Muszę wypocząć
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Muszę wypocząć |
Pochodzenie | Pisma Henryka Sienkiewicza (wyd. Tygodnika Illustrowanego), Tom XXXVII |
Wydawca | Redakcya Tygodnika Illustrowanego |
Data wyd. | 1902 |
Druk | W. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tom XXXVII |
Indeks stron |
OSOBY:
FERDYNAND, literat, lat 38.
|
Uf!
Bardzoś zmęczony?
Jak Wezuwiusz po wybuchu — ledwie dyszę!
Muszę! Tak jest! Niech się co chce dzieje! (Wyciąga się na fotelu). Był dziś redaktor Rozchodnika. Obiecałem, że mu dam początek »Zwycięskich dusz« w piątek, tak, aby mógł zacząć na dwa dni przed Nowym rokiem. Aż mi się zimno robi, gdy pomyślę, że... Którego to dziś mamy?.. aha! 21 grudnia! aż mi się zimno robi, na myśl, że gdy »Zwycięskie dusze« się rozpoczną, nie będę miał ani chwili wolnej przynajmniej do końca września, a jeszcze przecie muszę skończyć »Narwanych« dla Latawca i pilnować korekt z odbitki »Niedoli«. — Dalibóg, można głowę stracić! każda minuta taka zapchana, że niema gdzie szpilki wetknąć!...
Ferdynandzie! jeśli o siebie nie dbasz, miej wzgląd na dzieci i na mnie. Zapracowywasz się, chodzisz spać o drugiej, a i to — najczęściej — nie zasypiasz odrazu... budzisz się przed ósmą — i — zaraz wstajesz; nie wiesz co to niedziela, święto — tego żadne siły nie potrafią wytrzymać... Co będzie, jak mi zachorujesz?
Masz słuszność. Jest w tem wszystkiem tylko ta dobra strona, że gdy się ma za dużo roboty, to się nic nie robi! Pal licho! Zapowiadam, że od tej chwili przez trzy dni nie wezmę pióra do ręki i postaram się zapomnieć, jakiego koloru jest papier i atrament. Bawię się z dziećmi i kwita! Zosiu! Maryniu! chodźcie tu obie!
Tak! Będziemy się bawili. W co się chcecie bawić?
W ziaby!
Zawalacie sobie sukienki.
Niech sobie zawalają! Co mamy robić!?
Skakać na ćwolakach...
Dalej na czworaki! prędko!...
Na ćwolaki! I mamusia! i mamusia!
A co zrobię z suknią? w długiej sukni nie można udawać żaby.
Mamusia podniesie! mamusia ma takie śliczne pończoszki!...
Tatuś i mamusia będą stare ziaby, a my młode ziaby!
Kwa! kwa!
Kwa! kwa!
Kwa! kwa!
Kwa! kwa!
Oj! coś zabolało mnie w krzyżu! Ale to nic! Dalej, dalej! Przez trzy dni wolność, niepodległość i próżnowanie!
Nie przyjmować!
Nie przyjmować.
Nie psijmować!
To listonosz!... listy.
Połóż i wynoś się!... Dobrze.
Pan, to niby książki pisze, a źle ma w głowie.
Coś zabolało mnie w krzyżu! (Wstaje). O, jakie mnóstwo tych listów. Trzeba będzie odpisywać i odpoczynek dyabli wezmą. Możeby nie otwierać, aż po świętach... Ale, nuż jest coś ważnego?... Będę o tem myślał i zepsuję sobie zabawę... Czy nie lepiej poświęcić ostatecznie dzisiejszy jeszcze wieczór, przeczytać, poodpisywać, a potem mieć wolny czas... I tak nie mógłbym dłużej skakać... Szkoda mi zabawy, hum!... Jakie ta Anulka ma naprawdę śliczne pończoszki i jakie zgrabne nóżki!... Ale trudno!... Trzeba przeczytać.
Schowaj te listy.
Nie!... nie chcę mieć nic na głowie! Moja Anulko, niech dzieci pobawią się z Medorem w saloniku, a ja wezmę się do tych listów... Masz tobie! Zgniotłem, udając żabę, binokle — a drugie, nie wiem, gdzie są.
To ja ci pomogę! Dobrze?
Dobrze! czytaj!...
»Czcigodny mistrzu!... Wiem, że każda pańska chwila należy do całego społeczeństwa i że odpoczynek pański jest wprost święty, ale wiem również...«
Oj!...
»Ale wiem również, że serce pańskie, nie mniejsze od pańskiego geniuszu, ogarnia całą ludzkość i współczuje wszelkiej niedoli. Stoję na czele biura »Pomocy dla dziewcząt, wstydzących się pracować«. Fundusze nasze są małe, a potrzeby ogromne... Stan kasy naszej jest taki, że ta, jedna z najpożyteczniejszych w naszym Syrenim grodzie instytucyi jest zagrożona wprost w swym bycie. Ale gdybyś ty, mistrzu, ofiarował nam ze swej bogatej teki jakąś powieść, choćby niewielką, — choćby nowelę, ogłosiłabym na nią licytacyę i spodziewam się, że zarówno wszyscy księgarze, jak wszystkie redakcye...«
Dość! Niechże to pioruny zatrzasną! Co za teka! jaka teka! Co oni sobie wyobrażają, że ja mogę mieć w tece! Ja nie wiem, do czego rąk przyłożyć!... Kto podpisany?
Eulalia Kuku!
Niech piorun trzaśnie Eulalię Kuku!
Ja się na ciebie gniewam?... Przepraszam cię, moje złoto! Ale sama widzisz, mnie się prawie płakać chce od roboty, a tu jakaś Eulalia Kuku chce, bym jej napisał powieść. Przepraszam cię, mój kotku! (Całuje ją w rękę). Czytaj dalej!
To jakiś pakiet!
Jezus Marya!... Rękopis!... Ale widzę i list!
»Mistrzu! Słowa, które przeczytasz, są wyznaniem. Byłeś, jak mówi poeta, »przy mnie, koło mnie, nade mną i we mnie« — i ty jesteś ojcem mego dziecięcia...
Jak?...
Ferdynandzie! co to znaczy?
Nie! za nic w świecie!... Niech wiem co mnie czeka! (Czyta dalej:) »Wyrosłam u stóp twoich, jak przylaszczka u stóp niebotycznego dębu. Ale czyż mali nie mają prawa chronić się pod cień wielkich? więc oto i ja udaję się pod twoją opiekę. Jestem młodą dziewczyną«...
I głupią!...
»Jestem młodą dziewczyną, ale kocham literaturę i pragnęłabym jej służyć, zwłaszcza gdybym od Ciebie usłyszała słowo zachęty. Mama, ciocia Andzia i kuzyn Józio nie szczędzą mi pochwał, ale ja im nie wierzę i czekam na twój wyrok. Wiem, że każda chwila twoja jest drogą dla całego społeczeństwa, ufając jednak w twą dobroć, posyłam ci te biedne sześć tomów mojej pierwszej powieści, pod tytułem: »Na jednej nodze«. Przeczytaj ją! Tyś mnie natchnął, więc nie wydawaj wyroku śmierci na to dziecię, które pod wpływem twoim, z nieśmiałością na świat wydałam...«
A widzisz, że to metafora. Do kosza! do kosza! można się wściec! Ja mam czytać sześć tomów nieczytelnego rękopisu! Ale powiedziałem odrazu, że to metafora!
Przepraszam cię! nie gniewaj się.
To ja cię przepraszam, mój skarbie. Czytaj następny list.
»Szanowny panie! Jestem z zawodu filozofem, poświęcającym się badaniom psychicznym. Obecnie pracuję nad kwestyą fizyologiczno-psychiczną. Chodzi mi mianowicie o to, jak rozmaite pokarmy mięsne wpływają na twórczość. Czy pan łatwiej pracujesz po wołowinie, czy po baraninie, lub po kotletach wieprzowych? Po jakiem mięsie tworzysz pan łatwiej charaktery, a po jakiem krajobrazy? Zresztą załączam szczegółowy kwestyonaryusz, który rozesłałem do wszystkich znakomitości europejskich, i którego rubryki zechce pan łaskawie wypełnić, a zarazem dołączyć ogólne swoje uwagi. Wiem, że pański czas jest bogactwem całego narodu, ale ponieważ nadchodzą święta, sądzę więc, że jakieś kilkaset wierszy, poświęconych sprawie obchodzącej wszystkich twórców świata, nie zrobi panu różnicy«.
Zrzucę go ze schodów!
Fredziu, ale tymczasem gniewasz się na mnie.
Przepraszam cię, moja ślicznotko!... Czytaj dalej!
»Wiem, że każda pańska chwila jest perłą w społecznej koronie, więc nie chcę zajmować ci czasu. Ale widzieć Cię było marzeniem mej młodości i mego życia. Przyjechałam umyślnie po to z prowincyi. Przyjść do ciebie nie śmiem, by nie rozproszyć twego natchnienia. Jeśli jednak chcesz dać chwilę szczęścia kobiecie zapoznanej i smutnej, daj mi się widzieć choć zdaleka. Nie wiedząc, który dzień masz wolny, będę przez trzy dni przechadzała się od 2-giej do 6-tej po Krakowskiem Przedmieściu, od Zygmunta do Królewskiej, po prawej stronie. Czy znajdę cię w tej porze, czy może wolisz inną? Bo nie chcę przypuszczać, że całkiem nie przyjdziesz. Kto ma geniusz, ten ma i serce!«...
Niech nogi połamie!
Fredziu!
Przepraszam cię moja kochana. (Całując ją). Ale wyobraź sobie, że ja będę latał z wywieszonym językiem po ulicy, od drugiej do szóstej... Do kosza! do kosza! Czytaj dalej! albo, nie!... Posmaruj mi tę resztę listów masłem, i niech je Medor zje! Poznaję z kopert. To od redaktorów: każdy ceni mój czas, ale każdy chce, bym mu coś napisał do numeru Noworocznego. Ośm listów! Niesłychana rzecz!!...
Posłaniec przyniósł paczkę i list.
Co to? Żaby! Śliczne gumowe zielone żaby — i kluczyk do nakręcania. To pewno skaczące! Od kogo to! O! to się Zosia i Marynia ucieszą!
Czytaj list. Dzieciom lepiej z góry nie mówić, bo może to pomyłka.
»Drogi mistrzu! Widuję twoją śliczną żonę i twoje dwie cudowne żabki w kościele. Niechże i je i ciebie Bóg błogosławi i w zdrowiu zachowa. Tobie nie potrzebuję mówić komplementów, ale z całego serca ci mówię, że takiej mamusi i takich dziecin jak żyję nie widziałem...«
Pierwszy przyjemny list. To jakieś poczciwe stworzenie!... Czytaj dalej.
»Posyłam moim uwielbianym żabkom dwie żabki paryskie, nowego wynalazku. Niechże się niemi bawią — i niech rosną na pociechę tobie i na radość ludzkich oczu...«
O to, to list!... Czytaj.
»Ale na tym świecie nic darmo. Przysłowie mówi: »Dziecko za rączkę, ojca za serce« — więc jeśli twoim ślicznotkom podobają się żabki — przypomnij sobie pewne przyrzeczenie, które mi cztery lata temu dałeś na ślubie Misi Pupkowskiej... Wiem, że twój czas jest bogactwem całego społeczeństwa, ale czyż biedni nie mają prawa do społecznych bogactw i skarbów? Przyrzekłeś mi odczyt na korzyść »małoletnich pijaków« — więc pukam teraz do twoich drzwi — i mówię: oto nadchodzą święta, ty masz czas, a małoletni pijacy marzną!... Czy mam ufać literackiemu słowu? Czyś nie zapomniał i czy prośby nie odrzucisz?...«
Kto podpisany?
»Wielbicielka twoja i twoich. Skrzeczkowska«.
Nie pamiętam, ale może i dałem przyrzeczenie. Ach! któż się liczy z każdem słowem! (Bierze się za głowę). Może i dałem... Tak! dałem! I przytem te żabki... I tak mnie ujęła... Trzy dni świąt — prawda!... Ostatecznie możnaby odczyt napisać... A psia...
Przepraszam cię, mój kwiateczku... Ostatecznie — niema rady!... Trzeba będzie o tym odczycie pomyśleć... Zawołaj tymczasem dzieci — i daj im żabki...
Ferdynandzie, ty się zamęczysz...
Cóż robić!... A psia...! O, przepraszam cię! Ot moje święta! Zosiu! Maryniu!
Kwa! kwa!
Kwa! kwa! Ot moje święta! Kwa! kwa! kwa!