Modrzejowska z Odrzykrowia/Rozdział ostatni
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Modrzejowska z Odrzykrowia |
Podtytuł | Nowella |
Pochodzenie | Kalendarz Humorystyczny Illustrowany „Muchy“ dla Porządnych Ludzi na Rok 1880 |
Data wyd. | 1880 |
Druk | Józef Unger |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Na przedmieściu w nizkim domku, w ciemnej stancyjce, okopconej i brudnej, paliła się na stole łojowa szabasówka, w mosiężnym lichtarzu.
Na łóżku spała stara żydówka, na ziemi dwie młode żydówki, pod piecem czworo drobniejszych dzieci, a w koszałce zawieszonej u pułapu na sznurach, kołysało się niemowlę.
Biała koza drzemała w kącie — a przy stole nad księgami grubemi, kiwał się starzec z siwą brodą, mrucząc jakieś niezrozumiałe wyrazy.
Może się modlił, a może też zmęczony pracą nad interesami, umysł chciał rozerwać trochę i wprowadzał go w ciemny, zawiły labirynt ksiąg kabalistycznych.
Była już godzina blizko dziesiąta.
Przedmieście spało. Gdzieniegdzie tylko jaśniały blade światełka, czasem pies jaki szczeknął, lub fura przejechała i znowuż była cisza.
Szybkie kroki dały się słyszeć przed domem Wassermana. Koza przebudziła się w kącie, bo ktoś ujął za klamkę i delikatnie zastukał. Stary Abram podniósł się zwolna i poszedł otworzyć.
— Co ja widzę — rzekł — pan Ignacy, w nocy, o tej godzinie u mnie...
— Tak, niestety, panie Wasserman, nie rozkosz mnie tu przypędza.
— Nu, a co?
— Potrzebuję pieniędzy.
— A kto to ich nie potrzebuje? ale pan nigdy nie potrzebował, pan zawsze odbierał całą pensyę, nie tak jak pańscy koledzy.
— Ja i dzisiaj nie potrzebuję dla siebie...
— Niech no pan siada, ja wiem, pan potrzebujesz dla staruszka... — to rzekłszy uśmiechnął się znacząco. Nu, to dobrze jest on sprawę przegrał, musi płacić, a on niema, a ona, ta panienka, także niema, a pan także nie ma, to bardzo sprawiedliwie jest. Co teraz będzie?
— Do pana to ja przyszedłem w tej sprawie. Dopomóż nam, weź jaki chcesz procent, żądaj ewikcyi, ale daj.
— A dużo?
— Trzysta rubli...
— Trzysta rubli. Drajhindert Kierbeł, to gruby pieniądz, na długo? — spytał po chwili milczenia
— Na rok.
— Długi termin... — i znowu milczał.
Ignaś zaczął dobywać z kieszeni jakieś papiery, z których wyjął stary zegarek antyk po ojcu, kilka pierścionków, broszkę i jeszcze jakieś drobiazgi, była to cała scheda po jego rodzicach.
— Co to warto? — zapytał.
Żyd powoli oglądał każdą sztukę, ważył ją w ręku, szeptał coś po żydowsku, nareszcie rzekł.
— Nu, to jest warte trzy tysiące złotych.
Na twarzy młodego człowieka malowała się radość.
— Więc dasz pan na ten zastaw?
— Ja panu nie dam na zastaw...
— Ha, trudno, lecz zrobiłbyś mi prawdziwą łaskę.
— O co panu idzie, kiedy ja panu dam bez zastawu.
— Ale jakaż w takim razie będzie ewikcja?
— Proszę pana, ja jestem stary żyd, handlowałem pieniędzmi przez pięćdziesiąt lat... zacząłem z dziesięcioma rublami, widziałem już różnych ludzi, i wie pan co, najlepsza ewikcya to jest uczciwość. Pan idziesz w pomoc staruszkowi, co on ginie, pan mnie oddasz.
Ignacy patrzył na żyda zdziwiony, ten ciągnął dalej:
— Napisz pan rewers, zapłacisz mi pan procent, duży procent — ośmnaście — ale te bachury potrzebują życia, trzeba im kupić chleba i trzewików. Uni, pańscy koledzy, powiadają, że Wasserman jest lichwiarz, ale Wasserman żywi dziesięcioro dzieci, żeby im na to przyszło, toby byli rozbójnikami.
Tak gderając stary żyd, poszedł do szafy, wyjął ztamtąd trzy papierki, i kładąc je na stole przed Ignacym rzekł:
— Masz pan swoje pieniądze, a to złoto schowaj, słowo człowieka uczciwego to jest więcej warto, wypłacisz mi pan wszystko i zapracujesz... Życzę panu szczęścia — dodał, odprowadzając go do drzwi.
Idealny żyd, powiesz czytelniku, dla czegóżby nie, wszak są i tacy i tacy...
Na drugi dzień w mieszkaniu emeryta było bardzo gwarno.
Staruszek zżymał się, dziękował i płakał, to znów odsuwał pieniądze i nie chciał ich brać.
Lorcia widocznie wzruszoną była postąpieniem Ignacego.
Nareszcie emeryt przekonany, że pomoc ze strony młodego człowieka jest tylko bezprocentową pożyczką, rzekł, ocierając oczy czerwoną chustką kraciastą.
— No, Ignasiu, serce moje, da pan Bóg doczekać, oddam ci to z sowitym procentem.
To mówiąc, spojrzał na córkę, która zarumieniła się jak wiśnia.
Czas zaciera wszystko nawet i plotki w Odrzykrowiu. Ucichły one, zapomniano o jednodniowej aktorce. Ciche szczęście zawitało do domku emeryta.
Lorcia uszczęśliwiła Ignacego, a piastując na kolanach dwoje ślicznych dziatek, występuje teraz w najpiękniejszej roli kobiecej, jaka istnieje w repertuarze uczciwego życia.
No — i koniec.