Nieprawy syn de Mauleon/LIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Nieprawy syn de Mauleon |
Data wyd. | 1849 |
Druk | J. Tomaszewski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Karol Adolf de Sestier |
Tytuł orygin. | Bastard z Mauléon |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Duguesclin zaprowadzony był do Bordeaux, rezydencyi Księcia Galli, gdzie obok oznaków największego szacunku miano nań baczną uwagę.
W zamku w którym go osadzono, był rządca i dozorca więzienia. Sto ludzi zbrojnych stanowiło straż, nie dozwalając nikomu ani zbliżyć się do Konetabla.
Najznakomitsi oficerowie z wojska Angielskiego uważali sobie za zaszczyt odwiedzać więzionego, Jan Chandos, d’Albert, i znaczniejsi obywatele Guineii, otrzymywali często pozwolenie objadować i wieczerzać z Duguesclinem, a on, jako ochoczy współbiesiadnik i wesoły towarzysz, wyśmienicie ich przyjmował, a dla lepszego uczczenia, zapożyczał na swój majątek w Bretanii pieniądze w Bordeaux.
Już prawic Konetabł zaczął zmniejszać względem siebie podejrzenia, i niejako przyzwyczajać się do swego więzienia, nie okazując chęci do wolności.
Kiedy Książe Galii odwiedzał go, i wspominał ze śmiechem o jego okupie, odpowiadał:
— Cierpliwości MKsiążę, zbiera się.
Naówczas Książę zawierzał mu swoje tajemnice.
Duguesclin nawykły do szczerego postępowania, wyrzucał mu, iż swój geniusz i siły poświęcił niecnej sprawie, jaką jest don Pedra.
— I jakże to rycerz podobnego znaczenia i zasług mógł się tak poniżyć, broniąc tego łupieżcę, mordercę i odstępcę wiary?
— Tak polityka wymaga, odparł Książę.
— I chęć nabawienia niespokojnością Francyę, przydał Konetabl.
— Ah Bertrandzie! nie zmuszaj mnie mówić o polityce.
I śmiano się.
Czasami Księżna Galii przysyłała Bertrandowi owoce i napoje chłodzące, i podarki wypracowane własnemi rękami, a te słodkie uprzejmości czyniły mu znośniejszym pobyt w fortecy.
Lecz nie miał nikogo przy sobie aby wylać swoje troski, a one były bolesne. Widział że czas przemijał, czuł że wojsko sformowane z tylą trudami, rozpierzchało się codziennie, i stawało się trudniejszym do zebrania w razie potrzeby.
Miał prawie przed oczami widok tysiąca kilkuset oficerów, wojaków i swoich towarzyszy wziętych do niewoli pod Navarettą, którzy zostawszy wolnymi, z pożądliwością zbierali szczątki téj rozpierzchłéj siły, zwalczonéj w jednym dniu nieprzewidzianą niepomyślnością.
Często myślał o Królu Francyi, zapewne będąc o niego w wielkim kłopocie.
Jakby widział wśród ciemności swego więzienia, ukochanego i czcigodnego, Króla przechadzającego się z opuszczoną głową pod szpalerami w ogrodzie Saint-Paul, już to ubolewającego, już w nadziei odzywającego się cicho: „Bertrand! oddaj mi moje legiony.“
„A pod czas tych ciągłych wewnętrznych miotań, przydawał Dugueslin, Francya jest pożeraną napływem wojska, Caverley i Rycerz Zielony, podobni do szarańczy, nurtują resztki biednego żniwa.“
Następnie myślał Duguesclin o Hiszpanii, o srogich nadużyciach don Pedry, o niekorzystném położeniu don Henryka zruconego na zawsze z tronu, którego już ręką dotykał.
Wówczas to Konetabl nie mógł się wstrzymać od skarg na bezecną niedbałość Księcia, który w miejsce usilnéj działalności, poświęcenia swego majątku i życia, oburzenia połowy rodu chrześcijańskiego przeciw niewiernym Hiszpanom przywiązanym do don Pedry, spędzał czas na niczém, przy jakiéj nieznanéj Kasztelance.
Kiedy ten ogrom myśli, przeciążał umysł poczciwego Konetabla, więzienie wydawało mu się ochydném; oglądał kraty żelazne, jak Samson zawiasy bram Gazy, zdawało mu się, iż pchnięciem ramienia mur skruszy.
Lecz roztropność zalecała mu niebawnie miéć wesołą postać; a że Duguesclin do swojéj szczerości bretońskiéj łączył chytrość normandzką, że był jednocześnie przebiegłym i mocnym, Konetabl nigdy nie okazywał tyle radości, nigdy tak dużo nie napijał się jak w chwilach odwagi i znudzenia.
Dla tego téż, i udało się mu uwieść najchytrzejszych Anglików.
Wszelako wyższa władza miała nad więzionym najściślejszą baczność. Konetabl zbyt dumny aby się żalić, nie widział komu i czemu przypisać to surowe postępowanie, które rozciągało się aż do zatrzymywania listów przysyłanych mu z Francyi.
Dwór Angielski uważał niewolę Konetabla jako najszczęśliwszy wypadek przy zwycięztwie Navaretty.
Prawda że Konetabl był istotnie ważną przeszkodą dla Anglików, dowodzonych przez bohatera, jakim był Książę Galii.
Król Edward słuchając dobrych rad, chciał zwolna rozszerzyć swoją władzę, w tym kraju spustoszonym wojną domową. Czuł on to dobrze, że don Pedro sprzymierzeniec Maurów, prędzéj lub późniéj będzie zrzucony z tronu, Henryk zwyciężony i zabity, że wówczas nie będzie komu ubiegać się o tron Kastylski, gdyż zwycięztwo łatwo otrzyma mężne wojsko Księcia Galii.
Lecz z wolnością Bertranda zmiéniłaby się postać rzeczy, mógłby wejść do Hiszpanii, odzyskać stratę poniesioną w Navarecie, wypędzić Anglików i don Pedrę, a natomiast osadzić Henryka Transtamare. Taki to plan, zajmował od pięciu lat wyłącznie radę Króla Angielskiego.
Edward mniéj sądził o waleczności ludzi, jak jego syn. Miał w porozumieniu Konetabla, że mógł by się wymknąć, a jeżeli by tego nie uczynił, mógłby zostać wykradzionym, i nawet, że jako jeniec w okowach, zamknięty w cztérech murach, mógł dawać dobre rady i plany stronie zwyciężonéj.
Dlatego téż, Edward pozostawił nad Dugnesclinem dwóch bacznych stróżów, niedających się przekupić, to jest, rządcę pałacu, i dozorcę więzienia.
Edward nie zwierzał się przed Księciem Galii, z obawy, aby mu się w czém nie sprzeciwiał.
Koniec końcem, Monarcha Angielski w żaden sposób nie chciał wydać jeńca za okup, spodziewając się, iż gdy zyska na czasie, odsunie go z rąk Księcia Galli, i każę zaprowadzić do Londynu, gdzie na podobny skarb, wieża zdawała mu się pewniejszym depozytarjuszem, jak zamek w Bordeaux.
Rzecz pewna, że gdyby Książę Galii wiedział o tém postanowieniu, uwolniłby Konetabla, jeszcze przed otrzymaniem urzędowego rozkazu. Dla tego téż oczekiwano w Londynie na polepszenie się sprawy Angielskiéj, na ustalenie się don Pedry na tronie tak, aby niespodziewaném wezwaniem lub rozkazem wielkiéj rady, można było powołać Księcia wraz z jeńcem do Londynu.
Mimo tego, monarcha Angielski oczekiwał przyjaznéj chwili.
Duguesclin nie przeczuwał burzy; pokładał zaufanie swoje w wszechwładnéj dłoni, która go zwyciężyła pod Navarettą.
W końcu, zabłysł nareszcie Duguesclinowi ów dzień tak pożądany.
Hrabia de Laval przybył do Bordeaux z okupem i oznajmił Księciu Galli o celu swego poselstwa.
Było to w południe, słońce ukośnie padało do pokoju Konetabla, który w téj chwili sam, przypatrywał się ze smutkiem łamiącym się o ścianę promieniom słońca.
Ozwały się trąby, uderzyły bębny. Bertrand sądził iż to z przyczyny jakich wielkich odwidzin.
Książe Galli wszedł do niego z odkrytą głową; i twarzą uśmiechającą się.
— No! Konetablu, rzekł mu w chwili gdy Duguesclin z zgiętym kolanem na ziemi witał go. Czy niechciałbyś dziś zobaczyć słońce?... a piękny mamy poranek.
— Cóż robić M. Książę, odrzekł Duguesclin, przyjemniéj było by mi słuchać słowików w moim kraju, jak pisk myszy w Bordeaux, lecz co Bóg przeznacza, człowiekowi, to cierpliwie znosić powinien.
— O przeciwnie mój Konetablu: czasami Bóg proponuje, a człek dysponuje. Wiész co nowego z twego kraju
— Nie, MKsiążę, rzekł Bertrand głosem wzruszonym, bo mu to miłe wspomnienie wzbudzało żal i radość w sercu.
— Oto będziesz wolnym Konetablu, piéniądze nadeszły.
Poczém, Książę pożegnał zdziwionego Bertranda, i śmiejąc się rzekł.
— Za drzwi:
— Rządco odezwał się, do oficera któremu polecono pilnować jeńca, — dozwól Bertrandowi przyjmować przyjaciół i odbiérać piéniądze jakie mu z Francyi nadejdą.
Tu powiedziawszy, wyszedł.
Rządca, zachmurzony i niespokojny, sam został z Konetablem.
Niespodziewane przybycie hrabi de Laval, zniszczyło wszystkie zamiary rady Angielskiéj. Duguesclin mimo wszelkich zabiegów został wolnym.
Bez wyraźnego rozkazu Króla Edwarda, rządca nie mógł sprzeciwiać się woli Księcia Galli, a rozkaz ten nie nadszedł.
Tymczasem rządca wiedział o zamiarach rady Angielskiéj, wiedział że wyjście Konetabla będzie źródłem nieszczęść dla jego ojczyzny, i smutkiem dla Króla Edwarda. Postanowił więc sam zrobić to, czego nawet rząd niemógł wykonać. W miarę, o ile działalność Mauléona była pośpieszna, o tyle czynniéj Bretonowie działali na korzyść oswobodzenia swoich bohaterów.
— Więc już jesteś wolnym, Konetablu: utracać cię jest to dla nas prawdziwe nieszczęście.
Duguesclin uśmiéchnął się.
— W czém takim? zapytał żartobliwie.
— Bo to zbyt wielki zaszczyt, dla pospolitego, jak ja. rycerza, miéć pod strażą Bertranda Duguesclin wsławionego wojaka!
— Ja téż, odrzekł Konetabl z swoją zwykłą słodyczą, jestem jeden z tych, co łatwo dają się zabiérać podczas wojny. Książę wkrótce mnie znów weźmiesz w niewolę, i to niezawodnie, natenczas powtórnie będziesz mnie miéć pod strażą. A przysięgam, że dobrze pilnujesz.
Rządca westchnął.
— Jedna pociecha mi zostaje, rzekł.
— Jakaż?
— Mam pod strażą wszystkich twoich towarzyszy; tysiąc kilka set Bretonów jeńców, jak ty... Pomówię z niemi o tobie.
Duguesclin czuł opuszczającą go radość, słysząc iż jego przyjaciele zostawali w niewolnictwie na ów czas, kiedy on z niego oswobadzał się i miał ujrzeć ojczyste słońce.
— Ci godni ludzie, dodał rządca, będą się smucić twoim odjazdem, lecz dobrém obchodzeniem się z niémi ukrócę im nudy niewoli.
Nowe nastąpiło westchnienie Bertranda.
— Oh! mówił daléj rządca, jak to dobrze miéć geniusz i znaczenie. Człowiek przez swój rozum i zasługi wart jest tysiąc kilka set ludzi.
— Jak to rzeki Bertrand?
— Gdyż summa przyniesiona przez hrabiego Laval, wystarczyłaby na okup wszystkich twoich towarzyszy.
— Prawda i to, odrzekł Konetabl, bardziéj jak przed tém niespokojny i zamyślony.
— Piérwszy to raz, mówił daléj Anglik, widocznie się przekonałem, iż jeden człowiek stanowi wartość całego wojska. Wierzaj mi Konetablu. twoje tysiąc kilka set Bretonów są prawdziwą armiją, i sami mogą odbywać Kampaniją. O Święty Jerzy! gdybym ja był na twojém miejscu, i do tego bogaty, jak ty, nie wyszedłbym ztąd z niemi jak wielkim wodzem.
— Oto zacny człowiek, mówił do siebie Konetabl, wskazuje mi moją powinność... Tylko że nie przystoi, ażeby jeden człowiek, co ma takie same ciało i kości jak drudzy, kosztował tyle swój kraj, ile tysiąc kilka set walecznych i poczciwych chrześcijan.
Rządca bacznie uważał na wzrastające zamyślenie Konetabla.
— Tak, rzekł nagle Bertrand, czy sądzisz że okup Bretonów kosztować będzie tylko siedmdziesiąt tysięcy florinów.
— Jestem tego pewny Konetablu.
— I że jak summa będzie wyliczoną, Książę ich uwolni?
— Bez targu.
— Zaręczysz mi za to?
— Honorem i duszą, odrzekł rządca drżącz radości.
— Więc zgoda. Wprowadzę tu hrabiego de Laval, mojego współrodaka i przyjaciela. Niech także przyjdzie mój pisarz, ze wszystkiém co potrzeba do ułożenia ceduły w należytéj formie.
Rządca nie tracił czasu; tak był uszczęśliwiony, iż zapomniał prawie o zakazie nie przypuszczania nikogo do Konetabla, prócz Anglików lub Nawarczyków, jego największych nieprzyjaciół.
Powtórzył zdziwionemu dozorcy, rozkaz Bertranda, a sam pobiegł zawiadomić Księcia Galii.