Marysieńka Sobieska/Pauvre nieboszontko

<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł Marysieńka Sobieska
Wydawca Książnica-Atlas
Data wyd. 1937
Druk Zakłady graficzne Książnica-Atlas
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXII. Pauvre nieboszontko

W Bibliotece XX. Czartoryskich w Krakowie znajduje się teczka, zawierająca m. in. setkę przeważnie bardzo obszernych listów Marii Kazimiery, pisanych z Rzymu. Listy te są w nader złym stanie, jakby wyciągnięte z ognia, częściowo spalone lub opalone, wskutek tego pełne luk i niejasności; mimo to, po odcyfrowaniu dostarczają sporo interesujących szczegółów z życia królowej-wdowy w tym okresie. Dzięki uprzejmości p. mjra Laskowskiego, który zwrócił moją uwagę na te listy i udostępnił mi korzystanie z nich w Wojskowym Biurze Historycznym, oraz dzięki łaskawemu zezwoleniu p. gen. Kukiela, dyrektora Muzeum XX. Czartoryskich, sporządziłem odpis tych listów, pozwalający się lepiej rozejrzeć w materiale. Pisane po francusku, fantazyjną ortografią, nastręczającą raz po raz istne rebusy do zgadywania (z rzadka makaranizowane polszczyzną), wszystkie zwrócone są do jednej adresatki, którą królowa tytułuje przyjaźnie ma chère palatine; jest nią, jak można sądzić, wojewodzina (później hetmanowa) Sieniawska, z domu Lubomirska.
Cel listów jest zwłaszcza praktyczny. Królowa, opuszczając Polskę, zostawiła w niej znaczne włości, przeważnie na Rusi (Olesko, Sambor, Jaworów, Jarosław, Rzeszów, Złoczów, Kałusz, Stryj itd.), odziedziczone po mężu. Zarządzanie tymi dobrami na odległość przedstawiało znaczne trudności; toteż Maria Kazimiera, zawsze umiejąca operować ludźmi, stara się sobie stworzyć w osobie wojewodziny rodzaj honorowej intendentki. Liczy zarazem na jej pomoc i wpływy w egzekucji różnych innych należności, co prawda małe w obecnych warunkach przedstawiających szanse realizacji: jako to wiano wdowie, uchwalone przez sejm w wysokości 6000 dukatów, jakaś ogromna suma 180 000 risdalów, wyłożona w czasie elekcji przez królowę dla rozwiązania konfederacji (pour défaire la confederation; to była owa warcholska konfederacja, zawiązana podobno za pieniądze Marii Kazimiery i rozwiązana za jej pieniądze, i teraz wstawiona w rachunek), wreszcie drobiazg 1000 dukatów, pożyczonych królowi Augustowi na koronację. Król podpisał wówczas oblig, ale od tej pory Maria Kazimiera nie widziała ani kapitału ani procentów. W ten sposób, król August objawiał swoją niesympatię do rodu Sobieskich, których wciąż uważał za możliwych pretendentów do tronu; z tego samego powodu szykanował Aleksandra i Konstantego gdy chcieli służyć w wojsku, czym skłonił ich do opuszczenia kraju. Nie tylko król nie myślał o zwrocie należnych sum, ale gnębił majątki królowej rekwizycjami i kwaterunkami. A że dzierżawcy i intendenci też się nie kwapili z płaceniem należności, wszystkie te dobra nie dawały królowej nic prócz kłopotów, którymi stara się podzielić z wojewodziną, licząc na jej „pańskie oko“, na jej młodą energię i na autorytet jej męża. Toteż listy wypełnione są drobiazgową analizą zawikłanych spraw, aż nudne są od tych wciąż powtarzanych szczegółów; przy czym trzeba uznać, że Maria Kazimiera znakomicie się orientuje w interesach i w ludziach, wszystkie sumy i kalkulacje ma najdokładniej w głowie, wie na pamięć co i gdzie przynosiły lub powinny przynosić te lub inne stawy, lasy, arenda, le goumno, osypy, sól (Kałusz), ile można przeznaczyć na reparacje itd. „Pałac w Wysocku drewniany; nie warto naprawiać, nie opłaci się, tylko zabezpieczyć kafle z porcelany żeby się nie stłukły kiedy runie ta szciana i konserwować tylko te pokoje które są całe — nie więcej na to wydać jak 100 fr.“. Oto przykład jej zabiegliwości. Toż samo co do ludzi jakich należy użyć, umie dać charakterystykę każdego z nich, jego wad, zalet i wartości użytkowej.
Poprzez te gospodarskie szczegóły przebijają troski matki, ponieważ interesy jej nieraz splatają się z interesami synów; od czasu do czasu trafia się jakaś dygresja, jakieś westchnienie charakteryzujące niepokoje i bóle matczyne.
A nawet — i tu pikanteria tych listów — poprzez gumna i osypy, poprzez cyfry i kalkulacje, rysuje się tu coś w rodzaju romansiku, któremu zresztą również matkuje interes królowej. Zdaje się, że młoda wojewodzina ma co najmniej feblika do pięknego królewicza Aleksandra. Marysieńka widzi to bardzo mile, proteguje to uczucie, rozumiejąc z pewnością, że ono może być najskuteczniejszą rękojmią utrzymania uwagi i gorliwości wojewodziny w opiece nad jej sprawami. Toteż, kiedy czuje jakieś tarcia między młodą panią a latawcem Aleksandrem, czym prędzej — oczywiście z całą dyskrecją i godnością — śpieszy na ratunek, aby upewnić sa chère palatine, że wszystkie możebne płochości Aleksandra w czasie jego wojażów to są rzeczy bez znaczenia, gdy ona jedna — wojewodzina — kochana jest i ceniona prawdziwie. „Trzeba przejść — pisze do porządku nad małymi wadami, nad drobnymi nieporozumieniami, w których serce nie gra żadnej roli; powinnaś być pewna, chère palatine, że ciebie nie można przestać kochać“... Królowa niepokoi się, kiedy dłużej nie ma listu od swojej intendentki; obawia się, czy znów nie za syna cierpi ona sama i jej interesy. „Nie wiem, moja droga — pisze — czemu przypisać brak listów od ciebie. Słyszałam, że dzieci cierpią do czwartego pokolenia za grzechy ojców; ale nie słyszałam, aby rodzice mieli pokutować za winy dzieci. Jeżeli mój syn ci uchybił, bardzo mi przykro, ale czemu mnie każesz za to cierpieć?... Byłabyś bardzo niesprawiedliwa“... „Mogę cię upewnić — pisze znów w innym liście — że ktoś jest bardzo dotknięty twoim milczeniem, że na to nie zasługuje, a ja mogę powiedzieć że ma dla ciebie uczucia tak tkliwe jak jesteś tego warta. Jeżeli ma poza tym jakie rozrywki, to tylko dla zabicia czasu. Ale to nie trwa długo i nie ma znaczenia. O przywiązaniu jego nie wiem żadnym, poza uroczą wojewodziną“...
Mimo to, jest nawet w Polsce na horyzoncie jakaś starościna Grotusowa, która dzierżawi od królewicza Podhorce i z którą wyraźnie młodego szaławiłę coś łączy. Toteż jeszcze nie przybył do kraju, a już Marysieńka uważa za potrzebne uspokajać wojewodzinę. „Książę Aleksander ma być w Polsce; mogę cię upewnić, że wyrządziłabyś mu wielką krzywdę, gdybyś go posądzała, że dzieli swoją czułość między ciebie a la Grotus; ręczę ci że jest przeciwnie... Kocham mego syna za to, że zna prawdziwą wartość i ceni ją i kocha stale... Miej to przywiązanie, jakie mój syn ma dla ciebie, i którego żadne, nawet większe niż starościny Grotus, nie mogłoby zmniejszyć a tym bardziej zniszczyć“... Mimo to — dodaje — lepiej byłoby postarać się, aby starościny Grotusowej nie było w sąsiedztwie... to natura bardzo płocha...
Tak więc, królowa — stale podpisująca się nawet na lada świstku Marie Casimire reine — myśli i pamięta o wszystkim. Daje szczegółowe instrukcje nie tylko co wykonać, ale jak wykonać; instrukcje czasem dość charakterystyczne. Oto post scriptum do jej obszernego listu, ot, dorzucony szczegół, o którym zapomniała napisać: „Każ schwytać Zelmana, nałożyć mu kajdany na ręce i na nogi aż zapłaci; trzeba mi zebrać pieniędzy, bardzo ich potrzebuję. Książę Konstanty trwoni na jeden sposób, książę Aleksander na drugi“... I w innym liście znów każe komuś nałożyć kajdany: „pokaże mu, że choć jest daleko, ręce ma długie“. Zdaje się, że system kajdan był częstym sposobem incassa, bo znów czytamy „aby pojmać Żydów ze Stryja, włożyć im kajdany na nogi, aż zapłacą; ale nie daruj nic, tak samo jak 6000 funtów, jakie mi jest winien kahał w Stryju. Hultaj Zelman może o wszystkim poinformować“. Może spryt tego Zelmana sprawia, że w dalszym ciągu królowa jest na niego łaskawsza: „Prawda, że mi jest winien, ale trzeba abyś go chroniła malgré ces figle, jakie mi czasem urządza. Ostatecznie ten Zelman jest najlepszy z Żydów; zapłaci jeżeli wezwiesz go do siebie nie pakując go do więzienia, trzeba z nim łagodnie“...
Tak królowa włada na odległość, oceniając charaktery, wskazując jak każdego zażyć i czego się można po kim spodziewać. I wciąż — w dobrze zrozumianym interesie — zaleca, aby nie dopuszczano do ucisku chłopów, ani do zniszczenia majątków.
Stosunek jej do synów zarysowuje się dość wyraźnie. O najstarszym Jakubie nie ma mowy; sprawy z nim zlikwidowała, czyniąc na jego rzecz znaczne ustępstwa ze swego, byle w zamian zyskać korzyści dla ukochanego Aleksandra. Całą jej myśl pochłaniają dwaj młodsi, zwłaszcza Aleksander. Ale widzimy u tej matki stanowczą decyzję aby się nie dać dzieciom obłupie ze skóry. Nie ma w niej najmniejszego powołania na króla Lira. „Nie byłoby słusznie zagrzebać się nago z miłości dla dzieci“ — pisze. Ta trzeźwa kobieta wie, że trzyma ich przy sobie póty, póki coś reprezentuje; pragnie przy tym zachować dla nich kawałek chleba, kiedy, jak przewiduje, wszystko stracą i znajdą się bez grosza i bez dachu nad głową. Może to jest jej podświadome marzenie, mieć ich przy sobie, zrujnowanych, unieruchomionych, zależnych od jej łaski?
Ale przede wszystkim zawsze pamięta o tym, co jest winna swemu stanowisku; nie chce się zdeklasować. Toteż broni się ciągle kombinacjom, w jakie synowie chcieliby ją oplątać; odmawia — mimo iż z żalem — korzystnej dzierżawy swoich dóbr Aleksandrowi, kiedy nie widzi w nim potrzebnej rękojmi; woli dzierżawcę obcego ale pewnego. Znamienne jest, że jedyny raz kiedy omal się nie poróżniła z wojewodziną, to wówczas, kiedy wojewodzina zbyt gorliwie ujmowała się za Aleksandrem, wstawiając się za nim do matki o jaką finansową „amnestię“. Marysieńka najwidoczniej nie znosi, żeby ktoś mieszał uczucia i finanse. W interesach lubi język ścisły. Z powodu listu jakiegoś dzierżawcy pisze do wojewodziny: „To śmieszna rzecz, te wyrażenia, jakimi on się posługuje: spodziewacz się; kiedy rzeczy są realne, pisze się winny y powinny zaraz płacicz; to nie jest człowiek, który by się nadawał“. Toteż i tutaj daje jasne i rzeczowe exposé:
„Ustąpiłam dzieciom cały majątek po ojcu, zastrzegłam sobie tylko 50 000 funtów renty od każdego; ustąpiłam pięćdziesiąt tysięcy najstarszemu, aby odkupić Pomorzany dla Aleksandra; dość dla niego zrobiłam, a ty chcesz jeszcze, abym mu odpisała dwa lata dochodów z Jaworowa i odstąpiła mu wszystkie dochody na przyszłość za dwieście tysięcy szelągów! Gdybym to zrobiła, trzeba by mi zaraz zamknąć się w klasztorze, bo nie miałabym za co żyć tak jak żyję. Należy się kochać swoje dzieci, ale nie grzebać się żywcem dla nich.
„Książę Aleksander mógłby zrobić co by chciał i utrzymywać ład w interesach, brak mu tylko woli, ale brak mu jej w tym stopniu, że jeżeli Bóg się w to nie wda, zrujnuje swoje interesy równie dobrze jak książę Konstanty; jeden na jeden sposób, drugi na inny. Nie licząc się ze swoim dochodem, trzyma sobie gwardię oficerów, muzyków, którzy się bawią w wielkich panów, służbę, lokajów, masztalerzów, sprowadzonych z Francji, którzy mu tylko napytają przykrości, i będą go mnóstwo kosztowali, bo nigdy się nie umawia z góry o gażę, i potem mają pretensje Bóg wie jakie, tak że kiedy się do tego doliczy ludzi polskich, bez których nie może się obyć na swoim dworze w Polsce, nie zostanie mu nic na wydatki i na stół, nie licząc koni. Co do mnie, nie rozumiem ich, bo nie wyżyłabym ani miesiąca w spokoju, gdybym żyła tak nieopatrznie jak oni. Przykro mi, że inni zarobią w moich dobrach to co oni mogliby zarobić, ale to ich wina; chto sze raz pszeniewieszy, to kreditu na wieky utraczy. Nie trzeba mi było proponować amnestii. Twój ojciec nie chciał ci wydzierżawić swoich dóbr mimo że jesteś uroczą córką; ale amnestia, którą mi zaproponowałaś dla księcia Aleksandra za przeszłość, kazałaby mi wątpić, czy nie żądałabyś takiej samej rzeczy dla siebie samej“...
I jeszcze raz kategorycznie: „Dopóki się nie nauczy zgadzać dochodu z rozchodem, nie wydzierżawię mu swoich dóbr“.
Odmowa tym znamienniejsza, że Marysieńka naprawdę kocha swoich dwóch chłopców, zwłaszcza jednego. A nie ma wiele złudzeń co do ich uczuć. I w swoim osamotnieniu zdobywa się na bolesne akcenty. Wieśniak biedny szczęśliwszy jest w swojej chatce, dzieli dolę swoich dzieci! I jej dzieci powinny by jakoś się ułożyć tak, aby zawsze jedno było przy niej. Zasługiwałaby na więcej czułości z ich strony... postanowiła też — pisze — wydrzeć czułość ze swego serca i mieć ją tylko dla tych, którzy ją mają dla niej i którzy ją okażą... „Nikt mnie nie kocha — skarży się królowa — nikt nie odwzajemnia mojej czułości. Jestem tedy comme une nieboszontko opuszczone przez wszystkich, bo sądzę że moi przyjaciele widzą, że lepiej jest dla mnie i dla nich w obecnej koniunkturze, abym raczej była daleko niż blisko“.
W takich momentach żalu lada co uraża jej serce. Ot, dowiedziała się, że królewicz Jakub pochwalił brata Aleksandra, że się zmienił na korzyść: „Cusz mnie z tego, sze on grzeczny, kiedy nie dla mnie“, — wzdycha po polsku matka.
Ale te momenty są, w listach stosunkowo rzadkie. I w chwilę po tym gotowa jest jak lwica bronić swych praw. Nie potępiajmy jej: ona wie, że teraz pieniądz to cała jej królewskość. „Jestem dobra matka, to prawda, ale z tej racji i dlatego że jestem królową, zmuszona jestem reprezentować to czym jestem“. Zanimby obniżyła stopę życia i ustąpiła coś z godności, „raczej wyjechałabym do Ameryki“ — pisze Marysieńka na pół wieku przed Manon Lescaut. I gotowa się prawować o trochę trawy, którą konie syna wypasają na jej łąkach: „nie ma racji, abym ja nie miała z czego żyć, a syn aby mi zabierał to co moje“. Chce, aby to co dostają od niej, zawdzięczali jej hojności a nie aby brali sami.
Owe kłopoty pieniężne sprawiają bodaj to, że królowa interesuje się losami Polski, śledzi bieg spraw w nieszczęsnym królestwie, nad którym jako katoliczka boleje, że stało się „pastwą heretyków“. Ale zwłaszcza ciągle kombinuje, jakby zrealizować swoje wierzytelności. Dopytuje wojewodziny, czy król August nie ma jakiej należności u cesarza; w takim razie mógłby na nią przelać swoje prawa, a ona ułożyłaby — się z cesarzem, aby jej dał jakie dobra w zastaw. A zamiast sum, które wyłożyła pour défaire la confédération, niechby na nią Rzeczpospolita scedowała... sumy neapolitańskie. Ona je wydobędzie — twierdzi Marysieńka, nie wątpiąca nigdy o niczym.
Jest jednak jedna rzecz, co do której rezygnuje z pretensyj. Oto umarł Ojciec Święty; zbiera się conclave dla wyboru nowego papieża. Przecież jej ojciec jest kardynałem! I królowa czuje się w obowiązku powiadomić przyjaciółkę, że papa d’Arquien nie pretenduje do papiestwa. Oddychamy: bo gdyby sobie to wbiła do głowy? Strach pomyśleć: nasza Marysieńka jako córka papieża! „Mój ojciec — pisze mniej ma kłopotu od innych, bo nie ma żadnej pretensji do zostania papieżem. Zrobię co będę mogła, aby nim został ktoś z naszych przyjaciół, mimo że wszyscy kardynałowie są naszymi przyjaciółmi“.
Dnia 7 grudnia 1700 r. jest nowy papież; powinna by wojewodzina wybrać się do Rzymu ucałować mu nogi. Albo niech przyjedzie na karnawał do Wenecji. Ale zwłaszcza Rzym! „Gdybyś widziała piękności Rzymu — pisze królowa — potępiłabyś Nerona, że się tak pastwił nad tym pięknym miastem“. Brak tu jej tylko obecności przyjaciółki i dzieci. I znów lament: „Najnieszczęśliwsza kobieta w świecie, nieszczęśliwa córka, nieszczęśliwa matka, nigdzie nie znajdująca oddźwięku, kochająca bardzo czule a nie kochana, tak samo najnieszczęśliwsza żona jaka była, straciła najmilszego męża, najukochańszego a najbardziej kochającego, i teraz kocha sama jedna, nie otrzymując w zamian serca“...
To jest bodaj jedyna wzmianka, jaką znajdziemy w tych listach o nieboszczyku królu. Bo dwa inne razy, które się powołuje na niego, to tylko dla przykładu. Skarżąc się, że starostwo jaworowskie nic nie przynosi, stwierdza, że Sobieskiemu, kiedy był jeszcze starostą jaworowskim, matka za życia nie dawała ani grosza, a mimo to żył jak wielki pan, nie chybił ani żadnego sejmiku ani kampanii i nie robił długów, cały dochód czerpiąc ze swego starostwa. Potwierdza to nasze poprzednie domysły, że stosunki między Janem Sobieskim a matką musiały być bardzo naprężone.
Raz Maria Kazimiera miała jakby chęć czynnego wmieszania się w sprawy polskie. I tu była w swoim charakterze — w charakterze bankiera. Było to wówczas, gdy elektor brandenburski zajechał Elbląg na zasadzie zastarzałego długu. Przypuszczając, że Rzeczpospolita nie zdobędzie się na zapłacenie, królowa gotowa jest zaawansować tę sumę: „Miłość — pisze — jaką mam dla zachowania korony polskiej w jej całości kazałaby mi zastawić wszystko co mam, aby wydobyć sumę 250 000 riksdalów, gdybym otrzymała dla siebie i dla dzieci wszystkie gwarancje, jakie miał elektor brandenburski“. Inaczej nie mogłaby ryzykować takiej sumy. W każdym razie życzyłaby sobie, aby się dowiedziano o jej dobrych intencjach, aby jej zasługa była wiadoma i spadła na jej dzieci; niech wszyscy wiedzą, że, mimo iż oddalona, dba o Polskę i jest do niej przywiązana... (Widać w tym przewidywanie, że mógłby jeszcze przyjść dla synów Sobieskiego pomyślniejszy moment; w istocie, gdyby nie upór Aleksandra, Karol XII byłby jego wprowadził na tron polski zamiast Stanisława Leszczyńskiego). Ale poza tym królowa przestrzega zasady, że lepiej trzymać się na uboczu; i jej i dzieciom lepiej nie wracać do Polski, aby nie budzić podejrzliwości króla i nie dać się wciągnąć w fakcje. Wciąż boi się, że król przejmuje jej listy. Dla pewności, przesyła listy przez nuncjusza, kreśli je „sympatycznym atramentem. I o synów drży kiedy są w Polsce; dopiero kiedy opuszczą kraj ze wszystkim, będzie o nich spokojna. Późniejsze więzienie Jakuba i Konstantego dowiedzie że miała przyczyny do obaw.
Czasem nawiedzają Marysieńkę wspomnienia gastronomiczne: chciałaby tu mieć z sobą panią Bełkacką, która umie być la gospodine, przyrządzać la cacha, des bouraky, kapousta — może by się znalazła osoba w tym rodzaju, która byłaby ciekawa świętego miasta i innych dewocji i zechciała przyjechać do Rzymu?
I może ta cacha i ta kapusta kojarzy się jej bezwiednie z czasem kiedy była w Polsce, kochana, uwielbiana przez wielkiego króla, bo tuż potem „nieboszontko“ roztkliwia się nad sobą...
Ale coraz bardziej oblega Marię Kazimierę myśl, aby wreszcie zlikwidować swoje sprawy w Polsce i wyprzedać się ze wszystkiego albo generalnie wydzierżawić wszystko. Bo ta nużąca i drobiazgowa korespondencja nie daje rezultatów wedle jej myśli. Nie ma sposobu nawet dowiedzenia się jak naprawdę rzeczy stoją, co ma i na co może z tej Polski liczyć. Listy giną, od wysłania listu do otrzymania odpowiedzi upływają miesiące, a najczęściej ta odpowiedź nie posuwa rzeczy naprzód. Aż raz królowa zniecierpliwiona wybucha, jak zwykle w chwilach podrażnienia pół po polsku: „Powiem ci, że wszystko co ja piszę i co ty mi odpisujesz, proproment parler n’est que słome młóczicz. Cierpię tu śmiertelne kłopoty, nie mogąc się dowiedzieć ani co miałam ani co mogę mieć... Trzeba się liczyć z tym, że jestem tu na widoku, że muszę podtrzymywać swoją, godność; nie jestem ani wróżką ani nie mam kamienia filozoficznego, mam do życia jedynie moje dochody“...
I stosunki z królem Augustem, wciąż dalekie są od poprawności. To nagle wpadł do Jaworowa: „dziwię się tej manierze włażenia do cudzego domu“ — pisze Maria Kazimiera. To znów upatrzył sobie Połągę, zajechał jej ziemie, trzyma tam swoją artylerię bez żadnego odszkodowania, tak że musiała majątek za bezcen sprzedać... Najoczywiściej robi jej na złość.
Marysieńka podejrzewa w tym rękę nieżyczliwych ludzi; posądza zwłaszcza niejakiego biskupa Bokuma, że usposabia króla przeciw niej. A młody ten biskup miał łaskawe ucho króla, jako brat królewskiej kochanki, Urszuli Lubomirskiej, któremu to stosunkowi zawdzięczał swój szybki awans. Teraz Bokum dokucza królowej w Rzymie, gdzie również ma wpływy. „Myślałam, że wystarczy uciec od dworu, aby się uwolnić od plotek; ale od czasu jak biskup Bokum przybył do Rzymu, podejrzenia ścigają mnie i tutaj“. I tu znajduje się w liście Marysieńki obrazek mający tyle kolorytu ówczesnego Rzymu, że pozwolę go sobie przytoczyć:
„Zdarzyła się w tych dniach rzecz, która świadczy o charakterze biskupa. Kardynał Ottoboni wyprawił dla mnie serenadę najwspanialszą jaką kiedy widziano w Rzymie. Kardynałowie Santa-Croce i Ottoboni byli ze mną w oknie, dokoła mego pałacu zgromadził się cały Rzym, tak szlachta jak lud, wszyscy Polacy byli u mnie, tylko Bokum wsiadł do karocy i ustawił się na drodze, tak że zatarasował przejazd wozom bardzo strojnym, które wiozły muzykantów i które miały się obrócić ku moim oknom z latarniami, pochodniami i trzemaset instrumentami. Te wozy stały, nie mogąc przejechać przeszło dwie godziny; posłano ode mnie dwóch dworzan z prośbą aby kareta zjechała na bok; nie zdołano rozpoznać ani barw ani osób będących w karecie, bo zasłaniali twarz rękami, tak że to psuło całą serenadę i cały asambl... Bardzo się zdumiałam, kiedy przy świetle pochodni moi ludzie poznali wreszcie, że to był biskup Bokum. Wszyscy uznali ten postępek za bardzo niegodny; radzono biskupowi, aby przyszedł przeprosić mnie i kardynała Ottoboni. Najpierw zaprzeczył aby tam był osobiście, powiadając że pożyczył karocy, i odpowiedział że nie przyjdzie przeprosić; i w istocie nie przyszedł, a był przeprosić kardynała Ottoboni i dowiedziałam się, iż nagadał tyle głupstw o mnie, że aż litość bierze. Po tym i po listach, jakie pisał, można bez lekkomyślności sądzić, że wszystkie fałsze jakie dochodzą króla, mogą być tylko z jego fabryki“...
W takich zabawach, honorach i kłopotach spływało w Rzymie życie Marii Kazimierze. Słabe to zatrudnienie energii dla tej, której dąs zmieniał niegdyś równowagę Europy puszczając w ruch monarchów i ambasadorów! I ten kapitał niezużytej energii, jaki się gromadził w królowej, wyładuje się jeszcze raz w słynnej na długie lata w Rzymie awanturze, która będzie ostatnią i nie najmniej osobliwą kampanią Marysieńki.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Boy-Żeleński.