<<< Dane tekstu >>>
Autor Alphonse Daudet
Tytuł Na zgubnej drodze
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1879
Druk Drukarnia L. Chodźki w Piotrkowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXX.

Przybywszy na miejsce, żony w domu nie zastał.
— Zapewne jest u kochanka, pomyślał.
Okropna ta myśl spokoju mu nie dawała; zadowolony był jednak, że się znajdował w domu sam jeden. Przez drogę ułożył sobie plan, lecz zauważył, że nim go w czyn przyjdzie wprowadzić, potrzeba wpierw mieć dowód w ręku. W skutek powziętej wiadomości wszystkie jego myśli zestrzeliły się w jeden punkt wyłącznie. To, że ucierpiał honor jego jako męża, że uczciwość i dobre imię na szwank zostało narażone, było niczem w porównaniu ze straszną wątpliwością, która go niepokoiła, ze straszną myślą co do prawności syna.
Udał się do pokoju Marty, gdzie nie zachodził oddawna. Lecz serce jego nie zadrżało na wspomnienie szczęścia — jedna go tylko myśl prześladowała. Zabrał się do szukania dowodów niewiary Marty. W pokoju było parę stolików z zamkniętemi szufladami. Varades nie wahał się: trzymanym w ręku nożem łamał drzewo i odrywał zamki wśród gorączki, która mu sił dodawała. Otworzył wszystkie szuflady, a szukając w gałganach, rozrzucał po dywanie biżutęryje, koronki, bieliznę, bez obawy uszkodzenia tych tysiącznych drobnostek, tak niezbędnych w kobiecem ubraniu a zarazem tak kosztownych. Poszukiwania jednak były bezowocne. Spodziewał się znaleźć listy, ale nie znalazł. Gniew jego nie miał granic. Stłukł zwierciadło, aby się przekonać czy czasem w ścianie nie było jakiej skrytki. Następnie przeszedł do sąsiedniego pokoju, w którym Marta zwykła się ubierać, niszcząc po drodze wszystko bez litości. Tam, na dnie jakiejś szuflady, znalazł szczelnie zamkniętą kasetkę. Roztłukł ją jednem kopnięciem nogi. Wyleciały jakieś papiery. Był to portret Rajmunda i jego listy w liczbie trzydziestu dwóch.
Varades wydał okrzyk radości. Stojąc na środku pokoju, przedstawiającego ruinę zniszczenia czytał jeden list po drugim. Prawda odkrywała mu się w całej nagości — dowód hańby miał w ręku. Mógł dokładnie oznaczyć godzinę, w której ta hańba wkradła się do jego domu. Mógł zmierzyć całą podłość żony i słabość charakteru Rajmunda. Wreszcie miał w ręku dowód, którego szukał: dziecko, które tak kochał, było owocem hańby. Dał nazwisko istocie, która nic wspólnego z krwią jego nie miała.
Tego było zanadto; poczuł, że mu po rozpalonych policzkach łzy spływają. Upadł bez czucia na fotel, pogrążony w cichej lecz strasznej boleści. Wówczas cała przeszłość stanęła mu przed oczyma: przypomniał sobie okoliczności, jakie poprzedziły małżeństwo i to, co potem zaszło, przypomniał wypadki owego wieczora, gdy znalazł Rajmunda u nóg Marty i odgadł odegraną przez Walentynę rolę. Czynił sobie gorzkie wyrzuty, za swą łatwowierność i obojętność. Potem, skoro się po tym pierwszym wybuchu gniewu nieco uspokoił, przeszedł do pokoju syna, pozostawiając za sobą wszystko w nieładzie. Dziecię, osłonięte zakrywającemi kolebkę firankami, spało. Varades zbliżywszy się wpatrywał weń, podczas gdy wewnątrz niego toczyła się gwałtowna walka.
— To nie moja krew — myślał — a jednak jak ja go kocham! Nie mogę go wyrzucić za drzwi, oddać w ręce nędznej i shańbionej matki. Nie, nie! zatrzymam cię przy sobie najdroższa istoto! Ona byłaby zbyt szczęśliwą, gdybym cię jej oddał. Wypędzę ją — lecz ty pozostaniesz na to, aby nauczyć się nienawidzieć jej — to będzie moją zemstą!
Upłynęła godzina. Powrócił do pokoju Marty, aby tam wywrzeć całą swą nienawiść. Szedł prędko z ręką na czole, na którem czuł jakby rozpalone żelazo. Deptał po rozrzuconych na podłodze przedmiotach z wzrastającym coraz bardziej gniewem; wreszcie wyszedł i udał się na podwórze, gdzie stosownie do wydanego rozkazu czekał nań powóz. Wstąpił do pokoju odźwiernego i rzekł:
— Jeśliby pani Varades wróciła wcześniej, zamkniesz przed nią drzwi tego domu — wypędzam ją! Noga jej nie powinna tu postać!
Pozostawiając w osłupieniu służbę, wsiadł do powozu i kazał się wieść do Neuilly; pilno mu było ujrzyć Walentynę. Była może czwarta godzina skoro tam przybył. Zastał ją na dole zajętą robotą dla dziecka, które za kilka miesięcy miało się urodzić. Z całą rozkoszą oddawała się temu tak przyjemnemu dla każdej kobiety zajęciu. Walentyna, pomimo że nieco przybladła, była zachwycającą. — Wdzięk Walentyny zrobił na Varades’ie tak silne wrażenie, iż zaczął żałować, że niema dwudziestu lat mniej, aby zaskarbiając łaskę wychowanki, wywrzeć zemstę w właściwy sobie sposób. Wszystko naokół oddychało szczęściem i spokojem. Przez duże okno wpadały promienie zimowego słońca i odbijając się na złoceniach mebli, dawały blask niezrównany.
Na widok Varades’a, Walentyna podniosła się z uśmiechem; zbliżywszy się doń, nadstawiła czoło do pocałunku. Nagle jednak, domyślając się po zmienionych rysach jego twarzy jakiegoś gwałtownego wzruszenia, zatrzymała się.
— Siadaj — rzekł opryskliwie. — Przedewszystkiem uzbrój się w odwagę, której będziesz potrzebowała.
Walentyna usiadła, spoglądając nań pełnym niepokoju wzrokiem. Mówił dalej:
— Czyś kochała męża, jakieś szła za niego?
— Czy go kochałam?...
— Zrozum mnie dobrze. Czy byłaś kochanką Rajmunda i czy w owej chwili, w której znalazłem go u stóp mej żony, chodziło mu o nią czy też o ciebie?
Na tak niespodziewane zapytanie, wstrząsnęło ją przeczucie jakiegoś nieszczęścia. Lica jej okryła śmiertelna bladość. Wyszeptała słów parę, próbując skłamać raz jeszcze, jak już dawniej skłamała... Varades ciągnął:
— Prawda, że nie? nie byłaś na tyle bezsilną, aby się oddać temu nikczemnikowi! Skłamałaś — chciałaś się poświęcić wiedząc, że był kochankiem mej żony?
Walentyna zadrżała.
— To niegodna potwarz, zawołała.
— Jakto, więc nie wiedziałaś o niczem? mówił Varades. Chciałaś ich wydostać z fałszywego położenia, aby tym sposobem skorzystać i połączyć się z człowiekiem, którego w skrytości kochałaś? Czy nie tak było? Był to czyn godnym ciebie, lecz czy wiesz jaki był skutek twej dobroci? Rajmund był kochankiem mojej żony i jest nim do dzisiaj — a ty przyczyniłaś mi się do tego.
I nie dając Walentynie czasu do nowego wybiegu, pokazał listy pisane przez jej męża do Marty. Rzuciwszy okiem na jeden, odwróciła głowę, pragnąc niejako uniknąć strasznej rzeczywistości i rzekła słabnącym głosem:
— Ach! dosyć — dosyć! ileż mi złego pan uczyniłeś!
— Sądzisz, że i ja równie nie cierpię?
Powstał i zaczął spiesznym krokiem chodzić po salonie, Walentyna płakała w cichości. Starała się ukryć cisnące się do oczu łzy, aby swą boleścią bardziej nie potępiać winnych w oczach Varades’a.
Przez kilka chwil słychać było tylko odgłos jego kroków.
— Jak pomścić nas? — zawołał nagle.
— Pomścić się? — rzekła spokojnie — to pan o zemście teraz myślisz?
— Więc ty byś im przebaczyła, ty! — O! wierzę, że byłabyś to zdolną uczynić — dodał z pogardliwym uśmiechem.
— Nie wiem, czy byłabym zdolną przebaczyć — rzekła Walentyna — lecz kocham go, i w tej chwili więcej płaczę nad nim, niż myślę o ukaraniu.
— Jest to nawet bardzo naturalne — zawołał Varades — jesteś młodą, piękną, posiadasz wszystkie przymioty. Gdybyś chciała korzystać z okoliczności, moglibyśmy łatwo wywrzeć swą zemstę; gdybyś zaś pragnęła zapomnieć zniewagi i przebaczyć, przyszłoby ci może bez trudu męża do siebie przywiązać. Możesz się pocieszać nadzieją, lecz w moim wieku nic mi nie pozostaje jak tylko zemsta. Ach! cała dusza moja przepełniona nienawiścią dla burzycieli szczęścia mego. Nie ubolewam nad niewiernością żony, lecz nad mem sponiewieraniem i zbezczeszczonem ojcowstwem. Dziecię, które nazywałem mojem, jest dzieckiem twego męża.
Tu dał się słyszeć jęk Walentyny, która łkając głośno, wylewała łzy gorzkie. Straszna myśl, że Rajmund otaczał Martę temi samemi co i ją pieszczotami i pocałunkami, że takie same składał przysięgi, rozdzierała jej serce. Czuła, że to była rana nieuleczona — stanowczy cios zadany miłości. Kochając, mogła przebaczyć, lecz zapomnieć nie była wstanie. Jakimkolwiek sposobem postarałby się Rajmund naprawić wyrządzone złe, między nim a nią stałoby zawsze straszne wspomnienie wiarołomstwa. Widziała życie swe zmarnowanem i złamanem na wieki, a logicznie rozumując, oskarżała nietylko Rajmunda, lecz i Varades’a, który był zwiastunem tego nieszczęścia.
— Dlaczego — zawołała — odkryłeś pan prawdę przedemną? Jaki zły duch natchnął cię tą myślą? Jaki cel pan w tem miałeś? Jeśli burząc pokładane przezemnie w mężu zaufanie chciałeś się zemścić w ten sposób, to myśl o ciosie, jaki mi pan zadajesz, powinna cię była wstrzymać. Oszukiwano mnie, lecz ja o tem nie wiedziałam, a honor mój w niczem nie był narażony.
Zagadnięty w ten sposób Varades zatrzymał się.
— Jakto! — rzekł — więc ty żal jeszcze masz do mnie?
— Przeklinam myśl, która przywiodła cię tutaj! Chciałeś kosztem mego spokoju podzielić zemną swą boleść. Nie myślałeś nawet o stanie, w jakim się obecnie znajduję, ani o złem, jakie mi wyrządzasz. Prawdziwy przyjaciel inaczejby postąpił. Wszystkiemi siłami, bez względu coby go to kosztować miało, bez względu na boleść, jakąby mu to sprawiło, starałby się, aby ta straszna wiadomość do uszu moich nie doszła. Cóż mi z niej przyjdzie? Nie mogę się nawet pocieszyć nadzieją, żebym kiedykolwiek mogła być jeszcze szczęśliwą! Korzystając nawet, według słów twoich, ze środków, jakiemi rozporządzam, jeszcze nie umiałabym się pomścić i czuję, że gdybym nawet odzyskała miłość Rajmunda i zapomniała o tem co się stało, serce me nosiłoby zawsze na sobie ślad bezpotrzebnie przez pana zadanej rany. Tak jest, zadałeś mi pan cios najstraszniejszy.
— Ach! przecież nie jestem świętym — zawołał Varades, unosząc się — cierpię, więc wołam pomocy!
Walentyna pogrążona w bolesnej zadumie nie odpowiadała. Zakłopotany Varades chodził po salonie, rzucając z pod oka spojrzenia, nie dla tego, żeby się miał nad nią litować, ale że szukał sposobności, aby w tej pełnej poddania się istocie obudzić gniew, jaki nim samym zawładnął.
— Co zamierzasz uczynić? — spytał nareszcie.
— Nic — odparła spokojnie Walentyna.
— To źle — zauważył Varades. Mogłabyś mu oddać z procentem wyrządzoną ci krzywdę.
Poruszyła głową i rzekła.
— Błagam pana, pozwól mi płakać.
Varades spojrzał na nią z gniewem i pogardą, poczem z nabiegłemi krwią oczyma, zataczając się jak pijany wyszedł, pozostawiając zrozpaczoną Walentynę samą z rozdartem, lecz nie tak samolubnem jak jego, sercem.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Alphonse Daudet i tłumacza: anonimowy.