Marya (Orzeszkowa)/List XXI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Marya |
Wydawca | S. Lewental |
Data wyd. | 1886 |
Druk | S. Lewental |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
List twój, drogi mój Adamie, otrzymałem w dniu właśnie, w którym wiele rozmawiałem o tobie ze sławnym naszym i czcigodnym doktorem i profesorem Ch.
O treści rozmowy naszéj donieść ci jestem obowiązanym z dwóch względów, naprzód dlatego, że mię o to, choć niewyraźnie, proszono, następnie, że przychodzi ona dla ciebie bardzo w porę.
Znajdowałem się kilka dni temu w pewném liczném towarzystwie, które, nawiasem mówiąc, zadziwiałem niezwykłą wcale posępnością swéj fizyonomii. List twój siedział mi w głowie i jak ciężki kamień przyciskał sobą całą moję towarzyską wenę. Nie mogąc w żaden sposób błyszczéć humorem i dowcipem, rzuciłem towarzystwo dam i braci belletrystów i wmieszałem się między mężów uczonych.
Tu zbliżył się do mnie profesor Ch. Znasz sympatyczną powierzchowność tego księcia nauki naszéj i ten magnes szczególny, którym pociąga on ku sobie ludzką życzliwość i ufność. Po kilku uprzejmych wyrazach, któremi zaszczycić raczył moję ubogą powieściopisarką godność, profesor przystąpił do sprawy, dla któréj umyślnie, jak mi się zdaje, zbliżył się do mnie.
— Mówiono mi — rzekł — że zostajesz pan w blizkich stosunkach znajomości i przyjaźni z doktorem Adamem Stroszem.
Powiedziałem, że na ten raz, głos ludu jest głosem prawdy, że w istocie doktor Adam Strosz jest najlepszym, prawdę mówiąc, jedynym prawdziwym przyjacielem, jakiego posiadam na świecie.
— Musisz pan więc miewać częste od przyjaciela swego wiadomości — ciągnął profesor — jakże mu się powodzi w Ongrodzie? czy zadowolonym się czuje z miejsca pobytu swego i czy nie życzył-by sobie zamienić go na inne?
Czując ciągle ostatni list twój, ciężący na moim mózgu, tak sobie ex promptu i na własną odpowiedzialność, odrzekłem, że i owszem, rad-byś był, o ile mi się zdaje, porzucić Ongród, gdyby ci się na szerszym jeszcze świecie trafiła sposobność odpowiednia zużytkowania zdolności twych i nauki.
Profesora słowa moje ucieszyły widocznie.
— Zdolności te są niepospolite i również niepospolitym jest zasób nauki, który doktor Strosz wykazał w pismach swych, w ostatniém mianowicie obszerném swém dziele. Z przyjemnością słyszę od pana, że nie myśli on zagrzebywać się na prowincyi przez całe życie, ale że możemy miéć nadzieję ujrzenia go kiedykolwiek tu, pomiędzy sobą.
— Znam doktora Adama nietylko z pism jego i opinii, ale trochę i osobiście — ciągnął daléj profesor — przed kilku laty bowiem, traf zagnał mię w odległe Poleskie strony i tam, w zakącie jakimś, noszącym miano, jeżeli się nie mylę, Białoboru, miałem prawdziwą radość spotkania się z młodym i uczonym lekarzem, który młodość i uczoność swą oddawał w ofierze świętemu, lecz ciężkiemu dziełu niesienia pomocy i oświaty najniższym warstwom narodu. Wyznam panu, że, wobec panującéj dziś chciwéj pogoni młodzieży naszéj za karyerą, blaskiem i użyciem, to zrzeczenie się wszystkich gwarów i świetności życia, to ciche i bezinteresowne oddanie się całą duszą powołaniu swemu, uderzyło mię w niewymownie przyjemny sposób. Powszechną także w okolicy tamtéj była opinia, że doktor Adam jest nietylko wysoce uczonym, ale także prawdziwie dobrym i moralnym człowiekiem. Mówiono mi, że życie jego odznaczało się przesadzoną niemal surowością przyzwyczajeń i obyczajów...
Możesz domyślić się, że, gdy czcigodny interlokutor mój umilkł, ja puściłem z kolei wodze elokwencyi swojéj i malowałem portret twój najwierniéj, jak tylko mogłem.
Kiedy umilkłem, profesor rzekł:
— Ongród jest prawdziwie szczęśliwém miastem, posiadając takiego lekarza i takiego człowieka. Ale my zazdrościmy mu szczęścia tego i nie czynili-byśmy nawet sobie skrupułów żadnych, gdybyśmy mogli mu je odebrać.
Ogniska wiedzy potrzebują kapłanów z czystemi rękoma i świętym ogniem w głowach. Tu, u samych źródeł wiedzy, wyrabiają się uczeni i ludzie, którzy potém roznoszą po całym kraju dobre wieści światła i postępu. Pomiędzy tymi, którzy trudnią się kształceniem młodzieży, wielu jest powołanych, lecz niewielu wybranych. Doktor Adam byłby z pewnością jednym z wybranych, gdyby tylko zgodził się na to, aby zostać powołanym.
Tu nastąpiło coś nakształt dyplomatycznego półzwierzenia. Profesor mówił mi o jednéj z wakujących od niedawna katedr profesorskich w uniwersytecie tutejszym i o ważnych a wszechstronnych interesach, wiążących się z wyborem człowieka, któremu na katedrze téj zasiąść przyjdzie.
— Osiągnąć stanowisko to — ciągnął daléj, — nie jest dziś rzeczą tak łatwą, ale nie jest téż niepodobną. Trzeba tylko, aby kandydat znajdował się tu na miejscu i uczynił wielustronne, konieczne kroki i przygotowania. Przybysz nie byłby zapewne powitanym tu z otwartemi ramionami przez wszystkich. Ale na wszystko są sposoby. Wiem zaś z pewnością o tém, że nietylko ja, ale i kilku, najlepiéj dla nauki i kraju intencyonowanych, kolegów moich, uczyniło-by wszystkie możliwe starania, aby żądanie w téj mierze człowieka według wyobrażeń naszych poprzéć i do szczęśliwego rezultatu doprowadzić. Przesyciliśmy się miernością. Trzeba nam koniecznie odkrywać prawdziwą wyższość, gdziekolwiek-by się znajdowała, i pociągać ją ku sobie. Inaczéj zmalejemy do szczętu.
Długo jeszcze profesor mówił do mnie w ten sposób, aż nakoniec rzekł:
— Jeżeli-by doktor Strosz objawił w tych czasach żądanie opuszczenia Ongrodu, chciéj mię pan łaskawie natychmiast o tém uwiadomić, a skomunikuję się z nim sam listownie i mam wszelką nadzieję, że potrafimy go tu pomiędzy nami umieścić, na pociechę serc naszych i pożytek naszéj młodzieży:
Wiész, Adamie, jak wysokiego poważania doświadcza profesor Ch., nietylko w świecie uczonym, ale i w sferach oficyalnych, jak wiele słowo jego waży wszędzie i jak bardzo ułatwionemi bywają drogi tych, których przyjazna dłoń jego w szeroki świat wprowadza. Rozumiész téż zapewne znaczenie uczynionego ci przez pośrednictwo moje przedstawienia, i niepodobném jest, aby perspektywa, śród któréj widziéć możesz dla siebie wysokie dostojeństwo i pole dla wyższéj jeszcze zasługi, nie pociągnęła cię ku sobie uśmiechem pięknéj nadziei i ambicyi.
Bezpośredniéj odpowiedzi na list twéj nie dam ci żadnéj. „Serce i potok ostrzegać daremnie.“ Przebacz przecie tę poetyczną ale arcy prawdziwą cytacyą.
W zamian proszę cię usilnie o jak najprędszą odpowiedź, którą mógł-bym zanieść profesorowi Ch. Nie kładnę żadnego nacisku na twoję wolę, dlatego chociaż-by, iż wiem, że na nic-by się to nie zdało. Parę zdań tylko wygłoszę: dobre szanse rzadko kiedy powtarzają się dwa razy w życiu, a namiętność wszelka jest płomieniem, który prędzéj lub późniéj wypala się i gaśnie, obowiązek zaś gruntem stałym, na którym stoi wszystko, co jest dobrego i pięknego na tym biednym świecie.
Obowiązek wzywa cię tu, Adamie, a wszak do niedawna jeszcze pełnienie jego było nietylko zadaniem, ale namiętnością i szczęściem twego życia.
Odpowiadaj jak najprędzéj.
Jerzy.