Naszyjnik królowej (1928)/Tom II/Rozdział XV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Naszyjnik królowej |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Collier de la reine |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Kardynał słuchał swego gościa, lecz minę miał wystraszoną.
Nowoprzybyły rzekł:
Teraz, skorośmy odświeżyli dawną znajomość, możemy porozmawiać swobodnie.
— Patrz — odpowiedział prałat, starając się przybrali weselszy wyraz twarzy — pomówmy o tym funduszu, który...
— O, którym wspomniałem, w moim liście, nieprawdaż?... Waszej Eminencji pilno się dowiedzieć...
— O! był to pretekst, tak przynajmniej sądzę...
— Ależ wcale nie pretekst, to najprawdziwsza rzeczywistość, proszę Waszej Książęcej Mości. Warto wspominać o pieniądzach, warto, gdyż chodzi o pięćkroć sto tysięcy franków, a to wcale okrągła sumka...
— Sumka, którąś mi pan łaskawie pożyczył — zawołał, blednąc, kardynał.
— Tak jest, pożyczy}em tę kwotę Waszej Eminencji — rzekł Balsamo — i cieszy mnie prawdziwie, że pan tak doskonale pamięta.
Kardynał zrozumiał, zimny pot wystąpił mu na czoło i spływał po policzkach, uśmiechnął się jednak i rzekł:
— Myślałem przez chwilę, że Józef Balsamo, ten nadzwyczajny człowiek, zabrał do grobu dług, tak samo jak spalił niegdyś mój kwit.
— Wasza Eminencjo — rzekł hrabia z powagą o życiu Józefa Balsamo równie trudno jest zapomnieć, jak i o tym papierze, o którym pan sądzisz, że został zniszczony.
— Nie rozumiem — odparł kardynał, któremu ciemno robiło się przed oczyma.
— Zrozumie Wasza Eminencjo, jestem o tem przekonany — rzekł Cagliostro.
— Jakim sposobem?...
— Poznawszy swój podpis! — odpowiedział Cagliostro, podając księciu złożony papier.
Kardynał zawołał:
— Mój kwit!..
— Tak, Wasza Eminencjo, wasz kwit — odparł, śmiejąc się i kłaniając, Cagliostro.
— Wszakże widziałem, że go pan w ogień wrzucił.
— Rzuciłem papier ten do ognia, to prawda — odparł hrabia — lecz, jak już Waszej Eminencji wspomniałem, przypadek chciał, że kwit zamiast na zwyczajnym papierze, napisany był na amiance, znalazłem go więc nienaruszony w popiele.
— Panie — rzekł kardynał z pewną godnością, gdyż w pokazywaniu kwitu widział dowód nieufności — możesz pan być pewnym, że nie zaprzeczyłbym mego długu, gdyby nawet kwit nie istniał, niesłusznie mnie więc pan oszukiwałeś.
— Nie miałem nigdy zamiaru oszukiwać księcia, przysięgam.
— Przeciwnie — odparł kardynał — chciał pan, abym sądził, że rewers został zniszczony.
— To tylko dlatego, abyś książę w spokoju i szczęściu używać mógł owych pięćkroć sto tysięcy franków — odpowiedział obojętnie Balsamo.
— Ale — mówił w dalszym ciągu kardynał — dlaczegoś pan przez lat dziesięć zostawił tak znaczną sumę w zawieszeniu?...
— Przecież wiedziałem, u kogo pieniądze się znajdują. Różne wypadki, gra w karty, kradzieże i t. p. odbierały mi stopniowo wszystko, wszystko, co posiadałem; wiedziałem, że pieniądze są pewne, byłem więc cierpliwy i czekałem do ostatniej chwili.
— A czy chwila ostatnia już nadeszła?...
— Niestety, tak.
— Więc nie może pan czekać dłużej?...
— Nie mogę — odpowiedział Cagliostro.
— I żądasz swoich pieniędzy?...
— Tak, Eminencjo.
— Dziś jeszcze?...
— Prosiłbym.
Kardynał milczał, był w rozpaczy.
— Wasza Eminencja przekonany być może, że nie żądałbym tak znacznej sumy, gdybym nie był pewien, ii rzeczoną kwotę obecnie Wasza Eminencja posiada.
— Co?... posiadam obecnie pięćkroć sto tysięcy franków?!... — zawołał kardynał.
— ’Tak — trzydzieści tysięcy franków, dziesięć tysięcy w złocie, reszta w banknotach i czekach.
Kardynał zbladł.
Cagliostro ciągnął dalej:
— Pieniądze znajdują się w tej oto szafie.
— Skądże pan wie o tem?...
— O!... kardynale, wiem nawet o wszystkich poświęceniach, które kosztowały Waszą Eminencję dla zebrania tej sumy. Słyszałem też, że zapłacił Eminencja podwojną jej wartość.
— Niestety, tak!...
— Ale...
— Ale co?... — zawołał nieszczęśliwy kardynał.
— Ale ja — mówił Cagliostro — przez ostatnich dziesięć lat byłem kilkanaście razy bliski głodowej śmierci, choć miałem przy sobie papier, którego wartość równali się pięćkroć stu tysiącom franków; pomimo to czekałem, żeby nie martwic Waszej Eminencji. Zdaje mi się więc, że między nami wszystko wyrównane!...
— Wszystko wyrównane?!... — odparł kardynał — ależ nie mów pan tego!... Wszak pan łaskawie pożyczyłeś mi znaczną sumę... wszystko wyrównane!... ależ bynajmniej, jestem i będę panu zawsze wdzięczny. Zechciej mnie pan tylko objaśnić, dlaczegoś pan czekał przez lat dziesięć, tyle razy przez ten czas miałbym możność uiszczenia długu...
— A dzisiaj?... — zapytał Cagliostro.
— Dziś — zawołał kardynał — przyznać muszę, u żądany zwrot pieniędzy... bo wszakże pan zwrotu żąda?...
— Niestety, tak!...
— Jest mi wcale nie na rękę!...
Cagliostro wzruszył ramionami i zdawał się myśleć:
— Poco tu się zastanawiać, tak być musi, a nie inaczej.
— Pan, który wszystko odgadnąć potrafi — zawołał kardynał — pan, który czytać umiesz w głębi serca, a nawet w głębi szaf, co o wiele jeszcze jest niebezpieczniejsze, pan zapewne wie, dlaczego teraz właśnie zależy mi na pieniądzach, co z niemi począć zamierzałem i na jak ważny cel były przeznaczone.
— Myli się Wasza Eminencja — odpowiedział oschle Cagliostro, — nie wiem nic o pańskich zamiarach, tyle razy zawiodłem się na własnych tajemnicach, tyle spowodowały mi one zmartwień, rozczarowań i przykrości, że nie zajmuję się już niczyjemi sekretami. Zresztą, gdybym wiedział, co stać się miało z tymi pięćkroć stu tysiącami franków, gdybym zrozumiał, jak niemiłem jest Waszej Eminencji — wyrzeczenie się swych zamiarów, byłbym może tak słabym, że zgodziłbym się na zwłokę, a to spowodowałoby mi wiele przykrości, wolę więc nie znać szlachetnego przeznaczenia tych pieniędzy.
W kardynale nagle ocuciła się duma i wrażliwość — zawołał więc:
— Nie sądź pan, że pragnę jego litości lub współczucia; pan pilnuje swej własności, zabezpieczonej tym oto kwitem, podpisanym moją ręką, to wystarcza!... Odbierzesz pan swoje pięćkroć sto tysięcy franków!...
Cagliostro ukłonił się.
Przykro było kardynałowi pozbywać się w jednej chwili pieniędzy, tak długo i tak uciążliwie zbieranych.
— Wiem — rzekł, — że papier ten jest dowodem długu, lecz nie oznacza on daty płatności.
— Wybaczy Wasza Eminencja — odparł hrabia — ale odwołam się do listu, który towarzyszył kwitowi, a który brzmi:
„Potwierdzam niniejszem, że otrzymałem od pana Józefa Balsamo, tytułem pożyczki, pięćkroć sto tysięcy franków i obowiązuje się zwrócić je na pierwsze żądanie.
- Podpisano: Ludwik de Rohan“.
- Podpisano: Ludwik de Rohan“.
Dreszcz przebiegł przez ciało kardynała, nie tylko o długu zapomniał, lecz nawet o formie, w której dług przyznawał.
— Wasza Eminencja zechce zauważyć — ciągnął dalej Cagliostro — że nie żądam niemożliwości. Nie może pan dziś zapłacić, niechaj więc zostanie. Żałuję tylko, że Wasza Eminencja zapomina w jednej chwili jak chętnie Józef Balsamo pieniądze pożyczył człowiekowi obcemu, panu de Rohan.
Jak najspokojniej składał Cagliostro kwit i przygotowywał się do odejścia.
Kardynał zatrzymał go.
— Hrabio, nie wolno było nikomu uczyć żadnego z de Rohanów wspaniałomyślności, choć w tym wypadku byłaby to tylko lekcja uczciwości. Proszę o kwit, abym się mógł z długu mego uiścić!...
Teraz Cagliostro się zawahał.
Kardynał był trupio blady, oczy miał nabrzmiałe, ręce mu drżały, widoczne jego wzruszenie wywołało żywe współczucie hrabiego.
Kardynał, choć bardzo dumny, zrozumiał uczucie Cagliostra i pragnął już skorzystać z chwili, gdy oczy hrabiego nabrały znów ostrego wyrazu, brwi się ściągnęły, rękę wysunął i podał kardynałowi kwit.
Kardynał de Rohan, mocno dotknięty, natychmiast zwrócił się do szafy, wskazanej przez Cagliostra, wyjął z niej paczkę banknotów i czeków, potem wskazał palcem na kilka woreczków srebra, z szuflady wyjął woreczek złota i rzekł:
— Hrabio, oto są pańskie pięćkroć sto tysięcy franków, zostaję panu jeszcze winien dwadzieścia pięć tysięcy franków procentu, jeżeli pan nie żądasz procentu złożonego, który stanowiłby daleko jeszcze poważniejszą sumę. Polecę memu intendentowi, ażeby panu dał pewność co do tej kwoty i proszę o cierpliwość.
— Wasza Eminencjo — odparł Cagliostro — pożyczyłem kardynałowi Rohan pięćkroć sto tysięcy. Wasza Eminencja winien mi jest tyle, a nie więcej; o procentach mowy być nie może. Jako pełnomocnik lub spadkobierca Józefa Balsamo, boć ten umarł, mogę przyjąć tylko sumy, wyrażone w kwitach.
Przy tych słowach, Cagliostro ukłonił się Eminencji i wyszedł.
— Ja tylko odczuwam to nieszczęście — westchnął po wyjściu Cagliostra kardynał, u królowej nie może nieoczekiwanie zjawić się Józef Balsamo i zażądać zwrotu pożyczonych pięćkroć stu tysięcy franków...