Nacia/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Nacia |
Podtytuł | Powieść dla młodzieży |
Wydawca | Księgarnia G. Centnerszwera |
Data wyd. | 1896 |
Druk | Drukarnia A. Ginsa |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
We dworze tymczasem zatrudnienia szły codziennym trybem. Ignacy zabrał się do sprzątania w pokojach, a Kabalska, stara klucznica, pilniej nawet niż zwykle pod obecność pani, krzątała się około gospodarstwa.
Panna Julia, wstawszy rano, zdziwiła się trochę, że Nacia lubiąca długo sypiać, już ją wyprzedziła.
Pewna, że za chwilę Nacia przyjdzie, panna Julia kazała podać śniadanie, a sama tymczasem usiadła do fortepianu. Przegrawszy jakąś etiudę na ogród okiem rzuciła, potem grała jeszcze, w końcu zaniepokojona pobiegła do ogrodu, ztamtąd na folwark, wypytując wszędzie o panienkę, której nikt nie widział od wczoraj. Ogrodnik, jedyny świadek wycieczki był dotąd na targu, a gdyby nawet wrócił, któżby pomyślał do niego się udawać z zapytaniem. Stara Janowa i Kabalska biegały po wszystkich kątach. Ignacy rzucił robotę i z polecenia nauczycielki chodził już i do kaplicy przydrożnej i sprawdził, czy łódka na stawie u brzegu się znajduje, był nawet w inspektach i do suszarni zaglądał.
— A może biedactwo z tęsknoty za panią ukryło się gdzie w krzakach i płacze — powtarzała od czasu do czasu Janowa.
— Głodna całkiem! lamentowała klucznica.
— A głodna.... potwierdził Ignacy, sprzątając ze stołu trzykrotnie odgrzewaną czekoladę.
— Jeszcze tam gdzie zamrze! jęknęła Kabalska.
Panna Julia zdecydowała się wysłać ludzi do najbliższej stacyi kolejowej. Wczorajsze nalegania i uparta chęć wyjazdu kazały przypuszczać, że Nacia podążyła za matką. Miała zawsze trochę własnych pieniędzy, któremi wolno jej było rozporządzać, gdyż pani Brzozowiecka chciała tym sposobem dostarczyć córce okazyi wspomagania biednych, lecz fundusze te rzadko bywały nadwerężane.
We wsi, cieszącej się opieką dworu panowała względna zamożność — gdy kto podupadł, dźwignięty w porę, stawał na nogi, ściśle też biorąc, brakło tam obrazów nędzy, któreby poruszyły samolubne serduszko. Ale trafiały się przecież wypadki pożaru, klęski, powodzie; w takich razach, nie zastanawiając się, ale też i nie odczuwając, Nacia czerpała ze swojej kassy. Gdy wspomożeni padali do nóg dziedziczce, z sercem wezbranem wdzięcznością za każdy uśmiech, za przychylne słowo, ofiara panienki była przyjmowaną z zakłopotaniem. Chłodna wyniosłość Naci mroziła dusze nieszczęśliwych — przyjmowali datek — i ucałowawszy jej rękę, wysuwali się z pokoju.
Ponieważ od dłuższego czasu Nacia nie znalazła tak widocznej sposobności przyjścia z pomocą biednym, sakiewka, zasilana stale przez mamę, mogła dostarczyć pieniędzy na awanturniczy wyjazd. Przypuszczenie miało wszystkie cechy prawdopodobieństwa, osłabiał je tylko wniosek, że zamiast iść do kolei pieszo, mogła zażądać koni. Tymczasem, nikogo ze służby nie brakowało i konie znajdowały się w komplecie.
Wróciwszy z miasta, ogrodnik przyniósł jak codzień koszyk owoców do kredensu i już miał się oddalić, gdy spostrzegł przez okno zapłakaną nauczycielkę.
— Czego ta panna desperuje? rzekł do Ignacego. Ja gdybym tyle po łacinie umiał, poszedłbym na księdza, a ta cierpi Boży dopust i tylko płacze.
Ignacy oburknął go z gniewem.
— Cierpi! — zawołał. Komuż tu u nas tak źle, żeby miał cierpieć?
— Toż chyba nie ze śmiania oczy jej podpuchły. Zresztą ja w ogrodzie często widzę, jak lamentuje. Nasza panienka potrafi dokuczyć.
Ignacy na ogrodnika się porwał.
— Wara! zawołał — wara od panienki. Bóg wie, czy ją kiedy zobaczymy.
— A coż się stało?
— Zginęła.
— Żarty was się trzymają! zawołał ogrodnik.
— Żarty!.. wybuchnął lokaj prawie z płaczem. Może się utopiła, może cygani ją porwali. Nikt nawet nie wie, gdzie szukać.
— Ja wiem! zawołał tryumfująco ogrodnik. Ja panienkę widziałem.
Na to oświadczenie wpadła do kredensu Janowa i z wielkiej radości aż złożyła ręce.
— Mów, Tomaszku, mów, królu, prędko! powtarzała, uśmiechając się przez łzy.
— Widziałem panienkę o piątej rano.
Huk gromu wstrząsnął ścianami — zrobiło się ciemno jak w nocy — Janowa blada ze strachu na kolana upadła.
— O święty Antoni, miej nas i ją w opiece! wołała nawpół przytomna.
— Ratuj nas Jezu! powtarzali wszyscy razem. Gdy się uspokojono, Tomasz uzupełnił zeznanie i powtórzył je w obecności nauczycielki. Panienka nie poszła na kolej, gdyż widział ją na drodze do Kleczewa. Pomimo burzy szalejącej już teraz na dobre, otucha wstąpiła w zmartwioną pannę Julię. Wie chociaż, gdzie zwrócić poszukiwania, które bez straty czasu rozpoczęto. Zaprzężono do powozu i wśród ulewy, błyskawic oraz grzmotów, nauczycielka puściła się w drogę ze starą niańką.
Po parogodzinnem błądzeniu bez celu ściśle określonego, wróciły obie — Naci nie było.
Zrozpaczone kobiety odchodziły od przytomności, gdy im jeszcze Kabalska krzyknęła na powitanie:
— Pewno biedaczkę piorun zabił! — nie oponowały wcale przeciw temu przypuszczeniu.
— Może zabity mój kwiatuszek! moje maleństwo! łkała Janowa.
— Na cóż ci zeszło, biedne chudziątko! lamentowała Kabalska. — Nie czekał że cię los świetny przy takiej fortunie! może jaki hrabia! Byłabyś jeszcze większą panią od naszej dziedziczki!
— A mało-ż ci to koni, wołów i owiec! mało stert na polu i stogów siana! mało lasu i łąk! w szafie sukienek i bielizny cieniutkiej i pończoszek z jedwabiu! zawodziła już na cały głos Janowa.
— Nie doczekała nasza święta pani pociechy, ani wnuków kołysać nie będzie, bo tyś była u niej jedna jedności! skarżyła się w dalszym ciągu Kabalska.
Zdenerwowana lamentem kobiet, panna Julia uciekła do swego pokoju szukać ratunku w modlitwie. Ignacy tymczasem pobiegł do rządcy, który przed chwilą z drugiego folwarku powrócił, i opowiedział co się stało.
Pan Borejko zabrał fornali, oraz wyżlicę Dyanę i wyruszył natychmiast, żonę zaś posłał do dworu, by zaopiekowała się panną Julią. Mania, córka rządcy, panienka ledwie o pół roku starsza od Naci, ale nader poważna i taktowna towarzyszyła ojcu.
Wizyta pani Borejkowej we dworze okazała się dobrodziejstwem — wszyscy bowiem potracili głowy. Kabalska i stara niańka, ochrypnąwszy od ciągłego gadania, siedziały w kącie — jedna pod oknem, druga pod piecem, a panna Julia z zapuchniętemi oczyma błąkała się po całym domu.
Wejście pani Borejkowej powitano z radością. Nauczycielka padła jej na szyję, a klucznica i Janowa chciały znów rozpocząć lament. Energiczna kobieta przerwała go natychmiast.
— Pani Kabalska zarządzi tam pewno jakie jedzenie — rzekła z uśmiechem, — byśmy tę figlarkę zaraz nakarmić mogły, jak tylko się zjawi, Janowę zaś poproszę o opiekę nad moim Kaziem, bo Nastka, rada że wyszłam, zbytkuje tam pewno w kuchni, zamiast siedzieć przy dziecku.
Jak koń ukłuty ostrogą, klucznica z miejsca się porwała i do swoich zatrudnień pobiegła; Janowa też, ucałowawszy rękę pani Borejkowej, wyszła z pokoju. Panna Julia, wzmocniona energią litwinki, przestała płakać i wypiła nawet szklankę kawy, podaną w chwilę później przez chmurną nieco gospodynię.