Mohikanowie paryscy/Tom XII/Rozdział XIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Mohikanowie paryscy |
Podtytuł | Powieść w ośmnastu tomach |
Wydawca | J. Czaiński |
Data wyd. | 1903 |
Druk | J. Czaiński |
Miejsce wyd. | Gródek |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Mohicans de Paris |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom XII Cały tekst |
Indeks stron |
Dnia 3-go lipca, tegoż samego dnia, kiedy nieprzyjaciel wkraczał do Paryża, cesarz wyjeżdżał do Rochefort.
Przez całą drogę Napoleon był smutny, ale spokojny. Mało mówił; słowa wyrywające się z ust jego wskazywały kierunek myśli; jak igła magnesowa wciąż zwraca się ku północy, tak myśl jego ustawicznie zwracała się ku Francji; o żonie, o synu ani wspomniał. Tylko, gdy od czasu do czasu nabierał szczyptę z tabakierki generała Beckera, spostrzegł, że tabakierka ta ozdobiona jest portretem Marji Ludwiki; zdawało mu się, że to pomyłka.
Generał podał tabakierkę cesarzowi. Napoleon wziął, popatrzył, i zwrócił mu nie wymówiwszy słowa.
Cesarz wysiadł w prefekturze morskiej.
Pozostawała mu ostatnia nadzieja, ostatnie przekonanie, że go przywoła jeszcze rząd tymczasowy.
W kilka godzin po przybyciu do prefektury morskiej, nadjechał kurjer wiozący depeszę od komisji rządzącej: była ona adresowaną do generała Beckera. Cesarz rzucił przelotne spojrzenie na pieczęć, którą poznał, i zdawał się niecierpliwie czekać, by generał otworzył: generał zrozumiał życzenie cesarza i rozłamał pieczęć.
Przez ten czas, Napoleon wymieniał spojrzenia z panem Sarranti, który wprowadził kurjera.
We wzroku Korsykanina widoczne były wyrazy: „Potrzebuję z tobą pomówić“, ale duch Napoleona był gdzieindziej.
Jakkolwiek rozumiał swego ziomka, cały umysł jego zwrócił się ku depeszy.
Generał już ją przeczytał, i widząc życzenie cesarza, podał mu ją w milczeniu.
Możemy osądzić, czy zdolną była wzmocnić nadzieję tego, który wygnańcem będąc, miał wkrótce zostać więźniem.
Oto tekst tej depeszy:
„Panie generale Becker! Komisja rządząca dała panu instrukcje względnie do wyjazdu Napoleona Bonapartego z Francji.
„Nie wątpię o gorliwości, jakiej pan użyjesz by zapewnić powodzenie twego posłannictwa; aby je ułatwić w czem ode mnie zależy, polecam generałom dowodzącym w Rochelli i Rochefort, by udzielili ci pomocy zbrojnej i środkami swemi wspierali wszystko, co uznasz za stosowne do spełnienia rozkazów rządu.
„Przyjmij pan i t. d.
Tedy w razie gdyby Napoleon Bonaparte wzbraniał się poddać rozkazowi, który go wypędzał z Francji, generał Becker miał możność wziąć go za kołnierz i pociągnąć gwałtem.
Napoleon opuścił głowę na piersi. Minęło kilka minut; zdawał się być pogrążony w głębokiej zadumie. Kiedy podniósł głowę, generał Becker już wyszedł dla odpowiedzenia komisji, sam tylko Sarranti stał przed nim.
— Czegóż chcesz jeszcze odemnie? zapytał go cesarz.
— W Malmaison chciałem ocalić Francję, tu chcę ciebie ocalić, Najjaśniejszy panie.
Cesarz zżymnął ramionami; zdawał się zupełnie schylony pod ciężarem doli swojej.
— Mnie ocalić, Sarranti? rzekł. Pogadamy o tem w Stanach Zjednoczonych.
— Tak, ale ponieważ wasza cesarska mość nie przybędziesz nigdy do Stanów Zjednoczonych, to pomówmy o tem lepiej tu...
— Jakto, nie przybędę do Stanów Zjednoczonych?... Kto mi przeszkodzi?
— Eskadra angielska, która za dwie godziny blokować będzie port Rochefort.
— Kto ci o tem powiedział?
— Kapitan fregaty, która tylko co weszła do przystani.
— Czy mogę rozmówić się z tym kapitanem?
— Czeka na rozkazy waszej cesarskiej mości.
— Gdzie?
— Tu, najjaśniejszy panie.
I Sarranti wskazał na drzwi od swego pokoju.
— Niech wejdzie, rzekł cesarz.
— Czy wasza cesarska mość życzy sobie rozmówić się z nim długo i szeroko?
— A czyż nie jestem więźniem? zapytał Napoleon z goryczą.
— Po tej wiadomości, jaka ci została zakomunikowaną, najjaśniejszy panie, nikt się nie dziwi, że się wasza cesarska mość zamknąłeś.
— Spuść więc zasuwkę i wprowadź swego kapitana.
Sarranti wykonał zlecenie. Zasunąwszy drzwi zewnętrzne, wprowadził kapitana.
Był to człowiek około czterdziesto-siedmioletni, ubrany jak prosty marynarz i nie mający żadnych godeł stopnia swojego.
— I cóż, zapytał cesarz pana Sarranti, który zabierał się do wyjścia, gdzież twój kapitan?
— To ja, najjaśniejszy panie, odpowiedział nowoprzybyły.
— Czemu nie nosisz munduru oficerów marynarki?
— Bo nie jestem oficerem marynarki najjaśniejszy panie.
— Któż więc jesteś.
— Korsarz.
Cesarz rzucił na tego człowieka wzrok nie pozbawiony pewnej wzgardy; ale gdy wzrokiem trafił na twarz, zatrzymał się rozjaśniony.
— Ah! Ah! rzekł, nie pierwszy to raz widzimy się.
— Nie, najjaśniejszy panie, trzeci.
— Pierwszy raz?... Cesarz chwilę szukał w pamięci.
— Pierwszy raz... mówił marynarz by dopomódz słabnącej pamięci cesarza.
— Nie, pozwól mi wyszukać samemu, rzekł Napoleon, ty stanowisz cząstkę moich dobrych wspomnień, a lubię przebywać ze starymi przyjaciółmi. Pierwszy raz widziałem cię w roku 1800: chciałem cię zrobić kapitanem okrętu: odmówiłeś.
— Prawda, najjaśniejszy panie; ja zawsze wolałem swobodę nad wszystko.
— Drugi raz, było to po powrocie moim z wyspy Elby; odwołałem się do patrjotyzmu Francji: ty ofiarowałeś mi trzy miljony, przyjąłem.
— To jest w zamian za pieniądze, z któremi nie wiedziałem co począć, wasza cesarska mość dałeś mi akcje na kanały i delegacje do wyrębu lasów.
— Nareszcie widzę cię po raz trzeci, i to jak zawsze w chwili stanowczej. Czegóż teraz żądasz odemnie, kapitanie Piotrze Herbel?
Kapitan zadrżał z radości, cesarz przypomniał sobie wszystko, nawet jego nazwisko.
— Czego ja żądam, najjaśniejszy panie? Chciałbym spróbować ocalić waszą cesarską mość.
— Powiedz mi najpierw, jakie mi grozi niebezpieczeństwo?
— Niewola angielska.
— Więc to prawda, co mówił Sarranti? Anglicy blokują port Rochefort?
— Jeszcze nie, najjaśniejszy panie, ale nastąpi to lada chwila.
Cesarz zamyślił się.
— Co chwila, rzekł, spodziewam się glejtu.
Herbel potrząsnął głową.
— Nie sądzisz, że go otrzymam?
— Nie, najjaśniejszy panie.
— Jakiż jest według ciebie zamiar monarchów sprzymierzonych?
— Uwięzić waszą cesarską mość.
— Ależ jam ich przecie trzymał także w rękach, i wypuściłem, oddałem im trony!
— Może źle uczyniłeś, najjaśniejszy panie.
— Czy przyszedłeś tylko uwiadomić mnie o niebezpieczeństwie?
— Przyszedłem życie moje ofiarować waszej cesarskiej mości, jeśli ono tylko na co przydać się może.
Cesarz popatrzył na człowieka, który mówił z taką prostotą, że można było być pewnym, iż uczyni to, co obiecuje.
— Ależ, odezwał się Napoleon, ja myślałem, że ty jesteś republikaninem.
— Jestem nim istotnie, najjaśniejszy panie.
— Czemuż więc nie widzisz we mnie nieprzyjaciela?
— Bo przed wszystkiem jestem patrjotą: O! tak, najjaśniejszy panie, ja z głębi serca żałuję, ze wasza cesarska mość nie postąpiłeś jak Washington. Ale jeżeli nie uczyniłeś Francji wolną, przynajmniej uczyniłeś ją wielką, i dlatego to powiadam ci najjaśniejszy panie: „Szczęśliwym będąc i u szczytu chwały, mnie nie widziałbyś już więcej“.
— Tak, a kiedy jestem nieszczęśliwy i u szczytu niedoli, oddawszy mi majątek, teraz oddajesz życie. Podaj mi rękę, kapitanie Herbel, ja nic już więcej tylko wdzięczność ofiarować ci mogę w zamian za twoje poświęcenie.
— Czy przyjmujesz je, najjaśniejszy panie?
— Owszem, ale cóż mi ofiarujesz?
— Trzy rzeczy najjaśniejszy panie. Chcesz ruszyć na Paryż przez Loarę?... Armia Wandejska pod rozkazami generała Lamarque, armia Girondy pod wodzą generała Clausela, są do twego rozporządzenia. Nic łatwiejszego, jak obwołać rząd tymczasowy jako zdradziecki i pójść naprzeciw niego na czele dwudziestu pięciu tysięcy żołnierzy i stu tysięcy chłopów sfanatyzowanych.
— Byłby to drugi powrót z wyspy Elby, a nie chcę już rozpoczynać nanowo. A przytem, znużony już jestem mój kapitanie, pragnę wypocząć i zobaczyć, co też świat postawi na mojem miejscu, kiedy mnie już nie będzie. Przejdźmy do drugiej rzeczy, którą mi ofiarujesz.
— Najjaśniejszy panie, człowiek, za którym ręczę jak za samym sobą; Piotr Berthaut, mój namiestnik, ma korwetę przy ujściu Seudry. Siadasz wasza cesarska mość na konia, przebywasz bagna słone, rzucasz się w felukę, przeciskasz przez cieśninę Maumasson, unikasz Anglików i dostajesz się na morze do amerykańskiego statku Orzeł. Widzisz najjaśniejszy panie, że imię dobrze wróży.
— To znaczy uciekać panie, uciekać jak zbrodniarz, nie zaś opuszczać Francję, jak cesarz, który zstępuje z tronu!... A trzeci sposób?
— Trzeci jest ryzykowniejszy, ale zań ręczę.
— Słucham.
— Dwie fregaty francuskie, Wierzba i Meduza, stojące pod osłoną baterji wyspy Aix, oddane są do rozporządzenia waszej cesarskiej mości przez rząd francuski.
— Tak, panie, lecz jeżeli port ulega blokadzie...
— Proszę o cierpliwość, najjaśniejszy panie... Znam obu dowódców tych fregat, dwóch najdzielniejszych oficerów: są to, kapitan Philibert i kapitan Ponet.
— Więc co?
— Wybierz wasza cesarska mość jeden z tych okrętów, Meduz, naprzykład, chodzi przewybornie. Blokada angielska składa się z dwóch okrętów: Bellerofona o sześćdziesięciu czterech i Pysznego o ośmdziesięciu działach. Ja uderzę na Bellerofona z moją korwetą: kapitan Philibert sprawi się przeciw Pysznemu ze swoją Wierzbą; zejdzie im przecie z godzina czasu zanim nas zatopią! przez ten czas wasza cesarska mość przejedziesz na Meduzie, już nie jako zbieg, ale jako zwycięzca, w łuku tryumfalnym z płomieni.
— I będę sobie wyrzucał stratę dwóch statków i dwóch załóg, mój panie! Nigdy.
Kapitan Herbel spojrzał na Napoleona ze ździwieniem.
— A Berezyna! A Lipsk! a Waterloo, najjaśniejszy panie!
— To było dla Francji, a za Francję miałem prawo rozlewać krew francuską. Teraz byłoby to dla mnie, i tylko dla mnie.
Napoleon potrząsnął głową. Potem, silniej jeszcze, niż poprzednio powtórzył wyraz:
— Nigdy! Dnia 13 tegoż miesiąca napisał do księcia regenta ów sławny list, który się stał tak fatalnie historycznym:
„Wasza królewska wysokość! Padając ofiarą niezgód dzielących mój kraj i nienawiści wielkich mocarstw europejskich, zamknąłem swój zawód polityczny, i jak Temistokles zasiadam przy ognisku ludu angielskiego. Staję pod jego praw osłoną, o którą odwołuję się do waszej królewskiej wysokości, jako do najpotężniejszego, najwytrwalszego i najwspaniałomyślniejszego z moich nieprzyjaciół.
Nazajutrz, dnia 15 lipca, cesarz wszedł na statek Bellelofon. Dnia 15 października wylądował na wyspie Św. Heleny. Wysiadając na tę wyspę przeklętą, oparł się na ramieniu pana Sarranti i szepnął mu do ucha:
— O! czemuż nie przyjąłem propozycji kapitana Herbel!