Nadgrobek JMci Panu Waleryanowi Otfinowskiemu podczas. Sędom. 1645 r.

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Andrzej Morsztyn
Tytuł Nadgrobek JMci Panu Waleryanowi Otfinowskiemu podczas. Sędom.
1645 r.
Pochodzenie Poezye oryginalne i tłomaczone. Poezye liryczne — Wiersze okolicznościowe
Wydawca Nakładem S. Lewentala
Data wyd. 1883
Druk S. Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Nadgrobek JMci Panu Waleryanowi Otfinowskiemu podczas.
Sędom. 1645 r.

Ad manes.

Dziadu mój drogi, takaż-to zapłata,
Za to, żeś młode piastował me lata,
I do Febowéj drogę podał lutnie,
Żeć wiersz nad grobem muszę śpiewać smutnie?
Słuszniejsza było, aby wdzięcznym była
Wierszem twym moja ozdobna mogiła.
Ciebie ojczyzna i jéj główne sprawy,
W którycheś smaczne znajdował zabawy;
Ciebie przyjaciel nieskąpą gromadą
Płacze, któregoś wspierał zdrową radą.
Lecz, że tak boskie rządy uradziły,
Przymi od wnuka i ten wiersz za miły.
A że nim godnie sławy nie ogłoszę
I twych spraw zacnych, odpuść, odpuść, proszę.
Bom rozdwojony żalem jest głęboko,
Jedne w papierze, drugie we łzach oko,
I ręka w służbie takiéj obumiera,
Jedna rym pisze, druga łzy ociera.


Wesoły bankiet bogów.

Ja-m Minerwa panieńskiéj nie mało żłożyła
Surowości i igrać z sobą dozwoliła.

Ceres zgubionéj córki więcéj nie żałuje,
Mars się bardziéj Wenerze gładkiéj przypatruje,
Niźli o bitwach myśli. Wenus przy bankiecie,
Jakby męża ostrego nie miała na świecie,
Oczyma wkoło strzyże; a Wulkan kulawy
Wolałby Marsa widziéć gdzie blisko buławy
Hetmańskiéj, niż gdy mu się przysiada ku żenię;
Bachus rydzy wsparszy się na gnuśnym Sylenie,
Leje po pawimencie swemi podarkami.
Apollo złote gęśle wziąwszy, to pieśniami
Bogów swemi zabawia, to zaś Polhimniéj
Każe, aby najęła boskiéj kompaniéj.
Merkury chyże ręki kunszty wyprawuje,
Cztery tuzy pod kartę w pikietę kartuje,
I tak przy żartach, kartach, muzyce i winie,
Nietęskliwie czas zbiegał niebieskiéj drużynie.


Przybywa zasmucony Jowisz i udziela zgromadzeniu odebraną z ziemi
wiadomość o zgonie Otfinowskiego.

Umarł tam człowiek zacny, który między nami,
I w niebie wsławił się był swojemi rymami.
A lubo szczerze nasze odkrywał zaloty,
I mnie z Junoną w częste zawodził kłopoty,
I was wszystkich opisał, którego zapały
Jakie trapiły, kiedy i postępek cały
Córki mojéj Wenery z Marsem tam wystawił,
Że ją nowego wstydu u wszystkich nabawił;
Jednakże się nam bogom gniewać nie przystoi i t. d.


Nakazuje żałobę w niebie i przyzywa Merkurego, aby na całéj ziemi
wylewano łzy pogrzebowe.

A wszystkie, co ich kiedy wylano łzy, temu
Pamiętaj więc na pogrzeb pozbierać samemu;
Te, które nad kochanym Adonidem swojem
Wenus wylała, i te, których żywym zdrojem
Cyane w jezioro jest szczere obrócona,
I te, które w miłości swéj nieokrócona
Toczyła Biblis, póki w zdrój się nie zmieniła.

Ażeby więcéj głosu miał ten płacz i z łkaniem,
Niechaj bogini Echo, za mym rozkazaniem,
Blisko narzekających kędykolwiek siędzie,
A tak płacz pomnożony w kilkornasób będzie.


Następnie poseł bogów odbiera rozkaz wystawienia grobu; ma do tego
zawezwać budowniczych mitologicznych; za materyał:

Narąb tych drzew, które się żywiącemi zdały,
Gdy się na Orfeowéj dźwięk liry schadzały;
I tych, w które zmienione trackich krajów żony,
Od których broni muzyk legł nieprzepłacony;
I to drzewo się zejdzie, w które się ubrała
Córka, która ojcem swym ojca mieć nie chciała
I drzewo Leukotojéj i Dryopy, którą
Niewinna winność twardą otoczyła skórą.
Więc i drzewo oliwy niechaj leci polne
To, w które włoski pasterz za oczy swawolne
Obrócon, i pniak, który Altea wrzuciła
Na ogień, kiedy syna dla braciéj gubiła.
I dąb, z którego mrówek ziarnonośnych plemię
Wymowną Eginy napleniło ziemię,
I drzewo wawrzynowe, którym się okryła
Śliczna Dafne, by żoną Febowi nie była,
I te dwa drzewa, w które gospodarz i z żoną
Zmienieni, nie zginąwszy ze wsią zatopioną.

Lub téż

Nabierz kamieni, które ma pirejska strona,
Co zrosły z kości sianych rozbój ce Chirona,
Albo głazów z Atlanta, który przemieniony
W górę, a koście w kamień wejrzeniem Gorgony.
I tych kamieni, które przez głowy rzucali,
Pirra z Deukalionem, gdy świat napełniali
Spustoszały przez potop. Więc i onéj skały,
W którą Herkulesową ręką rzucon mały
Przewierzgniony był Lichas; weź i tych kamieni,
Z których zbudowany dom słonecznych promieni,
I kamień, którym poległ Acys przywalony
Od olbrzyma wśród pieszczot dziewczych ułowiony;
I te, któremi Wenus wzgardy się zemściła
Na Propetownach, gdy ich w krzemień przemieniła.
I okręt gościnnego króla, który trwałą
Wioząc mądrego stał się Ulisesa skałą.

I skałę, w któréj Scylle groźna postać stoi,
Któréj się każdy żeglarz i każdy flis boi.
Nabierz także brzmiącego mara cegły, w który
Dzwoniła Scylla, patrząc na Minosa z góry,
I kamyków i t. d. i t. d.
Dla większego zaś kształtu grodu i ozdoby
Każ postawiać kamienne nakoło osoby.
Fineusa wprzód i tych Cefeowych gości,
Których w kamień ujęła aż do samych kości
Twarz Meduzy, gdy im ją z Danae spłodzony
Syn mój odkrył, nieznośną krzywdą zajuszony;
I służebne Janony, które zostawiła
Na skale, gdy się w morze szalona rzuciła.
I król z Seryfu, który jednym oka mgnieniem,
Stał się, nie wierząc cudom Meduzy, krzemieniem,
I tę pannę ta przenieś, która okrutnego
Serca wprzód nie zmiękczyła, aż kiedy wiernego
Młodzieńca swego pogrzeb niesłusznie widziała,
A w tym łacno z tak twardym sercem skamieniała.
I Pretus, co skarany formą marmurową i t. d.
A przytym ozdób ten grób niememi zwierzęty.
Niechaj na tę przysługę ów wąż będzie wzięty,
Który chcąc szkodzić głowie muzyka zacnego,
Wziął za to postać na się smoka kamiennego.
I on pies rączy, co go od swojej Prokrydy
Miał Cefalus w podarek w przydatku do dzidy,
I wilk, który gdy się z tym psem za pasy bierze,
Obadwa w marmurowym stanęli ubierze.
I drugi i t. d., i t. d.


Potym ciało potrząsione być ma kwiatami i wieńcami,
których dostarcza botanika mitologiczna.

Niechaj będzie Narcissus najpierwej zerwany,
Za wzgardę inszych własną miłością skarany, i t. d.
I kwiat ze krwie Ajaksa poczęty mężnego,
Który zwyciężył wszytko, prócz gniewu własnego...
{...|.....}} i kwiateczki one,
Które z siebie wydały role pokropione
Około kotła, w którym Medea świekrowi
Młodość i wiek warzyła przeszły Ezonowi.


W kassolety i kadzielnice pachnące drzewa i żywice będą nasypane.
Pod wóz pogrzebowy zaprzężone będą:

Wprzód Syrois ognisty, Eous błyszczący,
Aeton rozpalony i Flegon gorący,
Któremi Febus wozi słońce uzłocony.
Pegazus, który ze krwie Meduzy wyskoczył,
I zdrój parnaski Muzom kopytem wytoczył.
Ale i sam dwukształtny Chiron i z inszemi
Mieszany chłopokońmi, których swowolnemi
Muchami wesele się rwało Pirytowe,
Niechaj poddadzą karki pod to jarzmo nowe.


Treny żałobne miéć będą za ciałem boginie.

A Pallas w téj, w jakiéj się stawiła na zdradzie,
Meońskiéj dziewce w onym o szycie zakładzie;
I Aryon za taniec na grzbiecie niesiony
Od delfina, z okrętu będąc wyrzucony;
I Progne szczebiotliwa niech tak lamentuje,
Jako gdy syna rzeze i męża nim truje;
I Filomela znowu wstydu straconego
Niech żałuje, wymysłem gardła subtelnego.


Ciało wnoszą do grobu sami poetowie.

Najprzedniéj Owidyusz z Wirgilim Maronem;
Bo oni z narodami pod zimnym Tryonem
Z łaski jego, ichże się językiem zmawiają.
Lecz i jego ziomkowie niech im pomagają:
Dwaj Kochanowscy, Morsztyn Jarosz, Naborowski,
Simon Simonides, Rej, Smolik, Karmanowski,
Orzelski, Żorawiński, Grodkowski i co ich
Obfita w syny Polska, może znaleść swoich.


Do ciała przydana być ma straż.

Niechaj stooki Argus nieuśpienne oczy
Tu wytrzeszczy i wieczną straż nad nim zatoczy.
I Apollo w tym kształcie, jak bydła pilnował,
Kiedy w domu Admeta za mord pokutował.

I w jakim przybrawszy się w pasterską postawę,
Zwiódł Issę Makarównę na wszeteczną sprawę;
Abo smok, co pilnował owocu złotego,
Straż sadów hesperyjskich, Atlanta wielkiego;
I drugi smok, kolchidzkich obywatel krajów
Czujny straż wełny złotéj i czarownych gajów;
Abo ta, którą smętki i ostatnia zguba
W sobaczą sierć ubrały, nieszczęsna Hekuba.
I psy, któremi Cyrce Scyllę osadziła,
Dlatego, że Glaukowi nad nią milszą była.
I Morzysarna z Wilczkiem, Jasnoząb z Szczekaczem,
Cyprek, Porwisz i Kudła, Dawizwierz z Chwytaczem,
Kruczek, Cygan i Wilczek, charci i ogary,
Którzy własnego pana wprawili na mary.
I Hipomenes chyży z Atalantą gładką,
Którzy gdy popełniali grzech przed bogów matką
Z poduszczenia Wenery, którą obrazili,
Oboje się grzywami lwiemi najeżyli.


Przy takiéj straży bezpieczeństwa nic się złego do grobu nie zbliży: Ani Likaon, który ciał ludzkich jest chciwy i t. d.  Po zawarciu grobu położony nad nim będzie kamień, nastawiony słup z napisemA w końcu Febus i Mnemozyne z 9 córami śpiewają treny.
Febus.

Nie byłem po swym synu Faetonie
W takiéj żałobie i tak zasmucony,
Kiedy go zbył wóz słońca wywrócony
I roztrąciły źle rządzone konie;
Nie tak zmarszczone pokazałem skronie,
Gdy Esculapi za żywot wrócony
Hipolitowi, twym ogniem strącony,
Mściwy Jowiszu, aż w podziemne tonie;
Jak się dziś po swym trzecim synu trapię,
Skąd będąc zmorzon tym żalem okrutnie
Zrzenice obie we łzach słonych kąpię.
I straciwszy chęć do wszystkiego, smutnie
Mażę wiersz, psuję pióro, karty drapię
I rozstrojone tłukę cytry, lutnie.


Mnemosine, mater Musarum.
Pamiątka.

Wszystko czas psuje, wszystko się z nim mieni,
Ustanie sława skarbów i kamieni,
Wpadnie w niepamięć wieczną i ten, który
Ufa w purpury.

Czas i największe monarchie zniesie,
Albo je w cudzą potęgę przeniesie,
Mieczem wysiecze, głodem wyplundruje,
Morem wytruje.

Budynki padną i zwycięstwa znaki
Cnych bohaterów i przydzie czas taki,
Że mniéj u ludzi znajdą wiary swojéj,
Niż bajka Trojéj.

Upadną miasta, a na ichże roli,
Oracz lemieszem rznąc ziemię powoli,
Cegły nie znajdzie i pełen nadzieje,
Rynek zasieje.

Gdzie były Teby, Sparta i Ateny,
Sowy po pustkach smętne pieją treny,
Rzym leży w prochu; jeśli co zostało,
Wszystko niecało.

Czas wszystko swoją potęgą okraca,
Czas wszystkie wzgórę nogami wywraca
Wymysły ludzkie, odważne roboty,
Prócz saméj cnoty.

Téj nie uszkodzą niepamiętne lata,
Téj w niebie czeka dostojna zapłata,
Téj sama sława, kto jéj raz dostąpi,
Już się nie zstąpi.


Urania.
Astrologia.

Nowy, wpośrzód gwiazd, przybył Atlantowi
Ciężar na barki, niebu ku ozdobie,
I wiecznéj sławie polskiemu krajowi;
Cny Otfinowski, naskarbiwszy sobie
Sławy u świata, u braciéj miłości,
Łaski u bogów, zostawiwszy w grobie
Śmiertelny łupież i oziębłe kości;
Lepszą swą częścią przeniknął obłoki
I usiadł w niebie w gwiazdecznéj światłości.
Tak chciał mieć Jowisz i boskie wyroki,
Płakać go tedy ludziom nie potrzeba,
Bo napełniwszy sławą świat szeroki,
Stał się mieszkańcem i dziedzicem nieba.


Calliope.
Komedya.

Jako gdy na komedyją,
W zawój cesarski zawija,
Lub wdziawszy koronę z kitą,
Rzeczą władać pospolitą
Chłopcu każą; on na tronie
Siadszy w nietrwałéj koronie,
Prawa pisze, sejmy składa,
Sądzi sprawy, wojskiem włada,
Straż nad ludem swym prowadzi,
Z tym się jedna, z tym się wadzi,
Tego głaszcze, tego łaje,
Temu bierze, temu daje;
Wtym gdy się najbardziéj sadzi,
Zwiodą go precz bez czeladzi,
I zaciągnąwszy zasłonę,
Jak prędko zdejmą koronę;
Aż on, co mu czołem bili,
Z króla, żakiem w małéj chwili:
Tak wszystkie rzeczy, co ludzi
Świat niemi szali i łudzi,

Mało w sobie mają wątku,
Tak od końca jak z początku.
Tylko nas maszkara zwodzi;
Bo się człowiek nago rodzi,
Potym przydzie do godności,
Nabędzie skarbów i włości;
Drugi i wyżéj postąpi,
Że i królom nie ustąpi;
Aż w jego najlepszéj porze,
Śmierć pana kosą przeorze,
A ten dni jego ostatek
Błahy ozdobi dostatek,
{Tak rzeczy idą na nice)
Koszula, smoła, tarcice.


Polhymnia.
Muzyka.

Sarmacka lutni, ustrój strony swoje,
Umarł ten, coś z nim to raz krwawe boje,
To gospodarstwo, to żarty,
To obłędliwe śpiewała pogany;
Zagłuszył ten głos czas na nas zażarty,
I wyrok z nieba nieświadom odmiany.

Sarmacka rozstrój swoje strony lutni,
I wdzięczne swoje melodye utni;
Ustał w swoim włoskim głosie,
Co zdobił Polskę wierszem i wymową;
Tak nas śmierć wszystkich jak zboże po kłosie
Zmyka zdobyczą, coraz już na nową.

Sarmacka lutni, nastrój swoje strony,
A uderz mocno tę pieśń na wsze strony,
Że żył w cnocie, niechże sobie
Tuszy, że długo żyć na świecie będzie;
Bo choć w głębokim zakopana grobie,
Sława się mocna z pod ziemie dobędzie.


Terpsichore.
Arytmetyka.

Niechaj kto chce liczy worki, miechy,
Niechaj dodaje oczom swym pociechy,
Gromada gruzu złotego, co mnóswem
Swym i pamięć ma przewyższa, aż karty
Rachunkiem kryślać musi, a zawarty
Skarb trzymać, co go broni przed ubóstwem.
Niech i drugi nad trudną algiebrą
Kawęczac schnie, jako wnętrzną frebrą.
Niech ni ołówkiem, ni liczmanem brudzi,
Melankoliczną w swéj nauce rękę;
Mniéj są potrzebne: i ten wdaje w mękę,
I tamten nad tym, co już trzyma, trudzi.
Ten potrzebną sam zaczął rachubę,
Co codzienny życia swego zgubę
Karbuje sobie i mieć sobie życzy
Czas niedościgły w głowie zachowany,
A widząc lat swych i bieg i odmiany.
Zegarka słucha i godziny liczy.


Erato.
Poesis.

A ty, nad którym płaczę, uczniu miły,
Wnieś tę pociechę, z sobą do mogiły,
Że Lach za prace twe, póki nie zbędzie
Słowiańskiéj mowy, dziękować ci będzie,
Mając z twój łaski role i ziemiany
Z Wirgiliusza; z Nazona — przemiany.


Thalia.
Eloquentia.

Gdyby nie głuche prządki motowidłem
Władały życia ludzkiego, a goła
Śmierć przy swéj trupiéj głowie uszy miała
Pewnie wyprawny język i wymowa
Mogłaby sobie wyżebrać co kresu;
Ale że próżna głuchym piosnkę śpiewać,
Pod jednym siedzi orator rejestrem

Z tym, coby o chleb ledwie prosić umiał.
Atoli ma ten, co mu nie wprzód w gębę,
Po nad drugiego, że jak nie żył niemy,
Tak téż pamiątkę niegłuchą zostawi;
A jeśli jeszcze to, co gładką mową
Wyrazić umiał, posiał na papierze,
Niech się na żniwo nie boi zarazy;
Uczona sława nie boi się skazy.


Melpomene.
Agricultura.

Jak trawa, która za poranną rosą
Pyszni się kwieciem i pogardza kosą;
Aż gdy ją kosarz podetnie żelazem,
Więdnieje, blednie, usycha zarazem;
Nawet ją w kopy zgrabią i w bróg zniosą;
Tak właśnie człowiek, w wszystkiéj swéj ozdobie.
Dobrze ktoś wyrzekł: człek boże igrzysko,
Co dopiero stał na swych nogach rżysko,
Co rano mężnie pochutnywał sobie,
Słońce nie zaszło, a on leży w grobie.
Ale jak zboże, które kmieć posieje,
Które wprzód pożnie, zwiezie, zmłóci, zwieje;
Chociaż przez zimę obumrze w zagonie,
Na wiosnę w nowym pokaże się plonie,
I nie zawiedzie oraczów nadzieje;
Tak ciała nasze, choć na czas uśpione
I zakopane, na głos archanioła
Podniosą piaskiem przytłoczone czoła,
I pójdą, będąc z duszą swą złączone,
Na nowy żywot w miejsca naznaczone.


Euterpe.
Architektura.

Skały łupane, ciosowe marmury,
Kolosy rosłe, nieznośne ciężary,
Posągi z miedzi w wielkość niewidane,
Słupy, potomstwo gienueńskiéj góry,
Wypusty kształtne, wydatne filary,
Podstawki, czapki, misternie rzezane,
Polery jasno szklane,

Któremi ladzie zdobią zwykłe groby,
Niceście nie są, nic wasze ozdoby,
I jak kruche szkło, którego blask macie,
Równie w słabości latom podlegacie.

Ten sam zrozumiał, co to jest robota
Trwała i której nie uszkodzą lata.
Ten sam fabrykę zmyślił sobie wieczną,
Któremu na grób założyła cnota
Fundament, sławę puściwszy do świata,
I utwierdziwszy pamiątkę stateczną;
Nad grób ozdobny króla karyskiego,
Nad katalogi rodu od Noego,
Nad obraz przodka, który już na ścianie
Muchy i starość przywiodła w nieznanie.

Ustawa sława cnych przodków w niecnocie,
Szpetnych spraw jasne gniazdo nie ozdobi,
Cnotą się domy trzymają pospołu;
Ów zaś, co pamięć swą kładzie w robocie
Grobowych fabryk, po próżnicy robi.
Wstąpi on całkiem nieborak do stołu,
A nędznego popiołu
Ostatki z laty będą nieznajome;
I ciało próżnej sławy tak łakome,
Dawny potka dział wszego nieboszczyka:
Trzy łokcie ziemie, rydel i motyka.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Andrzej Morsztyn.