Nad grobem filantropa Szymona Krzeczkowskiego

<<< Dane tekstu >>>
Autor Adolf Suligowski
Tytuł Nad grobem filantropa Szymona Krzeczkowskiego
Podtytuł dnia 21 maja 1904 r.
Pochodzenie Z ciężkich lat (Mowy)
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1905
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Nad grobem filantropa Szymona Krzeczkowskiego
dnia 21 maja 1904 r.


Z różnicy sił i uzdolnień, jakiemi natura obdarza ludzi, z różnicy warunków, w jakich ludzie się rodzą i żyją, powstają nieskończenie różne położenia, nieskończenie różne stopnie i gradacye, już lepsze, już gorsze, już nędzne, już wreszcie całkiem upośledzone.
Niemało biedy i wydziedziczenia roztacza się naokoło nas, a wśród tego ubóstwa kryją się mniej widoczne, a przecież liczne szeregi drobnych i bezbronnych istot, niezdolnych do pracy, już cierpiących niedostatek, wystawionych na ciężkie doświadczenia losu, które prowadzą je często na poniewierkę i przedwczesną zgubę pod ciężarem przeciwności. Nie wszystkim sądzone jest umieć poznać i odczuć tę niedolę dziecięcą, nie wszystkim sądzone jest umieć tej niedoli nieść pomoc, umieć ją ratować, przytulać, otoczyć biedne dzieci opieką i wyrabiać z nich dobrych i użytecznych ludzi. Ale tem większa zasługa jest tych, którzy poznawszy tajniki niedoli ludzkiego drobiazgu, obdarzą go uczuciem miłości i poświęcą dla niego swoje siły, pracę i środki.
Do rzędu takich zasłużonych jednostek należy ś. p. Szymon Krzeczkowski.
Droga, po której kroczył i doszedł do oddania się biednym dzieciom, była długa i mozolna, ale im więcej sam doświadczył, tem więcej pragnął być pomocnym tym, którzy już w dzieciństwie cierpią, tem więcej pragnął dla nich poświęcić się i tem goręcej i tem zupełniej im się oddał.
Wybrawszy sobie zawód nauczycielski, po skończeniu gimnazyum w Lublinie i uniwersytetu w Moskwie, w r. 1842 został nauczycielem w Radomiu. Z niwy tej nie schodził, pracował nad młodzieżą w kraju i poza krajem i wszędzie gdziekolwiek los go rzucił.
Wmieszany w proces polityczny ks. Ściegiennego za kilkakrotną, jak mówił, bytność na naradach, w roku 1846 uległ zesłaniu do robót ciężkich, a gdy go stamtąd zwolniono, zamieszkał na Syberyi w m. Sielengińsku[1]. Gdy otrzymał amnestyą, wrócił po dziesięcioletniej nieobecności do kraju, gdzie został wkrótce nauczycielem, następnie zaś prorektorem gimnazyum w Warszawie.
Ale dopiero po opuszczeniu stanowiska nauczycielskiego, około roku 1870 wstąpił do warszawskiego towarzystwa dobroczynności i tutaj pracę swoją nad młodzieżą przeniósł na biedne dzieci. Objął zaniedbaną trochę sekcyę ochron, i kierował nią przez lat 25, będąc jednocześnie opiekunem zakładu sierot dziewcząt; przy zmianach w organizacyi towarzystwa dobroczynności, sprawował później przez lat kilka urząd prezesa wydziału przytułków sierocych, wreszcie od roku 1898 do 1900 był viceprezesem całej instytucyi, dla której tyle lat poświęcił.
Te długie lata pracy należą do najpiękniejszych w jego życiu i stanowią szereg zasług w kierunku opieki nad biednemi dziećmi. Zastawszy zaledwie 14 ochron w chwili objęcia urzędu naczelnika sekcyi, liczbę ich więcej niż podwoił i otworzył nowych 18, wynajdując fundusze i zabezpieczając byt każdej, czy wyjednaniem darów i zapisów, czy wyszukiwaniem osób, które zobowiązywały się ofiary składać i ułatwiać pokrycie kosztów.
Dzięki pedagogicznemu doświadczeniu, wyrobił szeregi odpowiednio przygotowanych dozorczyń, rozwijając wśród nich znajomość metody poglądowej, na której opierać się musi kształcenie przychodzących do ochron dzieci.
W chwili zupełnego oddania się sprawie ochron, widząc, jak wiele pożytku przynosi społeczeństwu towarzystwo dobroczynności, postanowił oddać mu cały swój majątek, jaki posiadał. Jakoż za aktem z d. 23 maja 1886 roku darował towarzystwu dwie kamienice, jedną przy Alei Jerozolimskiej, drugą przy ulicy Smolnej, zastrzegłszy sobie skromne mieszkanko w domu przy ulicy Smolnej i rb. 1.500 rocznej dożywotniej renty, oraz wypłaty po rb. 800 rocznie dla kasy pożyczkowo-wkładowej, którą w rodzinnem mieście Opolu założył.
Towarzystwo dobroczynności otrzymywało różne dary, niekiedy bardzo znaczne, od ludzi bogatych, zazwyczaj przy ostatnich rozporządzeniach woli, ale ten dar, chociaż ze względu na stan hipoteczny nie był tak znaczny, wyróżniał się ponad wszystkie inne tem, że ofiarodawca za życia wyzuł się dobrowolnie z całego posiadanego mienia, byleby ukochanej instytucyi przyjść z pomocą.
Jak dalece myśl ta go przenikała, dowodzi fakt, że obok darowizny domów, w tymże czasie przy deklaracyi z d. 26 stycznia 1887 r., złożył towarzystwu dobroczynności sumę rubli 3.000, jaką oprócz domów posiadał, z przeznaczeniem procentów od rb. 2.000 na nagrody dla wychowanek zakładu sierot, a procentów od rb. 1.000 na nagrody dla dozorczyń ochron.
Skromny w życiu, zastrzeżonej renty rubli 1.500 na siebie nie wydawał, i w dalszym ciągu tą rentą dzielił się z sierotami, znaczną jej część oddając siostrom miłosierdzia, lub ochronom na potrzeby biednych dzieci. Z tego też źródła, gdy upłynęło 25-cio lecie jego kierownictwa w ochronach, przeznaczył znowu rubli 1.000 na nagrody dla dozorczyń, z tego też źródła ostatnie swoje oszczędności złożył na potrzeby zakładu sierot dziewcząt, a w szczególności na nagrody dla wychowanek tego zakładu, pozostających w służbie, jakoteż na wsparcia dla wychowanek owdowiałych i ich dzieci.
Nie można pominąć zasług, jakie obok ochron położył dla zakładów sierocych. I tutaj przyczynił się do zastosowania metody poglądowej przy nauczaniu sierot, przykładając czynną rękę do rozszerzenia tych zakładów.
Przy jego bliższym lub dalszym udziale, znalazły się filantropki, jak p. p. Trusiewiczowa, Zbranecka i inne, które niekiedy przy pomocy ciężką pracą zdobytego grosza, pokrywają koszta utrzymania dodatkowych zakładów sierocych, jakie przy warszaw. towarzystwie dobroczynności powstały.
Łącznie z ks. Tadeuszem Lubomirskim i innemi osobami dobroczynnemi, poczynając od r. 1882 zaczął otwierać szwalnie dla biednych dziewcząt i sale zajęć dla biednych chłopców. Popierał też gorąco starania około stworzenia zakładu magdalenek.
Nie było w towarzystwie dobroczynności sprawy dotyczącej biednych dzieci, do którejby nie przyłożył ręki.
Kiedy sprawował urząd prezesa przytułków sierocych, powziął myśl wybudowania oddzielnego domu dla sierot dziewcząt towarzystwa dobroczynności i wraz z zasłużoną mistrzynią zakładu, siostrą Justyną Wiercińską, dał pierwszy impuls do zrealizowania tej myśli.
Pomieszczenie zakładu sierot dziewcząt w gmachu towarzystwa przy ulicy Krakowskie Przedmieście było zgoła nieodpowiednie i należało stworzyć dla nich oddzielną kolonią, podobnie, jak się to już kiedyś stało dla sierot chłopców, za czasów Stanisława Jachowicza. Usilnemi staraniami Krzeczkowskiego i wspomnianej siostry Justyny, zebraną była w drodze ofiar suma rubli 28.000, a po wyszukaniu przez Krzeczkowskiego placu przy ulicy Rakowieckiej, takowy za powyższą sumę przy dodaniu rubli 2.000 z ogólnych sum towarzystwa w r. 1897 został nabyty.
Jakkolwiek gromadzenie funduszów na budowę domu i sama budowa przypadła już w udziale zarządowi towarzystwa dobroczynności, to przecież Krzeczkowski popierał czynnie tę pracę, objąwszy kierownictwo w komisyi do budowy. Gmach wzniesiono w epoce od połowy 1899 do połowy 1900 r. i powstała wspaniała nowa kolonia dobroczynna, której bez inicyatywy Krzeczkowskiego wcale by nie było.
Jak Stanisław Jachowicz uwieńczył kiedyś swoje zasługi w towarzystwie dobroczynności budową domu dla sierot chłopców, tak imię Krzeczkowskiego wiąże się z budową gmachu dla sierot dziewcząt, i pozostanie na zawsze w pamięci tych, dla których los sierot nie jest obojętny. Zanim budowa domu dla sierot rozpoczęła się, zmarły filantrop wspomniał mi, że ma jedno już tylko marzenie, aby doczekać chwili, w której gmach stanie gotowy do użytku; a kiedy we wrześniu 1900 r. przyszedłem do niego z oznajmieniem, że gmach jest gotów, uścisnął mnie i ze łzami w oczach powiedział: liczę, że Bóg pozwoli mi jeszcze oglądać w tym pięknym domu sierotki, dobrze umieszczone i urządzone.
Bóg nie odmówił mu tej pociechy, pozwolił oglądać sierotki w nowym gmachu i pozwolił cieszyć się widokiem ich szczęścia i zadowolenia.
Opuściwszy z dniem 1 stycznia 1901 r. stanowisko viceprezesa towarzystwa, Krzeczkowski nie przestał zajmować się biednemi dziećmi i sierotami. Sprawy ochron i zakładów sierocych zajmowały go bezustannie. Od wczesnego ranka do wieczora o nich ciągle myślał, komunikując się z tymi, którzy nad sierotami i ochronami kierownictwo mieli, przyjmując interesowanych, radząc, pisząc listy polecające, odwołując się do serc ofiarnych, zachęcając do przyjmowania opieki i przynosząc w miarę możności pomoc ze swej strony.
Z ostatnich oszczędności zatrzymał u siebie rubli pięćset na koszta ostatniej choroby i pogrzeb. Gdy mu jednak doniesiono, że zaspokoić niema czem jakiejś potrzeby w domu sierocym, wydobył ostatni grosz i oddał go na kilka tygodni przed śmiercią na pokrycie owej potrzeby.
Czując zbliżający się zgon, w ostatnich listach do ludzi dobrej woli, poleca sieroty ich opiece, a jednemu z opiekunów, który przybył go odwiedzić na łożu boleści, w chwili już gasnącej świadomości, zaleca, aby pamiętał o sierotach, aby ich bronił i popierał.
Ze słowem: sierotki... ustała jego świadomość i zamknęło się życie!
W towarzystwie dobroczynności w ciągu wiekowego blizko jego istnienia, pod względem pracy dla dzieci, zaledwie dwóch ludzi stanąć może do porównania ze ś. p. Krzeczkowskim. Jednym jest Teofil Janikowski, założyciel pierwszych ochron przy towarzystwie, drugim Stanisław Jachowicz, twórca domu dla sierot chłopców. Zapewne byli i inni zasłużeni ludzie, był znany opiekun sierot Fiszer, zmarły w roku 1884, ale w szeregu wyjątkowo zasłużonych Krzeczkowski ma za poprzedników jedynie Janikowskiego i Jachowicza.
Jeżeli dodamy do tego ks. Jakóba Falkowskiego, założyciela instytutu ociemniałych, to będziemy mieli czterech najwybitniejszych ludzi, jakich w ciągu XIX wieku dla sprawy niedoli dziecięcej Warszawa posiadała.
Zgasło tkliwe i czułe na potrzeby dzieci serce, i nie wiemy, kiedy na jego miejsce przyjdzie znowu filantrop, z taką samą miarą uczucia i poświęcenia.
Zapłaczcie sieroty nad zgonem tego najlepszego waszego opiekuna i dobrodzieja! Zapłaczcie oddane sprawie opiekunki i siostry miłosierdzia, któreście w zmarłym znajdowały najlepszego doradcę i protektora, zachęcającego do pracy i krzepiącego ducha.
Ale cieszcie się wszyscy, bo dusza, która żyła tylko dobrem innych i troską o maluczkich, znalazła przednie miejsce u Pana na Wysokościach i stamtąd wiecznie przyświecać nam będzie.


NB. Inne mowy pogrzebowe znajdą pomieszczenie w oddziale mów w kole prawników.







  1. Ks. Ściegienny, jak wiadomo, zbliżał się w swoich zapatrywaniach do kierunku socyalistycznego.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Adolf Suligowski.