Od kolébki do mogiły/Tom I/XII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Od kolébki do mogiły
Podtytuł Z Życia Zapomnianego Człowieka
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1885
Druk Bracia Jeżyńscy
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


— Zdaje mi się, panie hrabio — odparł Bojarski — że w tym względzie wcale się nie różnim przekonaniami. Demagogiem nie byłem, nie jestem i nie będę, dlatego naprzód, iż w ostatecznościach i skrajnych pojęciach nie szukam prawdy; powtóre dlatego, że wszelka społeczność jest ciałem, składającém się z wielu organów, i najlepszym sposobem sprowadzenia jéj do stanu polipa, jest zredukowanie organizmu do jednego tylko organu, do pierwotnéj formy. Cokolwiek rozwinięte i udoskonalone życie społeczne z konieczności wymaga podziału pracy, a zatém i podziału na klasy. Idzie o to tylko, aby one z sobą zostawały w żywotnym i organicznym związku. Bez pewnéj arystokracyi, bez możnych, bez reprezentantów idei narodowéj, równie jak bez ludu, jak bez klasy średniéj, żadna ukształcona społeczność obejść się nie może. Odjąć jéj jednę z tych klas, jest to odebrać siłę i narzędzie do pracy wspólnéj. Nie wiem czy się dosyć jasno wyraziłem — dodał Bernard — aleśmy nieraz tę kwestyą poruszali i pan hrabia wié, jak ja ją pojmuję. Do tych zasadniczych prawd dodać trzeba, iż każdy naród nieinaczéj jak na podstawach przeszłości swéj i wyrobionego wiekami organizmu życie przedłużać i rozwijać może. I my więc obowiązani jesteśmy iść za wskazówkami, jakie nam pozostawia przeszłość. Jeżelim na małego Gwalbertka wpływał — dokończył Bojarski — to tylko chyba w tém, aby swego położenia, swych obowiązków nie uważał za rzecz odrębną, za oddzielnie dla samych siebie istniejące, ale jako część składową całości. Teoryj tych chłopcu wcale nie wykładałem, bo byłyby zawczesne i nie w miejscu; starałem się tylko wpoić w niego przekonanie, iż powinien był czuć się członkiem, cząstką czynną narodu, a nie jakąś odrębną istotą, dla saméj siebie stworzoną.
— O wszystkiém tém — rzekła hrabina — mówiliśmy nieraz i my nie różnimy się od pana w pojmowaniu obowiązków arystokracyi, bo idzie tu tylko o to, jak mi się zdaje, aby obok jéj praw, położyć obowiązki dla równowagi. Lecz... cóżeś pan przewinił ostatecznie, o co poszło?
— Zdaje mi się, że powodu nie dałem żadnego do wymówek — rzekł Bernard. — Wogóle hrabina postrzegła, że chłopak stał się przystępniejszym i mniéj bacznym na to, co zwie godnością jego... Hrabina Anna nie okréśliła mi wyraźniéj, co miała do zarzucenia; ja zaś, nie mogąc się zmienić, gdybym chciał nawet, musiałem się dobrowolnie usunąć.
— Bardzo źle się stało — szepnęła hrabina Marya — postąpiłeś pan zapośpiesznie... Widziałam się z Anną i czuję, że ona sama z tego zerwania jest nierada, że porozumienie się jakieś było możliwem.
— Być może — wtrącił Bernard — aleby to było tylko odwłoką tego, co nieuchronne. Gwalbertekby się przy mnie demokratyzował, jak utrzymuje hr. Anna; jabym zapobiedz temu nie umiał, więc rozstać się prędzéj późniéj musieliśmy.
— Ja nad tém boleję témbardziéj — odezwał się hr. Zygmunt — że nie widzę kim i jak pana mogą zastąpić, a żal mi Gwalbertka. Są to właśnie lata te, dla których wpływ nauczycieli i otaczających osób największéj są wagi. To, co się wyciśnie na miękkim mózgu chłopaka teraz, pozostanie na wieki.
— Ja się serdecznie przywiązałem do mojego ucznia — dorzucił Bojarski — on potrosze do mnie. Boli i mnie, że go porzucę.
— Nie możnaby próbować? — łagodnie wtrąciła hrabina Marya.
— Nie, pani łaskawa — przerwał Bernard — nie, ja to uważam za nieodwołalnie rozstrzygnięte.
Oboje hr. Zygmuntostwo zasmucili się. Szło im o Gwalberta głównie, ale i los Bojarskiego niemniéj ich obchodził.
— Cóż pan myślisz począć z sobą? — spytała hrabina Marya.
— Spróbowałem nauczycielstwa domowego — odparł Bernard — lecz widzę że i odpowiedzialność jest bardzo wielka i zadanie dla człowieka sumiennego trudne. Piérwszym warunkiem byłoby z rodzicami się tak porozumiéć, aby najmniejszéj różnicy w planie wychowania nie było. Jest to jednak prawie niepodobieństwem. Zrzekam się więc wychowania, a będę tylko nauczał — dokończył Bojarski. — Szukam lekcyj, będę je dawał po pensyach, ograniczę się wykładem kilku przedmiotów. Ja i matka nie potrzebujemy wiele, a to nam życie lżejszém uczyni. Będę miał więcéj swobody do pracy nad sobą, do zajęć literackich.
Przez cały niemal wieczór pozostał Bojarski u hrabiostwa. Rozstali się z nim, obiecując mu starać się dla niego o zajęcie, a żądając, aby o nich nie zapominał. Zjednali go tém sobie więcéj jeszcze.
Bojarski, nie dając Gwalbertowi poznać tego po sobie, iż wkrótce rozstać się mieli, mimowoli czulszym był dla niego jeszcze. W stosunkach domowych nic się nie zmieniło, ale czynny i nie zasypiający gruszek w popiele Muliniec już ze wszech stron zabiegał, aby się wcisnąć do domu hr. Anny i być jéj poleconym.
Znalazł z łatwością kogoś, co się podjął tego i potajemnie wprowadzono go, dla piérwszego poznajomienia się z matką.
Trochę zawiedziona na Bojarskim, postanowiła sobie zgóry być nadzwyczaj ostrożną i nie spieszyć się z ostateczném rozstrzygnięciem.
Pan Cezar, zbadawszy przez Bojarskiego plac boju, wystąpił zbrojny i dobrze przygotowany, postanawiając zwyciężyć. Mówiliśmy już, że ustępstwa nic go nie kosztowały, że w towarzystwie znaléźć się umiał i do usposobień ludzi zastosować.
Hrabina przyjęła go zimno, sztywnie, od piérwszego słowa zapowiadając, że jest nadzwyczaj wymagającą, ale tam, gdzie szło o całą przyszłość dziécięcia, sumienie jéj to nakazuje.
Muliniec ze swéj strony świetnie rozwinął tę teoryą, że nauczyciel powinien być narzędziem tylko w ręku rodziców, naturalnych opiekunów dziécięcia i najlepiéj mogących niém pokierować. Zdanie to nadzwyczaj się podobało hrabinie, a rozwiązywało odrazu niemal wszelkie trudności.
Wyrzekając się samoistności, Muliniec już napoły zwyciężył. Szło o to teraz tylko, czy miał zdolności umysłowe i naukowe wykształcenie dostateczne.
Z tym talentem popisowym, jaki odznaczał Cezara, łatwo mu było zaraz w piérwszéj rozmowie olśnić hrabinę. Znalazła go nieskończenie wyższym nad Bernarda, sympatyczniejszym.
Zręczny i przebiegły, odgadywał jéj myśli, uprzedzał je, potakiwał.
Po półtoragodzinnéj rozmowie, hr. Anna uszczęśliwiona, byłaby może odrazu zgodziła się z nim, gdyby niezmierna giętkość Mulińca, nadzwyczajna jedność zdań nie obudziły w niéj jakiéjś obawy. Po Bojarskim, który się nie dawał przełamać, ten dowcipny, zręczny, śmiały człowiek, tak nadzwyczaj powolny, był dla niéj zjawiskiem prawie niepojętém.
Rozstając się z nim, hr. Anna zaprosiła go na drugie posłuchanie, obiecując sobie zbadać go lepiéj jeszcze.
Muliniec wyszedł z najlepszą nadzieją.
Wciągu piérwszéj konferencyi, hrabina Anna spytała Cezara, czy zna swojego poprzednika.
— Jesteśmy towarzyszami z uniwersytetu i bardzo dobrymi przyjaciółmi — odparł Muliniec. — Bojarski jest jednym z najwięcéj obiecujących między młodzieżą, ma przymioty wielkie i rzadkie; ale trochę marzyciel, niedosyć się rachuje z rzeczywistością. To jedno mu zarzucić można.
Hrabina uśmiéchnęła się milcząco.
Wprost prawie od niéj, Cezar postarał się widzieć z Bernardem i wyspowiadał mu się z całego przebiegu rozmowy.
— Zapyta cię może o mnie — dodał. — Co powiész?
— Żem twoim przyjacielem i że cię cenię wysoko — rzekł Bernard. — A jeśli chcesz, dodam i to, że się po tobie większéj powolności spodziéwać może.
Obawiając się zawodu, hr. Anna, któréj Muliniec podobał się bardzo, poruszyła wszystkie sprężyny, aby o nim, jego przeszłości, charakterze, zdolnościach zasięgnąć wiadomości. Wszystko się składało tak, iż nic p. Cezarowi zarzucić nie było można.
Naostatku, jednego poobiedzia, wyprowadziła hr. Anna Bojarskiego do gabinetu.
— Znasz pan Cezara Mulińca? — zapytała go, bacznie mu patrząc w oczy.
— Bardzo dobrze, jesteśmy przyjaciółmi.
— Cóżbyś powiedział, gdyby on pana zastąpił?
— Cieszyłbym się z wyboru — rzekł Bojarski. — Zdolności ma wielkie.
— A strona moralna?
— Nic jéj zarzucić nie można... Obyczaje najlepsze, pracowitość ogromna, a to już samo jest rękojmią pewną.
Zadumana, przeszła się hrabina razy parę po pokoju.
— Według wszelkiego podobieństwa — rzekła — chociaż waham się jeszcze, będę zmuszoną wziąć p. Mulińca. Proszę pana, abyś Gwalbertkowi przedstawił tę zmianę, jako spowodowaną własną pańską wolą. Ja panu nie miałam nic do zarzucenia, tak jak nic... bylibyśmy się porozumieli, gdybyś nie był tak nieznośnie drażliwym i trochę upartym.
Podała mu rękę.
— Rozstaniemy się przynajmniéj — dodała grzecznie — z wzajemnym szacunkiem dla siebie. Powoli przygotuj pan Gwalbertka.
Bojarski wziął się do tego zręcznie, łagodnie, powolnie, ale chłopak niezmiernie uczuł groźbę rozstania i pobiegł do matki jak oszalały.
Hrabina złożyła winę na Bojarskiego, przedstawiając synowi, iż zbytnich ofiar od ludzi nie godzi się wymagać.
Dla odwrócenia smutnych myśli dziécięcia, hrabina współcześnie zaprosiła Mulińca, którego Gwalbert przyjął bardzo chłodno i z pewném niedowierzaniem.
Nie zraziło to Cezara, umiejącego w każdym razie stosować się do ludzi i położenia. Był pewnym siebie, że młode i wrażliwe paniątko, choćby z początku wstręt do niego miało, pozyskać sobie potrafi. Nie lękał się trzech razem zdobyczy, których musiał dokonać, jednając sobie zaufanie matki, życzliwość Francuza i przywiązanie Gwalberta...
Bernard usuwał się ze smutkiem w sercu, bo miał słabość ludzi wielu, że się do tych, z którymi żył, przywiązywał.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.