Marysieńka Sobieska/Ostatnia kampania Marysieńki

<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł Marysieńka Sobieska
Wydawca Książnica-Atlas
Data wyd. 1937
Druk Zakłady graficzne Książnica-Atlas
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIII. Ostatnia kampania Marysieńki

Cytowaliśmy z listów królowej zabawmy epizod serenady kardynalskiej, zakłóconej przez dokuczliwego biskupa, Epizod dość typowy dla ówczesnego życia rzymskiego; ale nie zawsze tego rodzaju konflikty miały przebieg równie niewinny. Kiedy raz przyszło do zatargu między orszakiem królowej Marii Kazimiery a ludźmi jakiegoś ambasadora, omal nie skończyło się na formalnej bitwie; wynikła stąd długa sprawa dyplomatyczna, w której interweniował król hiszpański. Pełno było takich zajść, przy czym padały i trupy, a wszystko na tle błahych spraw etykiety.
Bo też te kwestie prestiżowe stwarzały swoistą atmosferę ówczesnego Rzymu. Tyle było wielkości miejscowych oraz tych które bawiły w Rzymie czasowo, tyle tłoczyło się tu szczytów, duchownych i świeckich, że rozgraniczenie hierarchii i jej odcieni, oddanie każdemu co mu się należy, było nie lada pracą dla wyspecjalizowanych w tym mistrzów ceremonii. Kwestia kobierca na posadzce, miejsca w kościele, fotela i jego kształtu, kapelusza na głowie, forma i porządek audiencji, to były — wielkie sprawy stolicy chrześcijaństwa, przedmiot intryg i zatargów, materiał dla całych tomów instrukcyj.
Jadąc do Rzymu, Marysieńka dbała o to, aby zająć rangę należną królowej. Miała prawdziwy dwór; oprócz chmary dworzan polskich, miała za szambelanów włoskich markizów, za sekretarza — prawdziwego włoskiego księcia, na przejażdżce karetę jej otaczali spahisowie, na uroczystą audiencję do papieża dwór jej wiozło kilka poszóstnych karet, a ją za nimi we wspaniałej karocy ciągnionej przez osiem koni. Zaproszona do pałacu Odescalchich przez don Liwia Odescalchi, który przez chwilę spodziewał się — naiwny! — przy jej protekcji zostać królem polskim (jak wszyscy, obiecywał zapłacić wojsku 8 milionów zaległego żołdu i odzyskać Kamieniec...), przyjmowana u bram wśród bicia dzwonów, królowa miała wszelako najlepszą wolę (tak się jej zdawało przynajmniej), zachowując swoje prerogatywy, postępować tak aby nie urazić — nikogo. Tak przynajmniej głosi sama w instrukcji dla sekretarza, księcia Scarlattiego, pamiętna raf, o które się rozbijała poprzedniczka jej w tym mieszkaniu, królowa Krystyna szwedzka.
Nie żałowano jej zresztą honorów, zwłaszcza z początku. Dla upamiętnienia jej wizyty na Kapitolu, senat umieścił tam jej biust oraz marmurową tablicę na cześć tej, „która skłoniła swego królewskiego małżonka do oswobodzenia Wiednia i ocalenia chrześcijaństwa“.
Chciejmy wierzyć w najlepszą wolę królowej. Ale, jak przez całe życie, tak i tutaj wmieszała się kwestia rodziny — zawsze dla niej najdrażliwsza. Widzieliśmy, jak na polityce polskiej zaważyły procesy familii d’Arquien a potem kwestia duc et pair pana ojca. Tutaj Marysieńka miała synów. I o ile z punktu widzenia etykiety jej własna sytuacja była uregulowana i jasna, o tyle pozycja synów nastręczała pewne drażliwości. Byli niby to królewiczami i rościli sobie prawa książąt krwi, ale równocześnie jako Polacy byli poddanymi króla polskiego; co więcej król August widział zawsze w tych młodych Sobieskich możliwych rywalów do korony; rzecz prosta, że niechętnie by znosił akcentowanie ich wyjątkowych praw. Toteż, kiedy królewicz Jakub bawił w Rzymie, wolał unikać audiencji u papieża, bo ceremoniał przyznawał mu jedynie tytuł „Jego Wysokości“ i krzesło naprzeciw papieża, podczas gdy on sam uważał, że należy mu się, jak innym książętom krwi, przywilej nakrycia głowy wobec papieża, zwłaszcza iż walczył pod Wiedniem... Toż samo, kiedy papież Klemens XI odwiedził Marię Kazimierę w jej pałacu, synowie, Aleksander i Konstanty nie pokazali się na pokojach matki, urażeni że ceremoniał watykański nie traktował ich jak urodzonych królewiczów.
Poza tym dwaj młodsi Sobiescy wiedli w Rzymie życie arystokratycznej młodzieży, próżniacze i puste. Młodzież ta, służąca przeważnie w armii papieskiej, która była wojskiem od parady, wyżywała się w zabawach i miłostkach, a od czasu do czasu w burdach.
Ta atmosfera miasta oraz przeczulenie Marysieńki na punkcie synów pozwolą nam zrozumieć trudną inaczej do pojęcia słynną „Tollejadę“, awanturę o Tollę kurtyzanę. Historię tę, odkopaną z archiwów rzymskich i opisaną przez Waliszewskiego oraz przez Loreta, przedstawię tu w krótkich słowach. Jest ona tak znamienna, że może zdać się i wstecz jako komentarz do charakteru Marii Kazimiery i niektórych jej uczynków.
Tolla, była to kurtyzana rzymska a kochankiem jej był chwilowo młody książę Gaetano Sforza Cezarini. Odbił mu ją Aleksander Sobieski, z którego rąk przeszła z kolei do Konstantego. Młody Gaetano płonął zemstą. Kiedy raz w męskim przebraniu Tolla śpiewała pod pałacem Odescalchich (rezydencja Sobieskich), Gaetano wpadł na nią i naznaczył ją pałaszem po twarzy, wydając zelżywe okrzyki pod adresem rywala. Królowa jadła właśnie na tarasie wieczerzę w towarzystwie Aleksandra i usłyszała wrzawę. Zaalarmowała straż pałacową, wszczęła się bitwa, powodując zbiegowisko gawiedzi i wkroczenie policji. Cezarini uciekł, ujęto tylko jego towarzyszy, a także i Tallę, z którą policja obeszła się dość brutalnie.
Zamiast rzecz zatuszować, królowa nadała jej rozgłos. Pisała listy do kardynałów, skarżąc się na brak bezpieczeństwa w Rzymie i biorąc w obronę Tollę. Tollę osadzono chwilowo w klasztorze, po czym wyprawiono ją do Mantui, gdzie występowała w teatrze. Ale królowa domagała się satysfakcji. Mimo iż ojciec winowajcy przepraszał ją i chciał załagodzić sprawę, Maria Kazimiera nie godziła się na to. Z całym impetem domagała się ni mniej ni więcej, tylko wygnania młodego księcia. Władze były w kłopocie: bądź co bądź chodziło o gwałt publiczny pod oknami królowej, trzeba było coś z tym zrobić. Rzecz oparła się o papieża; papież poruczył interwencję kardynałowi Ottoboni. Kardynał zaproponował, aby Gaetano padł królowej do nóg i błagał o przebaczenie, po czym ona odda go w ręce ojca, aby poniósł zasłużoną karę. Królowej było to za mało. Wówczas kardynał zaproponował, że sam ojciec odprowadzi syna do więzienia i odda go do dyspozycji królowej, po czym ona wspaniałomyślnie poprosi dla niego papieża o ułaskawienie. To się nazywa mieć piękną rolę! Marysieńka wahała się jeszcze. Wreszcie — zaznaczając iż czyni to ustępstwo przez przyjaźń dla kardynała, mimo że satysfakcja jest niedostateczna — zgodziła się, aby młody książę udał się do więzienia w zamku św. Anioła. Cezarini sądził, że formalność ta potrwa kilka godzin; Maria Kazimiera przetrzymała go tam tydzień; następnie, kiedy przyszło do przeprosin, zażądała, aby przeprosił także jej synów. Tu już kardynał uznał, że królowa przeciąga strunę. Zaproponował formułę, w której, przepraszając ją samą, książę wspomni, że nie miał zamiaru uchybić dostojnym książętom krwi. Królowa zaostrzyła tę formułę; co więcej, zażądała, aby przy jej czytaniu był obecny książę Konstanty. Wreszcie, po długich rokowaniach, zgodzono się. W oznaczonym dniu, w otoczeniu dam dworu i szambelanów, królowa siadła na tronie, mając po prawej ręce Konstantego a po lewej wnuczkę: bo i to niewinne dziecię wciągnięto do sprawy Tolli! Gdy marszałek dworu wprowadził Cezariniego, królowa zdjęła rękawiczkę i dała mu rękę do pocałowania. Cezarini wygłosił przygotowaną formułę; wymieniając Konstantego, skłonił ku niemu głowę, na co królewicz odkłonił się lekko. Na pożegnanie, królowa znów podała winowajcy rękę do pocałowania, budząc w obecnych zachwyt swoją szlachetnością i dobrocią.
Ale nie było przeznaczone, aby się na tym skończyła sprawa Tolli. Kiedy się zbliżał karnawał, papież Klemens XI, niechętnie widzący szał świeckich zabaw w Rzymie, zwłaszcza przeciwny niebezpiecznym maskaradom, prosił aby królewicze polscy, którzy tak niedawno byli bohaterami skandalu, nie występowali w przebraniu. Uważając, że ten zakaz jej nie obowiązuje, Tolla zjawiła się na Corso zamaskowana, w powozie, wraz z innymi kobietami widywanymi zazwyczaj w towarzystwie Aleksandra i Konstantego Sobieskich. W dodatku, jakby urągając zakazowi papieskiemu, Tolla siadła na koźle obok stangreta. Straż papieska ściągnęła ją z kozła, odarła z szat i zaprowadziła do więzienia, a stamtąd do zakładu dla upadłych dziewcząt, podczas gdy na rozkaz papieża suknie Tolli odniesiono Marii Kazimierze do jej pałacu.
Marysieńka porwała się jak lwica. Bolała nad trybem życia synów, zwłaszcza że był dla niej kosztowny, (przy czym nie wiedziała, że Tolla sprzedaje jej własne klejnoty, wykradane matce przez księcia Konstantego!) ale wszystko co tyczyło ich prestiżu nabierało specjalnej wagi. Z tą chwilą, sprawa Tolli stała się sprawą jej samej, świętą sprawą korony polskiej i rodu. Królowa zażądała natychmiastowego wypuszczenia Tolli i jej towarzyszek, oraz stangreta, dla którego upomniała się o zwrot skonfiskowanego powozu i koni. Wszczęły się nowe rokowania i zawikłania dyplomatyczne, przy czym papież tłumaczył łagodnie królowej, że czyniąc się obrończynią Tolli, popiera rozpustę synów. Nic nie pomogło.
Królowa — jak wspominaliśmy — była akademiczką; poruszyła swoją Akademię, aby się ujęła za Tollą. Jakoż Akademia orzekła, że Tolla nie jest tym, za co ją bierze papież; to nie jest zwykła kurtyzana: jest mężatką, przyjmowaną w najlepszym towarzystwie. Przytoczono jakąś margrabinę, w której domu bawiła raz istotnie Tolla, ale wszedłszy tam bezczelnie bez zaproszenia. Zresztą, ta Tolla — oświadczono — już nie jest Tolla: królowa polska uczyniła ją szlachcianką i hrabiną... hrabiną de la Paille. Wreszcie, wyczerpawszy argumenty, Maria Kazimiera kazała po prostu porwać Tollę i dała jej schronienie w swoim pałacu; przy czym, pełna dbałości o cnotę, zarządziła że Tolla i książę Konstanty mają mieszkać w dwóch przeciwległych skrzydłach pałacowych.
Papieżowi przebrała się cierpliwość, również zamierzył użyć gwardii. Wówczas Marysieńka oświadczyła, że w ciągu godziny opuści miasto, gdzie ją tak znieważają. Kazała zaprzęgać. I papież — jak niegdyś Ludwik XIV — ustąpił. Wyprawił trzech kardynałów, aby uspokoili rozgniewaną wdowę po Sobieskim. Zgodzono się wreszcie na to, że Tolla wyjedzie do Neapolu. Ale i tu prestige musiał być ocalony: ustalono, uregulowano ceremoniał wyjazdu kurtyzany, przy czym postanowiono, że Tolla wyjedzie poszóstną karocą o barwach księcia Konstantego. Co więcej, oszczędna Marysieńka wyznaczyła jej z własnej szkatuły trzydzieści tysięcy funtów. Czegóż się nie robi dla powagi korony polskiej i dla pamięci obrońcy chrześcijaństwa!
Po tej sprawie pozostał — podaje Waliszewski — zbiór dwustu dwunastu sonetów pod tytułem Tolleida, poświęconych pamięci „della celebra puttana in tempo della regina di Polonia“.
W całej tej awanturze uderzyć nas może jedno. Nieraz zaznaczyliśmy, kreśląc dzieje Marysieńki, jak bardzo ona, chowana od czwartego roku życia w Polsce, pozostała cudzoziemką; i tu bodaj że pierwszy raz mamy wrażenie, iż odezwała się w niej polskość, którą nasiąkła mimo woli. Jest coś bardzo polskiego w całym tym zatargu. I czyż nie można by go zatytułować: „Tolla, czyli ostatni zajazd w Watykanie“?

*

Epizod z Tollą daje miarę energii i wytrwałości, jaką rozwijała Marysieńka gdy chodziło o przeprowadzenie swej woli. Gdyby tej woli towarzyszyło swego czasu więcej konsekwencji i rozsądku, wystarczyłoby jej zapewno na to, aby zapewnić przyszłość dynastii Sobieskich. Zdawało się przez chwilę, że błąd jest do odrobienia: król szwedzki Karol XII zaproponował Jakubowi poparcie jego kandydatury przeciw Augustowi, którego niebawem zrzuci z tronu. Tym razem Maria Kazimiera, stłumiwszy swoje dawne niechęci, przejmuje się sprawą syna: sama pisze do papieża, donosząc iż elektor brandenburski upoważnił Jakuba do traktowania z królem szwedzkim; co więcej, car rosyjski prosi o rękę jej wnuczki dla syna swego Aleksego. Ona sama wysyła dwóch młodszych synów z pomocą Jakubowi, w nadziei porachowania się z Augustem za tak mało kurtuazyjne traktowanie jej spraw i osoby. Ale August nie dbał o fair play: na obcym terytorium, w pobliżu Wrocławia, kazał schwytać Jakuba i Konstantego w chwili gdy udawali się do Polski, i osadził ich w twierdzy w Pleissenbergu, a potem w Königstein. Maria Kazimiera pisze patetyczne listy: jeżeli — pisze do syna Aleksandra — „aby nasycić nieubłaganą, nienawiść tyrana przeciw nam, trzeba aby miał w ręku kogoś z naszej rodziny, gotowa jestem sama udać się do więzienia, byle widzieć moje dzieci wolne i bezpieczne“...
Ale pisząc tak, nie rusza się z Rzymu, śle tylko natarczywe epistoły do cesarza i do papieża, błagając o interwencję. Uzyskuje dużo grzeczności i wyrazów współczucia, trochę obietnic, ale nic więcej; zdaje się, że te potencje dały swoją cichą zgodę na krok Augusta II.
W braku Jakuba, król szwedzki gotów jest popierać Aleksandra. Ale daremnie matka stara się wzbudzić w swoim ulubieńcu ambicję i wolę; Aleksander odmawia stanowczo, nie ma ochoty królować. Może to ostatnie lata panowania ojca, na które patrzał, natchnęły go taką niechęcią do korony?
August trzymał więźniów blisko trzy lata, mimo iż szlachta hałasowała, że wtargnie do Saksonii i uwolni ich siłą; ale to były tylko gesty. Wreszcie, na zasadzie pokoju altransztadzkiego zawartego z Karolem XII, wypuszczono królewiczów, skoro pismem z dn. 17 grudnia 1706 r. zrzekli się wszelkich pretensji. Kazali się sportretować z długimi włosami i brodami, które zapuścili w więzieniu, i portrety te, wraz z ostrzyżonymi włosami, posłali matce do Rzymu. W Polsce panował już — nie na długo — Stanisław Leszczyński.

*

Wreszcie stało się to, przed czym królowa tak często wyrażała lęk w korespondencji z wojewodziną Sieniawską. Fortuna jej, szarpana przez ojca i przez synów (papa-kardynał umarł aż w r. 1705, licząc lat 96), coraz trudniej mogła nastarczyć na królewski tryb życia; sprawy majątków w rozdartej wojnami domowymi Polsce stały się zupełnie beznadziejne, starzejąca się Marysieńka uczuła, że trzeba zlikwidować tę fikcję królewskości, której tak mężnie broniła w Rzymie. Coraz trudniej przychodziło zresztą zachować swój prestige; dla nowych kardynałów urok nazwiska Sobieskich już był czymś mocno — przybladłym, nieaktualnym, zwłaszcza iż ceremoniał watykański coraz bardziej dążył do supremacji kardynałów wobec świeckich książąt. Doszło do tego — o zgrozo! — że kardynał Hannibal Albani, siostrzeniec papieża, składając wizytę królowej, nie zdjął biretu. Coraz więcej było tarć z mistrzami ceremonii o traktowanie królowej na występach publicznych. I królowa uczuła, że klimat włoski jej nie służy.
Pomyślała o swojej ojczyźnie, o Francji. W roku 1714 zwraca się do Ludwika XIV z prośbą o zezwolenie jej na pobyt we Francji i o wyznaczenie jej rezydencji.
Ro we Francji panował wciąż Ludwik XIV, ten o którego ocierało się życie Marysieńki na przestrzeni iluż lat! Ten Ludwik, którego wschodzący blask oślepiał ją jako młodą dziewczynę na dworze Marii Ludwiki; o którego „zaczarowanym pałacu“ marzyła jak o świecie z bajki; o którego „taburet“ bezskutecznie się ubiegała jako princesse de Zamość, z którym targowała się potem zawzięcie jako pani hetmanowa Sobieska, z którym darła koty jako królowa Polski aż się karta Europy od tego zmieniła. Miłość, uwielbienie, odtrącone, sfermentowały w nienawiść. I teraz, 76-letni Ludwik dożywał swego królowania, jak go dwadzieścia lat temu dożywał Sobieski, patrząc na ruinę swoich zwycięstw, swojej polityki. Propozycję swej dawnej poddanej i przeciwniczki przyjął Ludwik obojętnie, ale zgodził się. Czyż go nareszcie ujrzy, teraz, po tylu latach? Nie. Postawiono królowej za warunek, aby nawet nie próbowała zbliżać się do dworu i do Paryża; wyznaczono jej do wyboru parę zamków: wybrała Blois. W czerwcu r. 1714 na galerze papieskiej opuściła Rzym; towarzyszyły jej wnuczka i imienniczka jej, Maria Kazimiera, córka Jakuba. Syn Aleksander miał towarzyszyć również matce, ale zatrzymała go w ostatniej chwili burda między strażą kardynała-gubernatora a gwardią pałacu królowej. Będąc od jakiegoś czasu niezdrów, Aleksander zachorował w Rzymie i umarł w listopadzie r. 1714, każąc się pochować w stroju kapucyna, co zrodziło bajkę, że królewicz ostatnie lata spędził w klasztorze, że „w dalekim Rzymie w kapucyńskim habicie, w zakonnej celi samotne wiódł życie“, jak pisze jeden z historyków, mimo woli stając się rymotwórcą, aby z kochanka Tolli uczynić świątobliwego zakonnika.
Maria Kazimiera podróżowała incognito; nie życzyła sobie odbierać żadnych honorów, bojąc się może, że nie byłyby takie do jakich sobie rościła prawo. Mimo to, przyjęcie, jakiego doznała w Lyonie ze strony marszałka de Villeroi, było dość wspaniałe.
Apartamenty w Blois zastała nie przygotowane, mury zaciekały, kominki dymiły, drzwi się nie domykały. Na skargi jej odpowiadano zarzutami, że towarzyszący jej Polacy niszczą zamek. Zdrowie królowej podupadało z dnia na dzień; wreszcie, w styczniu r. 1716 umarła, przeżywszy ledwie o kilka miesięcy Ludwika XIV.
W testamencie, Maria Kazimiera prosi swoje dzieci, aby zapłacono jej długi, wskazując że odsetki od jej kapitału wystarczą na to. W istocie, mimo bankructwa swojej królewskości, rządna Marysieńka zostawiła kapitał półtora miliona franków i posiadłości we Francji. W Polsce zostały jej Olesko i Tarnopol, które co prawda nic nie przynosiły, oraz domy na Marywilu. Pisze dalej w testamencie, że pragnęłaby leżeć obok męża, ale w swojej pokorze nie sądzi, aby była warta trudu chowania jej gdzie indziej niż tam gdzie dokona życia. Prosi wreszcie synów, aby zbudowali w kościele Kapucynów w Warszawie grobowiec godny pamięci ojca.
Pochowano ją, na zarządzenie Regenta, w Blois; mimo to Marysieńka leży obecnie w Polsce. Jak się do niej dostała — nie wiadomo. Dawny biograf Marii Kazimiery, Dobiecki, pisze po prostu, że „zwłoki jej sprowadzono kosztem Rzeczypospolitej do Warszawy“, co wydaje się mało prawdopodobne. Toteż rychło znalazła wiarę inna wersja, wedle której ciało Marysieńki dostało się do kraju „tajemniczym sposobem“. Mianowicie, pewnej nocy majowej roku 1716, furtiana klasztoru kapucynów w Warszawie zbudził dzwon u furty. Kiedy poszedł otworzyć, nie ujrzał nikogo — tylko czarną drewnianą skrzynię. Otworzono skrzynię i znaleziono w wysłanej jedwabiem trumnie ciało starej kobiety z diademem na czole i berłem w ręce: w ustach miała medalion, noszący jej imię. Była to królowa Maria Kazimiera. Pochowano ją obok męża, a w r. 1734, za sprawą Jakuba Sobieskiego, zwłoki króla Jana i jego małżonki przewieziono do Krakowa do grobów królewskich, równocześnie z ciałem Augusta II.
Wersja ta uderza wczesnym upoetyzowaniem miłości tej królewskiej pary — miłości, która kazała jej połączyć się tajemniczo po śmierci. To niemal finał Tristana i Izoldy! Uderzyć to może tym bardziej, że zarówno sama Marysieńka jak i namiętność króla do niej uważana była powszechnie za źródło nieszczęść Polski, za niegodną słabość bohatera, dopiero zaś wydane w XIX w. jego listy ujawniły całą głębię i poetyczność tego uczucia. Można by więc powiedzieć, że intuicja legendy uprzedziła w tym krytykę historycznoliteracką.
Ród Sobieskich dogasał bezpłodnie. Pierwszy umarł Aleksander, w r. 1714. Niewiele byłoby o nim do powiedzenia; scharakteryzowała go najlepiej w listach swoich kochająca ale trzeźwa matka. Lubił teatr, i wraz z Marią Kazimierą, również wielką teatromanką, organizowali francuskie i włoskie przedstawienia w pałacu królowej w Rzymie. Poza tym wyniosły a słaby, rozpieszczony, wychowany po cudzoziemsku, królewicz Aleksander w niczym nie przypominał ojca, podobnie jak i drugi hulaka Konstanty. Ten ma ładny rys charakteru, kiedy, uwięziony wraz z bratem Jakubem i zwolniony wcześniej przez króla Augusta, dobrowolnie pozostał w więzieniu aby nie opuścić brata. Konstanty ożenił się, ku zgorszeniu rodziny, z panną Wessel, damą dworu księżnej neuburskiej, aby w r. 1717 rozwieść się z nią ku niemniejszemu zgorszeniu rodziny. W r. 1727 umarł bezpotomnie.
Najdłużej żył najstarszy Jakub, ten którego kilka razy minęła korona polska, bo ofiarowywano ją mu podobno jeszcze w r. 1733 po śmierci Augusta II, wówczas kiedy się już nie czuł na siłach, aby po nią sięgnąć. Jakub miał aż siedmioro dzieci: dwaj synowie i dwie córki zmarli w dziecięctwie, uchowały się trzy córki. Najstarsza, Maria Kazimiera umarła w stanie panieńskim w r. 1723, narzeczonego zaś jej, księcia de Bouillon, zaślubiła siostra, Maria Karolina. Do powieści i do historii weszła trzecia z nich, Maria Klementyna, zaręczona jako młodziutka dziewczyna z księciem Jakubem Stuartem, synem wygnanego Jakuba II, również wygnańcem i dozgonnym pretendentem do tronu Anglii i Szkocji. W posagu dawano jej 25 milionów, które miały posłużyć księciu do nowych prób odzyskania tronu; ale zaręczyny te zaniepokoiły dwory europejskie, cesarz kazał ująć oblubienicę i uwięził ją w Insbrucku, skąd udało się jej w romantycznych okolicznościach zbiec i dostać się do Rzymu, gdzie zaślubiła w r. 1719 swojego Stuarta. Zmarła w r. 1734; mąż przeżył ją o lat przeszło trzydzieści, nie zdobywszy się już na energię aby walczyć o swoje prawa do korony.
Upomniał się o nie, jeszcze za życia ojca, syn jego Karol Edward, któremu gorąca pradziadowska krew kazała jeszcze raz zawichrzyć dwa królestwa. W r. 1745, dwudziestopięcioletni syn Klementyny Sobieskiej wylądował w Szkocji, zebrał stronników, zdobył Edynburg i ruszył na Anglię. Odniósł parę zwycięstw, ale pobity pod Culoden, opuszczony przez swoich, tułał się głodny i w łachmanach, zanim się dostał na statek francuski. Była to romantyczna i awanturnicza wyprawa, którą ciężko odpokutowali jego partyzanci. Od tego czasu Karol Edward na próżno błagał dwory o interwencję, a choć po śmierci ojca przybrał tytuł króla Anglii i Szkocji, był to tytuł czysto iluzoryczny. Rozpił się, ożenił się na starość z młodą dziewczyną, którą brutalizował i która po jego śmierci zaślubiła — poetę Alfierego.
Drugi syn Klementyny Sobieskiej, urodzony w Rzymie w r. 1725, po klęsce brata poświęcił się stanowi duchownemu i został w dwudziestym drugim roku życia kardynałem. Po śmierci brata w r. 1766 przybrał tytuł króla Anglii i kazał wybić medal na swoją cześć. Umarł aż w r. 1807 zrujnowany, żyjąc z pensyjki angielskiego rządu; na grobie swoim kazał wyryć tytuł Henryka IX.
Dokończmy historii Jakuba Sobieskiego. Małżeństwo córki z niewygodnym pretendentem stało się przyczyną, że cesarz kazał mu opuścić Olawę. Zdziwaczał, tułał się po różnych krajach, zajmował się kabalistyką, słuchając równocześnie trzech mszy dziennie; wreszcie w r. 1730 ściągnął do rodzinnego gniazda do Żółkwi, gdzie w r. 1737 dokonał życia. I jak urodzeniu Jana Sobieskiego, tak śmierci jego potomka miały towarzyszyć szczególne znaki niebieskie: w noc jego śmierci burza szalała, niebo paliło się płomieniem, tarcza herbowa znad bramy spadła i roztrzaskała się w kawały, a zegar zepsuty od burzy bił jak szalony, oznajmiając że umiera ostatni potomek króla Jana, ostatni z Sobieskich.
Niech nas nie dziwią te cudy. Bo to pewna, że na przestrzeni całych dziejów Polski nie spotkamy historii, która by miała w sobie tyle cudowności, tyle elementów romansu czy bajki, co ta cała przygoda Jana i Marysieńki, Celadona i Astrei. I tę jeszcze ma owa historia właściwość, że prawda jest w niej dziwniejsza od legendy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Boy-Żeleński.