Naszyjnik królowej (1928)/Tom I/Rozdział XVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Naszyjnik królowej |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Collier de la reine |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I Cały tekst |
Indeks stron |
Była epoka w Paryżu, nie zaprzątniętym w danej chwili żadnemi ważniejszemi sprawami, że zajmowano się kwestjami, które w naszych czasach są wyłącznym monopolem bogatych — pasorzytami zwanych — i uczonych, uważanych za próżniaków. W roku 1784, to jest w czasie, do którego dotarliśmy pomału, kwestją będącą w modzie, górującą ponad wszystkiem — był mesmeryzm. Wiedza ta, tajemnicza, niedostatecznie była określona przez wynalazców, którzy, nie czując potrzeby popularyzowania jej w samym zaczątku, dali jej nazwę od człowieka, dali jej tytuł arystokratyczny, że się tak wyrazić godzi; nie ochrzcili jej jednym z tych terminów naukowych, z greckiego pochodzących, za pomocą których wrodzona skromność uczonych współczesnych rozpowszechnia dzisiaj wszelką zasadę naukową.
Ale bo, nacóż przydałoby się popularyzować wiedzę w roku 1784? Lud, którego od półtora wieku nie pytał nikt o zdanie, czy mógł mieć jakie znaczenie? Nie; była to ziemia, rodząca plony niezmiernie bogate. Właścicielem tej ziemi był król; żeńcami, szlachta. Dziś wszystko się zmieniło.
Otóż w roku 1784, nazwa od człowieka pochodząca, była dobrą rekomendacją. Dziś przeciwnie — o powodzeniu, stanowiłaby nazwa od rzeczy martwej wyprowadzona.
Doktór Mesmer przebywał w Paryżu, jak wiemy o tem od Marji Antoniny, proszącej króla, aby go pozwolił jej odwiedzić.
Nie od rzeczy będzie zapewne dać tu kilka słów o tym Mesmerze, którego imię, przechowujące się dziś w pamięci nielicznych jego adeptów, onego czasu znajdowało się na wszystkich ustach.
Około r. 1777 przywiózł on był z Niemiec, krainy mglistych marzeń, naukę brzemienną chmurami i błyskawicą. Przy świetle owych błyskawic widzieć mógł chmury jedynie, chmury, tworzące nad jego głową czarne sklepienie. Ludzie pospolici błyskawice jeno widzieli.
Mesmer dał się poznać w Niemczech dowodzeniami swemi o wpływie planet. Usiłował on dowieść, że ciała niebieskie, dzięki sile swej przyciągającej, wywierają na twory organiczne, a przeważnie na ich system nerwowy, duży wpływ za pomocą płynu niedojrzanego, zapełniającego cały świat. Pierwsza ta teorja — była naturalnie bardzo oderwana. Aby ją zrozumieć, potrzeba było dobrze być wtajemniczonym w naukę Galileusza i Newtona. Była to mieszanina różnych zagadnień astronomicznych i mrzonek astrologicznych, które ani się spopularyzować dawały, ani do arystokracji nawet trafić nie mogły. Mesmer odstąpił zatem od założenia pierwotnego, aby się przerzucić w dziedzinę magnetyzmu. Silę tę bardzo w epoce owej studjowano. Jej własności, przyciągające i odpychające, nadawały kruszcom życie, podobne do życia istot ludzkich, wlewały w nie wielkie dwie namiętności: miłość i nienawiść. Stąd przypisywano magnesom zadziwiające własności leczenia chorób. Mesmer siłę magnesu dołączył do pierwotnego systemu swego i próbował, co z tego połączenia da się osiągnąć. Na nieszczęście, przybywszy do Wiednia, zastał w nim silnego współzawodnika. Był to Hall, utrzymujący, że Mesmer wykradł mu jego metodę. Ten pomysłowy człowiek, ogłosił wtedy, że magnes jest rzeczą nieużyteczną, że nie będzie odtąd leczył magnetyzmem mineralnym, lecz zwierzęcym jedynie. Słowa te, lubo niesłyszane dotąd, nie były wszelako odkryciem nowem; magnetyzm, znany przez starożytnych, stosowany w tajemnicach egipskich i wyroczniach delfickich, przechował się w formie podania aż do wieków średnich; kilka ocalałych strzępków tej nauki stworzyło czarowników trzynastego, czternastego i piętnastego stulecia. Mesmer słyszał o cudach tej nauki, puścił się w pogoń za tą wiedzą rozstrzeloną i wymykającą się, niby błędne ogniki, skaczące na bagnach wśród nocnych ciemności. Pochwycił je i utworzył skończoną teorję, system jednolity, któremu dał nazwę mesmeryzmu.
Doszedłszy do pewnych wyników, przedstawił system swój akademji nauk w Paryżu, stowarzyszeniu królewskiemu w Londynie i akademji berlińskiej. Dwie pierwsze instytucje zbyty go milczeniem, trzecia uznała za warjata. Przypomniał sobie wtedy owego filozofa greckiego, który zaprzeczał ruchowi i którego, chodząc, pokonał jego przeciwnik. Przybył do Francji, wziął z rąk doktora Storeka i okulisty Werozla młodą, siedemnastoletnią dziewczynę, dotkniętą chorobą wątroby i stężeniem nerwu wzrokowego, i, po trzymiesięcznem leczeniu, chora wyzdrowiała, niewidoma przejrzała. Uzdrowienie to przekonało wielu ludzi, a, pomiędzy innymi, lekarza Deslon. Z wroga stał się apostołem, krzewicielem nowej potęgi Od tej chwili rosła sława Mesmera, akademja oświadczyła się przeciwko nowatorowi, ale dwór go protegował, i ministerjum rozpoczęło układy, dążące do skłonienia mistrza, iżby dla szczęścia ludzkości ogłosił swoją doktrynę.
Doktor drożył się. Pan de Breteuil ofiarował mu w imieniu króla dwadzieścia tysięcy franków pensji dożywotniej, i dziesięć tysięcy wynagrodzenia za praktyczne wykształcenie trzech osób, przez rząd mu wskazanych. Ale Mesmer oburzył się na oszczędność królewską, odmówił i wyjechał do wód w Spa z niektórymi ze swoich pacjentów. Groziła mu nieprzewidziana katastrofa.
Delson, jego uczeń, posiadacz sławnej tajemnicy, której zdradzenia odmówił za trzydzieści tysięcy renty rocznej, otworzył u siebie leczenie metodą Mesmera.
Wtenczas jeden z jego pacjentów, pan de Bergasse, powziął szczęśliwą myśl skorzystania z nauki sławnego profesora dla zawiązania spółki komandytowej: został utworzony komitet ze stu osób z kapitałem trzykroć czterdzieści tysięcy franków, pod warunkiem wtajemniczenia akcjonarjuszów. Mesmer przystał, zabrał pieniądze i powrócił do Paryża.
Chwila bardzo mu sprzyjała.
Był to jeden z okresów, w którym umysły doprowadzone przez filozofów do realizmu, a raczej do rozczarowania, nękają się ową możliwością przejrzenia istoty wszelkiej rzeczy, i, postąpiwszy jeden krok zaledwie naprzód usiłują już przebyć granice świata rzeczywistego, aby się przedostać do krainy marzeń i złudzeń.
Bo jeżeli dowiedzione jest, że prawdy jasne, przejrzyste, są jedynemi, które rozpowszechniają się szybko, równie niemniej jest pewnem, iż wszelkie tajemnice są potężną siłą przyciągającą.
Naród francuski porwany został tajemniczością nauki Mesmera, dającej zdrowie chorym, rozum umysłom pomieszanym, a mądrym szaleństwo. Wszędzie zajmowano wówczas się Mesmerem. — Co zrobił?... na kim wywierał boskie swoje cuda?... któremu magnatowi przywróci! wzrok lub siły?... jakiej damie, grą i balowaniem zmęczonej, nerwy uspokoił?... jakiej młodej dziewicy w uśpieniu magnetycznem rozkazał przepowiadać przyszłość?...
Voltaire umarł, śmiech zamarł we Francji, śmiał się jeden tylko Beaumarchais, lecz śmiech ten więcej był jeszcze goryczą przesiąkły, niż śmiech Voltaire‘a. Rousseau umarł — i przepadła we Francji filozofja religijna. On jeden pragnął być podporą Boga; lecz gdy go nie stało, nie było nikogo, ktoby zdobył się na tę odwagę, z obawy, aby nie zostać zmiażdżonym.
Niegdyś wojna była dla francuzów ważnem zajęciem. Królowie osobiście podtrzymywali bohaterstwo narodowe; obecnie jedyną wojną była wojna amerykańska, a w tej król żadnego nie brał udziału. Czyż nie walczono o coś co amerykanie zwą niepodległością, a co francuzi zamienili na abstrakcję: wolności?... W dodatku owa wojna daleka, wojna, nietylko innego ludu, lecz innego świata, skończyła się. Rozważywszy to wszystko, czyż nie lepiej było zająć się Mesmerem, lekarzem niemieckim, który w przeciągu lat sześciu po raz drugi Francję roznamiętniał, aniżeli lordem Cornwalis lub Waschingtonem, którzy byli tak daleko, że nikt ich nigdy prawdopodobnie ujrzećby nie potrafił. Mesmer tymczasem był na miejscu: można go było widywać, dotykać, a najwyższem właśnie marzeniem trzech czwartych paryżan było przedewszystkiem, aby być przez niego dotykanym.
Ten człowiek zatem, który po przybyciu do Paryża nie znalazł żadnego poparcia, nawet u królowej, rodaczki swojej, tak skłonnej do popierania swoich ziomków; ten człowiek, który, gdyby nie doktór Deslon, byłby na zawsze pozostał w cieniu, ten człowiek kierował teraz opinją publiczną, pozostawiając za sobą króla, o którym nie mówiono wcale, pana de Lafayette‘a, o którym nie mówiono jeszcze, i Neckera, o którym już nie mówiono.
Przeciwko Mesmerowi, apostołowi materjalizmu, wystąpił Saint-Martin, spirytysta. Doktryna tego ostatniego miała pocieszać dusze, dotknięte materjalizmem doktora niemieckiego. Proszę sobie wyobrazić ateusza z religją słodszą, niż sama religja, republikanina pełnego uszanowania dla królów, szlachcica, czule rozkochanego w ludzie; proszę sobie wyobrazić napaść tego człowieka, obdarzonego wymową i logiką, najzgubniejszą dla wszystkich wierzeń na ziemi.
Występował on przeciw prawu społecznemu jedynie z tej racji, że karze wyniki, nie oceniając przyczyn. Koło Mesmera grupowało się wszystko, co było dobrobytem i zmysłowością życia, cały elegancki materjalizm wyrodków narodu; około księgi pomyłek i prawdy zgromadzały się dusze bogobojne, miłosierne, kochające, dusze spragnione rzeczywistości, po nasyceniu się chimerą. Być może, iż wciągnęliśmy czytelników naszych w przydługą trochę rozprawę, ale niepodobna było, mówiąc o owej epoce, nie dotknąć piórem tych zagadnień, pełnych znaczenia, zagadnień, będących ciałem i życiem tej epoki.