<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Nieprawy syn de Mauleon
Data wyd. 1849
Druk J. Tomaszewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Karol Adolf de Sestier
Tytuł orygin. Bastard z Mauléon
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ LXI.
Jakim sposobem w miejsce oddania jednego więźnia, rządca uwolnił całą armię.

Nie omylił się Anglik, gdyż znał swego jeńca.
Zaledwie hrabia de Laval otrzymał rozkaz pójścia do zamku, zaledwie rzucił się w objęcia Konetabla, zaledwie w końcu przeszła piérwsza chwila téj wzajemnéj radości, Duguesclin pozierając na służalców wnoszących szkatuły do jego pokoju, zawołał:
— Mój kochany przyjacielu, co tu pieniędzy.
— Jeszcze nigdy nie złożono chętniéj podatku, odpowie Laval dumny ze swojego rodaka, i niewiedząc jak go inaczéj przekonać o szacunku i przyjaźni.
— Pan to najpiérwszy i moi zacni bohatérowie, rzekł Konetabl, tyle uszczerbku sobie zrobiliście.
— Pieniądze jak plewy sypały się w worek kwestarzy, zawołał hrabia Laval, chcąc wyraźnie przez len zapał niepodobać się Angielskiemu rządcy, który właśnie słuchał go z uwagą, bo już powrócił od Księżnéj.
— Siedmdziesiąt tysięcy flurinów złotem, co za summa! raz jeszcze powtórzył Konetabl.
— Znaczna, kiedy się o nią postarać trzeba, lecz mała kiedy już jest zebrana, i kiedy się ją daje!
— Mój przyjacielu, przerwał Duguesclin, siadaj proszę cię, wiedz o tém, że tu jest tysiąc dwieście współ rodaków, jeńców, jak ja.
— Niestety, wiem o tém.
— Ja wynalazłem sposób uwolnienia ich. Moją wini zostali ujęci, dziś błąd mój naprawię.
— Jak to? rzekł hrabia Laval zdziwiony.
— Czy jest pisarz? spytał rządcy.
— Czeka przy drzwiach na twoje rozkazy, panie Konetablu, rzekł Anglik.
— Niech wejdzie.
Rządca tupnął nogą; dozorca wprowadził pisarza, który zapewnie już uprzedzony, przygotował pargamin, pióro, i pięć wychudłych palców.
— Pisz co podyktuję, mój przyjacielu, rzekł Konetabl.
— JW Panie.
Dyktował mu.
„My Bertrand Duguesclin, Konetabl Francyi i Kastylii!, Hrabia Soryi, czyniémy wiadomo niniejszym: wielce ż iłujemy iż w uniesieniu nierozważnéj dumy, oceniliśmy naszą wartość osobistą tysiącem dwu stu uczciwych i walecznych rycerzy, którzy niewątpliwie więcéj od nas mają wartości.
„Przepraszamy jak najpokorniéj za to Boga i naszych braci, mówił daléj Duguesclin, a dla poprawienia naszego błędu, poświęcamy siedemdziesiąt tysięcy florinów złotem, na wykupienie tysiąc dwieście jeńców zabranych pod Navarettą, przez JW Mość Księcia Galli.
— Oddajesz swoje dobra! zawołał de Laval, panie Konetablu, to jest oznaka nadzwyczajnej wspaniałomyślności.
— Nie, mój przyjacielu, moje dobra już są zmarnowane, i ja mogę wystawić Tiphanię na nędzę, już ona za wiele dla mnie cierpiała.
— Cóż więc czynić zamyślasz?
— Czy piéniądze które mi przyniosłeś niewątpliwie do mnie należą?
— Tak jest. ale...
— Dosyć na tém... jeżeli do mnie należą, rozporządzam niemi podług mego życzenia. Daléj pisarzu.
„Do okupu jaki przyniósł za mnie hrabia de Laval, dodaje siedmdziesiąt tysięcy florinów złotem.
— Ależ Konetablu, będziesz niewolnikiem... zawołał hrabia zdziwiony.
— I okryły sławą nieśmiertelną, przerwał rządca.
— Niepodobieństwo, mówił daléj de Laval, pomyśl nad tém.
— Napisałeś już? zapytał Konetabl pisarza.
— Już, JW Panie.
— Daj, podpiszę się.
— Konetabl wziął pióro i prędko podpisał.
W téj saméj chwili trąby oznajmiły przybycie Księcia Galii.
Rządca już pochwycił pargamin.
Gdy Hrabia Laval spostrzegł Księcia Angielskiego, pobiegł ku niemu i zgiąwszy kolano, rzekł:
— M. Książę, otóż piéniądze żądane za okup Konetabla, przyjmujesz je?
— Całém sercem, jak to już powiedziałem, odrzekł Książę.
— To są już twoje własne piéniądze, mówił daléj hrabia, bierz je.
— Chwilę czasu, rzekł rządca. J. K. Mość nie jest zawiadomioną o wypadku jaki zaszedł. Niech zechce łaskawie przyjąć ten pargamin.
— Aby go zwinąć? zawołał de Laval.
— Aby go spełnić, rzekł Konetabl.
Książę rzucił wzrokiem na cedułę, a przejęty uwielbieniem, rzekł:
— Otóż piękny postępek, pragnąłem tego czynu.
— Niepotrzebowałaś tego W. K. Mość, odparł Duguesclin, gdyż jesteś zwycięzcą.
— Zapewne niepotrzebowałbym, gdyby tylko wyjść zechciał, rzekł Książę.
— Ale ja chcę zostać, ozwał się de Laval, to moja powinność, spytaj się Książę tych panów co o tém myślą.
Chandos, Albert i drudzy wynurzali głośno swoje zadowolenie.
— i cóż! rzekł Książę, niech rachują pieniądze, a wy panowie puśćcie na wolność jeńców Bretońskich.
Było to natenczas, gdy wychodzili wodzowie angielscy, i kiedy de Laval w połowie nieprzytomny z boleści, przypomniał sobie złowrogą wróżbę nieznajomego rycerza, wybiegł z zamku aby go wezwać na pomoc.
Już w zamku jeden z oficerów czynił przegląd więźniów, już szkatuły były próżne, złoto ułożone w stosy, gdy Laval powrócił z nieznajomym.
— Powiedz teraz Konetablowi, że masz z niém co pomówić, szepnął Laval do ucha rycerzowi, wówczas gdy Książę poufale rozmawiał z Duguesclinem; a ponieważ masz tyle władzy magicznej lub naturalnéj, namów go, żeby wziął sobie piéniądze przeznaczone na okup; w miejsce dawania ich drugim.
Nieznajomy zadrżał: posunął się dwa kroki naprzód, a szczęk jego złotéj ostrogi rozległ się po taflach.
Książę odwrócił się na ten łoskot.
— Co to za rycerz? spytał rządcy.
— Jeden z moich towarzyszy, odparł Laval.
— Niech więc odsłoni swoją przyłbicę i niech się do nas zbliży, rzekł Książę.
— M. Książę, przemówił nieznajomy głosem, który sprawił drżenie Dugucsclinowi; postanowiłem sobie miéć twarz zasłoniętą, pozwól mi więc to uzupełnić.
— Niech i tak będzie, rycerzu; lecz nie zamierzasz zostać nieznanym dla Konetabla?
— Dla wszystkich, M. Książę.
— W takim razie, ozwał się rządca, będziesz musiał wyjść z zamku, gdyż mam rozkaz wpuszczać tylko ludzi znanych.
Rycerz skłonił się, jakby dla okazania, iż był gotów do posłuszeństwa.
— Jeńcy są wolni, rzeki Chandos wchodząc do sali.
— Żegnam cię panie de Laval, żegnam, zawołał Konetabl. Rządca pochwyciwszy za ręce Bertranda, rzekł mu:
— Na Boga, jeszcze czas, odstąpisz pan?
— Nie, jak mi życie jest miłe, nie, odparł Konetabl.
— Wymagasz że pan tyle od jego honoru? rzekł rządca, jeżeli dziś nie jest wolnym, to bydź nim nie może za miesiąc Piéniądz zawsze się znajdzie; tylko sposobności do chwały, jak ta, nie napotyka się dwa razy.
Książę i jego towarzysze, zdawali się bydz tém uradowani.
Rycerz nieznany zbliżał się z wolna do rządcy, i głosem poważnym przemówił:
— Rządco! chyba nie chcesz sławy swego Księcia, jeżeli dozwalasz mu na jego postępowanie.
— Co mówisz? zawołał rządca bledniejąc, pan mnie obrażasz: ja miałbym powstawać na honor mego Księcia. O Boże! nikczemnie skłamałeś.
— Nie rzucaj swojéj rękawicy, nie wiedząc czy jestem godzien ją podnieść; mówię głośno i prawdę. J. W. K. Galii postępuje wbrew swojéj chwały, zatrzymując Duguesclina w tym zamku.
— Kłamiesz, kłamiesz, ozwały się głosy rozjątrzone i w tym samym czasie miecze wydobyto z pochew.
Tyle ta zaczepka zdawała się bydź przykrą i niesprawiedliwą, iż Książę i otaczający go, pobledli.
— Któż więc, zapytał, będzie mi okazywał tu wolę swoję? Czy to Król przemawia do swego syna? Konetabl może zapłacić za okup i wyjść, jeżeli nie zapłaci, zostanie. Po co te nieprzyjazne skargi.
Nie zatrwożyło to nieznajomego rycerza.
— M. Książę, dodał, oto co słyszałem i co mówiono po całéj mojéj drodze: „Okup za Konetabla nic nie pomoże, gdyż Anglicy bardzo się boją jego wolności.
— Wielki Boże, tak mówią? szepnął Książę.
— Wszędzie, M. Książę.
— Widzisz że się mylą, ponieważ Konetabl jest wolnym... Czyż nie prawda, Konetablu?
— Prawda, M. Książę, odpowiedział Bertrand, że jakaś niepojęta, jakaś do niewyrażenia niespokojność spostrzegać się daje od kilku chwil.
— Przytém, — rzekł rządca — ponieważ pan Konetabl już rozporządził summą, przeznaczoną na jego okup, trzeba czekać, aż druga podobna nadejdzie...
Książę zostawał chwilę w zamyśleniu.
— Nie, rzekł w końcu, Konetabl nie będzie czekał. Oznaczam nań okup sto liwrów.
Zadowolenie przebiegło zgromadzonych.
Bertrand chciał się odezwać, lecz rycerz nieznany stanął pomiędzy nim a Księciem.
— Bogu dzięki! — rzekł wznosząc rękę w górę, Francya może zapłacić dwa razy okup za swego Konetabla: Duguesclin niepowinien nikomu zaciągać długu wdzięczności. Oto w tym zwoju są przekazy do Lombardu w Agostii i Bordeaux na osiemdziesiąt tysięcy florinów, mających być wypłaconemi za okazaniem. Za nim dwie godzin ubiegnie, ja sam wyliczę summę.
— A ja — przerwał Książę z gniewem, mówię że Konetabl wyjdzie z tego zamku, zapłaciwszy sto liwrów, albo że z niego nie wydali się! Jeżeli pan Bertrand uważa sobie za urazę bydź moim przyjacielem, jak to powiedział, nie tracę wszakże nadziei, że zechce mnie kiedy uznać równym sobie rycerzem.
— Oh! M. Książę, zawołał Konetabl przyklękając przed Księciem Galii, przyjmuję z wdzięcznością włożoną na mnie powinność, a sto liwrów wypożyczę u wodzów, i zapłacę.
Chandos i inni oficerowie natychmiast oddali mu swoje piéniądze; on wyliczył je, i odniósł Księciu, który całując go, rzekł:
— Jesteś wolny, panie Bertrandzie; niech otworzą bramy, i niech nie będzie więcéj mówiono; że Książę Galii obawia się kogo na tym świecie.
Rządca przelękniony kazał sobie powtórzyć ten rozkaz: nieszczęśliwy tak sobie nietrafnie postąpił, iż w miejscu jednego więźnia, stracił cale wojsko wraz z wodzami.
W tym czasie, kiedy Książę i Laval wypytywali swoich oficerów, kto był tym tajemnym sprawcą owego wypadku politycznego, nieznajomy zbliżył sie do Duguesclina i rzekł mu z cicha:
— Fałszywa wspaniałomyślność trzymała cię w więzieniu, fałszywa wspaniałomyślność oswobadza cię z niego. Jesteś wolny: za piętnaście dni zobaczémy się pod Toledo!
I jeszcze uniżeniéj kłaniając się przed Księciem Galii, zostawił zdziwionego Bertranda i znikł.
W godzinę późniéj, Konetabl wolny i wesoły jechał przez miasto ze swojemi Bretończykami, którzy wykrzykiwali z radości.
Jedna tylko osoba nie łączyła się z orszakiem Duguesclina, gdyż być może niechciała podzielać radości swoich towarzyszy. Był to jeden z oficerów Księcia Galli, jeden z tych wodzów wielkich oddziałów, których nazywano kapitanami, i którzy mieli głos na radzie, chociaż ich zdanie nie miało znaczenia.
Była to, jednym słowem osoba już nam znana, która wszedłszy z Chandosem do pokoju Bertranda, zwróciła swoim głosem uwagę rycerza nieznanego i nie spuszczała go z wzroku ani na chwilę.
Dla tego téż, zaledwie rycerz znikł, jak wspomniony kapitan zebrał kilkunastu z swoich ludzi, kazał dosięść koni, sam zaś, wywiedziawszy się co potrzebował, puścił się w drogę do Hiszpanii.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Karol Adolf de Sestier.