<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Weyssenhoff
Tytuł Noc i świt
Rozdział 24.
Wydawca Instytut Wydawniczy »Bibljoteka Polska«
Data wyd. 1924
Druk Zakłady Graficzne Instytutu Wydawniczego „Bibljoteka Polska“ w Bydgoszczy
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część druga
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
24.

W kilka godzin potem obudził ich wielki ruch i podniecone głosy na schodach. Ponieważ wszyscy spali w ubraniach dziennych, powrócili szybko do zwykłego dziennego pozoru. Sworski zajrzał na schody i ujrzawszy parę postaci na niższych piętrach, zgadł łatwo. Rewizja bolszewicka szła po piętrach — zaraz dojdzie i do mieszkania Łabuńskich.
Rewizja bolszewicka! Nasłuchano się już dosyć o tych wizytach, połączonych z grabieżą, nie wyłączających bynajmniej morderstwa. Doznano już i w Kijowie odwiedzin pół-bolszewickich, ukraińsko-sowieckich, naogół bandyckich. Ale tu przychodzą bolszewicy autentyczni, północni.
Cała drużyna zgromadzona w mieszkaniu Łabuńskich, po śnie odżywczym — bez bombardowania! — czuła się wcale raźnie; nie potrzeba jej było nawet wmawiać spokoju. — Sworski zaproponował:
— Czy pozwolą państwo, że ja ich przyjmę? Ja ich znam trochę już i z Petersburga.
Zgodzono się.
Ponieważ zauważył na niższem piętrze, że drab z karabinem bębnił kolbą w drzwi zamknięte, zamiast dzwonić, a następnie, gdy mu otworzono, wdzierał się do wnętrza z nastawionym bagnetem, — Sworski otworzył swoje drzwi narozcież. Gdy następnie usłyszał zbliżanie się ciężkich butów po schodach, ukazał się we drzwiach z miną gościnną.
— Ty kto takoj? — odezwał się drab poprzedzający kilku innych, z karabinem w ręku, lecz nieumundurowany. Twarz miał ordynarną, młodą, zeszpeconą przez rozpustę; ale wyraz z umysłu groźny łagodziło zdziwienie. Nikt dotychczas tak uprzejmie nie oczekiwał go przy drzwiach otwartych. Na zapytanie odpowiedział Sworski po rosyjsku:
— Ja Polak. I mieszkają tu sami Polacy.
— Nu, my do was dzieła nie mamy. A są tu u was kontrrewolucjonery, oficery i oręż?
— Oficerów niema. Broń, jaką mamy, pokażemy.
Za pierwszym weszło do przedpokoju pięciu towarzyszy, którzy pomimo różność typów i ubiorów, mieli wspólne rysy znamienne: bezwstyd i opieszałość. Zdawali się wszyscy wychodzić przesyceni z jakiejś brudnej orgji.
Nic podobnego do rewizji policyjnej, lub żandarm — skiej. Żadnych zapisywań, podstępnych pytań, żadnych manier biurokratycznych. Tylko łażenie po pokojach i głupkowate oglądanie zarówno osób, jak mebli, sprzętów i obrazów. Patrzyli na wszystko mętnemi, pijanemi oczami; zdawali się zapominać o celu odwiedzin.
Gdy im podano dwa browningi, obejrzeli pobieżnie i schowali do kieszeni. Gdy zaprezentowano broń myśliwską w pudle, odrzekli krótko, że im takiej nie potrzeba. Rozsiedli się potem wygodnie na fotelach w salonie, zdając wogóle robotę na towarzysza dowodzącego, który sam jeden tylko się odzywał:
— Wasze dokumenty! Wszyscy dobyli z kieszeni pasporty. Towarzysz namyślał się przez chwilę, czyj pasport przejrzeć. Obrał sobie Celestyna Łubę:
— Cóż ty taki długi? — zażartował równie poufale, jak dowcipnie.
— A już taki wyrosłem — odpowiedział Celestyn.
Drab oglądał pasport przydługo i mozolnie. Następne przejrzał bardzo szybko, widocznie tylko dla pozoru. Raz jeszcze spróbował się nasrożyć:
— Kto z was jest przebranym oficerem?
— Nikt nie służył w wojsku podczas obecnej wojny.
— A nie ukrywacie tu jeszcze kogo?
— Proszę przeszukać — odrzekł Stefan Łabuński.
— Nu, ładno... Pójdziem, towarzysze. Jeszcze nam robota w tym sobaczym domu. Końca nie widać.
Wysypali się z mieszkania. Nikt nic nie odkrył podejrzanego; żaden nic nie ukradł.
Gdy już kroki przebrzmiały po schodach, mieszkańcy najwyższego piętra spojrzeli po sobie z radosnem zdziwieniem.
— Ależ to baranki! — odezwał się pierwszy Łuba.
— Dzięki Bogu, że się tak obeszło! — zawołała Pani Łabuńska, składając ręce do dziękczynnej modlitwy.
— Zobaczymy dalej... — mówił Stefan Łabuński.
— Udało się — rzekł Sworski niewyraźnie.
Ale wszyscy poczuli ogromną ulgę i w radosnem usposobieniu zasiedli do śniadania, do którego choć brakowało świeżego chleba i wielu innych dodatków, było przecie rozkoszne. Jakże! po przebytej szczęśliwie rewizji bolszewickiej i wśród ciszy okolicznej, zaledwie gwarzącej szmerami kilku głupich strzałów z ręcznej broni!
Jednak pod koniec śniadania usłyszano spazmatyczny, rzewny płacz kobiecy z sąsiedniego kredensu.
— To Paulinka tak lamentuje. Co się stało?! — rzekła pani Łabuńska troskliwie, wstała od stołu i przeszła do kredensu.
Ale że drzwi pozostały otwarte, rozmowa i widok uraczyły wszystkich siedzących przy stole jadalnym.
— Nie chcę tu być, nie chcę! — wołała pokojówka, zanosząc się od płaczu — tu zabijają ludzi!
— Gdzie? kogo?! — Zastrzelili go na podwórzu — — widziałam! Rzucili z mostu na dół — leży tam!
— Kto? — — Uspokój się, Paulinko!
— Co on im był winien? — wytaszczyłi z piwnicy i zaraz pod ścianę!
— Mówże wyraźnie, bo nie rozumiem.
— Oficera „praporszczyka“. Schował się do piwnicy.
— Znałaś tego oficera?
— Nie znałam. Ale jakże?! Człowieka w moich oczach mordują! Ja nie chcę, nie chcę! Pójdę sobie stąd!
— Bredzisz, dziecko. — Dokąd pójdziesz? — A ten oficer może im co i zawinił?
— Gdzie tam! spokojny... młody... tyle tylko, że był w mundurze i miał „pogony“. — — Oj Jezu, Jezu!
Ruszyło parę osób od stołu jadalnego do okna, aby spojrzeć na wielkie, nieregularne podwórze. Z wyższej części rzucony tam był most ku domowi od ulicy Nikołajewskiej, zbudowanemu znacznie niżej. Pod mostem tworzyła się przepaść paropiętrowa, mroczna, choć mieszkalna i okolona oknami. Ale z mieszkania Łabuńskich nie można było okiem zgruntować tej studni.
Najciekawszy z towarzystwa, Łuba wyszedł, aby zobaczyć. Uspokajano tymczasem wrażliwą Paulinkę, strofując ją, że niepotrzebnie wychodzi z mieszkania.
— Powiedzieli, że bułki są w kooperatywie. Chciałam przynieść — tłumaczyła się zasadnie dziewczyna.
Gdy powrócił Celestyn Łuba, minę miał wzburzoną i tragiczną:
— Leży tam na dnie — opowiadał — twarzą do ziemi, ręce rozkrzyżowane. — Krzyżem leży, jak pokutnik w kościele. — Nie za swoją winę — — i niewiadomo za co ofiara.
Spochmurniały wszystkie oblicza; powiał aż tutaj chłód śmierci, która grasowała zapewne po mieście, gasząc mnóstwo istnień.
Odezwała się Hanka:
— Zastrzelili go chyba nie ci sami, którzy u nas robili rewizję?
— Kto wie? — odrzekł Sworski. — Trudno zgadnąć, co wykona bezwolne narzędzie, gdy nie widać ręki, która niem włada. Ci ludzie działają przez ciężki sen magnetyczny.
— Dobraćby się do ich magnetyzerów i powywieszać ich na pokaz, przed ratuszami miast! — zawołał porywczo Łabuński.
— Przyjdzie może czas i siła po temu — rzekł Sworski. — Wtedy... „trzeba ich jasnym mieczem Państwa zgładzić“, jak mówi Słowacki w „Kordjanie“.

∗             ∗

Szybko zdołali bolszewicy w Kijowie odzyskać swą złowrogą reputację. Dzień ich wkroczenia na przedmieście Peczersk odznaczył się zamordowaniem w Peczerskiej Ławrze metropolity kijowskiego Włodzimierza, połączone z grabieżą jego skarbów. Natychmiast po zdobyciu Kijowa zajęli się bolszewicy obławą na oficerów niegdyś regularnej armji, których rozstrzelali parę tysięcy w Carskim sadzie, przezwanym ironicznie „sztabem Duchonina“ dla wspomnienia o ostatnim naczelnym wodzu armji, generale Duchoninie, zamordowanym przez żołnierzy. Kozak Kołupanow, mianowany przez Murawjewa komendantem miasta, z furją wściekłego psa puszczonego między stado owiec wyławiał oficerów ukrytych i przebranych i pławił się we krwi. Urzędował niedługo, gdyż Murawjew niezadowolony czyto ze zbytku gorliwości, czy z innych działań Kołupanowa, zjawił się w jego urzędowym lokalu i palnął mu w łeb z browninga.
Na czele hordy pozostał sam jeden Murawjew. Był to zbójca w większym stylu, niż stado, którem dowodził. Ziejący pychą i zemstą, mógł uchodzić za bicz Boży. Napełniał miasto swą swadą i legendą. Natychmiast po opanowaniu Kijowa, nałożył na miasto kontrybucję dziesięciu miljonów rubli, płatnych w przeciągu dni pięciu. Dla dobitnego uzasadnienia tej daniny zwołał do ratusza bankierów i liczne grono ludzi zamożnych a wpływowych. Powołany został i Stefan Łabuński.
Czekano z wielkiem zaciekawieniem w domu Ginsburga relacji o sesji w ratuszu. Gdy powrócił stamtąd Łabuński, obsiedli go kołem domownicy.
— Cóż wam powiem? — — Najprzód Murawjew wygląda nietylko jak rewolucjonista — oficer dowodzący bez szlifów, bez orderów, w prostym frenczu — ale jak dżentelmen. Smagły, przystojny, wzrok stanowczy — przemawia umiarkowanym głosem.
— No, ale cóż mówił? — nalegali słuchacze.
— Dziękował nam najprzód za tak liczne zebranie i za gotowość do niesienia ofiar na rzecz przybywających przyjaciół, którzy lud wybawili od przemocy burżujów i od kontrrewolucyjnej Centralnej Rady...
— Cóż to za androny! — wybuchnął Celestyn.
— Poczekaj pan. — — Tłumaczył nam potem, że wyznaczony podatek nie jest właściwie kontrybucją, lecz subwencją dla proletarjatu i symbolem przymierza między Kijowem a petersburskiemi Sowietami. Tak nas pogłaskał, a potem nastąpiła skuteczniejsza namowa. Mówił mniej więcej tak: „Jednak dziesięć miljonów trzeba wnieść za pięć dni. Gdyby kto oparł się temu, albo zaniechał wpłaty, byłbym zmuszony uciec się do najsroższych środków. Może panowie chcecie wiedzieć, jakie byłyby to środki? Mogę wam powiedzieć. Otoż oporni zakuci byliby w kajdany i wysłani na lat dziesięć do kopalń węgla. Tam też bardzo potrzeba ludzi...“ — — Takiego tu dostaliśmy salonowca! Ma to być ex-żandarm, szlachcic i krewny znanych Murawjewów.
— Typowa swada hersztów zbójeckich — orzekł Sworski.
— A nie wiesz czasem, Stefku — zapytała pani Łabuńska — czy te najścia na mieszkania prywatne i wyłudzanie pieniędzy albo czeków, czy ma to związek z kontrybucją, którą nałożył Murawjew?
— Nie wiem, ale wątpię. My się mamy zebrać znowu w ratuszu już dla zniesienia poprostu pieniędzy do wysokości 10 miljonów.
— Mnie się to tak wydaje: — przemówił znowu Sworski. — Ani obrabowanie zamordowanego metropolity, ani okradzenie Tereszczenki, bankiera Löwe, jubilera Marszaka, ani tem bardziej wymuszenie opłat i proste kradzieże po niektórych obywatelach nie idą na rachunek kontrybucji, która ma wpłynąć do kieszeni Murawjewa i może paru innych figur naczelnych. Każdy ma swoje metody rabowania. Naczelni pozorują rekwizycje frazesami i popierają siłą; drobniejsi ściągają, gdzie i co mogą.
— To cały bolszewizm byłby stowarzyszeniem złodziei — doszedł Celestyn Łuba do radykalnego wniosku.
— Bardzo to bliskie ścisłej definicji, jednak nie wyczerpuje znaczenia dziejowego zjawiska.
— No cóż? Komunizm zastosowany w praktyce, jako system państwowy — określił Łabuński.
— Niewątpliwie — odpowiedział Sworski — ale przez kogo stosowany? Przecie ta tłuszcza bezmyślna, nadzwyczaj nierówna i pstrokata, nie może mieć nawet pojęcia o teorjach socjalizmu i komunizmu. Przecie nawet taki Murawjew, wyższy umysłowo, lecz wściekły „arriviste“ przez byłej akie drogi: żandarmerji carskiej, czy bolszewizmu — nie walczy w imię idei, tylko dla nasycenia swej żądzy władzy i złota. Ale w tem sęk: kto to urządził? Kto pchnął te ogromne stada ludzkie? Kto je nazwał mianem maximalistow socjalistycznych, kiedy oni jawnie sprowadzają socjalizm do absurdu i ohydy? Trzeba dotrzeć do upewnienia się, kto jest winowajcą tej strasznej klęski i wstydliwej choroby ludzkości.
— To już pańska rzecz, panie Tadeuszu; niech pan to wyfilozofuje. Ale sprawa nas wszystkich, uczciwych ludzi — to znaleźć obronę przeciw tej zgrai.
— Tego ja narazie nie wynajdę. — — Ale bronimy się razem z powodzeniem już dni kilka; obronimy się kiedyś całym narodem.
— Czy pan tego pewien, panie Tadeuszu? — rzekł Łabuński lirycznie.
— Nie mogę o tem wątpić.

∗             ∗

Rządy bolszewików patentowanych, północnych, zaprowadzone w Kijowie i na Ukrainie, nie składały ani wyraźnego obrazu, ani systemu. Miasto struchlałe zrazu od strachu po wymordowaniu oficerów, zaczęło powoli oddychać i ruszać się swobodniej. Zdawało się, że jacyś goście, wprawdzie nieproszeni, lecz zaciekawiający, pohulali sobie okrutnie, poczem przeszli do spoczynku i do zabaw niewinniejszych: do picia i do umiarkowanej grabieży.
Środkiem ulicy zawichrzonej, plugawej i pijanej przeciągał tryumfalnie jeździec przebrany jak na maskaradę: nad młodym, nabrzmiałym pyskiem sterczała wysoka barania czapa z piórem: tułów miał kulisto opchany jakąś damską watówką w jaskrawe kwiaty; oficerska szabla przy boku i karabin przez plecy upodobniały tę małpę do konnego żołnierza. Jechał stępa, prawą ręką pod bok się podpierając; nie można było się dopytać, czy to stróż bezpieczeństwa publicznego, czy wysoki jakiś dostojnik?
Wogóle wojsko bolszewickie nie różniło się od zalewającego ulicę tłumu; jeżeli postępował po ulicy jakiś oddział zbrojny, nie maszerował w ordynku, lecz walił pstrokatą kupą, po której zaledwie tu i ówdzie migały ślady dawnego umundurowania; ale i między publicznością przewijały się rozpięte szynele sołdackie. Baczny przegląd ulicy dawał tylko jedno sumaryczne spostrzeżenie: kto zadzierał nosa, pysznił się w swych łachmanach i nosił widocznie broń — należał do zwycięzców; kto zaś przewijał się chyłkiem pod murami, albo gapił się na chodnikach bez broni w ręku — był atomem tłumu zwyciężonego i zgnębionego. Petlura i inni bohaterscy obrońcy Kijowa czmychnęli już dawno w kierunku do Żytomierza, pozostawiając swe armatki bolszewikom.
Po tygodniu grasowania zwycięzców, Kijów zaczynał już do nich przywykać. Jak w puszczy leśnej zwierzę ludzkie pokorniejsze godziło się na panowanie zwierza drapieżnego, który przybył tu stadem, pozabijał, nażarł się i powoli zasypiał. Groza i strach ustąpiły miejsca rezygnacji na los mizerny, haniebny, lecz przecie dla chwilowego utrzymania życia dostateczny. Nie sypały się już zabójcze szrapnele z za Dniepru — rzadziej zdarzały się nieobliczalne w skutkach rewizje — bójki uliczne ustały prawie zupełnie, a gdy dochodziły do uszu trzaski broni ręcznej z Carskiego sadu, tłumaczono je sobie dość obojętnie: jeszcze tam jednego oficerka wytaszczono z piwnicy i odesłano do „sztabu Duchonina“ — między mary...
Nawet zawziętość bolszewików do grabieży, choć nie osłabła zasadniczo, okazała się mniej skuteczną z powodu lenistwa wykonawców i braku organizacji. Dziesięciomiljonową kontrybucję ściągnięto niespełna; rzadko który z czeków wymuszonych przez łupieżców został zrealizowany; wybuchały zgiełki przy rabunkach składów alkoholi i piwnic prywatnych, ale i te głuchły już wyczerpane, konając w chrapaniu spojonej tłuszczy.
Dowiedzieli się naraz mieszkańcy Kijowa, że srogi Murawjew opuścił miasto, kierując się do Odesy, tutaj zaś pozostawił jakiś oddział „czerwonej gwardji“, sklecony naprędce z dezerterów i różnego hultajstwa. — Włóczęgów, których i dotąd nie brakło w Kijowie, pomnożył żywioł prawdziwie po rosyjsku rewolucyjny: otwarto wszystkie więzienia kryminalne i — tłum kajdaniarzy, natychmiast uzbrojony, rozsypał się po mieście, pałając zemstą za sądy burżujów i żądzą użycia swobody. Położenie stawało się mocno skomplikowanem, a bezpieczeństwo bezbronnego mieszkańca coraz kruchszem.
Przez zakażoną, gorączkową atmosferę kijowską powiały tymczasem niby dwa wiatry przeciwne, nie dobroczynne, lecz przecie podniecające umysły srodze przygnębione. Powiały wieści o zbliżaniu się Niemców od Żytomierza i Mohylowa, a jednocześnie — o postępach armji bolszewickiej na południu Rosji, o zajęciu przez Murawjewa Odesy.
Na podwieczomą naradę w mieszkaniu Łabuńskich przyniósł dziś Sworski dziennik „Kijewskaja Myśl“, który drukował mowę Murawjewa w Odesie, świeżo wygłoszoną na jakimś placu, gdzie herszt stanął pomiędzy dwoma wymierzonemi w tłum kulomiotami. Sworski odczytał głośno najciekawszy ustęp:
„Po zawarciu przymierza Aleksandra IV-go Kierenskiego z Tereszczenką i innymi kapitalistami, rozpoczęła się koncentracja sił burżuazyjnych w Kijowie i Nowoczerkasku. Tam śpiewano „Boże cara chrani“, tam utworzyła się tak zwana silna władza z kijowską Radą na czele, a z nią utrzymywali tajemne stosunki niemieccy i austrjaccy kapitaliści. Zemsta rewolucyjna kazała nam być nieubłaganymi. Poleciłem artylerji bić w najwyższe i najbogatsze pałace, w cerkwie, w popów, w monachów. Zapaliłem pociskami ogromny dom Hruszewskiego i dom ten palił się jasnem ogniskiem przez trzy doby. Setki oficerów i junkrów zabiliśmy bez pardonu. Wszyscy cudzoziemcy, kupcy, bankierzy przybiegli do władzy Sowietów, prosząc o obronę. Złamaliśmy kijowską Radę, jak uprzednio Kierenskiego. Zaproponowałem swe usługi Leninowi do podboju całego świata; rozpocząłem walkę z kontrrewolucją całego świata“...
Sworski przerwał i dodał od siebie uwagę:
— Teraz rozumiemy, dlaczego zamordowano metropolitę w Ławrze, bombardowano specjalnie Michajłowski monastyr, dlaczego wzięto też na cel i nasz dom, jako „najwyższy pałac“.
— Ale nie rozumiemy tem bardziej — rzekł Łabuński — co to za gatunek ci bolszewicy? Przecie Murawjew nie jest z tej samej gliny, co bandyci, których tu pełno.
— Ma styl! — zapalił się Celestyn Łuba. — Ma coś z upadłego archanioła.
— Dla mnie — odrzekł Sworski — postać ta rozwścieczonego megalomana jest przyczynkiem tylko do definicji, która składa mi się w głowie: czem jest bolszewizm. — Nie ideą polityczną określoną, zastosowaną konsekwentnie; raczej wynikiem idei starannie ukrytej poza hasłami jawnemi. Napatrzyliśmy się już tutaj bolszewikom; ja ich widziałem jeszcze więcej, bo i w Petersburgu. Co za różnorodność okazów! Są między nimi zwyrodniali inteligenci i zupełni idjoci. Są ludzie żądni władzy i potęgi, jak ten Murawjew, albo prostacy żądni tylko żarcia. Są sadyczni okrutnicy, albo pachołki wcale dobroduszne. Żaden bolszewik do drugiego niepodobny, tak jak żaden człowiek do drugiego w zwykłym tłumie.
— Chyba chce pan powiedzieć — odezwała się pani Łabuńska — że każdy człowiek może stać się bolszewikiem, tak jak naprzykład... zachorować?
— Najzupełniej trafnie, szanowna pani! Każdy człowiek do tej choroby skłonny, a takich jest dużo w ogólnej cyfrze ludności: desperaci, nieszczęśliwi karjerowicze, zbrodniarze pozbawieni zupełnie sumienia, warjaci niepozbawieni energji, próżniacy; wreszcie — na samym końcu: głodni i uciemiężeni. Cały ten podatny materjał ludzki odczłowieczyć, czyli wyzuć z reszty uczuć obywatelskich i moralnych, ośmielić przez obalenie wszelkiej władzy państwowej, wszelkich wogóle uznanych autorytetów — a stanie się doskonały bolszewizm. To się udało w Rosji z nadzwyczajnym skutkiem i na ogromną skalę. Jednak pomyślone i przeprowadzone zostało przez siły obce, ukryte, coraz wyraźniej występujące najaw.
Łabuński zadziwił się i zainterpelował:
— Tyleście przecie panowie literaci i inni nawymyślali carom, tyle dowodzili, że rządy carskie muszą sprowadzić rewolucję! No i przyszła.
— Przyszła nie ta, której oczekiwaliśmy, chociaż i obecna ma dla nas skutki, że tak powiem, mechanicznie pomyślne: obaliła carat.
— Macie zatem to, czegoście chcieli.
— Mamy zadatek na to, czego pragniemy — poprawił Sworski. — Ale mówimy tu o czem innem: o zagadce przewrotu rosyjskiego. Sam mi pan przed paru dniami powierzył wyfilozofowanie tej zagadki, panie Stefanie.
— No więc słuchamy, słuchamy.
— Przewrót nie przyszedł z wewnątrz narodu rosyjskiego. — Kto właściwie miał być niezadowolony z rządów carskich? Przecie nie ogromna, wszechwładna i opływająca w dostatki biurokracja. Nie klasy posiadające, ziemskie i miejskie, których nie przeciążano podatkami. Nie chłop — nie kupiec. Robotnika fabrycznego, wiecznego malkontenta we wszystkich krajach, tutaj było za mało, aby mógł wzniecić, a tem bardziej przeprowadzić rewolucję socjalną. — Jedyne pokrzywdzone były obce narodowości zagarnięte przez Imperjum — w pierwszym rzędzie Polacy. Ale my nie możemy chyba sobie przypisywać wywołania rewolucji w Rosji. — — Zresztą, gdybyśmy ją wywołali, byłaby wcale inna. Niepodobna też twierdzić, że rewolucję wykonał związek patrjotów rosyjskich, jak niegdyś patrjoci francuscy sprowadzili wybuch Wielkiej Rewolucji. Patrjoci rosyjscy, których liczba i siła dowiodły już dostatecznie swej nikłości, stanęli w obozie kontrrewolucyjnym. — Przewrót rosyjski, tak piekielnie skuteczny dla unicestwienia potęgi i honoru Rosji, wykonali dwaj jej wrogowie — Niemcy i Żydzi. Trudno tylko określić, który z dwóch trucicieli przyczynił się skuteczniej do haniebnego przewrotu? — — Niemcom, będącym w wojnie z Rosją, był ten „bolszewizm“ doraźniej potrzebny; przeciwnika, którego zwyciężyć wstępnym bojem było trudno, mając na karku Francję i jej aljantów, umyślili osłabić przekupstwem, podstępnem brataniem się na frontach wojennych, przewrotną propagandą i popieraniem wszelkich w Rosji żywiołów rozkładowych. Można jednak przypuszczać, że Niemcy chcieli tylko zwyciężyć tanim kosztem Rosję, lecz nie chcieli jej doprowadzić do stanu, w którym dzisiaj się znajduje. Ci wynalazcy gazów trujących nie przebierają w sposobach walki, jednak muszą uważać, aby ze zmianą wiatru gazy przeciw nim samym się nie zwróciły. A i bolszewizm, zaszczepiony w tak olbrzymich rozmiarach, mógłby powiać na Zachód i dosięgnąć ziem niemieckich. — — Zato bez wszelkich skrupułów wzięli się do Rosji inni jej wrogowie — Żydzi. Ci swą walkę odwieczną z całym światem nieżydowskim wysilili obecnie przeciw Rosji, z wielu powodów. Najprzód rdzenny Rosjanin nienawidzi instynktowo Żyda i Rosja była jedynym teatrem pogromów żydowskich w czasach nowszych. Powtóre, Rosja ma naogół jeszcze kulturę tak niską, że w razie usunięcia silnego nad niemi despoty, w masy można wmówić byle co, gdyż nie czują się wcale narodem, ani państwem, gdy przestają być „poddanymi“. Tę zatem część świata zdezorganizować, odczłowieczyć, rozbestwić, a następnie nad nią zapanować — toć to szczytne zadanie dla Izraela, wojującego od paru tysięcy lat z cywilizacją aryjsko-chrześcijańską. I dążenie stało się faktem: Żydzi rządzą w Rosji! Tkwimy tutaj w odrodzonem królestwie Izraela, rozciągniętem na ćwierci lądu stałego!
Niejaki przestrach padł na słuchaczy od tez przygnębiającej wizji. Bronił się Łabuński:
— Królestwo to nie może być długotrwałe, — Gdyby trwało jak najkrócej — mówił dalej Sworski — pozostanie po niem osad bezeceństwa.
— Prawda to — rzekł smutno Łabuński — ale powiedz pan, jakim sposobem Żydzi, nienawidzeni i pogardzani w Rosji, potrafili jej narzucić swoje panowanie?
— To owoc długiej roboty i majstersztyk szachrajski. Żydzi dopięli swego celu przez znieprawienie teorji socjalistycznej, przez oparcie jej na nowej zasadzie. Żyd, Karol Marx, jest Mojżeszem nowego Żydowstwa, który je wywiódł z domu niewoli. Narzędziem walki Żydów stała się fałszywa ewangelja Marxa. Ma ona w sobie własności przyciągające: magnes na słabych inteligentów i lep na mirjady much bezmyślnych lub zakaźnych żuków. — Pracowali nad tem Żydzi oddawna, aby teorja socjalistyczna stała się modną, przyjętą, choćby z zastrzeżeniami, przez ludzi t. zw. „postępowych“. Zaczęto utożsamiać socjalizm z postępem, z pożądaną rewolucją, nawet — o dziwo! — z patrjotyzmem. Kto z nas zamłodu nie był socjalistą!
— Ja nigdy! — wyparł się gorąco Łabuński.
— Ja zaś wyznaję, że byłem niegdyś. Pociągały mnie do socjalizmu pozory dążeń szlachetnych: obrona uciemiężonych wogóle od skutków zwyrodnień maszyny społecznej... Mogą w tem być pobudki miłości bliźniego i miłości ojczyzny. I z pewnością mieli dawniej niektórzy ludzie, zwani socjalistami, takie czyste pobudki. — — Ale doktryna Marxa oparta jest już całkowicie na nienawiści, na czynnej rewindykacji praw dla pracy pozornie, a rzeczywiście — dla Żydów.
— Czyż to Marx powiedział gdzie wyraźnie? — zapytał Łabuński.
— Nie — odrzekł Sworski — ale wymyślił podstępnie Międzynarodówkę i był najwymowniejszym rzecznikiem komunizmu. Komuż hasło: „Proletarjusze wszystkich krajów łączcie się!“ może przynieść korzyść, jeżeli nie Żydom, którzy nie mają ojczyzny, oprócz międzynarodowego swego Związku? Dla kogoż stworzony jest komunizm, jeżeli nie dla Żydów, posiadających czasem ziemię, gmachy i zakłady na handel i odprzedaż, a na własność umiłowaną — złoto? Doktryny Marxa wypielęgnowali Żydzi i rozwijają troskliwie aż do obecnych czasów, gdy je wprowadzili w życie, wziąwszy na żołd niektórych Aryjczyków bez sumienia, otumaniwszy zaś miljony prostaków z najgorszemi instynktami. Tak powstał dzisiejszy bolszewizm rosyjski.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Weyssenhoff.