<<< Dane tekstu >>>
Autor Iwan Gonczarow
Tytuł Obłomow
Podtytuł Romans w dwu tomach
Wydawca Instytut Wydawniczy „Bibljoteka Polska“
Data wyd. 1922
Druk Zakłady graficzne Inst. Wydawn. „Biblj. Polska“ w Bydgoszczy
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Franciszek Rawita-Gawroński
Tytuł orygin. Обломов
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XI.

Cztery miesiące! Jeszcze cztery miesiące przymusu, potajemnego widywania się, podejrzanych spojrzeń i uśmiechów! — myślał Obłomow, idąc po wschodach do Iljinskich. — Mój Boże! Kiedy to się skończy? A Olga będzie nalegać — dziś, jutro. Ona tak naciska zawsze, taka nieustępliwa! Trudno ją przekonać...
Obłomow doszedł prawie do pokoju Olgi, nie spotkawszy nikogo. Olga siedziała w swoim maleńkim bawialnym pokoju i zagłębiona była w czytanie jakiejś książki.
Stanął nagle przed nią, tak, że drgnęła. Potem z łagodnym uśmiechem na twarzy wyciągnęła ku niemu rękę. Oczy błądziły, jak gdyby jeszcze były zajęte czytaniem.
— Sama jesteś?
— Tak. Ciotka wyjechała do Carskiego Sioła. Chciała mnie wziąść ze sobą. Będziemy na obiedzie prawie sami. Przyjdzie tylko Marja Siemionówna. Inaczej nie mogłabym cię przyjąć. Dzisiaj nie można jej powiedzieć. Jak to przykro. Ale jutro — dodała, uśmiechając się. — A cóż, gdybym ja dzisiaj wyjechała do Carskiego Sioła? — spytała żartobliwie.
Obłomow milczał.
— Jesteś zmartwiony? — spytała.
— Otrzymałem list ze wsi — odpowiedział bezdźwięcznym głosem.
— Gdzie list? Masz go przy sobie?
Dał jej list.
— Nic nie mogę wyczytać — zauważyła, spojrzawszy na pismo.
Ilja Iljicz wziął list z jej rąk i przeczytał głośno. Zamyśliła się.
— Cóż teraz? — spytała, pomilczawszy chwilkę.
— Dzisiaj radziłem się z bratem gospodyni — odpowiedział. — Poleca mi pełnomocnika, Isaję Fomicza Zatiortyja. Polecę mu wszystko uregulować.
— Obcemu, nieznajomemu człowiekowi! — ze zdziwieniem powiedziała Olga. — Odbierać „obroki“, regulować sprawy włościańskie, sprzedawać zboże...
— Powiada, że to jest najuczciwszy człowiek, od dwunastu lat z nim razem w urzędzie służy... Tylko zacina się trochę w mowie...
— A cóż to za człowiek, brat twojej gospodyni? Czy go znasz?
— Nie. Zdaje się jednak, że to pewny, poważny człowiek czynu. Mieszkam w jego domu. Wstydziłby się oszukiwać mnie!
Olga milczała i siedziała, spuściwszy oczy.
— Inaczej musiałbym jechać sam — zaczął Obłomow. — Przyznam się, nie życzyłbym sobie tego. Odzwyczaiłem się podróżować naszemi drogami; szczególnie w zimie nigdy nawet nie jeździłem.
Olga wciąż siedziała milcząco ze wzrokiem spuszczonym, poruszając lekko końcem swego bucika.
— Gdybym nawet pojechał — ciągnął dalej Obłomow — to z tego stanowczo nie byłoby pożytku i nic zrobić nie zdołam: chłopi mnie oszukają, starosta powie, co zechce, a ja będę musiał mu wierzyć; pieniędzy da tyle, ile zechce. Ach, Andrzeja brak — on wszystko by potrafił! — dodał ze smutkiem.
Olga uśmiechnęła się. Zaśmiały się tylko usta, bo serce przepełnione było goryczą. Poczęła patrzeć przez okno i przymrużywszy jedno oko śledziła przejeżdżające powozy.
Obłomow mówił dalej.
— Pełnomocnik ten zarządzał już wielkim majątkiem, ale stracił miejsce dlatego właśnie, że zacinał się trochę. Ja wręczę mu pełnomocnictwo, oddam plany, on zarządzi kupno materjałów potrzebnych do budowy, odbierze „obroki“, sprzeda ziarno, przywiezie pieniądze, a wtedy... Jak ja rad jestem, moja miła Olgo — mówił, całując jej rękę — że nie potrzebuję opuszczać ciebie. Jabym nie przeżył rozłąki — sam jeden na wsi, bez ciebie... to okropne! Ale teraz musimy być bardzo ostrożni!
Spojrzała na niego szeroko otwartemi oczyma i milczała.
— Tak — począł znowu mówić powoli, zacinając się prawie — widywać się rzadko. Wczoraj znowu u nas zaczęło się gadanie, nawet już po stronie gospodyni... a ja nie życzę sobie tego... Jak się tylko moje sprawy uregulują, pełnomocnik zarządzi budowę domu, przywiezie pieniądze... wszystko to się skończy do roku... wtenczas już nie będziemy się rozłączać, powiemy ciotce i... i...
Spojrzał na Olgę — ona wpadła w omdlenie. Głowę miała schyloną na stronę, usta zsiniałe. Obłomow nie zauważył, będąc u szczytu swoich marzeń, że przy słowach: „jak się tylko moje sprawy uregulują, pełnomocnik zarządzi budowę domu...“, Olga pobladła i nie słyszała już dokończenia.
— Olga! Mój Boże! Ona zemdlała! — krzyknął i zadzwonił.
— Panience źle się zrobiło! — rzekł do wchodzącej Katji. — Wody! Spirytusu! Prędzej!...
— Mój Boże! Cały ranek taka była wesoła! — szeptała Katja. — Co to się stało?
Przyniosła od ciotki spirytus i ze szklanką wody kręciła się przy niej.
Olga wróciła do przytomności, wstała przy pomocy Katji i Obłomowa z fotelu i chwiejąc się odeszła do swego sypialnego pokoju.
— To minie... — powiedziała ledwie dosłyszalnym głosem. — Nerwy... Źle spałam tej nocy. Katja, zamknij drzwi.
Zwróciła się do Obłomowa.
— Proszę trochę poczekać... wzmocnię się i wrócę.
Obłomow pozostał sam. Przykładał do drzwi ucho, zaglądał przez dziurkę od klucza — lecz nie słyszał i nie widział.
Po półgodzinnem czekaniu, poszedł korytarzem do garderoby i spytał Katji:
— Jak się ma panienka?
— Nieźle. Położyła się, a mnie kazała wyjść. Gdy weszłam, panienka siedziała w fotelu.
Obłomow znowu wszedł do bawialnego pokoju, znowu zaglądał — nic, cisza.
Zastukał we drzwi leciuchno — nie było odpowiedzi.
Siadł i zamyślił się. Wiele przemyślał przez te półtorej godziny, wiele zmian nastąpiło w jego poglądach, wiele powstało nowych postanowień. Zdecydował się nareszcie sam pojechać na wieś razem z pełnomocnikiem, ale wpierw otrzyma zezwolenie ciotki na pobranie się z Olgą, zaręczy się, poprosi Iwana Gerasimowicza, żeby wyszukał mieszkanie, a nawet pożyczy pieniędzy — niewiele, tyle tylko, aby wystarczyło na sprawienie wesela.
Dług można będzie spłacić po sprzedaży zboża. Ale sam Obłomow mocno posmutniał. Ach, Boże mój! Jak wiele zmienić się może w ciągu jednej minuty! Na wsi poradzę się z pełnomocnikiem, jak ściągnąć „obroki“. Wkońcu Sztolc się odezwie. On może dać pieniądze, potem przyjedzie i urządzi Obłomówkę wzorowo, przeprowadzi wszędzie drogi, zbuduje mosty, wystawi szkołę... A potem on z Olgą... Boże mój! To przecież szczęście! Dlaczego mu dotychczas to wszystko nie przyszło do głowy!
Nagle uczuł, że mu jest lekko i wesoło. Począł przechadzać się z kąta w kąt, nawet zlekka trzaskał w palce i ledwie nie krzyknął z radości. Zbliżył się do drzwi Olgi i półgłosem odezwał się:
— Olga! Olga! Coś pani powiem — szeptał przyłożywszy usta do drzwi. — Coś nieoczekiwanego...
Zdecydował się nawet nie odjeżdżać dziś, doczekać się powrotu ciotki.
— Dziś jeszcze oświadczę się i odjadę jako narzeczony.
Drzwi cicho się otworzyły i stanęła Olga. Obłomow spojrzał na nią i nagle upadł na duchu. Radość jego jak w wodę wpadła. Zdawało się, że Olga postarzała się nagle. Była bladą, ale oczy błyszczały. W zaciśniętych ustach, w każdym rysie twarzy widać było wewnętrzne natężenie myśli, okutej jak lodem zewnętrznym spokojem i nieruchomością.
W jej spojrzeniu wyczytał decyzję — jaką? Jeszcze nie wiedział, tylko serce jego biło mocno, jak nigdy. Takich chwil nie przeżywał jeszcze w życiu swojem.
— Słuchaj Olgo, nie patrz na mnie tak — ja się boję — rzekł. — Obmyśliłem wszystko inaczej urządzić... — mówił powoli, zniżając głos i zatrzymując się, usiłując też odgadnąć nowy dla niego wyraz jej oczu i wymowę brwi. — Zdecydowałem się sam wyjechać na wieś razem z pełnomocnikiem, ażeby tam... — kończył ledwie dosłyszalnym głosem.
Olga milczała, wpatrując się w niego pilnie, niby w widziadło.
Obłomow domyślał się, jaki wyrok go czeka. Ujął kapelusz i przewlekał zapytanie, lękając się, usłyszeć fatalnego wyroku, może nawet bez apelacji. Nareszcie zapanował nad sobą.
— Czy dobrze zrozumiałem? — spytał zmienionym głosem.
Olga powoli z uczuciem dobroci, na znak zgody, głową skinęła. Obłomow, chociaż już przedtem zamiar jej odgadł, stał przed nią nieruchomy.
Wydawała się nieco wzruszoną, ale była spokojną i nieruchomą, jak posąg z kamienia. Był to ten niezwykły spokój, kiedy w skupieniu powzięty zamiar lub głęboko poruszone uczucie dają człowiekowi tyle siły, że może na krótką chwilę zapanować nad sobą. Podobną była do ranionego, który zacisnął ranę, ażeby wypowiedzieć ostatnie słowa — i umrzeć.
— Czy ty nie znienawidzisz mnie? — zapytał.
— Za co? — odezwała się słabym głosem.
— Za wszystko, co zrobiłem z tobą...
— Cóż ty zrobiłeś?
— Kochałem ciebie i miłością moją obraziłem cię.
Olga uśmiechnęła się boleśnie.
— Za to — mówił Obłomow z pochyloną głową — żeś pomyliła się... Może mi przebaczysz, gdy przypomnisz sobie, jak uprzedzałem cię, że wstyd ci będzie, gdy potrzeba będzie przyznać się do omyłki...
— Ja nie przyznaję się... tylko serce mnie tak boli, tak boli... — powiedziała i zatrzymała się, ażeby zaczerpnąć oddechu.
— Ze mną gorzej, ja godzien tego — odpowiedział Obłomow — ale dlaczego ty się męczysz?
— Jest to kara za moją pychę. Ukaraną zostałam. Ufałam zbytnio w siły własne. W tem była moja omyłka, ale nie w tem, czego ty się lękałeś. Marzyłam ja nie o pięknej twarzy i pierwszej młodości, marzyłam, że ożywię ciebie, że będziesz mógł żyć jeszcze dla mnie, a ty już dawno — umarłeś. Nie przewidziałam tej omyłki, tylkom ciągle czekała, byłam pełną nadziei i... doczekałam się — dopowiedziała westchnąwszy mocno.
Olga zamilkła i usiadła.
— Nie mogę stać — nogi drżą pode mną. Kamień ożywiłby się od tego, com ja robiła — mówiła dalej omdlałym głosem. — Teraz nie zrobię nic, ani kroku nie postąpię, nie pójdę do Letniego Ogrodu, wszystko niepotrzebne — ty już umarłeś! Czy słusznie mówię? — dodała, pomilczawszy. — Nie będziesz mógł obwinić mnie o to, że ja z powodu pychy lub kaprysu rozstałam się z tobą.
Obłomow przecząco głową skinął.
— Czy przekonałeś się, że nic nam nie zostało, żadnej nadziei?
— Tak — odpowiedział. — Prawda. Lecz może — dodał niepewnym głosem — za rok...
Nie miał odwagi zadać ostatniego ciosu własnemu szczęściu.
— Czyż myślisz w samej rzeczy, że za rok możesz uporządkować swoje sprawy majątkowe i życie? — pytała. — Pomyśl!
Obłomow westchnął i zamyślił się. Walczył z sobą. Olga odgadła tę walkę z jego twarzy.
— Słuchaj! — poczęła mówić — ja teraz długo wpatrywałam się w portret mojej matki i z jej oczu zaczerpnęłam rady i siły. Jeśli ty teraz jak człowiek uczciwy... Pamiętaj Ilja, my nie dzieci i nie bawimy się — rzecz dotyczy całego życia! Zapytaj własnego sumienia i powiedz, ja ci uwierzę, ja znam ciebie: czy ci wystarczy siły na całe życie? Czy będziesz dla mnie tem, czego mi potrzeba? Znasz mnie, rozumiesz przeto, co chcę powiedzieć. Jeśli ty po namyśle i śmiało powiesz tak: ja cofam moje postanowienie. Oto moja ręka, pójdziemy razem, gdzie chcesz, za granicę, na wieś, nawet na Wyborgską stronę!
Obłomow milczał.
— Gdybyś wiedziała, jak ja kocham ciebie...
— Ja czekam nie zapewnień miłości, lecz krótkiej odpowiedzi — przerwała prawie sucho.
— Nie męcz mnie, Olga! — rzekł prawie w rozpaczy.
— Cóż, Ilja, mam słuszność, czy nie?
— Tak, — jasno i stanowczo odpowiedział Obłomow. — Masz słuszność!
— Zatem, musimy się rozstać — rzekła stanowczo — zanim wróci ciotka i zobaczy, jak jestem zdenerwowana.
Obłomow nie odchodził.
— Gdybyś się nawet ożenił — cóż potem?
Milczał.
— Zasypiałbyś coraz głębiej, zapadał coraz niżej. Czy nie tak? A ja? Widzisz, jaką jestem. Ja nie zestarzeję się, nie zmęczę się życiem nigdy. Z tobą musielibyśmy żyć z dnia na dzień — czekać Bożego Narodzenia, potem zapust, jeździć z wizytami, tańczyć i nie myśleć o niczem. Kładąc się spać, dziękowali byśmy Bogu, że dzień minął, a rano budzilibyśmy się z pragnieniem, aby dzień dzisiejszy był podobny do wczorajszego... oto nasza przyszłość — czy tak? Czy to życie? Ja zwiędnę, umrę... zaco, Ilja? Czy będziesz szczęśliwy?...
Obłomow zmęczonem spojrzeniem powiódł po suficie, chciał się ruszyć, uciekać — nogi go nie słuchały. Chciał coś powiedzieć — ślina zasychała mu w ustach, język nie poruszał się, głos nie wydobywał się z piersi. Wyciągnął do niej rękę.
— A zatem... — rozpoczął zdławionym głosem, ale nie dokończył. Wzrokiem tylko dopowiedział: przebacz!
I Olga chciała coś powiedzieć, ale nie mogła. Wyciągnęła tylko rękę, ale ręka nie dotknąwszy się jego ręki, opadła. Chciała wymówić: bądź zdrów! — ale głos urwał się i zadźwięczał fałszywą nutą. Twarz wykrzywiła się drganiem, położyła rękę na jego głowie i ramieniu i wybuchnęła spazmatycznym płaczem. Zdało się jej, że wszelką broń z rąk jej wyrwano. Opuścił ją rozum. Pozostała tylko dusza kobieca, bezbronna wobec bezbrzeżnego smutku.
— Bądź zdrów! Bądź zdrów! — zdołała tylko wymówić śród łkania.
Obłomow milczał i z przerażeniem patrzył na łzy, nie mając odwagi ich powstrzymywać. Nie odczuwał żalu ani do niej ani do siebie. Sam był tylko godzien litości. Olga osunęła się na fotel i, przytuliwszy chustkę do oczu, oparła się o stół i płakała gorzko. Łzy płynęły, nie jak niegdyś w parku, nagle, gorącym strumieniem, skutkiem nagłego, nieoczekiwanego bólu, lecz płynęły beznadziejnie, jak zimny potok, jak deszcz jesienny, bezlitośnie spadający na pola.
— Olgo! — odezwał się Obłomow — dlaczego szarpiesz własną duszę? Ty kochasz mnie, ty nie przeżyjesz rozłąki. Weź mnie, jakim jestem, kochaj to, co znajdziesz we mnie dobrego...
Olga przecząco kiwała głową, nie podnosząc jej.
— Nie, nie!... — wymówiła z wysiłkiem. — O mnie i o mój smutek nie lękaj się. Ja go wypłaczę, a potem płakać przestanę. Teraz nie przeszkadzaj płakać... odejdź... Ach, nie! Nie odchodź! Pan Bóg karze mnie! Czuję taki ból, taki ból... tu... koło serca...
Rozpoczęło się znowu szlochanie.
— A jeśli ból nie minie, gdy zdrowie twoje zachwieje się... — mówił. — Takie łzy — to trucizna. Olgo! Aniele mój! Nie płacz, zapomnij wszystko...
— Nie, pozwól mi wypłakać się. Ja płaczę nie o przyszłość, ale przeszłości nieraz szkoda — wymówiła z trudem. — Przeszłość zbladła, minęła. Nie ja płaczę, wspomnienia moje łkają! Lato... park... pamiętasz? Mnie żal naszej alei, żal bzów... Wszystko to przyrosło do serca, boli, gdy się odrywa...
Olga w rozpaczy kiwała głową i łkała, powtarzając:
— O, jak boli, boli...
— Jeśli umrzesz... — z przerażeniem krzyknął Obłomow. — Pomyśl Olgo...
— Nie — przerwała mu, podniósłszy głowę i mówiąc przez łzy. — Teraz dopiero dowiedziałam się, że kochałam w tobie to co chciałam, aby w tobie było, co wskazywał Sztolc, cośmy wymarzyli z nim razem. Ja kochałam przyszłego Obłomowa! Ty jesteś łagodnym, uczciwym człowiekiem, Ilja, pełen czułości, jak gołąb. Chowasz głowę pod skrzydło i nic nie chcesz widzieć więcej; gotów jesteś całe życie gruchać jak gołąb pod strzechą... ja inną jestem: tego dla mnie za mało. Jeszcze mi czegoś trzeba, czego? Nie wiem! Czy możesz powiedzieć, co to jest, czego mnie braknie, dać mi to wszystko, ażebym ja... A uczucie? Gdzie go niema...
Obłomowi zachwiały się nogi. Usiadł w fotelu i chustką otarł ręce i czoło.
Słowa były ostre. Głęboko dotknęły Obłomowa. Doznał wrażenia wewnętrznego oparzenia, gdy zewnątrz wiało na niego chłodem. W odpowiedzi uśmiechnął się boleśnie, bólem wstydu jak żebrak, któremu ktoś wymawiał jego nędzę. Siedział z tym uśmiechem bezsilności, osłabiony wzruszeniem i obrazą. Przygasły wzrok jego zdawał się jasno mówić: „tak, nędzarzem jestem, godnym litości... bijcie mnie... bijcie...“
Olga spostrzegła nagle ile trucizny było w jej słowach. Rzuciła się do niego.
— Przebacz mi mój drogi — przemówiła miękko, jakby przez łzy. — Ja nie wiem co mówię... szalona jestem... Zapomnij wszystko... niech będzie tak, jak było między nami...
— Nie! — zaprzeczył Obłomow wstając i stanowczym ruchem ręki, wstrzymując jej poruszenie. — Tak nie pozostanie! Nie trwóż się tem, żeś powiedziała prawdę — zasługuję na to — dokończył gorzko.
— Ja jestem marzycielką, fantastyczką! — mówiła. — Nieszczęsny charakter. Dlaczego inne... dlaczego Soniczka tak szczęśliwa...
Płakać poczęła.
— Odejdź! — rzekła stanowczym głosem, szarpiąc chusteczkę. — Ja nie wytrzymam... przeszłość jest jeszcze dla mnie drogą.
Olga znowu zakryła twarz chustką i starała się stłumić łkanie.
— Dlaczego wszystko przepadło? — podnosząc głowę, spytała nagle. — Kto przeklął ciebie Ilja? Cożeś ty złego zrobił? Ty jesteś dobry, rozumny, czuły, szlachetny i... i... giniesz. Co ciebie gubi? Jak się to zło nazywa?
— Ma swoję imię... — rzekł cicho.
Olga pytającem spojrzeniem, pełnem łez, spojrzała na niego.
— Obłomowszczyzna! — wyszeptał.
Potem ujął jej rękę, chciał pocałować i nie mógł, tylko mocno przycisnął do ust i gorące łzy kroplami spadały jej na palce.
Nie podnosząc głowy, nie pokazując jej twarzy, Obłomow odwrócił się i wyszedł.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Iwan Gonczarow i tłumacza: Franciszek Rawita-Gawroński.