Nieprawy syn de Mauleon/LVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Nieprawy syn de Mauleon |
Data wyd. | 1849 |
Druk | J. Tomaszewski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Karol Adolf de Sestier |
Tytuł orygin. | Bastard z Mauléon |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nogi Mothrila lekko dotykały ziemi, gdy donnie Maryi zdawało się słyszéć stąpanie w pokoju. Mothril zdjął swoje sandały, aby podejść do ściany i słuchać co się knuło przeciw niemu.
Myśl o odkryciu tajemnicy Aissy, przejmowała go strachem. Nie wątpił, że donna Marya czuła dla niego zemstę, i że starała się go potępić, czerniąc jego sposób polityki, lecz nie mógł przenieść na sobie myśli, że don Pedro stawał się obojętnym dla Aissy.
Aissa narzeczona Agenora, Aissa ogołocona z najkosztowniejszéj czystości, stawała się dla don Pedra przedmiotem bez powabu i wartości: a nie podsycać miłości don Pedry do Aissy, było to zerwać wodze utrzymujące nieujeżdżonego rumaka.
W kilku chwilach runęło to rusztowanie z takim wielkim trudem wzniesione. Aissa zaufana w protekcyi Maryi, poszła z nią do don Pedry, wyznała przed nim otwarcie swoją tajemnicę.... Wówczas donna Marya powróciła do swoich praw, Aissa zaś je utraciła, wówczas Molhril zawstydzony, jak nędzny fałszerz, musiałby uciekać ze swemi współtowarzyszami. Otóż, co się przedstawiało Maurowi, w czasie gdy Marya mówiła z don Pedrą, i gdy jéj słowa spływały jedne po drugich, jak roztopiony ołów na żywą ranę tego podstępcy.
Zdyszany, nieprzytomny, już zimny jak głaz, lub wrzący jak siarka kipiąca, Mothril, czynił sobie pytania, dla czego ręka wsparła na wiernym sztylecie, nie zabiła od jednego razu człowieka który słuchał, i téj która mówiła, to jest; dla czego nie ochronił swego życia i sprawy.
Gdyby don Pedro miał przy sobie innego anioła stróża w miejsce Maryi, ten anioł nie pominąłby go zapewne, i w téj chwili wystawiony był na wielkie niebezpieczeństwo.
Nagle czoło Mothrila rozjaśniło się, pot zaczął z niego mniéj spływać, mniejszy dreszcz go przejmował. Dwa słowa Maryi otworzyły mu drogę do zbawienia, ale i do występku.
Dozwolił jéj więc spokojnie dokończyć mowy, mogła była wyjawić się z całą swoją myślą przed don Pedrein. Było to wówczas gdy kończyła rozmowę, kiedy widział iż się więcej niczego nie dowié. Wyszedł z swojéj kryjówki.
Gdy Mothril wyszedł, zatrzymał się na czas dwóch sekund i rzekł:
— Trzy razy więcéj musi nadłożyć drogi przez tajemny korytarz, jak ja, przez Palio, zanim wejdę do jéj pokoju.
— Hafiz, rzekł uderzając po ramieniu młodego Saracena czekającego na każdy jego rozkaz, biegnij na galeryę, zatrzymaj Maryę gdy się pokaże, proś jéj przebaczenia, oskarż mnie przed nią, myśl, czyń co ci się tylko podoba, lecz zatrzymaj ją pięć minut, zanim zdoła powrócić do galeryi.
— Dobrze panie odrzekł Hafiz, i włażąc na filar jak jaszczurka, dostał się na miejsce w którém już zbliżający chód Maryi słyszéć się dawał.
Mothril przez ten czas obiegł na około ogród; wszedł na schody prowadzące do galeryi i dostał się do donny Maryi.
W jednéj ręce trzymał swój sztylet, w drugiéj, mały flakonik złoty, który ukrywał pomiędzy szerokimi fałdami swéj sukni.
Gdy wszedł, wypalona świéca płynęła strumieniem po świeczniku; Aissa z zamkniętemi oczami spała na poduszkach w śnie rozkosznym: z jéj ust w połowie otwartych wyziewało słodkie imię wraz z wonnym jéj tchnieniem.
— Ona to, rzekł Maur z pochmurnym wejrzeniem, gdy umrze, nie przyzna co donna Marya każę jéj wyrzec... Oh!... mam ugodzić moje dziécię!... moje śpiące dziécię... ono, któremu być może, jeżeli się nie obawiam, Najwyższy zachowuje koronę! zaczekajmy!... niechaj umiéra ostatnia, teraz jeszcze chwilę nadziei sobie zachowam.
Zbliżył się niebawnie do stołu, wziął czarkę srébrną, jeszcze w połowie nalaną napojem przygotowanym przez samą Maryę, i napełnił całkowicie płynem z flakonu złotego.
— Maryo! rzekł cicho z strasznym uśmiechem, ta trucizna, którą ci wléwam, być może, nie warta téj którą ukrywasz w swoim pierścieniu, lecz my wszyscy biedni Maurowie, jesteśmy okrutnicy, wybacz mi; jeżeli ten napój nie podoba ci się, ofiaruje ci mój sztylet.
Zaledwie kończył tak mówić, gdy błagalny głos Hafiza doszedł do jego ucha z wołaniem bardziéj jeszcze ujmującém donny Maryi, rozlegającym się w korytarzu tajemnym.
— Przez litość, mówił Hafiz, przebacz mojéj miłości: sądziłam, że to mój pan mi rozkazał.
— Puść mnie, odpowiedziała Marya. Wypytam się i przekonam o zapewnieniach prawdy, jaką przedemną ukrywasz.
Mothril poszedł niebawnie przyczaić się za zasłoną okrywającą okno. Mógł tam wszystko widziéć i słyszéć: mógłby rzucić się na Maryę, gdyby chciała wyjść.
Hafiz znikł niewidzialnie w ciemności galeryi.
Wówczas można było widzieć Maryę powracając do swego apartamentu, i przypatrując się z niewymowném wzruszeniem Aissie pogrążonéj we śnie.
— Zprofonowałam słodką tajemnicę, rzekła, zczerniłam twoją piękność gołębią, lecz krzywda którą ci wyrządziłam, będzie wkrótce nagrodzona. Biédne dziécię, spisz pod moją opieką... śpij! te chwilę zostawiam jeszcze twoim słodkim marzeniom.
I postąpiła krokiem ku Aissie.
Mothril trzymał swój szeroki puginał.
Zbudziła się na poruszenie, jakie zrobiła Marya zbliżając się do stołu. Widziała czarkę srebrną i napój którego tak chciwie pragnęły jéj oschłe usta.
Wzięła ją i wychyliła do dna.
Jeszcze ostatnia kropla została na jéj podniebieniu a już zimno pożerczéj śmierci ogarnęło jéj serce.
Zachwiała się, jéj oczy stanęły słupem, położyła swoje obie ręce na piersiach, i spodziewając się w téj niepojętéj boleści nowéj spokojności, nowéj zdrady być może, spoglądała bojaźliwie na około siebie, jak gdyby chcąc wezwać, samotności i snu tych dwóch ciemnych świadków cierpienia.
Ból wzmagał się w jéj łonie jak pożar: Marya rumieniła się; jéj ręce załamywały się, zdawało się że jéj serce pęknie; otworzyła usta aby wołać.
Szybko jak błyskawica przysunął się do niéj Mothril i dusił ją nielitościwie.
Napróżno wydzierała się Marya z rąk jego, napróżno gryzła palce Saracena, które jéj zatykały usta.
W tym czasie, kiedy Mothril przytrzymywał ręce i tłumił głos nieszczęśliwéj, zagasił świecę, a Maryę ogarnęły jednocześnie ciemności i śmierć.
Jéj nogi uderzały z niespokojnością przez kilka sekund w posadzkę, obudzona tém Aissa wstała, i posuwając się w ciemności nastąpiła na trupa.
Padła w ręce Mothrila, który pochwycił ją, obalił przy Maryi, i skaleczył jej ramię draśnięciem sztyletu.
Zalana krwią Aissa zemdlała. Mothril zerwał z palca Maryi pierścień, w którym była trucizna.
Wylał z niego truciznę do czarki srebrnéj; po czém włożył go na palce swojéj ofiary.
Następnie zanurzając we krwi puginał, który młoda Maurytanka zwykle nosiła u pasa, położył go przy Maryi, tak, aby jéj palce dotykać go mogły.
To okropne przedsięwzięcie, uzupełnił w mniejszym przeciągu czasu, jakiego potrzeba Indyjskiemu wężowi czatującemu na uderzenie gazelii igrającéj na obszernéj łące.
Ażeby Mothril nie jako domierzył swego przedsięwzięcia, pozostało mu tylko zasłonić się od podejrzenia.
Nic nie było mu łatwiejszego; powrócił do Patio spytał się, czy król jeszcze nie położył się. Odpowiedziano mu że go widziano chodzącego z niespokojnością po galeryi.
Mothril kazał przynieść swoje poduszki, i przeczytać kilka ustępów z Alkoranu; po czém zdawał się bydż pogrążony w śnie głębokim.
Hafiz nie radząc się swego pana, sam z własnego natchnienia błądził pomiędzy strażami don Pedra.
Tak upłynęło pół godziny, przy największéj ciszy w pałacu.
Nagle krzyk straszny, przerażający, rozległ się W głębi galeryi królewskiéj, i głos Króla mógł słyszéć te przerażające słowa:
— Na pomoc! na pomoc!
Wszyscy spieszyli ku galeryi, straże z dobytemi mieczami, służalcy, z piérwszą lepszą bronią jaka podpadła im pod ręce.
Mothril przecierając sobie oczy, i przeciągając się, jak gdyby był snem ociężały, pytał:
— Cóż to jest?
— Król! Król! odpowiadał ciągnący tłum.
Mothril wstał i szedł za niémi, ujrzał zbliżającego się w tę samą stronę Hafiza, który przecierał sobie oczy i zdawał się tracić przytomność z podziwienia.
Widziano na ówczas don Pedrę na progu apartamentu donny Maryi z świecznikiem w ręku, był blady, krzyczał, i kiedy niekiedy odwracając się ku pokojowi, podwajał swoje jęki i narzekania.
Mothril cisnął się przez tłum, który w milczeniu otoczył pozbawionego przytomności króla.
Dziesięć pochodni rzuciło na galerję swoje krwawe światło.
— Patrzcie! patrzcie! wołał don Pedro, oto umarły, umarły obydwie!
— Umarły, powtórzył lud posępnie.
— Umarły! rzeki Mothril, kto umarły, królu?...
— Patrz, bezczelny Saracenie! odparł król z najeżonémi na głowie włosami.
Maur wziął chustkę z rąk jednego z żołniérzy, wszedł z wolna do pokoju, cofnął się, albo raczej udawał, iż chce unikać widoku dwóch trupów i krwi co zbroczyła posadzkę.
— Donna Marja!... donna Aissa!... Allach!
Tłum powtarzał z drżeniem.
— Donna Marja! donna Aissa! umarły!
Mothril ukląkł i przypatrywał się dwom ofiarom, z bolesném współczuciem.
Król milczał... Mothril dał znak. Wszyscy zaczęli odchodzić.
— Królu mój, ozwał się Maur z tonem czułego ubolewania. To jest jakaś zbrodnia popełniona.
— Zbrodniarzu, zawołał don Pedro, widzę cię tu, tyś to mnie zdradził.
— Królu mocno cierpisz, ponieważ tak nazywasz swoich najlepszych przyjaciół, rzekł z niezmienioną słodyczą Morhril.
— Marja.., Aissa... powtarzał w udręczeniu don Pedro, umarłe.
— A ja nie użalam się królu, rzekł Mothril.
— Ty jeszcze chcesz się użalać, niegodziwcze! I na cóż żalić się będziesz?....
— Na to, iż widzę w ręku donny Maryi broń, która wylała drogą krew moich królów, zabiła córkę mego potężnego władcy wielkiego Kalifa.
— Prawda, mówił cicho don Pedro, sztylet jest w ręku donny Maryi... ależ ona ona, któréj rysy cechują tak przestraszający widok, któréj oko grozi, usta się pienią;.. Któż zabił donnę Marję.
— Jakże mogę o tém wiedziéć, królu, ja spałem i wszedłem za tobą.
I Saracen przypatrzywszy się z siniałéj twarzy Maryi, potrząsł głową, nic nie powiedział, tylko z ciekawością zastanawiał się nad czarką w połowie jeszcze nalaną.
— Trucizna, mówił cicho.
Król nachylił się nad trupem, pochwycił zdrętwiałą rękę i z wielkim przestrachem zawołał:
— Ach! pierścień jest wypróżniony!
— Pierścień? powtórzył Mothril udając zdziwienie, co za pierścień?
— Pierścień z trucizną śmiertelną, rzekł Król. Ah! patrz! Marja zadała śmierć sobie, Marja, na którą oczekiwałem, Marja, która mogła się spodziewać mojéj miłości.
— Królu, mylisz się, donna Marja była zazdrosną i od dawnego czasu wiedziała, że twoje serce zajmuje się inną kobiétą; donna Marja, przypomnij sobie tylko mój królu, była wielce zniechęconą i obrażoną w swéj dumie, widząc zbliżającą się, do ciebie Aissę, którą kazałeś przywołać. Jéj gniew przełożył śmierć nad oddalenie... przytém nie umarłaby bez zemsty, a dla Hiszpanki zemsta, jest to przyjemność którą chętnie nad życie przełoży.
Zręcznie była prowadzona ta rozmowa przeniewiercza: ton naiwnéj poufałości miał chwilowo wpływ na don Pedrę, lecz powodowany boleścią i urazą, zawołał chwytając Maura za szyję.
— Kłamiesz, Mothrila, igrasz sobie ze mnie przypisując — śmierć donny Maryi mojemu opuszczeniu, ty nie wiész z czém się odzywasz. Ja przekładałem nad wszystko Maryę, moją szlachetną przyjaciółkę.
— Królu nie wspominałeś mi wówczas o tém, kiedy mówiłeś że ci się naprzykrzyła.
— Nie mów mi tego przeklęty, w przytomności jéj trupa!
— Naj. panie, wprzód uciąłbym sobie język, odebrałbym życie, zanim uczynił to, co niepodobało by się memu Królowi, lecz chciałem tylko uspokoić boleść jego, i staram się o to jak wierny przyjaciel.
— Maryo! Aisso! mówił don Pedro bezprzytomny. Moje Królestwo dałbym za okupienie godziny waszego życia.
— Wié Bóg co czyni, rzekł posępnie Maur. Odebrał mi radość podeszłych dni moich kwiat życia, perłę niewinności, która mój dom zbogacała.
— Niedowiarku! zawołał don Pedro, w którém wyrzeczenie tych słów obudzały egoizm i gniew, śmiész mi mówić o czystości i niewinności Aissy, kiedy wiedziałeś o jéj miłości dla rycerza francuzkiego, i o zniesławieniu jéj honoru!
— Ja! odparł Maur głosem przytłumionym, ja widziałem o zniesławieniu honoru Aissy? Aissa jest zniesławioną?..
— Ah! rzekł zapłoniwszy się od gniewu, któż to powiedział?
— Ta, dla któréj twoja nienawiść nie przyniesie więcéj uszczerbku, ta, która nie kłamała, ta, która mi kłamała, ta, którą mi śmierć wydarła.
— Donnie Maryi, rzekł z pogardą Saracen, tak wypadało mówić... mogła to nierównież powiedziéć przez miłość, gdyż dla niéj umarła, mogła także wyrzec przez zemstę, ponieważ zabiła, mszcząc się.
Don Pedro milczał, i czynił sobie przypomnienia, skutkiem oskarżań tak wymownych i śmiałych.
— Gdyby donna Aissa nie była ranioną sztyletem, może powiedziano by ci Królu, za to ona chciała zamordować donnę Maryę.
To ostatnie upewnienie przechodziło wszystkie granico śmiałości, don Pedro odparł:
— Dla czego nie?... donna Marya odkryła mi tajemnicę twojéj Maurytanki, czyliż ona, nie mogła była się pomścić nad wyjawicielką?
— Zastanów się, mój Królu, odpowié Mothril, że pierścień donny Maryi jest próżny, któż go wysączył jeżeli nie ona sama? Król widocznie jesteś zaślepiony, ponieważ nie widzisz przez śmierć tych dwóch kobiet, że donna Marya oszukała cię.
— Jak to? ona miała mnie przekonać, przyprowadzić Aissę, aby mi powtórzyła słowa Maryi!
— Czy przyszła?
— Bo umarła.
— Gdyż dla przekonania trzeba było powrócić, a ona nie mogła przekonać.
Don Pedro tą razą jeszcze, opuścił głowę błądzącą w strasznych ciemnościach.
— Prawda! kto mi prawdę powie.
— Ja już jéj powiedziałem.
— Ty! zawołał Król podwajając nienawiść, ty poczwaro prześladująca Maryę, który chciałeś aby mnie opuściła, ty, co jéj śmierć przyczyniłeś... kiedy tak uciekaj z mojego państwa, idź na wygnanie, oto jedyna łaska jaką ci wyświadczyć mogę.
— Ciszéj Królu! cud! odparł Mothril nie zważając na to gwałtowne obejście się don Pedry; serce Aissy bije pod moją dłonią, ona żyje, żyje!
— Żyje! wrzasnął don Pedro, jesteś tego pewny.
— Czuje bicie serca.
— Rana czy nie jest czasem śmiertelną... doktora!..
— Nikt z pomiędzy chrześcijan, rzekł Mothril z stanowczą powagą, nie dotknie się ręką szlachetnéj dziewicy mego rodu; może Aissa nie będzie ocaloną, lecz jeżeli jest, to tylko przezemnie samego.
— Ratuj ją! Motlirilu, ocal ją... aby mówiła.
Mothril oparł na Królu stanowcze wejrzenie i rzekł.
— Aby mówiła? mój Królu, mówić będzie.
— Dobrze Mothrilu, przekonamy się wówczas.
— Tak, Królu, przekonamy się czy jestem potwarcą, i czy Aissa jest zniesławioną.
Don Pedro klęczący nad dwoma trupami, przypatrywał się naówczas posępnéj twarzy Maryi, nacechowanéj okropną śmiercią, a następnie spokojnéj i miłéj twarzy Aissy pogrążonéj w swojém omdleniu.
— Istotnie, mówił sam do siebie, donna Marya była bardzo zazdrośną, i przypominam sobie, że nie broniła śmierci Blanki de Bourbon, którą dla niéj zabić kazałem.
Powstał nie chcąc się dłużéj wpatrywać w młodą dziewicę.
— Ocal ją Mothrilu, rzekł do Saracena.
— Nie obawiaj się niczego Królu, chcę żeby żyła, i żyć będzie.
Don Pedro wpadł w jakiś zabobonny przestrach; zdawało mu się, iż duch donny Maryi, podnosił się z ziemi i szedł za nim przez galerję.
— Jeżeli młoda dziewica będzie mogła mówić przyprowadź mi ją, lub każ o tém zawiadomić.
To było ostatnie jego słowo.
Powrócił do siebie, bez żalu, bez miłości, bez nadziei.
Mothril kazał pozamykać wszystkie drzwi, Hafizowi naznosić rozmaitych balsamów, które przykładał na ranę Aissy, zręczniéj zrobioną sztyletem, jakby lancetem chirurga.
Aissa za pomocą kilku działalnych aromatów przyszła do siebie; była osłabioną, lecz kiedy powróciła jéj pamięć i odzyskała siły, najpierw wydała krzyk przestrachu.
Postrzegła bezwładne ciało Maryi Padilli, leżące przy jéj nogach, i oko jeszcze nacechowane groźbą i smutkiem.