O kobiecie wiecznie młodej/Rozdział VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | O kobiecie wiecznie młodej |
Podtytuł | Ninon de Lenclos. Szkic historyczny |
Wydawca | Druk-Tłocznia P. Szwede |
Data wyd. | 1924 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Aby legenda o „belle Ninon“ miała całkowite rozwiązanie winien by czarny jegomość, który piękną obdarzył nigdy niewiędnącą urodą raz jeszcze ukazać się na scenie... i w myśl djabelskiego paktu — zażądać jej duszy.
A wówczas (drżyjcie czytelniczki i czytelnicy!) twarz „wiecznie młodej“ raptownie pokrywa się zmarszczkami, włosy bieleją, zęby wypadają i... urocza kobieta w jednej chwili przemienia się we wstrętną staruchę... a Lucifer z tryumfem niesie jej duszę do piekła!
Tak winnaby głosić legenda — rzeczywistość powiada nam co innego! Na długo przed śmiercią, na dobrych lat parę, Ninon postarzyła się sama. Nałożyła na głowę czepiec, na nos wielkie okulary i zapragnęła wyglądać, jak sędziwa matrona. Zrobiła to pod wpływem troski o zbawieniu duszy. Znudziło się jej być fenomenem... chciała zostać przeciętną kobietą, starą osiemdziesięcioparoletnią kobietą...
Czarny pan — szatan — nie ukazał się pannie de Lenclos powtórnie, by unieść jej duszę... a jeśli ukazał się jej, jak chcą niektórzy biografowie, to zgoła w innym celu. Wytłomaczenie tej zagadki byłoby zawarte w jednym z listów Ninon do Saint Evremond’a. Aczkolwiek silnie podejrzaną się wydaje autentyczność powyższego listu i prawdopodobnie został on sfabrykowany znacznie później, przytaczam go in extenso jako jedno z najdowcipniejszych rozwiązań legendy, oplatającej nie tylko żywot Ninon de Lenclos lecz i losy niezwykle tajemniczej postaci, wzmiankowanego przezemnie, „nieśmiertelnego“ hr. Saint Germain[1].
Pomieniony list brzmi.
Kochany przyjacielu! Jakiegoż strachu się najadłam! Doprawdy dotychczas przyjść do siebie nie mogę!
Ukazał mi się znów czarny człowiek, tajemniczy nieznajomy z którym zawarłam pakt, ten co pozostawił mi dwanaście flakonów przed siedemdziesięciu laty.
Raczej nie — to nie był on — skoro żyję, lecz Boże wielki — co za podobieństwo!
Nosił również, jak i pierwszy ubiór z czarnego aksamitu, miał wielką laskę hebanową, a czoło pokrywał mu czarny plaster.
Sądzisz zapewne, że oszalałam, drogi przyjacielu... Lecz słuchaj w jakich to się stało okolicznościach...
Magdalena de Scuderi rozchorowywuje się w mym domu. Skoro kobieta ma dziewięćdziesiąt cztery lata mało jest nadziei utrzymania jej przy życiu. Tem nie mniej hrabina de Sandwick wskakuje do karety i jedzie po słynnego w Paryżu szarlatana, o którego kuracjach krążą legendy. Po upływie godziny wraca wraz z nim. Podnoszę głowę, spoglądam i jak podcięta padam w fotel.
— Boże wielki... ratuj! Wszak to on, to djabeł!
Czarny człowiek zwraca się do hrabiny:
— Co się tu dzieje? Czy to pani chora?
Ja tymczasem padam na kolana i wrzeszczę, ale to ile sił mi starczy:
— Łaski, łaski panie... podpisałam twą tabliczkę — lecz nie chciałam sprzedać duszy!
Czarny patrzy na mnie uważnie.
— To pani jest zapewne panną de Lenclos?
— Tak — bełkoczę.
— I bardzo pani żałuje swego cyrografu?
— Niestety!
— To proszę się uspokoić — może i nie jestem djabłem!
Zbliża się do łóżka chorej, lecz w tym czasie Magdalena już ducha wyzionęła.
— I tak nie byłbym jej uratował — mruczy. A zwracając się do mnie:
— Chodźmy do innego pokoju — tam omówimy sprawę.
— Za żadne skarby! Z panem sam na sam! — wołam — a zwracając się do pani de Sandwick — droga hrabino nie opuszczaj mnie!
Na to czarny:
— Pardon! lecz nasza rozmowa może się odbyć tylko w cztery oczy... jak się podoba, inaczej odchodzę.
Co tu robić? Trzęsę się ze strachu, lecz ciekawość przezwycięża. Namacuję na szyi święcony szkaplerzyk i idę za djablem do przyległej komnaty.
Jesteśmy sami. Siadamy. Czart w te słowa poczyna:
— Pani! to co chcę uczynić jest obowiązkiem uczciwego człowieka. Nie proszę nawet o dyskrecję, lecz tuszę, że nie zechce pani szkodzić osobie, która usługę oddaje.
Wstęp ten jest pocieszający. Lecz z djabłem nigdy nie wiadomo co nastąpi. Ściskam też ze wszystkich sił mój szkaplerzyk i słucham.
— Nie jestem djabłem — ciągnie dalej czarny — nie jestem nawet tym, który kiedyś pani złożył wizytę...
— Jakto pan nie jest...
— Nie — przerywa mi — to był mój ojciec.
— Ojciec?
— Tak! Żyd portugalski, a jednocześnie lekarz znakomity i uczony. Jestem wielce do niego podobny...
— Nie do poznania...
— Tem bardziej, że ubieram się identycznie. Podobieństwo te — to mój majątek. Szereg osób mylił się jak pani i brał mnie za ojca. Lecz, że z panią żart mógł by zajść za daleko, postanowiłem sprawę wyjaśnić.
Poczęłam lżej oddychać.
— Prawdaż to?
— Wątpi pani jeszcze — tem lepiej. Skoro najmądrzejsza kobieta swego wieku uwierzyła, iż można stać się nieśmiertelnym, cóż mówić o innych. Wszak obecnie ludzie przysięgać mogą, że widzieli mnie nie starzejącym się w ciągu stu trzydziestu lat. Syn mój za pół wieku wyliczy się z znacznie większej liczby. A ci wszyscy, którzy w młodości swej mnie widzieli — gdy go zobaczą zaklinać się będą, iż to ja jestem — tak jak mnie biorą za mego ojca. Tylko, że do tego czasu fortuna nasza do znacznych rozmiarów wzrośnie. Pragnę, by syn mój miał tytuł: zwać się będzie hrabią Saint-Germain.
— To nadzwyczajne! — zawołałam — lecz jakiż tego cel, czemuż przedłużać z ojca na syna te zadziwiające podobieństwa?
— Wszak to takie proste — odrzekł — pomyśl tylko pani... Staje przed pacjentem człowiek, o którym wszyscy wiedzą, ba! nawet przysięgać mogą, iż żyje od niepamiętnych czasów. Jak wielkiem będzie zaufanie do tego chodzącego przykładu nieśmiertelności? A wiara chorego jest jednem z najpotężniejszych lekarstw. Uderzyć silnie w stronę moralną — a bezwzględnie się to na ciele ludzkim odezwie. Pani jest najlepszym przykładem.
— Ja?
— Czyż nie zachowała „belle Ninon“ swej urody do lat osiemdziesięciu?
— Istotnie...
— A co zawierały tajemnicze flakony? — czystą wodę.
— Niemożebne!
— Tak czystą wodę, zlekka nieszkodliwą substancją chemiczną zabarwioną. Uwierzyła w to pani i eksperyment się udał. Lecz przyznaję, ojciec mój posunął się zbyt daleko, dając do zrozumienia, iż miał miejsce pakt djabelski. Wszak przed chwilą, ujrzawszy mnie niespodzianie mogła pani z przerażenia umrzeć. Czy nie przepowiedział ojciec, że gdy ukaże się powtórnie, pozostanie do życia tylko trzy dni?
— Istotnie — powtórzyłam — tak mi powiedział.
— W jakim pani obecnie wieku?
— Mam osiemdziesiąt pięć lat.
— Proszę podać rękę.
Wziął mnie za puls.
— Ręczę — rzekł — że nie umrze pani za trzy dni, z tętna sądząc gwarantuję długie jeszcze lata życia. Mamy czas myśleć o tamtym świecie! — A teraz żegnam panią! Aby zaś ją całkowicie uspokoić pozwolę sobie w tej chwili przysłać ową fatalną tablicę pamiętnego paktu.
Dotrzymał słowa. W ciągu godziny posłaniec doręczył mi przeklętą tablicę którą z prawdziwą radością spaliłam.
Oto koniec mojej historji z djabłem. Cóż ty na to stary przyjacielu?
Takiem byłoby rozwiązanie „paktu z szatanem“, darzącym wieczną młodością, oraz legendy otaczającej postać Ninon de Lenclos.
Se no è vero è bene trovato![2]
Uspokojona co do zbawienia duszy, spędziła panna de Lenclos ostatnie lata swego żywota bardzo przykładnie. Jako sędziwa, poważna matrona przyjmowała swych ex wielbicieli i kochanków, którzy szacunkiem i miłością darzyli ją do końca życia.
Mimo czepca i okularów, zadziwiająca młodość ex pięknej przebijała się co chwila. Tryskała ona potokiem w jej sprężystych, rzeźkich ruchach, w jej energji, w błyskach niezrównanej, dowcipnej konwersacji.
To też słynny „żółty salonik“[3] — salonik przy ulicy des Tournelles stale był przepełniony, jak za najlepszych czasów, za czasów, gdy Ninon nie wyrzekła się jeszcze miłości.
Otaczały ją turnelskie ptaszki w dalszym ciągu, tak samo jak wtedy, gdy śpiewano o nich.
Je ne suis plus oiseau de champs
Mais de ces oiseaux des Tournelles
Qui sans choix des saisons nouvelles
Se parlent d’amour en tout temps[4]
Et qui plaignent les tourterelles
De ne se baiser qu’au printemps[5]
Bywali u niej Charleval, d’Estrees, Villarceaux, Briole, Fiesque, Duras Navailles, Vassé, Choiseul i długi szereg innych a o matronie Ninon jeszcze śpiewano:
Ach! mes amis, lorsqu’une tonne
A contenu d’excellent vin
Elle garde un parfum divin
Et la lie en est toujours bonne[6]
Interesował się również król i mimo parokrotnej odmowy Ninon bywania na dworze — proponował raz jeszcze przenieść i zamieszkać w Wersalu na stare lata, gdzie otoczonoby ją należytemi wygodami i opieką.
Ninon dziękowała za tyle łaski, lecz wymawiała się, iż chce do śmierci pozostać w swym pałacyku przy ulicy des Tournelles.
Wszystkie te względy jednak nie cieszyły panny de Lenclos. Z koła jej przyjaciół z każdym rokiem, z każdym miesiącem niemal ktoś umierał. Czuła się coraz bardziej osamotniona, czuła, że ze starego pokolenia pozostaje niemal sama jedna, że nie ma co tu robić na świecie.
Ninon żyła miłością i dla miłości jedynie — gdy skreśliła miłość — zabrakło jej celu, zabrakło jej treści życia.
A i zmieniła ex piękna swe zapatrywania wielce.
W jednym ze swych listów pisze do Saint Evremond’a.
„Są dni, kiedy zagłębiając się w siebie znajduję, iż postępowanie moje było występkiem i szaleństwem. Wywody filozoficzne na których się oparłam, by czynić inaczej niż inne kobiety — wydają mi się sofizmatami i paradoksami. Obawiam się, że zmyliłam drogi i jeśli piekło istnieje — tam podążałam ścieżką najkrótszą. Gdy obecnie, na zimno, spoglądam na te miłostki, którym życie poświęciłam doznaję wyrzutów sumienia..
Pustka! Jakaż straszliwa otacza mnie pustka!“
To też nastrój Ninon świetnie scharakteryzował wiersz Saint Evremond’a.
Qu’un vain espoir ne vienne pas s’offrire
Qui puisse ebranler mon courage
Je suis en âge de mourir
Que ferais je — ici davantage?[7]
Poświęciła tedy ex piękna ostatnie lata swego życia dobrym uczynkom i modlitwie.
Specjalnie dopomagała początkującym literatom i artystom. I dziwnym zbiegiem okoliczności jak na początku swego życia dopomogła Molierowi[8] stać się tem, czem został, jak lansowała go w świat i pieniężnie wspierała w czasach najcięższych, równie pod koniec swego życia zetknęła się z drugą a jeszcze nieznaną gwiazdą Francji.
Podczas jednego ze swych spacerów spotkała dziewięcioletniego chłopczyka i poczęła z nim rozmawiać.
Malec zwał się Franciszek Marya Arouet — a dawał tak trafne i dowcipne odpowiedzi, że zainteresował pannę de Lenclos.
Narzekał, że niema za co kupić sobie książek. Zaprosiła go więc do siebie, poczęła go wspierać a gdy umierała zapisała małemu protegowanemu dwa tysiące franków „na książki“.
Był to nikt inny tylko słynny Voltaire, który zachował o Ninon jaknajczulsze wspomnienie i nie nazywał jej inaczej jak „moja piękna ciotunia“.
Zmarła Ninon 17 października 1706 roku w swym pałacyku przy ulicy des Tournelles, w wieku lat dziewiędziesięciu.
Umierała zupełnie przytomnie. Gdy jeden z obecnych, począł ją pocieszać, dodawać otuchy, by nie traciła nadziei, otwarła oczy na chwilę i wypowiedziała czterowiersz:
L’indulgente et sage nature
A formé l’ame de Ninon
De la volupté d’Epicure
Et de la vertu de Caton[9].
Poczem po paru sekundach dorzuciła: „Żegnajcie, przyjaciele, żegnajcie“... To były ostatnie słowa Ninon![10]
Abbé Chatoneuf ułożył dla swej ex ukochanej takie epitaphium:
Wszystko zabija śmierć swym lodowatym tchnieniem:
Ninon, co tyle lat błyszczała w pełni kras
Dziś do wieczności bram odeszła z pośród nas
I „wiecznie piękna“ ta — jedynie jest już cieniem.
Niestety! W żądzach swych nie znała płocha granic
I żywot płynął jej śród uciech i wesela
Miłostki sławiąc wciąż, miłość wszak miała za nic
A stałą mogła być — tylko dla przyjaciela.
Wybryki łącząc swe z powagą istnej Hery
Umiała ona nam wykazać na przykładzie
Jak może złączyć się w niezwykłym zgoła składzie
Minerwy ostry sąd i słodki wdzięk Wenery.
Takim był żywot panny de Lenclos jedynej, niezrównanej... A jeśli jej moralnością zbytnio zachwycać się nie należy, przyznać musimy, iż wiele swych błędów okupiła zaletami umysłu i prawością charakteru. O ile nic zarzucić nie możemy Ninon jako człowiekowi — o tyle wymaga ona naszej pobłażliwości jako kobieta. Na usprawiedliwienie pięknej przytoczę nieco zmodyfikowany wiersz la Fontaine’a, który Ninon sama chętnie cytowała jako swą dewizę:
Le bien, nous le faisons, le mai c’est la nature
On a toujours raison, le destin toujours tort.[11]
- ↑ Jedną z najbardziej tajemniczych a ciekawych postaci XVIII w. jest awanturnik, znany pod nazwą hrabiego Saint Germain, który twierdził o sobie, że żyje od niepamiętnych czasów. O ile szarlatanom popisującym się nadprzyrodzoną długowiecznością łatwo udowadniano gdzie i w którym roku się urodzili o tyle o Saint Germain nie można było zebrać żadnych konkretnych danych. Złośliwi twierdzili że hrabia Saint Germain jest synem portugalskiego żyda, on sam zaś o sobie mawiał, że jest nieśmiertelny. Faktem jest, że współczesny pisarz francuski Rameau konstatuje, iż widział w 1710 roku hr. Saint Germain w Wenecji i że wyglądał on wówczas na lat 50. W roku zaś 1769 czyli w 59 lat później inni świadkowie stwierdzają, że Saint Germain wygląda najwyżej... znowu na lat 50. Można sobie wyobrazić jaką sensację stanowiła osoba „nieśmiertelnego“ i jakim powodzeniem cieszyły się jego „eliksiry młodości“.
Niestety: nie odegrał hr. Saint Germain swej roli nieśmiertelnego do końca, gdyż zmarł on w 1784 r. na dworze jednego z książąt niemieckich.
Osoba hr. Saint Germain wzbudzała zawsze wielkie zainteresowanie a w przytoczonym liście znajdujemy usiłowanie rozwiązania tajemnicy otaczającej go w związku z legendą o „wiecznej urodzie“ panny de Lenclos. - ↑ „Jeśli nie prawdziwe — to dobrze zastosowane“! Kwestjonuję dla tego autentyczność powyższego listu, iż przytacza go jedynie Eugene de Mirecourt w swych III t. „Confessions de Ninon de Lenclos“. Otóż pomienione „Confessions“ zawierają cały szereg mylnych dat historycznych; między innemi data urodzenia Ninon podana jest na 1612 r. — podczas gdy urodziła się ona istotnie w 1616 r. Oprócz tego mylnie podane są daty pobytu w Paryżu królowej Krystyny; niektórych wypadków panowania Ludwika XIV etc. Największe nasuwa refleksje język „Confessions“. Nie zatrąca on bynajmniej francusczyzną z XVII w., ale natomiast jest typowo literackim językiem XIX w. Rodzi się zatem pytanie, czy list wzmiankowany również nie jest sprytnym falsyfikatem. Lecz w takim razie przyznać należy, że rozwiązanie „legendy“ jest nader logiczne i dowcipne.
- ↑ W salonie Ninon dominującym był kolor żółty — przeciwstawienie do niebieskiego, który panował w Hotelu Rambouillte.
- ↑ Brakującą linijkę tekstu piosenki uzupełniono na podstawie książki „La vie de Voltaire“, 1786 r., str. 343.
- ↑ Jam nie jest ptakiem na wolności
Jestem ja z turnelskich ptaków
Co nie znają innych szlaków
Prócz zawrotnych dróg miłości!
A turkaweczkom wciąż współczują:
Na wiosnę wszak tylko całują!
Po francusku słowo „baiser“ — „całować“ posiada jeszcze inne przenośne znaczenie, mianowicie — „uprawiać miłość“. Prawdopodobnie też w piosence tej, w tym sensie, jako dwuznacznik użytem zostało. - ↑ Ach przyjaciele! Skoro beczka jaka
Mieściła w sobie wino wyśmienite
Zapach zostanie a własność jej taka
Że osad i resztki będą znakomite. - ↑ Niech próżna nadzieja nie karmi złudami
Nie słabi odwagi w ten czas
Gdy pora mi umrzeć! Zrozumcie to sami
Co pocznę ja dłużej śród was? - ↑ O stosunku Moliera do Ninon de Lenclos wspominałem parokrotnie. Pod jej wpływem napisał Molier słynne „Precieuses ridicules“, w salonie Ninon w 1664 roku czytał po raz pierwszy swego niezrównanego „Tartuff’a“. Czy Ninon łączył z Molierem stosunek bliższy — trudno powiedzieć, ale fakt faktem, że wspierała go ona wielokrotnie i dopomagała wszelkiemi możliwemi środkami. Śmierć Moliera w 1670 r. sprawiła na niej wielkie wrażenie i przez czas długi nosiła po nim żałobę.
- ↑ Wyrozumiała i mądra natura
Wytworzyła z Ninon skrót
Wad lubieżnych Epicura
I katońskich mądrych cnót. - ↑ Inni pamiętnikarze twierdzą, że ostatnie słowa Ninon były: Gdybym wiedziała, że tak się to skończy, dawno bym się powiesiła!
- ↑ Czynimy zawsze dobrze, zło płynie z natury
Mamy zawsze rację, los wszystkiemu winien.