gdy jéj rumiane usta, wydając palące tchnienie, dozwalały widzieć białą emalię jéj zębów.
Zaćmiło się w oczach Scypiona; lica jego zaogniły się; upojony, bezprzytomny, pochylając się ku Baskinie, rzekł jéj głosem drgającym, pożądliwym:
— O! jakżeś piękna... jak cię kocham!... Nakoniec... jesteś moja!
Zaledwie tych słów domówił, a Baskina zwinna i prędka jak żmija, wyrwała się z namiętnych objęć młodzieńca, mówiąc, jakby sobie wyrzucała że tylko co nie uległa mimowolnemu pociągowi:
— Nie... nie... jam szalona!...
Potém padła na stojący przy kominku fotel i twarz oburącz zakryła.
Scypio pobiegł do niéj wołając:
— O! na próżno bronić się pragniesz... kochasz mię... jesteś moja... jesteś...
Scypio nie dokończył. Baskina podniosła głowę i głośnym śmiechem wybuchła, a rysy jéj nagle przybrały zwykły sobie wyraz szyderstwa i wzgardy.
— Ah... to okropność! zawsze ta sama!... z gniéwem i goryczą zawołał vice-hrabia, mimo że wierzył w rzeczywistość miłosnego wzruszenia jakiemu Baskina zdawała się ulegać, — dopiéro co słuchała głosu swojego serca... o oto znowu, szydzi ze mnie i przywdziewa swą zuchwałą i drwiącą minę... o! ona nawet w miłości musi być komedyantką.
— A ty, czyliż nie jesteś także największym lisem, tojest najwyborniejszym ze wszystkich znanych mi komedyantów? A któż mi zaręczy, że ojciec twój przybędzie? kto mi zaręczy że nie chcesz tém kłamstwem nadużyć, jak ci się to już nieraz udało, niewinności biednéj dziewczyny? To mówiąc z obłudną miną Baskina zwiesiła oczy.
— Ojciec mój jutro przyjedzie! — Zawołał Scypio,... przysięgam ci to!
— Chcesz przysiądz? — śmiejąc się rzekła Baskina, — to pewno zbędziesz mię jakiem nikczemném kłamstwem.
— Ależ, — z gorączkową niecierpliwością przerwał Scypio, — wszakże pisałem ci, że nazajutrz po owéj scenie z moim ojcem, w któréj zdaje mi się okazałem niejaką siłę...
— Jeżeli opis twój był wierny, o czém nie wątpię, byłeś wyborny, byłeś ideałem zuchwalstwa i śmiałości... bo pokonać hrabiego własną jego bronią... na każdy wyrzut odpowiedzieć mu: — Co uczyniłem... to sama i ty czyniłeś!... o zaiste było to arcydzieło...
— Otóż! wszakże napisałem ci, iż nazajutrz po téj scenie powiedział mi:
— „Bah! niedorzecznie postąpiłem, oburzając się wczoraj przeciw warunkom twojego, a tém samém i mojego małżeństwa, niegodziwy łotrze; obaczę się z Baskiną, jestto najmodniejsza kobiéta w Paryżu, mówią że dowcipna jak szatan; widzę żeśmy stworzeni do wzajemnego porozumienia się.”
— Gwałtem widzę chcesz abym szalała za twoim ojcem.
— Przez litość posłuchaj mię, ja mówię na seryo, — powiedział Scypio. — Potém dodał: — „Tylko ani słowa o tém przed biédną Rafaelą; proszę o względy dla niéj dopóki się obaj nie pożenimy; później rób sobie co ci się podoba...” To mi powiedział mój ojciec w Tremblay, tydzień temu.
— Tydzień czy dziesięć dni, dobrze, ale późniéj?
— Późniéj chciał parę razy cofnąć obietnicę...
— A widzisz żeś mię oszukiwał!...
— Ale słuchajże, i zamiast drwić, może podziwiać mię będziesz.
— Ja bardzo lubię podziwiać cię, kochany Scypionie...
— Wiész... że mój drogi ojciec jestto największy filut w świecie...sam się tém chlubi, i słusznie; to téż widząc że groźbą nic na mnie nie wymoże pod względem warunków mojego małżeństwo, zezwolił; jednak mimo — bo jest bardzo przebiegły — parę razy próbował czy mię nie przerobi... odgrywając, z wielkiém mojém zdziwieniem, zupełnie nową rolę, w któréj z resztą,... wyznałem mu... żem go znalazł dosyć miernym.
— I jakaż to była rola?
— Już on raz odgrywał rolę ojca surowego: chciał więc spróbować jak mu się uda ojciec czuły... I w wielkiéj efektowéj scenie płakał... ale... Na honor... bardzo dobrze... bardzo dobrze!...
— O! filut!... z szyderczym uśmiéchem zawołała Baskina, — ale to było dla ciebie za mocne! — Spodziewam się że pojmujesz iż ani na minutę oszukać się nie dałem. Ale obaj mieliśmy prześliczną chwilę...
— Opowiedzno djable wcielony.
— Przybrał głos pełen tkliwości i rzekł mi: — A jednak... ja płaczę!... przed tobą — i to żadnego na tobie nie czyni wrażenia.” — No, no, odparłem, gdybym w łzy twoje wierzył... tobyś mię wyśmiał.
— Scypionie, niech wycałuję twoje piękne oczy za to jedno tylko słowo... Mów daléj i staraj się zasłużyć na drugi pocałunek... ale niecierpliwie pragnę dowiedziéć się, jak po tém wszystkiém ojciec twój przystał na widzenie się ze mną... na warunki, jakie...
— Piérwéj pocałuj... o!... pocałuj.
— Nie, nie... słucham... mów... żywo!
— Otóż! widząc że go znalazłem miernym w roli czutego ojca, dawca dni moich znowu chciał się przemienić w ojca surowego. Na jego przekleństwa, odpowiedziałem ze znajomą ci moją zimną krwią: — „Przypomnijno sobie ową wyborną historyę o głupim mężu na którym płaczem swoim wymogłeś gorące łzy, przekonawszy go, że platonicznie kochasz jego żonę, a jeszcze tego samego wieczoru miałeś z nią schadzkę... Przypomnij sobie to, coś mi z tego względu powiedział: — Trzeba się wprawiać, mój synu, do łatwéj łzy, to bardzo przydatne mając do czynienia z cudzemi żonami, a nawet, jak widzisz z ich mężami.”
— Uwielbiam cię... Scypionie! — zawołała Baskina, i zaraz seryo dodała: — Mów pan daléj...
— Zapomniałeś dodać, — rzekłem do mojego ojca: — że łatwa łza służy także do rozczulania synów; ale ze mną płaczliwe filuterstwo nic nie poradzi, bo ja jestem syn... nieprzesiąkający...
Widząc, że odgadłem jego podstęp, ojciec wrócił znowu do naturalnego stanu... tojest został ojcem filutem, i rzekł mi z uśmiechem: — „No, łotrze... tobie zawsze trzeba ustąpić; zgoda, pojutrze obaczę tę djablicę Baskinę.“ — Powiedział mi to przedwczoraj, i....
Scypio nie mógł dokończyć.
W téj chwili, mimo wyraźnego zakazu pani aby nikogo nie puszczał, Leporello zapukał i wszedł trzymając w ręku tacę, a na niéj list.
Był to list od hrabiego Duriveau, który oczekiwał w sąsiednim pokoju.