Nieprawy syn de Mauleon/LX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Nieprawy syn de Mauleon |
Data wyd. | 1849 |
Druk | J. Tomaszewski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Karol Adolf de Sestier |
Tytuł orygin. | Bastard z Mauléon |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Przybycie hrabiego Laval do Bordeaux, oraz wprowadzenie jego cztérech mułów obładowanych złotem, i wejście pięćdziesięciu wojskowych, niosących sztandary Francyi i Bretonii, napełniło miasto wielką ciekawością.
Znaczny tłum postępował za tym okazałym orszakiem. Złość i niespokojność malowały się na wszystkich twarzach angielskich, radością zaś i tryumfem przejęci byli Gaskończykowie i Francuzi.
Hrabia de Laval witany był, już to powinszowaniami lub marsowymi wejrzeniami, które przyjmował spokojnie i obojętnie. Postępował tuż za trębaczami na czele orszaku, jedna z rąk jego oparta na sztylecie, druga trzymała cugle czarnego rumaka, a z pod odsłoniętéj przyłbicy pozierał na ciżbę ciekawego tłumu.
Tak przybył przed zamek, w którym Duguesclin był więziony; zsiadł z konia, oddał go germkom, i rozkazał, aby z czterech mułów zniesiono szkatuły.
Rozkaz jego został spełniony. Gdy z kolei zdejmowano szkatuły, i gdy ciekawi chciwie tłoczyli się na około konwoju, jakiś rycerz ze spuszczoną przyłbicą, zbliżył się do hrabiego, i rzekł mu czysto po francuzku:
— Panie, zobaczysz w szczęściu dostojnego jeńca, jeszcze w większém szczęściu, oddając go na wolność; następnie, zaprowadzisz go w grono tych walecznych ludzi, którzy idą za tobą. Ja, który jestem jeden z dobrych przyjaciół Konetabla, bydź może nawet nie będę miał sposobności pomówienia z nim i słowa, lecz panu, czy nie podoba się abyśmy razem poszli na wieżę?
— Rycerzu, rzekł hrabia de Leval, głos twój pieści ucho moje, bo mówisz moim ojczystym językiem; lecz ja ciebie nie znam, i gdyby mi się zapytano o twoje imię, nie umiałbym odpowiedziéć.
— Powiédz pan, rzekł nieznajomy, że jestem nieprawy syn de Mauléon.
— Pan nim nie jesteś, odrzekł pośpiesznie do Laval, ponieważ nieprawy syn de Mauléon odjechał od nas, spiesząc do Hiszpanii.
— Jestem od niego przysłany; panie, nie odmawia mi tego, mam tylko słowo do powiedzenia Konetablowi, jedno słowo tylko...
— Powiédz mnie, ja mu powtórzę.
— Tylko jemu samemu mogę to powiedziéć, i to jeżeli mu odsłonię twarz moją. Przysięgam ci na honor rycerstwa francuzkiego i na Boga, iż jestem jeden z najgorliwszych jego obrońców; nie odmawiaj mi tego.
— Wierzę temu, rzekł hrabia, lecz pan tak mało okazujesz mi zaufania... wiedząc kto jestem, dodał z uczuciem obrażonéj dumy.
— Jak się dowiész, hrabio kto ja jestem, nie odezwiesz się do mnie w podobnym sposobie Od trzech dni jeżdżę po Bordeaux, usiłując dostać się do Konetabla, i ani złoto, ani podstęp w tém mi nie pomogły.
— Uważam pana zupełnie za podejrzanego, odparł Urabia, i nie obciążę dla pana mego sumienia kłamstwem; przytém, co masz za konieczność iść do Konetabla: on wyjedzie za dziesięć minut, i będzie na tém samém miejscu gdzie pan jesteś obecnie, naówczas powiesz mu słowa wielkiéj wagi.
Nieznajomy okazał niecierpliwość i rzekł, nie jestem pańskiego zdania, i nie uważam wolnym Konetabla. Cóś mi przepowiada, że przy wyjściu z więzienia napotka trudności, jakich sobie nie wystawia, a nawet przypuszczając, że wyjdzie za dziesięć minut, byłbym zyskał czas do zamierzonéj drogi, i uniknął tych wszystkich ceremonii, za puszczenie na wolność Konetabla: wizyty Księciu, podziękowania rządcy, uczty przy pożegnaniu. Proszę pana zaprowadź mnie z sobą... bądź mi użytecznym.
Nieznajomy zatrzymany został w téj chwili przez dozorcę więzienia, który już był na progu, dla zaprowadzenia hrabiego na wieżę.
Hrabia opryskliwie rozstał się z naprzykrzającym mu się.
Rycerz nieznany, który zdawał się bydź drżeniem przejęły pod swoją zbroją, schował się za filar po za orszakiem, i oczekiwał, jak gdyby się tego spodziewał; iż zaginie ostatnia szkatuła.
Kiedy hrabia de Laval szedł po schodach, widziano przez otwartą galerję, łączącą się z dwoma skrzydłami zamku, przechodzącego Księcia Galii, poprzedzał go rządca, następnie szedł Chandos, i kilku oficerów.
Zwycięzca Navaretty szedł odwiédzić Duguesclina.
Cały naród wołał; do Księcia Galii!
Noel! niech żyje święty Grzegórz!
Trąby francuzkie odezwały się na cześć bohatera, który dworsko się skłonił.
Poczém zamknięto bramy i cały tłum zbliżając się do stopni, czekał z niespokojnością i szemraniem na wyjście Konetabla.
Serce biło gwałtownie żołnierzom wojsk Bretońskich, mającym ujrzéć swego wielkiego wodza, bo oddali by życie za wolność jego.
Pół godziny tak upłynęło; Bretończykowie zaczęli się niecierpliwić i obawiać.
Rycerz nieznany, z niecierpliwości targał swoje rękawice.
Widziano ukazującego się na otwartej galeryi, Chandosa prowadzącego żywą rozmowę z oficerami, którzy zdawali się bydź zdumieni podziwieniem.
Następnie gdy brama zamku otwarła się, zamiast ustąpienia miejsca bohatérowi, mającemu bydź wolnym, ukazał się Hrabia Laval, blady, opadły z sił, drżący z współczucia i szukający kogoś w zgromadzeniu.
Kilkunastu oficerów bretońskich pobiegło ku niemu.
— Oh! wielki smutek, niepojęte zdarzenie!... odpowiedział hrabia. Gdzie jest ten nieznajomy, ten prorok nieszczęścia?
— Oto jestem, rzekł tajemniczy rycerz, oto jestem... czekałem na pana.
— Czy pan jeszcze życzysz sobie widzieć Konetabla?
— Więcéj jak przedtem.
— Pośpieszaj zatem, gdyż za dziesięć minut będzie za późno. Pójdź! pójdź! Teraz bardziej niż kiedykolwiek jest więźniem.
— Zobaczémy, odparł nieznajomy zwolna wstępując na stopnie; a za nim hrabia.
Dozorca więzienia otworzył bramę z pośpiechem, a cały tłum zebrany czynił sobie tysiączne domniemania nad opóźnionym wyjściem Konetabla.
— Hej! rzekł z cicha dowódca Bretonów do swoich, miecz w rękę i baczność!