Marta (de Montépin, 1898)/I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Marta |
Wydawca | A. Pajewski |
Data wyd. | 1898 |
Druk | F. Kasprzykiewicz |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Petite Marthe |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Styczeń miał się już ku schyłkowi.
W ciągu czasu krótkiego, stało się rzeczy wiele.
Robert Verniere, otrzymawszy pieniądze z przekazu, przesłanego mu przez żonę z Nancy, mógł był zaliczyć znaczną sumę przedsiębiorcom, wybranym przez budowniczego, i roboty około odbudowy fabryki postępowały ze zdumiewającą szybkością.
Podług kontraktu, ukończone być miały dwudziestego lutego, pod rygorem zapłacenia przez przedsiębiorców znacznego odszkodowania za każdy dzień opóźnienia.
Robert Verniere obrany został na głównego opiekuna, a Daniel Savanne na opiekuna przydanego Aliny Verniere przez radę familijną, w celu uregulowania interesów i zawarcia aktu spółki, zapewniającego. młodej dziewczynie trzecią część zysków z przedsiębiorstwa.
Ze wszystkiemi firmami, z któremi Ryszarda łączyły interesy, Robert osobiście zawiązał stosunki. Wszędzie przyjęty został uprzejmie i otrzymał zapewnienie, że stosunki z fabryką odbudowaną trwać będą na dawnych warunkach.
Aurelia po powrocie z Alzacyi i Lotaryngii okazała wielkie zadowolenie ze wszystkiego, co uczynił jej mąż.
Dom w Neuilly spodobał się jej bardzo i kontrakt kupna został natychmiast podpisany.
Nową siedzibę niezwłocznie objęto w posiadanie i Alina Verniere podążyła tam za ciotką, dla której czuła wielką życzliwość i wdzięczność nieskończoną.
Jednakże nie bez żalu rozstała się z rodziną Daniela Savanne, wśród której żyła tak długo szczęśliwie obok Henryka i Matyldy.
Ażeby jednak to rozłączenie wydało się jej mniej przykrem, sędzia pozwolił swej córce, ażeby jej towarzyszyła i przepędziła wraz z nią w Neuilly dwa pierwsze miesiące po przenosinach.
Henryk zaś co niedzielę poświęcać im miał cały dzień.
W lecie zaś Aurelia i Alina znów miały spędzić dwa miesiące w parku Saint-Maur, gdzie sędzia śledczy posiadał ładną willę, zachwycająco położoną.
Filip de Nayle czuł się wielce uszczęśliwionym.
Za to Henryk Savanne nie był temu rad.
Przyzwyczaić się nie mógł do tego, aby Alina nie mieszkała już na bulwarze Malesherbes. Chociaż wiedział, że ta opieka stryjostwa połączona jest z polepszeniem bytu materyalnego Aliny, nie mógł jednak powstrzymać się od tej uwagi, napojonej goryczą:
— Wolałbym tysiąc razy, aby do tego nie było doszło! Co mnie obchodzi ten majątek, który mają dla niej odzyskać? Ja będę dość bogatym dla dwojga!
Kataryniarz Magloire odbywał swe wędrówki codzień w towarzystwie Marty, a pończocha to jest skarb sieroty, coraz bardziej grubiał.
Wycieczki te dodawały zdrowia i siły dziecku.
Marta nie zapomniała o babce.
Dwa razy ze swym opiekunem obecnym chodziła do szpitala św. Ludwika.
Doktór Sermet pocieszył ich zapewnieniami, ale nie pozwolił się im zobaczyć z chorą.
Trzeba jej było oszczędzić wszelkiego wzruszenia, trzeba więc było czekać.
Przecież i sędzia śledczy, przedstawiciel sprawiedliwości, czekać musiał również.
Doktór dotąd sprzeciwiał się badaniu Weroniki Solllier przez Daniela Savanne.
Słusznie chlubiąc się z kuracyi, jaką przeprowadził, i z cudownych wyników operacyi, jakiej dokonał, niechciał czemkolwiek bądź zaszkodzić chorej i uniemożliwić ostatecznego powodzenia.
Najmniejsze znużenie, najdrobniejsze obciążenie umysłu, sprowadzić mogły zawikłania, których należało za jakąbądź cenę unikać.
Weronika odzyskała mowę.
Znajdowała się w pełni kuracyi, blizka wyzdrowienia.
Z chwilą, gdy myśl zbudziła się w biednej głowie zbolałej, gdy usta mogły były wydać dźwięk, chciała mówić, wypytywać i wyjąkała w sposób, zaledwie zrozumiały:
— Pan Verniere?.. moja mała Marta?..
Pytania te zwrócone były do doktora Sermet.
Ten zrozumiał, że, dla usunięcia wszelkiego niebezpieczeństwa, zawikłań, należało utrzymywać najgłębszy spokój w umyśle rannej.
Dlatego pośpieszył odpowiedzieć:
— Wszak pani chcesz żyć dla tych, których kochasz?.. A więc zabraniam pani najzupełniej myślenia i męczenia mózgu... Dowiedz się pani tylko, że pan Verniere jest ranny, ale może się wyleczyć, że pani droga Marta znajduje się po za wszelkiem niebezpieczeństwem, pod opieką dzielnego i godnego chłopca, którego znasz dobrze, Magloira, kataryniarza, i wkrótce, jeżeli ulegać będziesz moim poleceniom, oboje będą mogli cię widywać wkrótce. Zabraniam pani rozmyślać, zabraniam mówić... Wyzdrowienie szybkie może nastąpić tylko w takim razie...
Weronice oczywiście pilno było wyzdrowieć.
Posłuszną więc była rozkazom doktora.
Nie rozmyślała wcale i zachowywała najzupełniejsze milczenie.
Marta była pod opieką mańkuta. Ta wiadomość jej wystarczała aby zupełny spokój zapanował w jej umyśle, spokój, wymagany przez chirurga.
Kilka dni upłynęło.
Polepszenie uwidoczniało się szybko.
Doktór, sądząc, że jest dość silna do zniesienia ciosu, oznajmił jej z największą ostrożnością o śmierci Ryszarda Verniere i najzupełniejszem zniszczeniu fabryki.
Spodziewała się tego i, jakkolwiek wrażenie to było bolesne, nie sprowadziło następstw szkodliwych.
Doktór Sermet zwlekał jeszcze z zawiadomieniem jej o strasznem kalectwie, które miało być następstwem rany.
Ślepota!
Jak się ona jej podda?
Aparat, położony na wierzchu twarzy Weroniki i zasłaniający jej oczy, nie pozwolił jej zdać sobie sprawy z jej położenia.
Co za uderzenie piorunu będzie dla niej w dniu, kiedy zdejmą bandaże, a oczy odsłonięte zobączą tylko ciemności?..
Chirurg lękał się tej chwili.
∗
∗ ∗ |
Po badaniu ogólnem, dokonanem na widowni zbrodni, Daniel Savanne zebrać chciał zeznania dokładniejsze, szczegółowsze, podporządkować materyał śledczy i dlatego wzywał jeszcze kolejno do swego gabinetu pierwszych świadków, już przesłuchanych, do których przyłączali się jeszcze inni.
Z tej powolnej i ciężkiej pracy nie wyłaniała się żadna wskazówka, któraby mogła kierować poszukiwaniami, jakie agenci policyjni prowadzili potajemnie w Saint-Ouen i w okolicach.
Magloire i mała Marta stawili się również w gabinecie sędziego.
Odpowiedzi dziecka pozostały te same.
Kataryniarz, podług wiadomego nam planu postępowania, poprostu tylko potwierdzał pierwsze zeznanie.
O klejnociku, znalezionym w zaciśniętej ręce Weroniki, nie rzekł ani jednego słowa!
W ambasadzie przy ulicy Lille położenie barona Wilhelma Schwartza nie było do pozazdroszczenia.
Od czasu pożaru fabryki w Saint-Ouen, od dnia kiedy w powozie swym obecny był na pogrzebie Ryszarda Verniere, kiedy widział był całą rodzinę Verniere, idącą w orszaku żałobnym, otrzymywał z biura wywiadowczego głównego sztabu niemieckiego depesze mniej niż pochlebne, w których wymawiano mu brak doświadczenia, niezręczność w kierowaniu podwładnymi oraz powierzonymi mu interesami.
Nawet napomykano o odwołaniu go ze stanowiska, jeżeli nie zaprowadzi szybkiej zmiany w toku rzeczy.
Depesze te dotyczyły głównie sprawy Roberta Verniere, co do którego w Berlinie miano lepsze wiadomości, gdy baron Schwartz nie był w stanie nic donieść o jego postępkach.
Wiedziano już że pani Verniere sprzedała wszystkie swe posiadłości w Alzacyi i Lotaryngii i w Niemczech, ażeby dostarczyć mężowi funduszów do odbudowania fabryki w Saint-Ouen, na której czele miał stanąć.
Wiedziano, że ministeryum wojny i marynarki w dalszym ciągu zawarły z Robertem kontrakty, dotyczące robót, rozpoczętych przez brata jego Ryszarda, i że nadto Robert miał przedstawić do departamentu armaty nowego systemu dla artyleryi polowej, dla okrętów i bateryj nadbrzeżnych.
To miało szczególną doniosłość.
Człowiek ten, który żył wśród warsztatów w Niemczech, czy nie zechce oddać Francyi do użytku te wszystkie wiadomości i pomysły wynalazcze, w które się dzięki swym zdolnościom wtajemniczył, podczas pobytu w Berlinie oraz innych miastach niemieckich?
Pani Verniere, dawna pani de Nayle, dziecko zabranej prowincyi, nienawidziła Prus. Więc ona miałaby może dość władzy nad mężem, ażeby go przejąć swą nienawiścię?
Ojciec Aurelii, rozstrzelany został w Savernie wbrew prawom ludzkim i ludzkości; jeżeli teraz dawała Robertowi pieniądze bez rachunku, czy nie dlatego to czyniła, ażeby go uczynić niebezpiecznym wrogiem dla narodu, który go dawniej miał na swym żołdzie.
Temu należało wszelkiemi sposoby zapobieḍz.
Trzeba było spróbować, czy ta istota sprzedająca nie da się raz jeszcze przekupić.
Trzeba było, ażeby we Francyi, gdzie osiądzie i grać będzie rolę wybitną, stał się tem, czem był w Berlinie, człowiekiem oddanym Prusom.
Syn Aurelii — w sztabie głównym niemieckim wiedziano o wszystkiem — był uczniem wybitnym szkoły sztuk i rzemiosł, dawał już dowody wysokiej inteligencyi i zdolności niepospolitej.
Matka wychowała go niezawodnie w nienawiści przeciwko niemcom.
Ponieważ jednak był młodym, miał namiętności i pragnienia młodości, a może upodobanie do wydatków i zbytku.
Złotem kupuje się wszystko!
Trzeba było kupić Filipa de Nayle, jak Roberta Verniere.
W Berlinie oczekiwano już oddawna żądanych dokumentów w przedmiocie uruchomienia armii francuzkiej na granicy wschodniej.
Z niemniejszą niecierpliwością oczekiwano modelu nowych armat.
Nic nie nadchodziło.
Agenci tajni Niemiec, jakkolwiek płatni sowicie, pogrążali się w kompromitującej bezczynności.
O’Brien, magnetyzer, używał życia, nie biorąc do serca interesów tych, którzy czynili mu byt łatwym i bardzo dostatnim.
Wszystko to wyrzucano z goryczą baronowi Schwartz.
Wreszcie w ostatniej depeszy cyfrowanej oświadczono mu katуgorycznie:
„Niemcy są oszukiwane, płacąc drogo ludziom, którzy im nie służą, albo służą źle. Zmień pan swoich podwładnych. Stań się znów człowiekiem pomysłowym i energicznym, jakim byłeś dawniej, w przeciwnym razie będziesz w niedługim czasie pozbawiony swego stanowiska. Już wskazywany jest pański następca.“
Po otrzymaniu tej depeszy urzędnik do szczególnych poruczeń przestraszył się wielce i zasmucił.
Stanowisko, jakie zajmował w Paryżu, było bardzo przyjemne i jednocześnie bardzo korzystne, pozwalało mu prowadzić życie na szeroką skalę, czego nie mógłby przy bardzo małem majątku osobistym.
Gdyby stracił posadę, którą uzyskał dzięki wysokim protekcyom, przyszłość dlań przedstawiała się przerażająco.
Ażeby uniknąć tak fatalnego upadku, trzeba było, dopóki czas jeszcze, zaspokoić wymagania głównego sztabu.
Baron Schwartz postanowił więc przedewszystkiem, zgodnie z radą otrzymanej depeszy, zająć się zmianą lub rozruszaniem swoich podwładnych.