<<< Dane tekstu >>>
Autor Alphonse Daudet
Tytuł Na zgubnej drodze
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1879
Druk Drukarnia L. Chodźki w Piotrkowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


X.

Opuściwszy ustronie w Neuilly, Marta w towarzystwie Walentyny powróciła do pałacu Varades’a. Podczas całej drogi była tak poważną i zamyśloną, że pomimo paplaniny dziecka, nie mogła się z zamyślenia otrząsnąć. Mówiła sobie, że Rajmund Vilmort łączył w sobie wszystkie warunki potrzebne do podobania się kobiecie; że urzeczywistniał wymarzony przez nią ideał męża; marzyła o tem, jakby była szczęśliwa przy jego boku, w tem ustroniu w Neuilly, w ustroniu, w którem mogłaby pędzić życie skromne i spokojne. Wiedziała, że mu się może podobać i że on ją zrozumie. Bez wątpienia więc, szczęście było przy boku tego młodzieńca, który mógłby się łatwo zakochać — a może był już w niej zakochany.
Po za tym jednak ozdobnym obrazkiem, ubranym przez wyobraźnię Marty w różowe barwy, występował obraz inny, obraz życia dostatniego, jaki ją oczekiwał w razie, gdyby została żoną Varades’a. Z jednej strony widziała miłość prawdziwą, gorącą, źródło tysiącznych rozkoszy... lecz życie ciche i skromne, właściwe ludziom bez majątku. Dobre to dla zadowolnienia serca, ale nie dumy. — Z drugiej znów strony, rozwijało się przed nią życie, pozbawione wprawdzie uroku miłości i cichego szczęścia, lecz za to pełne blasku i tej potęgi, jaką dają pieniądze tym, którzy je posiadają. Wszystko dla dumy — nic dla serca. — Marta wahała się, którą należy wybrać z tych dwóch dróg otwierających się przed nią? Godzina stanowczego namysłu wybiła. Miała lat dwadzieścia dwa i nie mogła dłużej czekać, jeżeli nie chciała zostać starą panną.
Myśli te zajęły ją do tego stopnia, że, powróciwszy do pałacu w chwili, gdy podawano objad, nie miała odwagi zasiąść do stołu. Wymówiła się zmęczeniem i odeszła do swego pokoju, aby tam w ciszy i samotności, łatwiej się zdecydować na coś stanowczego. Wewnętrzna walka, jaką stoczyć musiała, pomiędzy tłoczącemi się w jej duszy sprzecznemi uczuciami, była bolesna i długa. Wreszcie, z właściwą sobie energiją, nim zasnęła, postanowiła nieodwołalnie, w ciągu dwóch miesięcy zostać żoną Varades’a. Duma przeważyła. Zasnęła przemyśliwając nad sposobem, jakby skłonić do wyznania miłości tego, którego już swym przyszłym mężem nazywała.
W nocy obudził ją szmer nagły. Natury jego z początku nieumiała określić. Przestraszona wyskoczyła z łóżka, włożyła negliżyk i rozejrzała się po oświeconym blaskiem nocnej lampki pokoju. Nic nie spostrzegła; nadstawiwszy jednak ucha, posłyszała szlochanie. Ktoś płakał w sąsiadującym z jej pokojem saloniku. Zapaliwszy świecę, pobiegła do drzwi i otworzyła takowe; lecz widocznie szmer jaki zrobiła, musiał spłoszyć osobę, której łkania ją zbudziły; salon bowiem był pusty. Weszła do Walentyny. Walentyna spała snem głębokim i spokojnym.
Zaciekawiona tem zdarzeniem, powróciła do łóżka i położyła się pod wpływem więcej wrażenia przestrachu, niż zdziwienia. Nie była w stanie zasnąć. Miała w podejrzeniu Varades’a. Nie mogła odgadnąć co powodowało nim i jaki miał w tem cel, aby u jej drzwi płakać. Byłożby to skutkiem miłości bez nadziei? Lecz w takim razie, dlaczegóż tak uparcie milczał? Dlaczegóż nie wyznał przed nią uczuć, zdolnych popchnąć go do podobnego rodzaju szaleństw? Czyżby sądził, że prośba jego odepchniętą zostanie? Marta, nie mogąc rozwiązać tej wątpliwości, pragnęła koniecznie wyjść z coraz bardziej fałszywego położenia, w jakiem się znajdowała; zapragnęła nareszcie raz już te rzeczy wyjaśnić.
Nazajutrz, o dziesiątej rano Marta, podczas gdy Walentyna, zbudzona równo ze wschodem słońca, zbierała w ogrodzie kwiaty, weszła do pokoju Varades’a. Varades oddawna zajęty był pracą. Zastała go siedzącym przy biurku, gdzie co rano przeglądał papiery, pisał listy i załatwiał interesy.
— Mam z panem do pomówienia — rzekła wchodząc.
Zauważyła że zbladł, a podnosząc się ze drżeniem, wyszeptał te słowa:
— Wejdź pani!... wejdź Marto. Czyś pani dobrze spała?
Ta nagła bladość, pomięszanie, a wreszcie i zapytanie jego, rozwiały niepewność młodej dziewczyny. Nie mogła dłużej wątpić, że płacz, który słyszała tej nocy, był płaczem Varades’a. Obawiał się widocznie, że jego postępowanie zostało odkryte i przypisywał ranną wizytę Marty jedynie prostej chęci poznania przyczyny zmartwienia, którego świadkiem była tej nocy. Tak rozumując, Marta weszła do pokoju, zamknęła za sobą drzwi, a stanąwszy przed Varades’em:
— Pragnę zasięgnąć pańskiej rady — rzekła. — Chcą mnie wydać zamąż... Co mam czynić?
Marta sądziła napewno, że tym zapytaniem wywoła wybuch; że Varades padając do jej nóg, wykrzyknie: „Odmów, bo ja cię kocham i proszę o rękę“.
Oczekiwanie jej zostało zawiedzione. Varades ze zdziwieniem spoglądał na nią. Wzruszenia już na nim znać nie było. Rzekł głosem spokojnym:
— Nie znając człowieka, za którego masz wyjść, nie mogę ci moje dziecko żadnej rady udzielić.
Marta niedowierzała swym uszom. Podziwienia i boleści, jakie w tej chwili uczuła, nie można nawet porównać z podziwieniem i boleścią budowniczego, w którego oczach rozsypuje się gmach z taką pracą i trudem wzniesiony wtedy właśnie, gdy miał nań ostatnią cegiełkę, ostatni gzyms położyć. Varades więc jej nie kochał? — Czyżby się przez ciąg pięciu miesięcy myliła? Byłyż to więc tylko złudzenia? — Takie pytania zadawała sobie Marta. Lecz jakież byłoby jej oburzenie, gdyby znała prawdę, gdyby odgadła napełniające Varadesa w tej chwili myśli!
Nie chciał odpowiedzieć na zadane mu zapytanie, gdyż nie znał przyszłego małżonka i nie był pewnym, czy ten małżonek przyjmie i jak przyjmie propozycyje, jakie miał zamiar mu uczynić. Mówił sobie — czytelnik raczy łaskawie wybaczyć, że zajrzymy w głąb tej nikczemnej duszy, aby tem łatwiej rozpoznać co się w niej działo, — mówił sobie, że nadeszła właśnie odpowiednia pora ziszczenia gorących jego pragnień, za które Marcie chciał zapłacić posagiem, jaki nateraz mógł ją jego chęciom uległą, w przyszłości zaś męża jej wyrozumiałym uczynić, Marta i Varades zajęci swemi myślami, milczeli chwilę.
— Czy nie możesz mi wymienić nazwiska człowieka, o którym mowa? — rzekł nareszcie Varades.
— To obojętne — zawołała Marta, nie mogąc dłużej zapanować nad gniewem; — człowiek ten jest godnym mnie! Na teraz zbytecznem byłoby wymieniać jego nazwisko. Nie chcę jednak nic bez pańskiego pozwolenia postanowić. Czy pan niemasz nic przeciwko temu, żebym poszła zamąż?...
— Bezwątpienia, przykro mi będzie, że dom mój opuścisz. Jednak dodaję, że w zamążpójściu twem nie znajduję nic, coby mi się mogło niepodobać. Przedewszystkiem jednak, chciałbym wiedzieć o kim mowa. Czy ten, za którego mają cię wydać, jest młody? czy bogaty i czy kochasz go?
— Dowiesz się pan o tem, gdy pora właściwa nadejdzie. Teraz wiem już czego pragnęłam; głębiej się tylko nad tem zastanowię.
— Pomówiemy jeszcze o tem, skoro po zastanowieniu się, poweźmiesz jaki stanowczy zamiar.
Marta więc nie dowiedziała się nic pewnego. Wyszła gwałtownie, rozgorączkowana, niezadowolniona z siebie samej i z Varades’a, gniewając się za pomyłkę, jakiej od tak dawna ulegała. A jednakowoż tylko miłość z jego strony mogła jej wytłomaczyć te wszystkie zdarzenia i okoliczności, jakie ją w ten błąd wprowadziły. Jeżeli Varades jej nie kochał — dlaczegóż wówczas ukląkł u jej nóg, błagając, aby w jego zamieszkała domu? Jeżeli jej nie kochał — dlaczegóż pochłaniał ją wciąż wzrokiem, zdradzającym pełne ognia i miłości serce? Dlaczego, zadając gwałt znanemu skąpstwu, obsypywał ją dobrodziejstwami? Jeżeli jej nie kochał — dlaczegóż przyszedł ostatniej nocy łzy u jej drzwi wylewać?...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Alphonse Daudet i tłumacza: anonimowy.