Neron (Dumas, 1926)/Tom I/Rozdział V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Neron |
Podtytuł | Romans historyczny |
Wydawca | E. Wende i spółka |
Data wyd. | 1926 |
Druk | Zakłady graficzne Polska Zbrojna |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Acté |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I Cały tekst |
Indeks stron |
Dwa zwycięstwa Lucjusza i towarzyszące im dziwne okoliczności, wywarły głębokie wrażenie na umysłach widzów. Grecja była niegdyś krainą ulubioną przez bogów. Apollo, wygnany z nieba, został pasterzem i pasał trzody Admeta, króla Tesalii. Wenus, urodzona z piany morza i wiezioną przez Trytony ku najlepszemu brzegowi, wylądowała w pobliżu Helos, a mając wybór miejsc dla swej czci, przeniosła Guidę, Pafos Idalję i Cyterę, nad wszystkie krainy świata. Na# koniec Arkadyjczycy, wydzierając Kreteńczykom zaszczyt uważania się za współziomka króla bogów, na miejsce urodzenia przeznaczyli mu górę Liktos, a choćby i fałszywem było to ostatnie twierdzenie, jest rzeczą pewną to, że gdy mu wybierać przyszło dziedzinę, postawił tron na szczycie Olimpu. Te pamiątki wieków bajecznych odświeżył Lucjusz w poetycznej wyobraźni ludu, któremu Rzymianie wydarli przyszłość, ale nie mogli ukraść mu przeszłości: wszyscy więc współzawodnicy do nagrody śpiewu cofnęli się, pomni na złą dolę tych, którzy z nim śmieli walczyć o palmę zapasów i gonitw. Przypomniano sobie los Marsjusza, który wyzwał do walki Apollina 1 Lucjusz pozostał sam z pięciu już wpisanych na listę: mimo to jednak prokonsul postanowił, że igrzyska mają się odbyć w oznaczonym dniu i godzinie.
Przedmiot obrany przez Lucjusza żywo obchodził Koryntjan: był tu poemat o Medei, przypisywany samemu cezarowi Neronowi. Wiadomo, że ta czarodziejka, przyprowadzona do Koryntu przez Jazona, który ją uwiódł, i opuszczona w tem mieście, złożyła dwóch swoich synów na stopniach ołtarzy, powierzając ich straży bogów, sama zaś otruła swoją rywalkę tuniką, podobną do szaty Nessosa. Ale Koryntjanie, przerażeni zbrodnią matki, wydarli dzieci ze świątyni i ukamienowali. Nie uszło bezkarnie to świętokradztwo, bo bogowie pomścili swój znieważony majestat, zsyłając zaraźliwą chorobę na wszystkie dzieci Koryntjan. Ponieważ jednak już więcej niż piętnaście wieków upłynęło od tej epoki, potomkowie morderców przeczyli zbrodni swych ojców. Ale uroczystość, ustanowiona corocznie w dniu morderstwa dwóch ofiar, zwyczaj ubierania dzieci w czarne szaty, były oczywistym dowodem, że straszliwa prawda wygórowała nad wszelkie jej zaprzeczenia; łatwo więc pojąć, jak podobny przedmiot musiał podżegać ciekawość zgromadzenia.
Ponieważ wszyscy, pragnący usłyszeć poemat nie mogli się pomieścić w teatrze, który był dużo mniejszy od stadjonu i hippodromu, i wystarczał zaledwie na dwadzieścia tysięcy osób, rozdano najszlachetniejszym Koryntjanom i najznakomitszym cudzoziemcom małe tabliczki z kości słoniowej ze znakami, odpowiadającemi liczbom, wyrytym na siedzeniach. Służba, ustawiona we wszystkich punktach, miała obowiązek czuwać, aby nikt nie przywłaszczył sobie niewłaściwego miejsca, wszystko więc odbyło się w największym porządku.
Dla złagodzenia skwaru majowego słońca, teatr był osłonięty ogromnem velarium; była to niebieska zasłona z tkaniny jedwabnej, osypana złotemi gwiazdami, a w jej środku promieniste koło opasywało wizerunek Nerona w triumfalnych szatach, na wozie, ciągnionym przez cztery rumaki. I chociaż zasłona ta cień rzucała na wnętrze teatru, tak silny był upał, że młodzież trzymała w rękach duże wachlarze z piór pawich, chłodząc niemi damy, leżące raczej niż siedzące na purpurowych poduszkach i perskich kobiercach, rozesłanych przez niewolników na miejscach im przeznaczonych. Pomiędzy niemi była Aktea, która nie śmiąc nosić jawnie wieńca ofiarowanego sobie przez zwycięzcę, miała utrefione włosy, a między niemi nieznacznie wplecione były dwa złote liście, przyniesione jej przez gołębicę. Zamiast orszaku dwornych młodzieńców, uwijających się około każdej z obecnych kobiet, całem jej towarzystwem był ojciec, którego twarz poważna, lecz zarazem uśmiechnięta pogodnie, dowodziła, jak sprzyjał triumfom swego gościa i jakiej doznawał z nich dumy. On to, ufny w pomyślność Lucjusza, nakłonił córkę do udania się na widowisko, pewny, że i tym razem będą świadkami zwycięzstwa.
Godzina rozpoczęcia widowiska zbliżała się i zwiększało się zaciekawienie, gdy nagle zabrzmiał huk, jak uderzenie gromu i deszcz spadający na widzów, orzeźwił atmosferę wonną wilgocią. Wszyscy klasnęli w ręce, bo ten grzmot, sprawiony przez dwóch ludzi, którzy za sceną toczyli kamienie w miedzianem naczyniu, (wynalazek Klaudjusza Puletwa) zwiastował rozpoczęcie widowiska; ów deszcz, była to rosa z wonnej infuzji szafranu Cylicji, sztucznie wytryskująca ze zdobiących teatr posągów. Po chwili spada zasłona i ukazał się Lucjusz z lirą w ręku; po lewej jego stronie stał histrio Parys, mający wykonywać gesta, odpowiednie do słów pieśni, a po prawej chór, przed którym stał choregjusz, flecista i mimikus.
Już z pierwszych tonów poznano, że był znakomitym śpiewakiem, gdyż nie zaczynając odrazu właściwej pieśni, poprzedził ją rodzajem gamy, obejmującej dwie oktawy i kwintę, to jest największą rozciągłość głosu ludzkiego, jaką słyszano od czasów Tymoteusza; po wykonaniu tego preludjum, z łatwością i wdziękiem zacząć śpięwać.
Były to, jakeśmy już powiedzieli, przygody Medei, kobiety zachwycających wdzięków, czarnoksiężnicy wtajemniczonej we wszelkie arkana magji. Jako mistrz w tworzeniu dzieł scenicznych, cezar Klaudjusz Neron rozpoczął opowieść od chwili, gdy Jazon, na swym pięknym okręcie Argo, przybija do brzegów Kolchidy i spostrzega Medeę, córkę króla Ajeta, zbierającą kwiaty. Aktea na ten wstęp drgnęła, tak ona właśnie ujrzała Lucjusza; zbierała kwiaty, gdy złocista biremma przybiła do brzegów Koryntu, a w zapytaniach Jazona i odpowiedziach Medei, poznała wyrazy, które przed kilku dniami zamieniła sama z młodym Rzymianinem.
W tej chwili, Sporus, korzystając z przerwy w chórze, zbliżył się z lirą, nastrojoną na tryb joński, to jest o jedenastu strunach. Był to instrument podobny do tego, na jakim Tymoteusz, wobec Lacedemończyków, wydawał dźwięki, uznane przez eforów za zniewieściałe tak, że orzekli, iż śpiewak obraził majestat starożytnej muzyki i miał zamiar zepsucia młodych Spartańczyków; prawda, że Lacedemończycy wydali ten wyrok zaraz po bitwie Aegos Potamos, która ich uczyniła panami Aten.
Cztery wieki upłynęły od tego czasu; Sparta upadła, Ateny zostały miastem Rzymu, Grecja zniżyła się do rzędu prowincji. Spełniła się przepowiednia Eurypidesa i zamiast zrywania z liry czterech strun szkodzących moralności, widzowie przyklaskiwali Lucjuszowi z zapałem bliskim szaleństwa. Co do Aktei, ta słuchała bez tchnienia i głosu, wiedziała bowiem, że to jej własne przygody opiewał kochanek.
W samej rzeczy, jak Jazon, Lucjusz dwie już zdobył nagrody, a początek powodzenia wskazywał, że równie jak Jazon, zdobędzie trzecią; lecz dla malowania zwycięstwa nie tej potrzeba liry, na której opiewał miłość. Odtąd więc, jak Jazon, spotkawszy Medeę w świątyni Hekaty, otrzymał od swej pięknej kochanki pomoc jej czarodziejskiej sztuki i trzy talizmany, mające go wesprzeć w pokonaniu straszliwych przeszkód, niedopuszczających zdobycia runa, Lucjusz wziął lirę lidyjską, o dźwiękach poważnych, i przenikliwych i na niej opiewał jego zwycięstwo. Aktea, wzdrygnęła się całem ciałem, nie mogąc bowiem w myśli oddzielić Jazona od Lucjusza: idzie za bohaterem, namaszczonym sokami czarodziejskiemi, które go bronią od ran, do pierwszej zagrody, gdzie występują przeciw niemu dwa byki kolosalnych rozmiarów, mające nogi i rogi miedziane, a ogniem zionące paszcze. Lecz ledwie dotknął ich czarodziejskim biczem, one spokojnie pozwalają się zaprząc do djamentowego pługa i bohaterski rolnik orze cztery morgi poświęcone Marsowi. Stamtąd idzie do drugiej zagrody, gdzie mu Aktea zawsze towarzyszy. Zaledwie wszedł do niej, gdy olbrzymi wąż wznosi swą głowę nad las drzew oliwnych i różowego lauru, który mu służy za schronienie i sycząc, zbliża się ku bohaterowi. Straszliwa rozpoczyna się walka. Ale Jazon nie może być ranionym — wąż kruszy swe zęby w bezskutecznych ukąszeniach, wysila się napróżno ściskaniem go swemi kręgami, gdy przeciwnie, każdy cios miecza Jazona głębokie zadaje mu rany. Rychło potwór się cofa, a Jazon naciera; płaz wsuwa się w ciasną i ciemną jaskinię — Jazon czołgając się również, ściga go w tej kryjówce i powraca wkrótce trzymając w ręku łeb przeciwnika. Udaje się wówczas na pole, które przed chwilą zaorał i w głębokich bruzdach ziemi, narogiem pługa wyrytych, zasiewa zęby poczwary. Wnet z czarodziejskich zagonów wyrasta wojownicze plemię mścicieli, którzy się na niego rzucają. Ale Jazon ciska między nich kamyk, który mu dała Medea i ludzie ci zwracają oręż na siebie, walczą i mordują się, on tymczasem wchodzi do trzeciej zagrody, wśród której wznosi się drzewo, mające pień srebrny, liście szmaragdowe, owoce rubinowe i gałęzie, na których wisi złote runo barana Fryksusa. Tu przebywa ostatni lecz najstraszliwszy i najniebezpieczniejszy z wrogów, których dotąd pokonał Jazon: jest to smok-olbrzym, o skrzydłach niezmierzonych, okrytych łuską djamentową, która go czyni tak hartownym na rany, jak jest ten, co wchodzi w jego dziedzinę. Jazon przeciw temu ostatniemu nieprzyjacielowi odmiennej używa broni: kładzie na ziemię czarę złota, pełną mleka, z niej potwór wypija napój odurzający, który go w sen głęboki pogrąża i zuchwały syn Ezona porywa złote runo.
Teraz Lucjusz bierze znowu lirę jońską, bo na zwycięzcę oczekuje Medea. Jazon musi użyć całej potęgi miłości, aby skłonić kochankę do opuszczenia Ojczyzny, ojca i udania się z nim na wodną pielgrzymkę. Długa i bolesna toczy się walka, ale miłość zwycięża. Drżąca i wpół naga Medea opuszcza uśpionego ojca; zbliżywszy się jednak do drzwi pałacu, raz jeszcze chce ujrzeć tego, któremu dni życia winna. Powraca, drżącym krokiem, z przytłumionym oddechem wchodzi do komnaty starca, przybliża się do łoża, zgina się nad jego czołem, wyciska pocałunek wiecznego pożegnania na jego białych włosach, wydaje okrzyk łkający, który starzec bierze za głos sennej mary i wraca w objęcia kochanka, oczekującego na nią w porcie. Ten porywa ją zemdloną na ręce i unosi na ów cudowny okręt, zbudowany przez Minerwę na jolchoskich warsztatach, przed którego sterem ustępują posłuszne bałwany; gdy Medea przychodzi do siebie, ojczyste wybrzeża już znikają w oddali — opuszcza Azję dla Europy, ojca dla małżonka, przeszłość dla przyszłości.
Te ustępy poematu odśpiewane zostały z takim ogniem i namiętnością, że wszystkie kobiety zostały do łez wzruszone; Aktea nadewszystko, jak Medea pałająca miłością, z przysłoniętą źrenicą, z piersią bez tchu i głosu, w opowieści kochanka widzi obraz własnego życia, którego przeszłość i przyszłość czarodziejska sztuka przedstawiła jej niby w zwierciadle. W chwili więc, gdy Medea zbliża usta do białych włosów Ajeta i z serca przejętego rozpaczą wydaje ostatnie łkanie konającej miłości córki, Aktea zbliża się do Amiklesa i ze wzruszeniem opiera głowę na ramieniu starca. Co do Lucjusza, triumf jego był zupełny.
W pierwszej przerwie obsypano go gradem oklasków; teraz są to pełne uniesienia okrzyki, konwulsyjne drgania szaleństwa i on sam tylko mógł nakazać milczenie wrzawie obudzonego zapału, rozpoczynając trzecią część swego dramatu.
Znowu odmienił lirę, gdyż teraz będzie opiewał nie dziewiczą i rozkoszną miłość, nie triumf kochanka i wojownika, ale niewdzięczność meżczyzny i niepohamowaną zazdrość kobiety; ma przedstawić miłość namiętną, obłąkaną, szaloną; miłość mściwą, morderczą, a tylko tryb dorycki może odtworzyć tyle cierpień, tyle boleści.
Medea płynie na czarodziejskim okręcie, przybija do Tracji, zatrzymuje się w Jolchos dla uiszczenia się z długu synowskiego ojcu Jazona, którego odmładza; potem zawija do Koryntu, gdzie ją opuszcza kochanek dla zaślubienia Kreuzy, córki króla Epiru. Wówczas to zdradzoną kochankę opanowuje zazdrość. Napawa szatę żrącą trucizną i posyła rywalce, która ją przyobleka z ufnością i wnet kona w najstraszniejszych męczarniach w oczach przewrotnego Jazona; aby zaś matka nie zachowała wspomnień kochanki, mściwa Medea zabija dwóch swoich synów i ulatuje na wozie, ciągnionym przez smoki skrzydlate.
W tem miejscu poematu, pochlebiającem dumie Koryntjan, przez obarczenie samej matki, za przykładem Eurypidesa, zarzutem morderstwa dzieci, oklaski ustąpiły miejsca krzykom uniesień wśród których przebijał trzask kastanietów, wyrażających najwyższy stopień zapału. A po skończeniu popisu, śpiewak nietylko otrzymał wieniec oliwny, przygotowany przez prokonsula dla zwyciężcy, ale nadto grad kwiatów i girland, które kobiety zrywały z głów i miotały na scenę.
Przez chwilę się zdawało, że Lucjusz padnie pod ciężarem wieńców, jak Terpeja pod sabińskiemi puklerzami. Ale on nawet uwagi nie zwracał na ten niezwykły triumf, natomiast szukał wszędzie oczyma tej, której jeden znak więcej miał dlań znaczenia, niż wrzaskliwe zachwyty tłumu całego. Nakoniec spostrzegł ją w objęciach starca, upojoną szczęściem. Rzucił na nią tak czułe spojrzenie, przybrał tak błagającą postawę, że Aktea uniosła rękę do wieńca, odwiązała go od czoła, lecz nie mając sił do rzucenia go kochankowi, upuściła przy swych nogach i łkając, padła na piersi ojca.
Zazajutrz, o świcie, złocista biremma unosiła się na fałach Korynckiej odnogi, lekka i czarowna jak statek Argo; unosiła ona drugą Medeę, niewierną krajowi i ojcu: na przodzie statku, blada, drżąca Aktea, stojąc przy Lucjuszu, przypatrywała się znikającemu w oddali pasmu gór Cyteron, o które opiera się Korynt. Z nieruchomą żrenicą, z wpółotwartemi usty stała, dopóki tylko widzieć mogła miasto, wieńczące pagórek i cytadelę, panującą nad niem. Gdy zaś miasto rozpłynęło się w modrym obłoku, gdy cytadela również się rozwiała, w majaczące ledwo zarysy, i te następnie zanurzyły się w morzu, z piersi jej wyszło westchnienie, wydarł się jęk żałosny i dziewczę padło w objęcia Lucjusza.