<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Marta
Wydawca A. Pajewski
Data wyd. 1898
Druk F. Kasprzykiewicz
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Petite Marthe
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LXII.

Punktualnie o godzinie 7-mej Filip stawił się w gabinecie Daniela.
Pierwsze słowa młodzieńca były zapytaniami, o ile prawdziwemi są doniesienia dzienników.
— Tak, moje dziecko — odpowiedział sędzia — fatalność nas prześladuje.
— Czy pozwoli mnie pan sędzia zapytać o cel mego wezwania?
— Dowiedziałem się od Henryka, że w chwilach wolnych zajmujesz się kryptografią.
Filip drgnął.
— Tak — odrzekł.
— Henryk twierdzi, żeś nabrał już dużej wprawy.
— Czy o list cyfrowany panu sędziemu chodzi?
— Tak... Ale proszę cię o najzupełniejszy sekret.
— O! naturalnie.
Daniel wyjął list, znaleziony w walizie O’Briena, i pokazał go Filipowi.
Na widok pieczęci czerwonej z herbem pruskim, młodzieniec zbladł.
Koperta była zupełnie podobną do listu, odcyfrowanego przezeń przed kilku dniami.
— Otwórz tę kopertę, moje drogie dziecko — rzekł doń sędzia — i zobacz, co zawiera.
Filip od pierwszego spojrzenia poznał, że ten sam system kryptograficzny użyty był do obu listów.
— Czy odgadujesz może klucz do tych cyfr? — zapytał Daniel.
— Tak, zdaje mi się.
— I odcyfrujesz ten list?
— Postaram się przynajmniej.
— Będę ci nieskończenie wdzięczny za tę przysługę. Zabierz ten list tajemniczy, moje drogie dziecko... Zobaczę się z tobą w sobotę.
Filip pożegnał się z sędzią.
W dziesięć minut później Henryk wraz Magloirem wszedł do stryja.
Zamknęli się we trzech i rozmawiali długo.


∗             ∗

W willi Neuilly Filip około godziny dziesiątej wieczorem zdołał się wsunąć do swego gabinetu i zabrał się niezwłocznie do odcyfrowania listów. Wreszcie około godziny drugiej zrana, z bólem serca przesylabizowawszy każdy wyraz i podstawiwszy go pod każdą cyfrę — a każdy z tych wyrazów był dlań odkryciem, uderzeniem pioruna — młodziniec odczytał w całości list przetłomaczony, uzupełniając go tu i owdzie:
„Pilnujcie fabryki Ryszarda V., inżyniera w Saint-Ouen. Kupić człowieka, jeśli da się sprzedać, oraz jego wynalazki dla marynarki. Zapłacić milion, gdyby wymagał. Brat jego, Robert V., nasz agent tajny, pewien jest, że Ryszard mógłby nam służyć. Trzeba trafić do majstra Klaudyusza G. Potrzeba mieć w sztabie wojennym plany nowych fortów od granicy wschodniej. Zobaczyć się z porucznikiem inżynieryi X. w ministeryum... Zapłacić nawet drogo. Dzięki za wskazówki o nowych karabinach. Potrzeba mieć model. Zobaczyć się z kapitanem artyleryi D. w ministerym wojny, to nasz człowiek... Pokazać ten list naszemu przedstawicielowi wojskowemu.“
Wszystko to było jasne, dokładne, nie pozostawiało żadnej wątpliwości w umyśle Filipa.
Fabryka Ryszarda V., której miano pilnować, była to fabryka Ryszarda Verniere. Brat jego Robert V. był to Robert Verniere, majster Klaudyusz G. był Klaudyuszem Grivot; Robert był agentem tajnym niemieckim.
Kto wie, czy Ryszard Verniere nie przypłacił życiem odmowy sprzedania się Niemcom?
Kto wie, kto był jego mordercą?
Syn Aurelii zadawał sobie te pytania, lecz nie śmiał na nie odpowiedzieć.
Nagle inna myśl przebiegła mu przez głowę jak błyskawica.
Robert prosił go o wykonanie planów kartaczownicy nowego systemu, bomb dla marynarki i t. p.
Straszne podejrzenie obudziło się w nim.
Spojrzał na zegar.
Wskazywał godzinę drugą zrana.
— Nie — wyszeptał — nie mogę teraz jechać do Sain-Ouen... Wszystko to musi pozostać w tajemnicy.
Filip się położył, ale nie mógł zamknąć oczu.
Wstał i ubrał się, a o piątej przybył do fabryki, w chwili gdy dzwoniono na robotników do rozpoczęcia pracy.
Podczas nieobecności Roberta, tylko Filip miał prawo wchodzić do jego gabinetu, od którego posiadał podwójny klucz.
Udał się tam.
Po drodze spotkał się z Klaudyuszem Grivot.
Na widok jego krew przypłynęła mu do serca.
— A może to jego wspólnik? — pomyślał.
Przeszedł, odkłoniwszy się majstrowi.
Klaudyusz, na wszystko uważający i bardzo podejrzliwy, uderzony został zmianą wyrazu twarzy młodzieńca.
— A temu co jest? — mruknął przez zęby.
Filip wszedł do gabinetu ojczyma i zamknął drzwi za sobą na zasuwkę.
Plany drogocenne były ułożone po porządku w kartonach ponumerowanych.
Filip sam je uporządkował.
Były one sporządzone w trzech egzemplarzach.
Jeden z nich dostarczony został do ministeryum, winny więc były pozostać jeszcze dwa.
Poszukał ich gorączkowo.
Znalazł jeden.
Tylko jeden.
W gabinecie powinny się były znajdować również podwójne modele bomb i model kartaczownicy.
Modeli bomb nie było wcale. Model kartaczownicy znajdował się, lecz Filip przypomniał sobie nagle, że widział, jak Klaudyusz Grivot pracował nad wykonaniem drugiego egzemplarza.
Wtedy przekonany był, że majster czyni to z rozkazu jego ojczyma, więc się tem nie zajmował, teraz ukazywała mu się straszna prawda!
Robert Verniere i Klaudyusz Grivot byli wspólnikami. Niezawodnie sprzedali oba sekrety fabryki SaintOuen Niemcom, których byli tajnymi agentami.
Filip zgnębiony upadł na krzesło.
Co czynić miał?
Czy ma pozostawić bezkarną tę zbrodnię?
— Nie! stokroć nie! — rzekł, zrywając się ze wzrokiem zaiskrzonym od gniewu. — Nie pozostawię Francyi na łasce tych nędzników, nie dopuszczę, ażeby Niemcy korzystać miały ze zbrodni tych wyrzutków!.. Ale jak, w jaki sposób?
Ze szpiegiem Robertem Verniere traktował niezawodnie szef szpiegów niemieckich w Paryżu, ten list cyfrowany wskazuje to dostatecznie... Ha, pójdę do tego człowieka, ażeby podstępem wydobyć od niego — jeżeli jeszcze czas — to, co mu sprzedano.
Filip W tej chwili nie myślał ani o matce, ani o Matyldzie, ani o Alinie, ani o Danielu Savanne, który powierzył mu dla przetłomaczenia ten list cyfrowany.
Dzielne dziecko Lotaryngii, Francuz z urodzenia, serca i duszy, myślał tylko, jak obronić przed Prusami ojczyznę swego ojca, swego dziadka, męczennika swego patryotyzmu, Francyę, matkę swoją!
Z całym wysiłkiem uzbroił się w zimną krew.
Z kartonu, który otworzył, wziął plan i wyliczenia.
Włożył je do kieszeni, jak i rewolwer, nabity sześcioma kulami.
Uporządkował wszystko jak najzupełniej na biurku ojczyma.
Następnie wsiadł do powozu, który go zawiózł do willi Neuilly.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.