Mohikanowie paryscy/Tom XIV/Rozdział VIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Mohikanowie paryscy |
Podtytuł | Powieść w ośmnastu tomach |
Wydawca | J. Czaiński |
Data wyd. | 1903 |
Druk | J. Czaiński |
Miejsce wyd. | Gródek |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Mohicans de Paris |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom XIV Cały tekst |
Indeks stron |
Zakonnik wyszedł wolno, z powagą. W przedpokoju napotkał odźwiernego jego świątobliwości. Zapytał o jego ekscelencję wicehrabiego de Chateaubriand.
— Kazano mi właśnie zaprowadzić pana do niego, odrzekł odźwierny.
I wskazał drogę księdzu.
Poeta, jak obiecał, oczekiwał w części zwanej Stanze Rafaela, siedząc naprzeciw fresku Świętego Piotra, wyzwolonego przez anioła. Usłyszawszy odgłos sandałów na kamiennej posadzce, obejrzał się. Odgadł obecność zakonnika.
W istocie, Dominik stał przed nim.
Rzucił na niego szybkie wejrzenie, twarz była spokojna, jak maska marmurowa, ale zarówno blada i zimna, jak ona.
Człowiek pełen uczucia zadrżał, stając naprzeciw człowieka z lodu.
— I cóż? zapytał.
— Wiem teraz, czego się mam trzymać, odpowiedział zakonnik.
— Odmówił? jęknął pan de Chateaubriand.
— Tak, i nie mógł inaczej postąpić. To ja byłem tyle nierozsądny, sądząc na chwilę, że dla mnie biednego zakonnika, że dla mojego ojca, to jest sługi Napoleona, uhybionoby jednemu z praw fundamentalnych Kościoła, przełamanoby dogmat postanowiony przez samego Jezusa Chrystusa.
— A więc? zapytał poeta, zatapiając wzrok swój w oczach księdza, a więc ojciec twój umrze?
Zakonnik nie odpowiadał.
— Posłuchaj mnie, podjął znów pan de Chateaubriand, czy zapewniasz o niewinności twego ojca?
— Zapewniłem cię już raz ekscelencjo. Gdyby mój ojciec był winnym, popełniłbym kłamstwo.
— Prawda, masz słuszność, wybacz. Chciałem właśnie coś powiedzieć.
Milczenie księdza wskazywało, że słucha.
— Znam osobiście Karola X-go, jestto serce szlachetne, i dobre. Chciałem powiedzieć, serce wielkie, ale i ja także nie chcę kłamać, zresztą, przed Bogiem dobrzy będą mieć pierwszeństwo przed wielkimi.
— Chcesz może, ekscelencjo, prosić króla o ułaskawienie mego ojca? przerwał Dominik.
— Tak.
— Dziękuję, tę samą ofiarę chciał dla mnie uczynić papież i odmówiłem.
— Jakiż powód dałeś tej odmowie?
— Ze ojciec mój skazany jest na śmierć, a król może tylko ułaskawić winnych. Mój ojciec zaś ułaskawiony w ten sposób, odebrałby sobie życie.
— W takim razie, zapytał wicehrabia, cóż dalej będzie?
— Pan Bóg, który czyta w przyszłości i w mem sercu, wie to sam jeden. Jeżeli zamiar, który powziąłem, niepodoba, się Bogu, to ten władca Najwyższy, który jednem skinieniem może mnie zatracić, wyda znak i ja rozsypię się w popiół. Jeżeli przeciwnie, podoba się Panu Bogu, dopomoże mi na drodze, którą pójdę.
— Pozwól mi, ojcze, powiedział ambasador, złagodzić twoją drogę, czyniąc ją mniej ostrą i męczącą.
— Płacąc za mnie miejsce na okręcie lub w najętym powozie?
— Należysz, mój ojcze, do ubogiej reguły nie powinna się więc obrażać jałmużna, podana w imieniu kraju.
— W każdej innej okoliczności, odrzekł zakonnik, przyjąłbym jałmużnę w imieniu Francji, lub w twojem, ekscelencjo, i pocałowałbym dłoń, któraby mi ją podała. Ale przyzwyczajony jestem do trudu, a w usposobieniu serca i umysłu, w jakiem się znajduję, znużenie jest dla mnie potrzebą.
— Zapewne, lecz na statku, lub w dyliżansie zajedziesz prędzej.
— Po cóż mam się śpieszyć? Dość będzie czasu, abym stanął w przeddzień egzekucji w Paryżu. Mam słowo Karola X-go, że trzy miesiące będzie czekał i spuszczam się na to słowo, abym tylko przybył do Paryża ośmdziesiątego dziewiątego dnia.
— A zatem, jeżeli się nie spieszysz, pozwól mi ofiarować sobie gościnność w pałacu ambasady francuskiej.
— Niech wasza ekscelencja daruje, że odpowiem odmową na jego łaski, ale puszczam się w drogę.
— Kiedy?
— Dziś jeszcze.
— O której godzinie?
— W tej chwili.
— Nie pomodliwszy się u św. Piotra?
— Modlitwa moja już skończona, a zresztą modlę się idąc.
— Pozwól mi przynajmniej wyprowadzić cię na drogę.
— Rozstać się z tobą jak najpóźniej, ekscelencjo, będąc ci dłużnym tak wiele, stanie się dla mnie prawdziwem szczęściem.
— Pozwolisz mi zatem zdjąć z siebie strój ambasadora.
— Zostawię waszej ekscelencji tyle czasu, ile go żądać będzie.
— Siadajmy więc do powozu i jedźmy do ambasady.
Karetka czekała przy drzwiach Watykanu; zakonnik i ambasador wsiedli do niej. W drodze nie zamienili ani słowa między sobą; zatrzymali się w ambasadzie. Pan de Chateaubriand wszedł wraz z księdzem do swego gabinetu* powiedziawszy kilka słów odźwiernemu. Poczem z gabinetu przeszedł do swego pokoju.
Zaledwie drzwi się za nim zamknęły, wniesiono zastawiony stół z dwoma nakryciami. W dziesięć minut pan de Chateaubriand powrócił, zmieniwszy mundur na swój zwykły ubiór. Prosił księdza Dominika, aby zasiadł do stołu i posilił się na drogę.
— Uczyniłem ślub wychodząc z Paryża, powiedział zakonnik, aby posilać się tylko stojący i nie jeść nic, prócz chleba i wody, aż do powrotu z Rzymu.
— Tym razem, mój ojcze, powiedział poeta, podzielę ten ślub z tobą, ja także zwykle jadam tylko chleb i pijam wodę, prawda, że woda ta pochodzi z fontanny Trevi!
Obydwaj zjedli stojący po kawałku chleba wypili po szklance wody.
— Jedźmy! powiedział poeta pierwszy.
— Jedźmy, powtórzył Dominik.
Powóz czekał.
— Do Torre Vergato, zawołał ambasador. Poczem zwracając się do księdza: Jestto mój spacer codzienny, nie mam więc tej nawet zasługi, abym zmienił drogę dla ciebie.
Powóz sunął się przez ulicę del Corso, plac Ludu, czyli raczej Popoli. Przejeżdżano koło ruiny nazwanej Grobowcem Nerona. Wszystko jest Neronem w Rzymie. Voltaire powiedział o Henryku IV-tym: „Jedyny król, którego lud zachował w pamięci“. Neron jest jedynym cesarzem, którego pamiętają Rzymianie.
— Co to za kolumna? To pomnik Nerona.
— Co to za wieża? To wieża Nerona.
— Co to za grobowiec? To grobowiec Nerona.
I wszystko to powiedziane jest bez oburzenia, bez żadnej nienawiści. Widać Rzymianie naszych czasów nieczytają Tacyta. Cóż mogło zjednać zabójcy swego brata Brytanika, żony Oktawji, matki Agrypiny, tę rozległą popularność? Nie pochodziż to ztąd, iż mimo zbrodniczości Neron był artystą? O wirtuozie to, nie o cesarzu naród pamięta i wspomina nie Cezara w koronie złotej, ale aktora w wieńcu z róż. O milę od grobu Nerona stanęła kareta.
— Tu zatrzymuję się zwykle, powiedział poeta, czy chcesz ojcze, aby powóz powiózł cię dalej?
— Tam, gdzie wasza ekscelencja się zatrzyma i ja także stanę, lecz tylko, aby go pożegnać.
— A zatem żegnam cię, mój ojcze, powiedział poeta, i niechaj Bóg cię prowadzi.
— Żegnam cię, dostojny opiekunie! odrzekł zakonnik. Nie zapomnę nigdy tego, co wasza ekscelencja uczyniłeś dla mnie, a szczególniej co uczynić pragnąłeś.
I ksiądz cofną! się w tył, ze skrzyżowanami na piersiach rękoma.
— Czy nie pobłogosławisz mnie przed odejściem? rzeki starzec do młodzieńca.
Zakonnik wstrząsnął głową.
— Dziś rano mogłem jeszcze błogosławić, lecz teraz z myślami, które mam w sercu, błogosławieństwo moje mogłoby przynieść ci nieszczęście, ekscelencjo.
— Dobrze, ojcze, rzekł poeta. Ja więc błogosławię ciebie. Używam prawa, które mi wiek mój nadaje, idź zatem i niech Bóg będzie z tobą!
Zakonnik skłonił się po raz ostatni i puścił się drogą do Spoleto. Szedł on pół godziny, nie obejrzawszy się ani razu na Rzym, choć prawdopodobnie widział go już po raz ostatni. Nie zdawał się on więcej go zajmować od najnędzniejszej wioski francuskiej.
Poeta ścigał go wzrokiem nieruchomy i milczący, dopóki nie zniknął; odprowadzał on go oczyma do Francji, tak samo, jak Salvaior odprowadzał go na drogę do Włoch. Nakoniec braciszek Dominik zniknął za małem wzgórzem della Storta. Ani razu ten pielgrzym boleści nie obejrzał się za siebie. Poeta przesłał mu ostatnie westchnienie i z głową pochyloną, z bezwładnie spuszczonemi rękoma, poszedł złączyć się z gromadką ludzi, oczekujących go po lewej stronie drogi, przy świeżo odkopanej ziemi...
Tego samego wieczora pisał on do pani Recamier.
„Czuję potrzebę pisania do pani, gdyż serce moje jest smutne.
„Jednakże nie będę ci mówił o tem, co je zasmuca, lecz o tem, co zajmuje mój umysł: o moich poszukiwaniach w ziemi. Torre Vergata jest własnością zakonników, oddaloną mniej więcej o milę od grobu Nerona, po lewej stronie drogi idąc do Rzymu, w najpiękniejszem i najbardziej pustem miejscu.
„Tam, pod warstwą ziemi, ziół i ostów, ukrywa się niezliczone mnóstwo ruin.
Rozpocząłem poszukiwania przedwczoraj, skończywszy pisać do pani; towarzyszył mi Visconti, który przewodniczy mojej pracy.
„Czas był cudowny; ze dwunastu ludzi uzbrojonych w rydle i motyki, odkopując groby i szczątki pałaców, wśród głębokiej ciszy, przedstawiało widok godny ciebie; pragnąłbym, abyś pani tu była. Zgodziłbym się chętnie na to, aby żyć z tobą pod namiotem, pośród tych gruzów.
„Przyłożyłem sam ręki do tego dzieła; poszlaki są wyborne; spodziewam się odkryć coś, co wynagrodzi mi pieniądze, które stawiam na tę loterję umarłych. Pierwszego dnia zaraz znalazłem bryłę marmuru greckiego, dość dużą na popiersie Poussina. Wczoraj odgrzebaliśmy szkielet Gota i rękę statuy kobiecej, to jest niszczyciela razem z ruiną. Mamy wszelką nadzieję odnaleźć dzisiaj całą statuę.
„Jeżeli szczątki architektury, które wydobywam z ziemi, warte tego będą, nie zburzę ich, aby sprzedać cegłę, jak tu zwykle czynią, ale pozostawię w całości i nosić będą moje nazwisko; są one z czasów Domicjana, jak napis wskazuje. Jest to piękny wiek sztuki rzymskiej.
„To odgrzebywanie pamiątek stanie się celem mych przechadzek, codziennie siadać będę między temi szczątkami, a gdy raz oddalę się ztąd z dwunastoma na wpół nagiemi chłopami, wszystko zakryje zapomnienie i cisza...
„Czy wystawiasz sobie pani wszystkie namiętności i zabiegi, jakie wrzały w tem miejscu dziś opuszczonem? Byli tam panowie i niewolnicy, szczęśliwi i nieszczęśliwi, piękne kobiety, które kochano i chciwi wyniesienia mężczyźni, pragnący być ministrami. Dziś pozostało kilka ptaszków i ja na jakiś czas, bo wkrótce odfruniemy.
„Powiedz mi pani, czy to się opłaci, abym ja był jednym z członków rady małego królika Gallów, ja barbarzyniec z Armoryki, podróżujący po dzikich krajach nieznanych Rzymianom, a obecnie ambasador przy tych księżach, których rzucano lwom na pastwę? Gdy przywoływałem Leonidasa w Lacedemonie, nie odpowiedział mi; odgłos moich kroków w Torre Vergata, nie zbudził widać nikogo; tak samo, gdy już będę w grobie, nie usłyszę nawet dźwięku twego głosu. Muszę się więc spieszyć, aby przybliżyć się do ciebie, a zarazem położyć koniec wszystkim tym urojeniom życia ludzkiego. Nie ma nic milszego nad ciche schronienie i nic prawdziwego na świecie, prócz twego przywiązania.
Poczta, która codzień o szóstej godzinie po południu wyjeżdża z Rymu, zabrała ten list i o jedenastej w nocy wyminęła pomiędzy Baccano i Nepi, pielgrzyma siedzącego na kamieniu przy drodze.
Pielgrzymem tym był brat Dominik, odpoczywający pierwszy raz na drodze z Rzymu do Paryża.