Milijonery/Tom I/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Milijonery |
Wydawca | S. Orgelbrand |
Data wyd. | 1852 |
Druk | S. Orgelbrand |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Oskar Stanisławski |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Maryja spostrzegła wkrótce, że jéj chrzestna matka zasnęła. Zawiesiwszy wtedy na chwilę swą pracę, dziewica, która dotąd okiem, że tak powiem macierzyńskiéj czułości wpatrywała się w list Ludwika Richard (syna pisarza publicznego) spoczywający na jéj kolanach, odpieczętowała go i rozłożyła. Próżna i śmieszna ciekawość! bo jakeśmy to już wyżéj powiedzieli, biedna szwaczka nie umiała czytać.
To też trudno sobie wyobrazić coś rzewniejszego i przykrzejszego nad widok młodéj dziewczyny wpatrującéj się z gwałtowném biciem serca w te niepojęte dla niéj znaki; zauważyła tylko z niespokojnością i obawą, że list był nadzwyczajnie krótki.
Czy list ten tak krótki a pilny, jak to zapowiadała widoczna adnotacyja na rogu koperty, zawierał jaką dobrą lub złą wiadomość?
Maryja, z oczyma wlepionemi w tajemnicze pismo, gubiła się w domysłach, sądząc, że widocznie list tak krótki, po dosyć długiém rozłączeniu, musiał zapowiadać cóś niespodziewanego, albo bliski powrót; bo jeżeli Ludwik miał przybyć jednocześnie prawie z listem, to nie byłby potrzebował pisać, albo téż zawierał jakieś niepomyślne, nieprzewidziane doniesienie, które nie zostawiało Ludwikowi dosyć czasu ażeby się obszernie wytłómaczył.
Te zatrważające obawy sprawiały Maryi tysiączne udręczenia na jakie wystawione są nieszczęśliwe istoty, które niedola albo opuszczenie pozbawiły piérwotnego wychowania. Trzymać w ręku, mieć pod oczyma te kilka wierszy, które ci przynoszą radość lub boleść, a nie módz odgadnąć ich tajemnicy! być przymuszoną udawać się do obcego człowieka dla przeczytania tych wyrazów i usłyszenia z ust jego obojętnych wiadomości, do któréj niemal życie twoje jest przywiązane!
Takim Maryja oddawała się myślom. Jéj obawa doszła wkrótce do najwyższego stopnia; dla tego téż, widząc, że jéj chrzestna matka spała, postanowiła, z narażeniem się na najokropniejsze przyjęcie po swoim powrocie (ponieważ dobry humor był rzeczą rzadką u pani Lacombe), postanowiła, mówię, udać się powtórnie do pisarza publicznego. Młoda szwaczka podniosła się tedy z krzesła ostrożnie, ażeby nie zbudzić choréj; ale w chwili kiedy się już na palcach do drzwi zbliżała, nagle została wstrzymana bolesną myślą.
Nie mogła swego listu dać czytać pisarzowi, bez zażądania jednocześnie udzielenia na niego odpowiedzi, odpowiedzi jakiéjby może treść listu Ludwika wymagała: trzebaby więc znowu zapłacić starcowi, gdy tymczasem Maryja nie więcéj nie posiadała nad to co jéj było potrzeba na kupno chleba i mléka na cały dzień, zwłaszcza, że za chleb musiała płacić gotówką, bo będąc już winna piekarzowi dwadzieścia franków, ten nie chciał jéj nowego otwierać kredytu. Maryja odebrała w wiliją tego dnia całą należytość tygodniową, wynoszącą tylko pięć franków, bo pielęgnowanie chrzestnéj matki zabierające zbyt wiele czasu nie pozwalało jéj zajmować się robotą o tyle żeby większy mogła mieć zarobek. Większa część téj skromnéj kwotki została użytą na zaspokojenie odźwiernéj, która już kilka razy zasiliła ją drobnemi pożyczkami i na udzielenie zaliczenia praczce, tak dalece że Maryi zostało już tylko dwadzieścia pięć soldów, z których zapłaciła porto od swojéj korrespondencyi z Ludwikiem.
W obec potrzeb chrzestnéj matki i swego własnego tak krytycznego położenia, biédna dziewica wyrzucała sobie ten wydatek, na opłacenie kosztów swéj korrespondencyi jakby jaką występną rozrzutność.
Czytelnik może się tylko uśmiechnie na ten obraz ciężkich udręczeń, na to potępienie własnych zbytków, kosztujących kilkadziesiąt centymów. Niestety! dla nieszczęśliwego nie masz małych kwot; mały dodatek dziesięciu soldów na jego zwyczajnym zarobku, pozwala mu często byt swój utrzymać, zamiast coby musiał codziennie umierać stopniowo, czuć wyczerpującą się resztę sił swoich i niknąć z każdą chwilą w swojém żyjącém konaniu, to jest zostawać w stanie środkującym pomiędzy chorobą a życiém, przedwcześnie prowadzącym tylu ludzi do grobu.
Maryja, chcąc tego nowego oszczędzić wydatku, myślała w piérwszéj chwili dać list swój przeczytać odźwiernéj, lecz obawiając się gadulstwa a może i szyderstw téj kobiéty, wolała jeszcze jedną bardzo przykrą poniéść ofiarę dla swojéj lękliwéj draźliwości. Pozostała jéj jeszcze jedna sukienka z ładnego materyjału kupione w Temple i przerobiona na jéj osobę; chowała ona ją, jak to zwykle mówią od wielkiego święta i zaledwie ją miała dwa czy trzy razy na sobie wtedy, kiedy się chciała piękniéj ubrać na przechadzkę z Ludwikiem. Z westchnieniem tedy włożyła ową sukienkę do małego koszyka, i dołączyła do niéj jedyną jedwabną chusteczkę, z zamiarem zastawienia tego wszystkiego w lombardzie. Trzymając w jednéj ręce swoje zawiniątko i wychodząc pocichu ażeby nie przerwać snu swéj chrzostnéj matki, młoda szwaczka zbliżyła się już do drzwi, kiedy pani Lacombe poruszyła się na łóżku, i obudziwszy się w połowie, powiedziała z cicha:
— Patrzaj!... ona znowu wychodzi... i...
Lecz nie dokończyła co chciała powiedziéć i powtórnie zasnęła.
Maryja, korzystając z téj okoliczności, przez chwilę stała nieruchoma i oniemiała, potém otworzywszy drzwi z największą ostrożnością, wyszła, wyjęła klucz, który złożyła u odźwiernéj i skwapliwie pobiegła do lombardu. Pożyczono jéj pięćdziesiąt soldów na sukienkę i chusteczkę. Posiadając tę kwotę, Maryja udała się na plac Kośnicy w zamiarze odwiedzenia powtórnie pisarza.
Od czasu odejścia Maryi, a mianowicie od czasu jak się dowiedział o treści listu, który zrana odebrał od swego syna z Dreux, starzec zastanawiał się z coraz większą niespokojnością nad przeszkodami jakie stawić może jego zamiarom tajemnica, którą przypadek mu odkrył w czasie jego widzenia się z młodą dziewczyną. Wtém, niespodziewanie, ona znowu stajc przed jego drzwiami. Nie ukrywając wtedy swego zdziwienia, a przeciwnie, tając obawę jaką w nim tak spieszny powrót jego klientki obudził, pisarz powiedział:
— Cóż to, moje dziécię, nie spodziewałem się widziéć cię tak prędko z powrotem?
— Panie, — odpowiedziała Maryja, wydobywając z za chustki list, który niedawno otrzymała, oto pismo pana Ludwika; przychodzę prosić pana, ażebyś mi je przeczytał i zarazem napisał odpowiedź jeżeli tego będzie potrzeba.
I młoda szwaczka drżąc z obawy i ciekawości czekała na odczytanie tych kilku wierszy Ludwika. Pisarz, z którego przez cały czas oka nie spuściła, piérwéj przeczytał dla siebie to krótkie pismo i nie mógł się wstrzymać od okazania żywego niezadowolenia jakie ono w nim obudziło; następnie udając jakieś bolesne zadziwienie, podarł list z wielkiém zdumieniem Maryi, i zawołał:
— Ah! biedne dziécię!
I zmiąwszy kawałki listu w dłoni, rzucił je pod biórko.
— Panie, krzyknęła Maryja blednąc, — co pan robisz?
— Ah! biédne dziécię, — powtórzył starzec z udaném przerażeniem.
— O! mój Boże, — rzekła dziewica zcicha i składając ręce, — jakiéż nieszczęście spotkało pana Ludwika!
— Nie, moje dziecko, nie; ale najlepiéjbyś uczyniła, gdybyś zapomniała o nim.
— Zapomnieć o nim!
— Tak, wierzaj mi, wyrzecz się zbyt ułudnych nadziei.
— Jak to... Więc cóż się stało panu Ludwikowi?
— Słuchaj, moje biedne dziécię, nie wiém czy może być cóś smutniejszego nad brak nauki, a jednak w téj okoliczności, żałowałbym cię gdybyś czytać umiała.
— Ale, proszę pana, cóż jest w tym liście?
— Nie możesz już myśléć o małżeństwie, które teraz jest niepodobném.
— Czy pan Ludwik to pisze?
— Tak, odwołując się do szlachetności, do delikatności twego serca.
— Pan Ludwik mówi, ażebym go się wyrzekła, i on mnie się wyrzeka?
— Niestety! tak jest, moje dzicéię, ale miéj odwagę, rezygnacyję!
Maryja zbladła jak śmierć; przez chwilę ani jednego słowa nie powiedziała tylko rzęsiste łzy spływały po jéj licach; potém, schyliwszy się nagle, podjęła podarte kawałki listu, oddała je pisarzowi, i rzekła do niego głosem łkającym:
— Będę miała odwagę wszystko usłyszéć: złóż pan te kawałki, ja słucham.
— Moje dziécię, wierzaj mi, nie nalegaj, proszę cię!
— Panie, czytaj pan, zaklinam cię, czytaj!
— Ale..
— Nie dowiedziéć się co ten list zawiera, chociażby to było coś najokropniejszego... oh! panie, jabym umarła!
— Powiedziałem ci już treść jego; oszczędź sobie nowego cierpienia.
— Panie, ulituj się nademną! Jeżeli, jak pan mówisz, masz jakie współczucie dla mnie, przeczytaj, na miłość Boską, przeczytaj! Niechaj przynajmniéj znam całą wielkość mego nieszczęścia. A potém, może przynajmniéj jeden wiersz, jeden wyraz będzie dla mnie jakąś pociechą.
— Dobrze, moje dziecko, kiedy tak chcesz, — rzekł starzec przykładając kawałki jeden koło drugiego, gdy tymczasem strapiona Maryja, z twarzą zasmuconą, wpatrywała się boleśnie w pisarza, — słuchaj więc:
— „Na prędce piszę do ciebie te kilka wyrazów, tłumiąc rozpacz w duszy mojéj. Trzeba się wyrzec naszych zamiarów; obowiązany jestem zapewnić lepszy byt memu ojcu i spokojność dla reszty dni jego. Ty wiész, czy kocham mojego ojca. Dałem już słowo na to. Nie możemy się więcéj z sobą widziéć.
„Ostatnią mam prośbę do ciebie: zanoszę ją do twojéj delikatności, do wspaniałomyślności twego serca; nie staraj się widziéć zemną, albo zmienić moje postanowienie. Musiałbym wybierać pomiędzy moim ojcem i tobą; może być, że zobaczywszy cię, nie miałbym odwagi spełnić mego synowskiego obowiązku. Los zatém przyszłości mego ojca jest w twoim ręku. Rachuję na szlachetność twego serca. Żegnam cię, boleść wytrąca mi pióro z ręki.
„Żegnam cię jeszcze raz, żegnam na zawsze!
W ciągu czytania tego listu, Maryja mogłaby posłużyć malarzowi jako smutny wzór boleści: stojąc martwa przy biórku pisarza, z rękoma spuszczonemi lecz załamanomi jakby do modlitwy, niema, z ustami poruszającemi się konwulsyjném drżeniem, z oczyma spuszczonemi i zalanemi łzami, które spływały po jéj licach, biédna dziewica słuchała jeszcze, pomimo, że starzec skończył już swoje czytanie.
Nareszcie on piérwszy przerwał milczenie, mówiąc:
— Byłem tego pewny, moje dziecko, że ten list okropną sprawi ci boleść.
Maryja nic nie odpowiedziała.
— Moje dziécię, — dodał ojciec Richard, — nie drżyj tak, usiądź. Masz, napij się trochę świeżéj wody.
Maryja nic nie słyszała; z wzrokiem osłupiałym i łzami zalana, — rzekła pocichu głosem bolesnym:
— A więc, wszystko skończone! nic, nic już nie mam na świecie!... Zbyt wiele byłoby dla mnie szczęścia! Ah! jestem jak moja chrzestna matka; szczęście nie dla mnie jest na ziemi!
Poczém dodała z cichém łkaniem i głosem, którego niepodobna opisać:
— Stało się!
— Moje dziécię, — powiedział starzec mimowolnie wzruszony tak tkliwą rozpaczą, — zaklinam cię, uspokój się.
Te słowa upamiętały nieco dziewicę; otarła oczy i rzekła do pisarza głosem, który starała się uczynić dosyć pewnym:
— Dziękuję panu.
Potém zebrała zwolna kawałki podartego listu ze stołu.
— Co robisz? — zawołał ojciec Richard z niespokojnością. — Po co przechowywać to szczątki, które będą ci tylko zbyt często przypominały to bolesne wspomnienie?
— Grób osoby, którą się bardzo kochało, także przypomina bolesne i drogie wspomnienia, — odpowiedziała Maryja z smutnym uśmiechem, a jednak nie opuszczamy tego grobu!
I zebrawszy wszystkie kawałki w kopertę, Maryja schowała ją za gors, poczém zakrywszy piersi chustką, zabierała się do wyjścia, powiedziawszy pierwéj te słowa:
— Bardzo panu dziękuję za jego grzeczność, — a powodowana wrodzoną delikatnością dodała nieśmiało: — Jakkolwiek nie było żadnéj odpowiedzi na ten list, jednak, za fatygę pana... winna mu jestem...
— Dziesięć soldów, tak samo jak za list, — odpowiedział starzec przerywając Maryi; i nie wahając się bynajmniéj w przyjęciu tego wynagrodzenia, które obojętnie schował do kieszeni pomimo tylu i tak rozmaitych wzruszeń, jakich doznał za powrotem dziewicy.
— Do zobaczenia, moje dziecko, a spodziewam się, że jeżeli to nastąpi, to pewnie w mniéj smutnych okolicznościach.
— Oby Bóg pana wysłuchał! — odpowiedziała Maryja.
I oddaliła się zwolna, gdy tymczasem ojciec Richard, chcąc jak najspieszniéj wrócić do domu zamknął okiennicę swego sklepiku kończąc tym sposobem prędzéj jak zwykle swoje dzienne zatrudnienie.
Maryja zajęta najsmutniejszemi myślami, machinalnie postępowała ulicą nie myśląc o tém wcale gdzie ją kroki niosą. Tym sposobem przybyła w okolice mostu zwanego au Change.
Na widok rzeki, dziewczyna zadrżała, jak gdyby się nagle ze snu obudziła i rzekła do siebie półgłosem:
— To moje nieszczęśliwe przeznaczenie sprowadza mnie tutaj!
I zszedłszy szybko z chodnika, oparła się o poręcz wpatrując się badawczym wzrokiem w bystre wody rzeki.
Nieznacznie Maryja uległa pod wpływem tego niepojętego odurzenia, jakie sprawia widok każdéj przepaści. W miarę jak oczy jéj goniły za pędem wody, doznawała pewnego rodzaju zawrotu. Ciągle oparła o poręcz, z głową zwieszoną na rękach, pochylała się coraz bardziéj nad rzekę.
— Tu jednakże jest zapomnienie wszystkich cierpień! — rzekła do siebie nieszczęśliwa dziewczyna; tu jest bezpieczny przytułek przeciwko wszelkim prześladowaniom nędzy, przeciwko obawie głodu, choroby lub nieszczęśliwéj starości.... takiéj jaką jest starość mojéj chrzestnéj matki... Mojéj chrzestnej matki! a cóż się z nią stanie bezemnie?
W téj chwili Maryja uczuła, że ją ktoś silnie uchwycił za rękę, i usłyszała głos wołający na nią z pewném przerażeniem:
— Uważaj, dziewczyno, ty do wody wpadniesz!
Dziewica zadrżała, odwróciła się, rzuciła obłąkanym wzrokiem wkoło siebie i spostrzegła jakąś czerstwą kobietę, rysów łagodnych i uczciwych, która dodała z łagodnym wyrzutem:
— Wiész ty, moje dziecię, ty jesteś bardzo nierozważna, ażeby się tak przechylać na poręcz. Wszakże ja widziałam jak ci się nogi już usuwały.
— Rzeczywiście, nie uważałam na to, dziękuję pani.
— Ale to trzeba uważać, moje dziecko. O! mój Boże, jakże ty jesteś blada! czy nie jesteś chora?
— Nie, pani, jestem tylko osłabiona trochę, — rzekła Maryja, czując się w stanie jakiegoś bolesnego odurzenia; — to nic.
— Podaj mi rękę. Zapewnie jesteś niedawno po jakiéj chorobie?
— Tak jest, pani, — odpowiedziała Maryja, przecierając czoło ręką. — Proszę pani, gdzie ja to jestem?
— Między Nowym Mostem (Pont Neuf) i mostem au Change, moje dziecko; to ty może nie jesteś tutejszą?
— Nie, pani, ale w téj chwili doznałem jakiegoś zawrotu. Teraz to już przechodzi i poznaję gdzie jestem.
— Czy nie chcesz żebym ci towarzyszyła, moja córko. — Ty drżysz cała. No, podaj mi rękę.
— Dziękuję pani, ja blisko ztąd mieszkam.
— Chętniebym ci usłużyła, moja panienko. No, bądź zdrowa i miéj odwagę. I zacna kobiéta poszła daléj w swą drogę.
Maryja, wróciwszy zupełnie do przytomności, z większą jeszcze goryczą uczuła całą wielkość swego zmartwienia, do czego łączyła się jeszcze obawa złego przyjęcia od chrzestnéj matki, wtedy, kiedy biédna dziewica najwięcéj potrzebowała pociechy, albo przynajmniéj téj samotności, téj miłéj spokojności w któréj niekiedy boleść zamykać się zwykła.
Chcąc złagodzić przykre wyrzuty, jakie to długie oddalenie sprowadzić na nią mogło i przypominając sobie ów apetyt na kurczę, o którém jéj chrzestna matka rano wspominała, Maryja sądziła, że uzyska przebaczenie za swoje wyjście, zadowalniając chęci choréj, i ufna w ową resztę jaka jéj jeszcze została z pięćdziesięciu soldów, pożyczonych na zastaw w lombardzie, weszła do traktyjerni, kupiła ćwiartkę kurczęcia, potém dwie bułeczki u piekarza i z temi nabytkami spiesznie wracała do domu.
Przed drzwiami domu, w którym Maryja mieszka, stał dosyć ładny kabryjolet, lecz ona nie zważała na to w piérwszéj chwili, spiesząc do odźwiernéj po klucz, który u niéj zostawiła.
— Klucz panny Maryi? — rzekła pani Justin: — ja go nie mam: ten pan wziął go przed chwilą.
— Jaki pan?
— Jakiś pan orderowy. O! tak, o nim to już można powiedziéć, że orderowy: bo to wstążka na dwa cale z dużą kokardą! Nie widziałam nikogo tak dekorowanego!
— Ależ, — powiedziała dziewica nadzwyczajnie zdziwiona, — ja nie znam żadnego orderowego pana; on się musiał pewnie omylić.
— O! nie, moja córko, pytał mnie czy tu mieszka niejaka Lacombe, kaleka żyjąca ze swoją córką chrzestną, szwaczką; widzisz więc, że tu nie ma żadnéj omyłki.
— I pani nie powiedziałaś temu panu, że moja chrzestna matka jest chora i z nikim widziéć się nie może?
— Owszem, moje dziecko, ale oświadczył, że chce z nią mimo tego mówić, i że przybył w interessie bardzo ważnym i bardzo pilnym; wtedy oddałam mu klucz, i pozwoliłam mu pójść samemu, nie chcąc się znowu wystawiać na grubijaństwa twéj chrzestnéj matki.
— Pójdę więc zobaczyć co to jest, — odpowiedziała Maryja.
I nadzwyczajnie zdziwiona, spiesznie przybyła do sieni piątego piętra.
Tu spostrzegła, że nieznajomy zostawił drzwi uchylone, przyczém dosłyszała następujące słowa:
— Ponieważ twoja chrzestna córka wyszła, moja poczciwa kobiéto, więc tém lepiéj, i jasno ci się wytłómaczę.
Maryja, zamiast wejść do izby, uległa pod wpływem mimowolnéj ciekawości, i pozostawszy w sieni, podsłuchała rozmowę nieznajomego z jéj chrzestną matką.