Miły — Niemiły
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Miły — Niemiły |
Pochodzenie | Prawidła życia |
Wydawca | J. Mortkowicz |
Data wyd. | 1930 |
Druk | Drukarnia Naukowa T-wa Wydawniczego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Kto ładny, temu łatwiej być miłym.
Tak, zdrowemu, ładnemu, wesołemu, zdolnemu łatwo być i miłym. Sam życzliwie uśmiecha się do ludzi, a ludzie odpowiadają uśmiechem.
Słabego, brzydkiego, pochmurnego i niezdolnego często zaczepią i dokuczą. Nieufnie zbliża się do ludzi, z niechęcią myśli o szczęśliwszych kolegach.
Ale bardzo rzadko podoba się ktoś wszystkim jednakowo. Jeden mówi, że ładny, drugi, że tak sobie.
— Śliczny.
— A dla mnie brzydki. Wygląda, jak lalka.
Jednemu podobają się oczy czarne, drugiemu niebieskie, jeden lubi włosy ciemne, drugi — jasne. — Ma ładne oczy, ale brzydki nos, ma ładne usta, ale brzydkie zęby.
Czasem mówią, że ktoś nie jest tak bardzo ładny, ale ma wdzięk. Nie wiem, co to znaczy.
— Miły uśmiech. Wdzięczne spojrzenie.
Zręczny: nie za wysoki, nie za niski, nie za gruby, nie za chudy. Wdzięk postaci.
Czasem podoba się ktoś, bo podobny do wszystkich, których znamy, czasem właśnie dlatego, że inny.
Czy to samo jest: ładny i miły?
O, nie!
Bywa tak, że gdy patrzysz zdaleka, wydaje się miły, ale wystarczy chwilę porozmawiać, już przestał się podobać. Czasem często się z kimś spotykasz, ale nie masz ochoty się zbliżyć, nawet już kilka razy rozmawiałeś — i nic. A później dopiero widzisz, że bardzo, bardzo miły. Z jednym — odrazu dobry znajomy, z drugim trudno jakoś i nieprzyjemnie z początku.
Trzeba znać bardzo wiele młodszych i starszych, cichych i wesołych chłopców i dziewczynek, bladych i rumianych, ładnych i brzydkich, ładnie i biednie ubranych — żeby wiedzieć, czy ktoś będzie miły odrazu czy dopiero później, miły na krótko czy na zawsze.
Trzeba wiele razy próbować i pomylić się, żeby niebardzo wierzyć, co mówią inni, a samemu się przekonać, co mnie się podoba, kto dla mnie jest miły.
Dawniej zdawało mi się, że wesoły lubi wesołego, mały — małego, słaby — słabego, porządny szuka porządnych kolegów. Owszem, tak bywa, ale niezawsze. — Dawniej radziłem nawet, kto z kim powinien się zaprzyjaźnić, teraz nie lubię się wtrącać, bo nie wiem.
Gdy się dwaj chłopcy zaprzyjaźnili, starałem się odgadnąć:
— Pokłócą się pewno za miesiąc, albo: za pół roku.
Teraz częściej udaje mi się odgadnąć, ale niezawsze. — Tak dziwnie się dzieje, tak trudno zrozumieć, tyle tu tajemnic. Więc tylko się pytam:
— Lubisz go?
Odpowiada:
— Dla mnie on jest miły.
Nawet wie, jakie kolega ma wady.
— Niebardzo miły, ale ja go lubię; on jest dobry dla mnie.
Czasem dokuczliwy dla wszystkich, dobry i delikatny dla przyjaciela. Czasem wiele kłopotu sprawia dorosłym, a dla swoich życzliwy i wesoły.
Wystarczy niekiedy, żeby w czemś jednem tylko byli podobni do siebie, i już są razem. Na krótko, ale i na długo. Nie każdy lubi zmieniać.
Dużo dziwnych pamiętam przyjaźni.
Naprzykład pytam się:
— Za co go lubisz?
— Jego nikt nie lubi, więc będzie mu przykro samemu.
Pytam się:
— O czem rozmawiacie?
— Rozmaicie. Czasem radzę mu, jak ma się poprawić.
Czasem dorośli niesłusznie się boją, że gorszy zepsuje dobrego, albo równie niesłusznie żądają, żeby dobry poprawił gorszego. Mnie się zdaje, że tu nie wolno ani zabraniać, ani rozkazywać. Nawet często pytać się nie można, bo pytania natrętne płoszą i nieufność budzą i niechęć.
Wolę wiedzieć mało, ale prawdę.
Jeden umie, co drugiemu może się przydać, coś wspólnie budują, albo kupują, pożyczają, zamieniają, zakładają się, darowują i otrzymują podarki. Jeden ma akurat to, co dziś drugiemu potrzebne, jeden ma więcej, drugi mniej. Niewiadomo nawet, czy przyjaźń, czy opieka, czy spółka. — Często nie lubią się, a muszą być razem, bo trudno coś zrobić samemu.
— On miły?
— Tak sobie: niebardzo.
— A ciągle jesteście razem?
— Więc co z tego?
Gdy rozmawiam z chłopcem, jest spokojny, odpowiada poważnie, a on go zna i w radości, i w gniewie, i smutku, gdy rozdokazywany, rozżalony, obrażony, gdy daje i bierze. Cóż dziwnego, że lepiej się znają wzajemnie?
Powoli każdy uczy się sam być ostrożnym, cudze prawidła życia najmniej pomagają.
Gniewało mnie dawniej, gdy jeden z przyjaciół tylko dawał, drugi tylko brał. Razem kupują lody, fotografują się, chodzą do kina, ale jeden płaci, jeden funduje. — Teraz się nie wtrącam; bo są, którym przyjemność sprawia, chcą sobie kupić życzliwość.
Jedno tylko daję prawidło życia:
— Nie bądź tchórzem, miej odwagę powiedzieć, że nie chcesz. Nie krępuj się poprosić o pomoc, jeśli sam nie dasz rady.
Bo fałszywy kolega może zagrozić:
— Ja wiem o tobie to i to. Znam twoje tajemnice. Jeżeli się ze mną pogniewasz, opowiem.
Albo zwyczajnie zacznie się mścić, dokuczać i bić.
Nietylko młodego chłopca oszukać może ładna buzia, miłe oczy i układne słowa. Dziwiłem się dawniej, gdy nie lubili kogoś, kto mnie się miły wydawał; nawet podejrzewałem zazdrość. Teraz uważniej patrzę i przyznaję słuszność właśnie kolegom: lepiej wiedzą.
Raz na kolonji letniej był starszy, poważny i spokojny chłopiec, którego jak mi się zdawało, bardzo lubili. — Raziło mnie jedno: sam często robił to, czego innym zabraniał: wyglądało tak, że pilnuje porządku ale sam nie ma potrzeby stosować się do regulaminu. Parę razy skłamał, a przyłapany na kłamstwie, wykręcał się, żartował, aż w złości niegrzecznie odpowiedział.
I zaraz, cała grupa chłopców, jakby na tajny rozkaz, przestała się słuchać, zaczęli robić na złość.
Dopiero się przekonałem, że jest jakby dowódcą bandy, że go nie lubią, a słuchają się, bo grozi i bije po kątach. — Byłem zdumiony: jak jednego nieuczciwego gbura może się bać tylu chłopców. — Ale on był nie jeden, miał paru pomocników, którzy donosili, jeśli się kto zbuntował; a on się mścił dopiero.
Wtedy właśnie poraz pierwszy, a potem wiele razy się przekonałem, jak bardzo potrzebny jest samorząd, gdy każdy ma prawo i odwagę powiedzieć, kogo naprawdę lubi.
Teraz już zdaje się wiem, kogo najwięcej, prawie wszyscy lubią. — Nie najładniejszego, nie najweselszego, nie najzdolniejszego — a tego, kto sprawiedliwy, usłużny i taktowny.
Niełatwo wytłumaczyć, co to jest takt. Chyba taki, który umie obchodzić się z ludźmi. Albo przez dobroć, albo przez rozum poznaje, czego akurat komu potrzeba, i chętnie służy pomocą. — Ostrożny z kłótliwym, nie dba, aby zawsze postawić na swoim, nie chwali się i nie wyśmiewa, nie zaczepi wesołym żartem smutnego, nie wtrąca się i nie radzi, kiedy nie proszą, nie gada za dużo, nie złości się sam i każdego stara się wytłumaczyć i obronić. Niema go, gdy niepotrzebny, a zjawia się akurat wtedy, gdy może przynieść pożytek.
Nie narzuca się z opieką, ale jej nie odmawia. Nieproszony nie broni, ale nie boi się wystąpić z obroną, gdy widzi niesprawiedliwość i krzywdę. Nie boi się ani kolegi, ani wychowawcy, więc czasem ma przykrość, ma paru niechętnych.
Od lat dziesięciu prowadzę plebiscyty, to znaczy głosowania. Głosowanie jest tajne. Każdy wrzuca do skrzynki kartkę. Na kartce jest plus (znaczy: lubię), minus (nie lubię), albo zero (obojętny). Potem oblicza się głosy. Robiłem także inaczej: każdy dyktował pięć nazwisk tych, kogo najlepiej lubi, i pięć tych kogo nie lubi. Jeszcze inaczej: każdy stawia wszystkim stopnie; piątka — znaczy: bardzo lubię, czwórka: lubię, trójka: obojętny, dwójka: nie lubię, pałka: bardzo nie lubię.
Dzięki tym głosowaniom wiele zrozumiałem.
Ważną jest dla mnie pewność, że niema zazdrości wśród młodych. Jeżeli miły, cieszą się, że prymus. Gotowi lubieć za to, że ładnie śpiewa, tańczy, rysuje, że dobrze gra w piłkę, że wysoko skoczył, że zwyciężył. Wdzięczni, że jest razem. — Więcej mu pozwalają i więcej przebaczają. — Ale pod jednym warunkiem: by nie był zarozumiały, by nie lekceważył gromady, by nie był lizuchem ani stawiakiem. By się nie rozporządzał zanadto.
Lubią starszych i małych, nie lubią, gdy mały kaprysi i skarży się, a starszy udaje dorosłego. Wtedy małego drażnią, starszego wyśmiewają.
Kto ma najwięcej minusów: nie lubią, a nawet się brzydzą.
Natrętnych, wścibskich, wtrącalskich. — Przebaczą samolubowi, złośnikowi, nawet zaczepnemu: będzie miał życzliwych i nieżyczliwych. — Nienawidzą i różnie nazywają:
— Smoła, bez ambicji, przylepka.
Jeśli powiedzieć: „Przestań — odejdź“, on właśnie zacznie się czepiać. Przyczepi się i nudzi. Rozmawiasz z kimś, zaraz chce wiedzieć, o czem mówicie. Nie wie o co chodzi, albo nie zna się i nie rozumie, a zaczyna tłumaczyć i pouczać. — Piszesz coś, prosi zaraz: „Pokaż“. — Robisz coś, on już jest: „daj, ja prędzej, ja lepiej“.
Wielu nie wie, jak trudno żartować. Nieudany żart sprawia ból, sprawia przykrość, zamiast śmiechu, wywołuje łzy. Żart nie w porę przeszkadza. Dokuczanie ani wyśmiewanie nie są żartem. Żart wtedy jest dobry, jeśli wszyscy się śmieją, a nikt nie ma przykrości. — Więc mówią:
— Błazen.
I też nie lubią.
Jakie stąd prawidła życia, każdy sam się domyśli. Jedno tylko powiem:
Każdy człowiek powinien cenić życzliwość, starać się na nią zasłużyć. Nie wolno mówić:
— Co mnie to obchodzi.
Każdy powinien cenić przyjaciela.
Nie należy jednak kokietować, starać się przypodchlebić, nie należy się martwić, gdy ma się wśród życzliwych i nieżyczliwego: nie wszyscy zawsze muszą tylko lubić.