Marta (de Montépin, 1898)/XLVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Marta |
Wydawca | A. Pajewski |
Data wyd. | 1898 |
Druk | F. Kasprzykiewicz |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Petite Marthe |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Berthout nie tracił czasu w Survilliers u pana Dutaca, byłego handlarza starożytności.
Ze strychu do pokoju, dlań przeznaczonego, zniósł wszystkie książki rachunkowe i regestry, w których spodziewał się odnaleźć wiadomości o sprzedaży klejnotu, którego kopię powierzył mu pan Savanne.
Uporządkował regestry podług lat.
Pierwszy datował z roku 1840.
Ale była w nim luka.
Od roku 1845 do 1852 regestrów brakowało.
Dutac objaśnił, że tomy te prawdopodobnie pozostały zapomniane w ręku jego następcy.
I gdy po upływie tygodnia inspektor policyi nic nie odkrył z regestrów Dutaca, udał się do Paryża, zaopatrzony w list dawnego handlarza starożytności do jego następcy.
Ten przypomniał sobie, że, objąwszy magazyn w posiadanie, znalazł stare regestry, ale co się z nimi stało?
Czy je sprzedano na funty, jak stare szpargały, czy też napalono nimi w piecu? Handlowiec przyrzekł bądź co bądź poczynić poszukiwania.
W razie pomyślnego rezultatu, zawiadomiłby niezwłocznie sędziego śledczego.
∗
∗ ∗ |
Robert, powróciwszy do willi Neuilly, udał się natychmiast do gabinetu swego, przyległego do sypialni, ażeby przeczytać listy, nadeszłe podczas jego nieobecności.
Przede wszystkiem zamknął w szufladzie, od której klucz nigdy go nie opuszczał, brelok, skradziony Danielowi Savanne.
Następnie odpieczętował listy.
Oprócz dwóch nic nie znaczących, trzeci wywołał uśmiech na jego ustach.
Przyjdź w poniedziałek zrana na ulicę Verneuil. Chcianoby panu powinszować osobiście wielkich powodzeń.“
Bez podpisu.
— Niezawodnie pójdę — rzekł, paląc ten papier kompromitujący.
Nazajutrz wstał bardzo wcześnie, chcąc przed udaniem się na ulicę Verneuil porozmawiać z Klaudyuszem Grivot.
Doznał pewnego ździwienia, nie widząc Filipa, gotowego do towarzyszenia mu, według zwyczaju.
Robert poszedł do mieszkania pasierba.
Młodzieniec pracował.
Wstał i podał rękę panu Verniere.
— Moje drogie dziecko, czas jechać — rzekł.
— Chciałem pana uprzedzić, że dziś zrana nie będę w fabryce...
— Dlaczego?
— Mam ukończyć pilną robotę, której potrzebuje Klaudyusz Grivot... Wyliczenia dość trudne dla dokładnego oznaczenia siły opornej pocisków, a nie mogę tych wyliczeń zrobić w fabryce, mając tu pod ręką poważne dzieła specyalne.
— Ha, to zostań tu, drogie dziecko, ja sam pojadę.
— Czy będziesz pan na śniadaniu w Saint-Ouen?
— Nie, interesa powołują mnie też do Paryża... Tam zjem śniadanie... Zatem, do wieczora...
— Do wieczora.
Robert odjechał.
W Saint-Ouen opowiedział Klaudyuszowi Grivot w kilku słowach, co zaszło w willi Savanne i w jaki sposób odzyskał klejnocik, pozostawiony dnia 1-go stycznia w ręku Weroniki.
Klaudyusz przyznał mu, że teraz wszelkie niebezpieczeństwo już znikło.
— Teraz, mój stary kolego — rzekł doń Robert — trzeba się tylko nie zatrzymywać w drodze. Trzeba nam majątku, prawdziwego, dużego, milionów. Idę na ulicę Verneuil.
— A tak, to prawda — wyszeptał Klaudysz, marszcząc brwi — powiedziałem, że oni cię jeszcze trzymają?
— Trzymają, ale łańcuchami złotymi, a te nie wydają mi się ciężkimi — odparł, śmiejąc się bratobójca.
I opuścił majstra.
W godzinę później dzwonił do bramy pałacyku barona Schwarta.
Lokaj był uprzedzony.
Gościa wprowadził natychmiast do swego pana.
Prusak podał mu prawą rękę, gdy lewą, jaśniejącą od pierścieni, głaskał, jak zwykle piękną brodę, jasnowłosą.
— Mój drogi baronie — rzekł doń Robert tonem swobodnym — przychodzę po powinszowania, które pan mi chciał osobiście wyrazić.
— Nie będę ich panu szczędził — odparł urzędnik do specyalnych poruczeń — i oświadczam panu, że są bardzo szczere. Oceniają pana w wysokim stopniu, jak na to zasługujesz, żałują nieskończenie — mam polecenie to panu powiedzieć — że nie oddano wcześniej sprawiedliwości człowiekowi pańskiej wartości... Byłeś pan oczerniony w oczach głównego sztabu... Źle uczyniono, dając wiarę nieprzychylnym raportom, nie dość uzasadnionym, lecz jeżeli przekonają się, że z łatwością zapomnisz o tych fatalnych nieporozumieniach i że gotów pan jesteś przyjąć wyrazy naszego żalu i zostać znów naszym przyjacielem...
— Gotów byłbym, jeżeli ta przyjaźń okupi się w sposób należyty...
— To znaczy, żeś się pan namyślił, nieprawdaż?
— Prosiłem pana o miesiąc czasu.
— Brak tylko jeszcze dwóch dni do upływu miesiąca, a czas nagli. Podałeś pan rządowi francuskiemu swe wynalazki wojskowe i teraz otrzymałeś polecenie ich szybkiego wykonania. Otóż Niemcy powinny być gotowe równocześnie z Francyą... W razie gdyby Francya zechciała wypróbować na nas swe uzbrojenia nowe, trzeba, ażeby natknęła się na takie same uzbrojenia u nas. Rozumiesz pan to?
— Doskonale.