Marcin Podrzutek (tłum. Porajski)/Tom VIII/PM część IV/13
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Marcin Podrzutek |
Podtytuł | czyli Pamiętniki pokojowca |
Wydawca | S. H. Merzbach |
Data wyd. | 1846 |
Druk | Drukarnia S Strąbskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Seweryn Porajski |
Tytuł orygin. | Martin l'enfant trouvé ou Les mémoires d'un valet de chambre |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom VIII Cały tekst |
Indeks stron |
Jakkolwiek niespokojność pana Duriveau zrazu zdawała się nic nieznaczącą, zawsze jednak dowodziła że czytanie Pamiętników Marcina, nad którémi się tak mocno zastanawiał, potężnie już i może mimo wiedzy na jego umysł działało.
A że człowiekiem tym nadewszystko władała niezmierna duma, uległ więc nakoniec wpływowi téj drugiéj myśli:
— Ten nieszczęśliwy podrzutek, który w tylu trudnych i przerażających okolicznościach okazał tak wzniosłą duszę, ten lokaj poufale korespondujący z księciem... jestto mój syn...
Naostatek konieczne, nieszczęsne porównanie... nasuwało pamięci hrabiego ową scenę, w któréj Scypio zuchwałą zniewagę dla ojca posunął aż do najstraszliwszéj ostateczności. Pan Duriveau jak powiedzieliśmy musiał koniecznie czynić porównanie między Scypionem a Marcinem.
Mimo to jednak to niepewne i raczéj instynktowne jak dojrzałe wyrozumowanie, zrazu nie mogło wy wrzód całéj potęgi na umyśle hrabiego: bo człowiek lat i charakteru pana Duriveau nie przemienia się w jednym dniu. Jeżeli zatém czytanie Pamiętników Marcina w tę zatwardziałą duszę rzuciło kilka ziarn wspaniałomyślności, to następne dopiéro wypadki zdolne być mogły albo te ziarna rozkrzewić, albo téż zniszczyć w samym zarodzie...
Na chwilę z mimowolną dumą poddał się myśli że Marcin byt jego synem... myśli nacechowanéj prawą, wspaniałomyślną, i jeżeli tak rzec wolno, dobrą dumą; wkrótce jednak uległ znowu uczuciu dumy najszkaradniejszéj: oburzyła go wysoka wartość moralna syna, którego sobie przez chwilę winszował; zazdrość, nienawiść, gniéw, wstyd obudziły w nim najniegodziwsze namiętności. Okrutną radością cieszył się że Marcina wtrącił do więzienia, a wtrącił na długo; że przez znakomity wpływ swój i najsroższe obwinienie ściągnie nań surową karę, a tém samem uwolni się od obecności nędznika, który go przejmował zarówno wstrętem jak obawą.
Następnie jednak, ponieważ człowiek najprzewrotniejszy (zwłaszcza gdy w młodości znał lepsze uczucia), ponieważ człowiek najprzewrotniejszy nawet, powiadamy, mimo wszelkich usiłowań nie może zupełnie zamykać oczu przed wzniosłym blaskiem wielkich cnót, to i hrabia, wysłuchawszy nieszczęsnéj dumy która mu nakazywała nienawidzić Marcina... słuchał z kolei swojego sumienia, swojego ojcowskiego serca, które nakazywały mu aby szanował i kochał to zacne i mężne dziécię.
Wtedy pierwotna burza obrzydłych namiętności uśmierzała się, rozproszona potężną powagą sprawiedliwego i dobrego... równie jak chmury zapowiadające burzę rozpraszają się przed blaskiem słońca; hrabia zaczynał znowu ulegać słodkiemu, silnemu wpływowi rzadkich przymiotów Marcina... Podziwiał jego rezygnację częstokroć bolesną, nigdy jednak nieskalaną nawet chwilowém uniesieniem lub nienawiścią ku okrutnemu losowi, przeciw ojcu bez serca, który mu ten los zgotował!!... W najprzykrzejszych wyznaniach Marcina, hrabia nie znalazł nigdy słowa przekleństwa na macoszą społeczność, która od lat dziecinnych wydała go na łup ciemnoty, nędzy i występku...
Nie, nie, rezygnacya — poświęcenie — obowiązek, oto są trzy wyrazy malujące cale życie tego nieszczęśliwego.
W jednéj mianowicie chwili pan Duriveau nie zdołał powstrzymać na sobie wzruszenia; tojest gdy czytał zdanie określające postępek Marcina z Reginą, Justem i księciem de Montbar:
Człowiek z sercem choćby zajmował najpodrzędniejsze nawet stanowisko, zawsze spełniać może szlachetne czyny.
Zdanie wzruszające którego nauczył, którego przykład dawał Marcinowi Klaudyusz Gérard....
W chwili gdy pan Duriveau odczytywał przytoczone dopiéro wyrazy kończące epizod księżny de Montbar i Pamiętniki Marcina, czwarta godzina wybiła na zamku Tremblay.
Noc, z wieczora spokojna, teraz straszliwą burzą wrzała; rzęsisty dészcz padał na dworzu, wielkie drzewa parku gwałtownie wiatrem poruszane, wydawały głuchy przedłużany szmer, niby zburzonego morza.
Hrabia głęboko zadumany, oparł łokieć na biurku, głowę oburącz zasłonił, czytał i rozważał, a umysł jego tak dalece był zajęty, iż nie posłyszał że obrócono klucz w zamku drzwi prowadzących z jego gotowalni, do któréj, jak wiémy, przytykały schody od stancyi Marcina.
W chwili gdy nowy i gwałtowny powiéw wiatru poruszał zewnętrznemi okiennicami, drzwi których klamka lekko puściła, otworzyły się...
Lecz niezupełnie.
Pan Duriveau sądził że wiatr drzwi otworzył, na chwilę obejrzał się, lecz znowu wpadł w dumania: na jego energicznej twarzy kolejno malowały się sprzeczne uczucia miotające jego duszą; lecz, w téj chwili wyraz twarzy hrabiego świadczył, że tym uczuciom przewodniczy wspaniałomyślność... Dwakróć smutnie poruszył głową, a po jego ustach, zwykle dumnych i pogardliwych, przebiegł uśmiech politowania.
Wtedy otworzyły się na rościerz drzwi dotąd nieco tylko uchylone, ale otworzyły się lekko, a na przeciwległéj im ścianie, zupełnie w cieniu pogrążonéj, ukazała się twarz Klaudyusza Gérard...
Z odkrytéj głowy wykradacza równie i z włosów jego kożucha, ściekała woda; czarne błoto na spodniach świadczyło że musiał brnąć po bagniskach i torfowym gruncie.
Postrzegając że hrabia zajęty czytaniem, Klaudyusz Gérard zdawał się mówić gestem i fizyonomią:
— Tego się spodziewałem...w sam czas przybywam...
Potém po grubym kobiercu cicho zbliżył się do pana Duriveau i położył mu na ramieniu swą szeroką rękę.
Hrabia podskoczył na krześle i żywo się obrócił; lecz na widok wykradacza zaniemiał, osłupiał, i nim się ruszyć zdołał Klaudyusz Gérard schwycił rękopis Pamiętników Marcina i ukrył go w obszernéj kieszeni swojego kożucha; potem surowym głosem rzekł do hrabiego:
— Mój panie, Marcin lękał się właśnie tego nadużycia ufności... widzę że wczas przybywam...
— Ty tutaj!! — zawołał hrabio wychodząc nakoniec z osłupienia.
I żywo wstając, pobiegł do kominka i gwałtownie targnął sznurkiem od dzwonu.
— Ten dzwonek idzie do stancyi Marcina... a wiadomo panu...że go tom nie ma — zimno rzekł Klaudyusz. — Jesteśmy tutaj sami... okiennice i drzwi zamknięte.
— Chcesz więc zamordować mię! nędzniku! — zawołał hrabia spojrzeniem szukając jakiejkolwiek broni.
Po coś tu przyszedł?
— Przychodzę oświadczyć panu, — smutno i uroczyście mówił Klaudyusz Gérard, — że Perrine Martin, matka twojego syna... umarła téj nocy...
— Umarła? ona, matka Marcina!.. zawołał hrabia.
— Umarła! przed trzema godzinami... — powiedział Klaudyusz Gérard, — tu, na jednym z pańskich folwarków, do którego była przeniesiona...
— Ona była tutaj, — szepnął pognębiony hrabia,... umarła... Marcin jest jéj synem!... a więc to prawda...
— Tak jest... Marcin jest jéj synem i twoim panie... tak jest, ona umarła! — zwolna powtórzył Klaudyusz Gérard jakby te słowa chciał wyryć w głębi serca pana Duriveau.
— Nie, nie, — prawie w obłąkaniu zawołał hrabia, to sen, to sen okropny...
— Jeżeli to sen, mój panie, — odparł Klaudyusz, — przebudzi cię z niego dzwon za umarłych, który się ozwie o zaraniu...
— O! ta śmierć... w chwili — szeptał upokorzony hrabia, — gdy cała przeszłość staje mi przed oczami...
Ton mowy i fizyonomia pana Duriveau objawiały wówczas tak szczerą boleść i zgryzotę, że Klaudyusz Gérard litując się nad nim rzekł mu mniej groźnym głosem:
— W imię téj przeszłości... w imię wszystkich cierpień syna twojego... w imię odwagi i rezygnacyi jakie objawił... żałuj panie... jeszcze czas, wierz mi!
Hrabia, zarazem zawstydzony i rozgniéwany że dozwolił Klaudyuszowi Gérard dostrzedz swoje wzruszenie, oburzył się przeciw wspaniałomyślnym uczuciom jakim już ustępował, i zawołał:
— Ani słowa więcéj... wychodź ztąd natychmiast!
— I Bogu się nakoniec sprzykrzy... donośniejszym głosem rzekł Klaudyusz Gérard... Strzeż się panie...
— Pójdziesz ty precz! — w rozpaczy zawołał hrabia.
— Posłuchaj mię panie, zaklinam cię — zmienionym głosem ciągnął dalej Klaudyusz, — mówię do pana bez nienawiści, bez uniesienia. — We wszystkiém co zaszło widocznie objawia się wola Opatrzności... Téj samej nocy... i prawie o téj saméj godzinie konała twoja ofiara... matka Marcina... syna twojego... kiedy czytając opis życia tego nieszczęśliwego dziecka... poznałeś go po raz piérwszy, a jestem pewny... także żałowałeś i pokochałeś... Powtarzam panu, że w tém wszystkiém jest coś więcéj jak prosty traf... — coraz bardziéj nakazującym głosem dodał Klaudyusz — tak jest... i jeżeli pan do tego stopnia zaślepiony będziesz, że się nie ukorzysz przed tajemniczą Opatrznością widoczną w obecnych wypadkach... strzeż się... bo niepojęte przeczucie powiada mi, że cię ugodzi cios straszny i nieprzewidziany.
Hrabia mimo swój dumy i zatwardziałości, struchlał na te słowa Klaudyusza Gérard, wyrzeczone z proroczą powagą i uroczystością... bez nienawiści i bez groźby, lecz raczéj z litością, bo wykradacz zdawał się być przekonany o swéj wróżbie.
— Straszny cios... ma mię ugodzić?... — szepnął pan Duriveau rzucając na wykradacza niedowierzające i ponure spojrzenie, — ten cios... wymierzy zapewne... twoja nienawiść... bo zechcesz ziścić twoję przepowiednię.
— Alboż i teraz nie jesteś w mojéj mocy?... — rzekł Klaudyusz Gérard. — Nie, — dodał smutnie, — nie, tu nie idzie o moję zemstę... jeżeli okażesz skruchę, zemsta moja będzie niesłuszna i bezpożyteczna... jeżeli zaś w złem trwać nie przestaniesz, wtedy... przysięgam na wieczną sprawiedliwość Boga, w którą wierzę... tajemny i niepokonany głos jakiś mówi mi, że daleko potężniejsza ręka aniżeli ręka człowieka, weźmie na się ukaranie ciebie.
Na te stówa zdawało się pomieszanemu hrabiemu, że widzi przed sobą ognistemi literami wyryte imię Baskiny... a w tej chwili Klaudyusz Gérard ulegając uczuciu, a raczéj wrażeniu niewysłowionej litości, padł mu do nóg i rzekł:
— Patrz pan... oto padam przed tobą na kolana... ja... ja... Klaudyusz Gérard, i błagalnie załamując ręce, oświadczam ci w imieniu Marcina... w imieniu drugiego syna twojego, nakoniec w twojém własném imieniu: bądź dobrym, bądź ojcem... spełnij obietnice jakie mi uczyniłeś, wówczas gdym ci darował życie które ci wydrzeć miałem prawo. Żałuj... pokutuj... bo inaczéj, jeszcze raz powtarzam, widzę już dłoń Pana gotową cię skruszyć!!
— I ty myślisz stary łotrze!... że mię twoja szarlatanerya przekona, zastraszy... — zawołał hrabia z tém większą wściekłością, że groźna przepowiednia Klaudyusza na chwilę w istocie przeraziła go, zwłaszcza gdy pomyślił o Baskinie i o jéj wpływie na Scypiona, który to wpływ po przeczytaniu Pamiętników Marcina wydał mu się jeszcze bardziéj przerażającym i straszliwym — i z całą pogardą nieposkromionej dumy dodał:
— Ah! sądzisz widzę, że masz sprawę z człowiekiem nikczemnym i łatwowiernym?... mówisz mi o zmarłéj kobiécie, o podrzutku... o sprawiedliwości nieba? Do licha! niezły koncept!... A ja, oświadczam ci, mój ty proroku, że niebo jest za mną, bo umarła już w trumnie, a bękart w więzieniu.
Na te wyuzdane słowa Klaudyusz Gérard podniósł się zwolna, milczący, rzucił na hrabiego pełne trwogi spojrzenia, i zabierał się do wyjścia.
— Stój! — zawołał pan Duriveau rzucając się na wykradacza, — jeżeli wraz z twym spólnikiem potrafiłeś ujść żandarmom, to mnie nie ujdziesz... a bękarta znowu schwytają... choćby mię jego ujęcie tysiąc luidorów kosztować miało!
Klaudyusz Gérard tak silnie odtrącił pana Duriveau, iż ten stracił równowagę i padł na fotel, a tymczasem za jednym poskokiem wykradacz zwierzyny dostał się do gotowalni, zamknął hrabiego na klucz w sypialnym pokoju, wyskoczył przez okno które przez przezorność pierwéj już był otworzył dla zapewnienia sobie ucieczki, i wnet znikł pomiędzy drzewami parku.
Niespodziane pojawienie się Klaudyusza Gérard w pokoju pana Duriveau wytłómaczyć należy:
Droga z folwarku Grand-Génevrier do najbliższego miasteczka była daleka i niebezpieczna; trzeba było przebyć blizko dwie mile torfowego gruntu i bagnisk prawie niedostępnych dla tych, którzy nie znali miejsc w których te błota przerżnięte były żyłami twardego gruntu.
Beaucadet i jego żołnierze jechali konno. Po zajściu księżyca nastała głęboka ciemność, burza wyła gwałtownie, jeźdźcy zatem tylko powoli i bardzo ostrożnie przebywać musieli bagniska, w których konie ich niekiedy brnęły aż po brzuchy.
Tak więc dwaj więźniowie prawie wolni byli od straży. Marcin usłyszawszy że Beaucadet doradza panu Duriveau odbycie rewizyt w stancyi pokojowca, struchlał... bo jego Pamiętniki wpaść mogły w ręce hrabiego; po cichu więc uwiadomił Klaudyusza Gérard o swéj obawie. Klaudyusz miał związane ręce, lecz korzystając z kłopotliwego położenia żandarmów i ich niebezpiecznego marszu, sam przyzwyczajony oddawna do przebiegania po tych bagnistych drogach i do błąkania się po nocy, a tém samém prawie lepiéj widzący w ciemności aniżeli za dnia, również po cichu odpowiedział Marcinowi:
— Wydobądź nóż z mojéj kieszeni, rozerznij krepujące mnie więzy, a przy piérwszéj sposobności ręczę za resztę.
Sposobność ta wkrótce się nastręczyła: Beaucadet zawołał o pomoc czując że koń jego znika w błotach, tłoczony ciężarem swojego jeźdźca. Marcin korzystając z tego wypadku, który zajął całą uwagę żandarmów, przeciął więzy Klaudyusza, a ten w dwóch poskokach dostał się na znaną sobie ścieżkę, i znikł w ciemności, nim jeszcze żandarmi domyślili się jego ucieczki.
Klaudyusz Gérard czém prędzéj dążył do zamku Tremblay. Musiał przechodzić około folwarku, do którego przeniesiono matkę Marcina, a pewny wyrozumiałości nieszczęśliwych dzierżawców, którym częstokroć różne wyświadczał przysługi, wstąpił do nich, aby się przekonać o stanie zdrowia Perriny-Martin... Dzierżawca i jego żona zalani łzami, nie chcieli wpuścić Klaudyusza Gérard do lichéj izdebki, w któréj złożono Perrinę. Domyślił się zatem wszystkiego.
Ten cios straszliwy zachwiał Klaudyuszem: jednak wnet przypominając sobie jak pilny interes wzywa go do zamku, ruszył w dalszą drogę, łatwo przebył ogrodzenie parku, i dostał się aż pod same budynki.
Drzwi wiodące na korytarz, do którego przytykały schody od stancyi Marcina, rzadko wewnątrz zamykano, bo słudzy częstokroć do późna na wsi bawiący zawsze zapewniali sobie ten środek cichego powrotu do domu w śród nocy. Marcin, dla większéj pewności, dał był Klaudyuszowi Gérard drugi klucz do swój stancyi; tym sposobem Klaudyusz dostał się do mieszkania pokojowca hrabiego, a znalazłszy na kominku zapałkę, rozniecił światło i postrzegł że tłomok otworzony. Drzwi przy schodach wiodące do gotowalni pana Duriveau były otwarte, Klaudyusz więc domyślił się wszystkiego, przyłożył oko do zamku u drzwi od sypialnego pokoju i postrzegł że hrabia czyta.
Poczém, jak powiedzieliśmy, otworzył okno w gotowalni przyległéj ogrodowi, zapewnił sobie odwrót i korzystając z ryku burzy, z lekka otworzył drzwi od sypialnego pokoju, gdzie też wszedł wcale niebędąc słyszany.
Dodajmy jak najspieszniéj że trwogę dzierżawców, u których Klaudyusz zatrzymał się na chwilę dążąc do zamku Tremblny, wznieciło letargiczne omdlenie, w jakiém Perrina Martin tak długo zostawała, iż ci biedacy sądzili że umarła. Klaudyusz więc sądził, że istotnie żyć przestała....
W tydzień po widzeniu się Klaudyusza z panem Duriveau, ciekawe wypadki miały miejsce w Paryżu, w mieszkaniu Baskiny, dokąd zaprowadzimy czytelnika.