Marta (de Montépin, 1898)/LXV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Marta |
Wydawca | A. Pajewski |
Data wyd. | 1898 |
Druk | F. Kasprzykiewicz |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Petite Marthe |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Godzina ósma wybiła.
Siedziano przy stole już od godziny.
Śniadanie skończyło się bardzo późno, jedzono więc niewiele, ale natomiast szampan miał wielu zwolenników.
Orkiestra cygańska wygrywała najnowsze utwory, oraz melodye narodowe, wśród których od czasu do czasu dawał się słyszeć walc, zachęcający młodzież do tańca.
Dzięki szampanowi i dźwiękom orkiestry, wesołość i ożywienie panowały pod namiotem.
Trzy tylko osoby, Daniel Savanne, Henryk i Filip, nie podzielały tej wesołości.
Siedzieli zamyśleni, niespokojni, ale wśród zgiełku rozmów i wybuchów śmiechu, nikt nie zwracał uwagi na ich wymuszone postawy.
Nagle odezwały się zdaleka dźwięki katarynki.
Daniel z synowcem spojrzeli po sobie.
Robert Verniere, pochłonięty rozmową, nie słyszał nic. Klaudyusz Grivot drgnął.
Muzyka katarynki nie podobała mu się, gdyż przypominała mu Weronikę Sollier, jego ofiarę, ale ten dreszcz nerwowy po chwili go ominął i już o tem nie myślał.
Henryk Savanne siedział na końcu stołu, na miejscu, przez siebie wybranem.
W kilka chwil po zamienionem spojrzeniu ze stryjem, powstał, nie będąc zauważonym, podniósł jednę z firanek namiotu i znikł, zapuściwszy ją za sobą.
W tejże chwili orkiestra cygańska grała jakiś taniec niezmiernie skoczny.
Wesołość stawała się coraz hałaśliwszą i Robert Verniere, zwykle trochę posępny, wydawał się najweselszym wśród wszystkich obecnych.
Nikt nie spostrzegł, że płótno namiotu, właśnie tam, któredy Henryk był wyszedł, rozchyliło się zlekka i że wśród firanek na chwilę ukazała się czyjaś blada głowa.
Nagle rozległ się przeraźliwy krzyk, a jednocześnie firanki podniesione opadły.
Rozmowy ustały raptownie i każdy zwrócił się w stronę, zkąd rozległ się krzyk.
Pani Verniere powstała z miejsca i skierowała się w stronę namiotu, naprzeciw siedzącego męża.
Wtem firanki rozchyliły się w tem miejscu i ukazał się Henryk Savanne.
Blady był jak trup i jakby chwiał się na nogach.
— Czy to pan tak krzyknął? — zapytala Aurelia.
— Tak, pani — odrzekł.
— A to dlaczego?
— Źle stapnąłem i noga mnie tak zabolała, że mimowoli krzyknąłem, za co państwa przepraszam.
— Czy jeszcze pana boli?
— Trochę, ale to przejdzie.
I, kulejąc bardzo wyraźnie, powrócił na poprzednie miejsce i usiadł.
Nikt nie mógł podejrzewać, że Henryk skłamał.
Tylko jeden Daniel Savanne zrozumiał i rzekł do siebie:
— Morderca został poznany!
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Obiad się skończył.
Pani Verniere dała znak powstania od stołu i skierowała się do salonu, gdzie miał się odbyć koncert.
Matylda, Alina, zaproszone damy i kilku mężczyzn podążyło za nią.
Inni pozostali w namiocie, paląc, rozmawiając i słuchając Roberta, którego werwa nie ustawała ani na chwilę.
Filip nie tracił go z oczu, a chwilami dziwny blask świecił w źrenicach młodzieńca.
Daniel wstał, ażeby podążyć za synowcem, który tylko co wyszedł.
Spotkali się o dwa kroki od namiotu, tuż obok miejsca, o które w namiocie stał oparty Filip.
— Nie pytaj mnie, stryju, o nic — odezwał się Henryk pocichu. — Później dowiesz się o wszystkiem.
Chociaż Henryk mówił bardzo cicho, Filip za płótnem, które go zasłaniało, poznał jego głos.
Nie poruszył się, tylko pochylił głowę, ażeby lepiej słyszeć.
— Więc morderca Ryszarda Verniere?!. — podchwycił pan Savanne, którego głos Filip również poznał.
— Jest tutaj... Tak... Wiem, kto on jest i stryj wkrótce się też dowie jak ja... Ale nie powinniśmy poprzestać na pierwszem spojrzeniu, na pierwszem doświadczeniu. Trzeba nam jeszcze innego, bardziej stanowczego, i będziemy je mieli, przyrzekam ci, tej jeszcze nocy. Unikajmy zbytecznego skandalu. Czekaj, stryju, jak ja czekam.
— A jeżeli ten człowiek nam się wymknie?
— Nie wymknie się, przysięgam ci! Ja nad nim czuwam.
— Może to doświadczenie rozstrzygające, którego pragniesz, ja uskutecznię jeszcze wcześniej, niż ty rzekł pan Savanne.
— Wytłomacz się, stryju.
— Później. Masz słuszność, nie trzeba skandalu!.. Nie oddalaj się ztąd, ażebym cię mógł znaleźć w każdej chwili.
I sędzia opuścił synowca, który wrócił do namiotu i usiadł naprzeciw Roberta.
Filip słyszał wszystko.
Morderca Ryszarda Verniere znajdował się w willi Neuilly wśród gości ojczyma!.. Poznano go! Ale któż to mógł być. Pilnowano go i chciano jeszcze odbyć doświadczenie poważniejsze.
I nagle młodzieniec drgnął od stóp do głowy.
— A! ja go także znam — wyszeptał — a przynajmniej go odgaduję! Nie wiem, jakiego doświadczenia spróbują, lecz ten człowiek nie ucieknie, bo i ja nad nim czuwam!
Sędzia śledczy, rozstawszy się z synowcem, podążył do domku, zamieszkanego przez ogrodnika-odźwiernego.
Berthout, powróciwszy z parku Saint-Maur przed kwadransem, czekał na niego.
— Chodź ze mną... — rzekł doń Daniel.
Pociągnął go przed dom i mówił dalej:
— Daj mi prędko ten brelok, po który pojechałeś.
Agent potrząsnął głową i odpowiedział:
— Ja nic panu nie przywiozłem.
— Nic!.. — powtórzył Daniel.
— Bo nic nie znalazłem.
— Boś źle szukał! — zawołał sędzia gniewnie.
— Wybaczy pan sędzia, German i ja, szukaliśmy dobrze. Przetrząsnęliśmy wszystkie szuflady... Breloka niema...
— Ha, to go skradziono rzekł pan Savanne bo nie mógł się zarzucić... Ale jak? Ale kto?..
— Chyba nietrudno zgadnąć!.. Złodziejem jest ten, kto miał w tem interes, ażeby znikł!
— Berthout, zostaniesz tu u ogrodnika — podchwycił sędzia — może będę cię potrzebował.
Policyant udał się, wedlug zlecenia, a Daniel powrócił do willi i poszukał panią Verniere.
Znajdowała się w salonie, gdzie się odbywał koncert, w towarzystwie gromadki młodych kobiet.
Sędzia zbliżył się do tego towarzystwa.
Aurelia zobaczyła go i podeszła ku niemu.
Ojciec Matyldy był trochę blady. Twarz miał zasępioną.
Pani Verniere to spostrzegła.
— Czy pan nie jest cierpiący, drogi panie Savanne? — zapytała żywo.
— Bynajmniej, droga pani, ale pragnę z panią pomówić.