Mohikanowie paryscy/Tom XIV/Rozdział VII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Mohikanowie paryscy
Podtytuł Powieść w ośmnastu tomach
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1903
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mohicans de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom XIV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VII.
Leon XII-ty.

Leon XII-ty, Annibal della Genga, urodzony w pobliżu Spoleto 17 sierpnia 1760 roku, obrany papieżem 28 września 1823, zasiadał na tronie pontyfikalnym blisko od lat pięciu. Był to więc obecnie starzec sześćdziesięcio-ośmioletni, wysoki, szczupły, z wyrazem smutku i spokoju w obliczu; zajmował on zwykle pokoik ubogi, prawie bez sprzętów, a znając swą nieuleczalną chorobę, znosił z radosnem prawie poddaniem codzienny sił ubytek. Przyjął już dwadzieścia dwa razy Oleje Święte, czyli dwadzieścia dwa razy zagrożony był śmiercią; i tak, jak Benedykt XIII-ty, kazał umieścić dla siebie trumnę pod łóżkiem.
Annibal della Genga obrany został z polecenia swego kolegi, kardynała Severoli, który będąc usunięty od tronu papieskiego przez Austrję, wskazał go, jako swego następcę. W chwili gdy trzydziestu czterema głosy obrany był papieżem i gdy kardynałowie przyszli złożyć mu powinszowania, uniósł purpurową suknię i pokazując wyborcom z Conclave nabrzmiałe nogi, zawołał:
— Jakże możecie sądzić, że podejmę się obowiązku, który chcecie mi narzucić? Jest on za ciężki dla mnie, cóżby się stało z Kościołem pośród tych wszystkich zamieszań, gdyby przewodnictwo powierzone zostało staraniom człowieka chorego i umierającego?
Ale stan chorego i umierającego nie odstręczył od wyboru.
Zdawało się, że przybierając imię Leona XII-go, Annibal della Genga, ściągnie jeszcze prędszą śmierć na swoją głowę. Albowiem Florentczyk, Leon XI-ty, obrany w roku 1605, panował tylko dwadzieścia siedm dni. A jednakże ten człowiek bezsilny, o nabrzmiałych nogach, dzierżył silnie miecz Kościoła. Wydał straszliwą wojnę bandytom, przeniósł wszystkich chłopów z jednej wsi do swego rodzinnego miejsca w Spoleto. Chłopi ci oskarżeni byli o stosunki z bandytami i sami po części oddawali się temu rzemiosłu. Od tej chwili ucichło o nich zupełnie, jak gdyby przeniesiono ich do Bontany-Bay.
Z drugiej strony, okazał się bardzo surowym w rozporządzeniach kościelnych, zabraniając przedstawień teatralnych i innych zabaw w czasie roku jubileuszowego.
Zrobił z Rzymu pustynię.
Otóż Rzymianie mają jedyny środek zarobku, wynajmowanie swych mieszkań cudzoziemcom. Rzymianie górscy mają jeden tylko przemysł, stosunki z bandytami. Wynikło ztąd zatem, że papież Leon XII-ty zrujnowawszy odrazu Rzymian z miasta i Rzymian z gór, stał się zarówno nienawistnym mieszkańcom miasta i wiosek.
Gdy zmarł, dwóch ludzi z Ostii, którzy popełnili zbrodnię okazania sympatji dla zmarłego, zaledwie nie zostali zamordowani.
W młodości nie należał do stanu duchownego i nazywano go: il marchesino, małym markizem, astrolog zaś przepowiedział mu, że będzie papieżem.
W skutek tej przepowiedni, rodzina przeznaczyła go do zakonu.
Wypadek dosyć szczególny spowodował tę przepowiednię, nie mógł on odkryć przyszłości, jak tylko człowiekowi istotnie jasnowidzącemu.
Kiedy był w szkołach w Spoleto, dzieci bez wiedzy profesorów urządzały tamże procesję, obnosząc na tragach statuę Madonny.
Mały markiz della Genga, przodkowie jego otrzymali tytuł markizów i własność ziemską z rąk Leona X-go, mały markiz la Genga był najpiękniejszym ze wszystkich dzieci, obrany przeto został do spełnienia roli Madonny. Wtem spostrzeżono zbliżającego się profesora; uczniowie niosący tragi uciekli, a madonna spadła na ziemię nie wyleciawszy jednak z lektyki naprędce zaimprowizowanej.
Wróżbita przepowiedział natenczas, że dziecię odgrywające rolę Madonny i zrzucone z ramion swych kolegów, będzie kiedyś papieżem. Pięćdziesiąt lat później przepowiednia się sprawdziła.
Gdy oznajmiono wizytę ambasadora francuskiego, Leon XII-ty zajęty był polowaniem na małe ptaszki w ogrodach Watykanu. Polowanie było jedyną jego namiętnością, jak sam przyznawał, polowanie było także namiętnością, której nie zwalczył.
Zelanti nazywali zbrodnią tę jego zabawkę.
Leon XII-ty lubił bardzo pana de Chateaubriand. Gdy oznajmiono mu wizytę ambasadora francuskiego, oddał pospiesznie kamerdynerowi fuzyjkę o jednym strzale i rozkazał prosić dostojnego gościa, nie każąc mu czekać ani chwili.
Wprowadzono ambasadora i jego klienta przez ciemny korytarz do przybytku jego świątobliwości.
Gdy ukazali się na progu, papież siedział, oczekując gościa. Wstał z miejsca i wyszedł naprzeciw poety.
Poeta, podług zwykłej ceremonji, nie zważając na wysoką godność swoją, przyklęknął. Ale Leon XII-ty podniósł go z żywością, wziął za rękę i poprowadził do fotela.
Inaczej było z Dominikiem. Papież pozwolił mu uklęknąć i pocałować brzeg swej sukni.
Gdy Leon XII-ty się obrócił, spostrzegł pana de Chateaubriand stojącego jeszcze i wskazał mu po raz drugi miejsce. Lecz tenże powiedział:
— Najświętszy Ojcze! pozwól mi raczej ztąd się oddalić. Przywiodłem tu tego młodzieńca, który przychodzi błagać cię o życie swego ojca. Przebiegł on czterysta mil, aby tu stanąć i zrobi drugie tyle drogi z powrotem. Przybył z nadzieją w sercu i podług tego, jak powiesz: tak lub nie, odejdzie we łzach lub radości. A zwracając się do młodego zakonnika, który pozostał jeszcze na klęczkach, dodał: Bądź dobrej myśli, ojcze! zostawiam cię z tym, co jest o tyle wyższym nad królów, o ile królowie wyżsi są nad biednego żebraka, co prosił nas o jałmużnę przy bramie Watykanu.
— Wracasz więc pan do ambasady? zapytał ksiądz przestraszony prawie, że zostawiono go własnym jego siłom, czyż nie zobaczę cię więcej?
— Przeciwnie! rzekł uśmiechając się opiekun brata Dominika, zanadto żywo mnie zajmujesz, abym się ztąd oddalił. Będę cię oczekiwał w Stanze, za łaskawem pozwoleniem jego świątobliwości.
Papież podał rękę, ambasador ucałował ją pomimo oporu. Poczem wyszedł, zostawiając naprzeciw siebie najwyższy i najniższy szczebel godności duchownej: Papieża i zakonnika.
Mojżesz nie był zapewne bledszym i bardziej drżącym, gdy stanąwszy na górze Synai, oślepiony został promieniami chwały Boskiej, jak braciszek Dominik, gdy znalazł się sam na sam z Leonem XII-tym. Przybył z tak daleka, aby stanąć przed tym, który w swem ręku trzymał życie lub śmierć jego ojca, lecz gdy zbliżała się stanowcza chwila, serce jogo dręczyły coraz sroższe obawy.
Papież potrzebował raz tylko rzucić okiem na zakonnika, aby spostrzedz, że tenże bliskim jest omdlenia. Wyciągnął do niego rękę.
— Odwagi, mój synu! powiedział, jakakolwiek jest twoja wina, jakakolwiek zbrodnia, miłosierdzie Boskie większe jest nad wszelką złość ludzką.
— Jestem grzesznikiem, jako człowiek, Ojcze Święty! odrzekł Dominikanin, lecz jeżeli nie jestem bez grzechu, zdaje mi się, że jestem bez winy i nie popełniłem żadnej zbrodni.
— W istocie, zdaje mi się, że twój dostojny opiekun powiedział, mój synu, iż przychodzisz błagać za twym ojcem.
— Tak jest, wasza świątobliwość się nie myli; przybyłem tu w sprawie mego ojca.
— Gdzież jest twój ojciec?
— Jest on we Francji, w Paryżu.
— Cóż tam robi?
— Skazany na śmierć przez sąd, czyli raczej przez złość ludzką, oczekuje wyroku.
— Mój synu, nie oskarżajmy naszych sędziów, Pan Bóg ich osądzi.
— Lecz tymczasem ojciec mój umrze niewinnie.
— Król francuski jest monarchą pobożnym i dobrym, dlaczego nie udałeś się do niego, mój synu?
— Przeciwnie, udałem się, uczynił dla mnie wszystko, co mógł uczynić. Wstrzymał na trzy miesiące wyrok sprawiedliwości, aby mi zostawić czas przybycia z Paryża do Rzymu i napowrót z Rzymu do Paryża.
— Po co przybyłeś do Rzymu?
— Jak widzisz, Ojcze Święty, aby rzucić się do nóg twoich.
— Nie trzymam w mem ręku doczesnego życia poddanych króla Karola X-go, władza moja rozciąga się tylko do życia duchownego.
— Nie żądam łaski, Ojcze Święty, ale błagam sprawiedliwości.
— O cóż jest oskarżony twój ojciec, mój synu?
— Oskarżony jest o kradzież i zabójstwo.
— I mówisz, że niewinnym jest tych zbrodni?
— Znam prawdziwego złoczyńcę i mordercę.
— Dlaczegóż nie wyjawisz tej straszliwej tajemnicy?
Dominik szlochając u nóg Ojca Świętego, uderzył czołem o ziemię.
Leon XII-ty patrzał na młodzieńca z wyrazem głębokiego współczucia.
— I przyszedłeś mi powiedzieć mój synu?...
— Przyszedłem ci powiedzieć, Ojcze Święty, tobie biskupowi rzymskiemu, namiestnikowi Chrystusa, słudze Boskiemu, przyszedłem powiedzieć: czyż mam pozwolić na śmierć ojca, mając tu na piersiach, w mem ręku, u nóg twoich, dowód jego niewinności?
I zakonnik zlożył u nóg papieża spowiedź pana Gerard, napisaną i podpisaną przez niego, opieczętowaną jednak w kopercie. Poczem, wciąż jeszcze na klęczkach, z wyciągniętemi rękoma, z wejrzeniem błagalnem i z drżącemi usty, oczekiwał odpowiedzi swego sędziego.
— Mówisz, mój synu, powiedział Leon XII-ty głosem wzruszonym, że to wyznanie oddane zostało w twe ręce?
— Przez samego winowajcę, Ojcze Święty.
— Pod jakim warunkiem?
Zakonnik jęknął.
— Pod jakim warunkiem? powtórzył Leon XII-ty.
— Pod warunkiem, że wyjawię je dopiero po jego śmierci.
— A zatem czekaj śmierci winnego, mój synu.
— Lecz mój ojciec... mój ojciec!
Papież umilkł na chwilę.
— Mój ojciec umrze, zaszlochał zakonnik, a jest niewinny.
— Mój synu, odrzekł papież zwolna, lecz stanowczo, niechaj zginie jeden niewinny, dziesięciu niewinnych, a nawet niech raczej zginie świat cały, aniżeli prawo.
Dominik podniósł się z rozpaczą w sercu, lecz rzecz dziwna z twarzą spokojną. Usta jego z uśmiechem boleści wypiły dwie łzy ostatnie. Oczy jego oschły, jak gdyby przesunięto mu przed niemi rozpalone żelazo.
— Dobrze więc, Ojcze Święty, powiedział, widzę że na tym świecie na nikogo liczyć nie mogę, prócz na siebie.
— Mylisz się, mój synu, przerwał mu papież, gdyż właśnie powiedzieć ci chciałem: nie wyjawisz spowiedzi winowajcy, lecz ojciec twój żyć będzie.
— Czyż żyjemy w czasach cudów, Ojcze Święty? bo teraz cud tylko mógłby go ocalić.
— Mylisz się, mój synu, gdyż nic nie wiedząc (tajemnica spowiedzi jest dla mnie zarówno świętą, jak dla innych), nic nie wiedząc, mogę napisać do króla francuskiego, że ojciec twój jest niewinny, że ja wiem o tem, jeżeli to jest kłamstwo, wezmę je na siebie, a mam nadzieję, że mi je Bóg przebaczy, i że proszę o jego ułaskawienie.
— O ułaskawienie! nie znalazłeś innego na to wyrazu Ojcze Święty, w istocie nie ma innego słowa, jak łaska. Lecz ułaskawiają tylko winnych, a mój ojciec jest niewinny, dla niewinnych zaś nie ma łaski. Mój ojciec umrze zatem.
I zakonnik skłonił się z uszanowaniem przed głowa Kościoła.
— Nie odchodź jeszcze, mój synu! zawołał Leon XII-ty zastanów się.
Lecz Dominik zginając kolano dodał.
— O jedną łaskę proszę cię, Ojcze Święty, pobłogosław mnie.
— O! z całego serca, moje dziecię, zawołał Leon XII-ty.
I wyciągnął nad nim ręce.
— Błogosławieństwa błagam in articulo mortis, szepnął zakonnik.
Ojciec Święty zawahał się.
— Cóż zamyślasz czynić, moje dziecię? zapytał.
— Jestto moją tajemnicą, głębszą i straszliwszą jeszcze od spowiedzi, Ojcze Święty.
Leon X II-ty opuścił ręce.
— Nie mogę błogosławić tego, który opuszcza mnie z tajemnicą w sercu, nie mogąc jej wyjawić namiestnikowi Chrystusa.
— A zatem nie żądam już twego błogosławieństwa, Ojcze Święty, ale polecam się twym modlitwom.
— Idź, mój synu, nie miną cię one.
Zakonnik skłonił się i wyszedł pewnym krokiem, on, który przybył tu ze drżeniem.
Co do papieża, zabrakło mu sił w tej chwili i rzucił się na fotel szepcząc:
— O mój Boże! czuwaj nad tem dzieckiem, gdyż ono jest z rodzaju tych ludzi, których niegdyś czyniono męczennikami.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.