Okruchy (Słoński)/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Edward Słoński
Tytuł Okruchy
Pochodzenie Wiśniowy sad
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Nowina”
Data wyd. 1918
Druk Piotr Laskauer
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

OKRUCHY



PRZYJDĘ...

Przyjdę, zanim w półzmierzchu świtania
zadrżą liście i kury zapieją,
przyjdę starą bukową aleją,
gdzie noc dłuższa, niż w polu, się słania.

Przez ten wielki sad pełny śpiewania
i szelestu skrzydeł i rozkwitu
przyjdę, zanim od słońca omdleją

róże w blaskach błękitnego świtu,
przyjdę twego spragniony kochania,
u stóp twoich umierać z zachwytu.





OCZY

Wypieściłem cię w noce bezsenne
snem, co duszę moją niósł w błękity,
wonnych kwiatów miody i rozkwity
na swe wizye rzucałem promienne.

I patrzały twe oczy bezdenne,
jak dwa ognie w zielonej pomroce,
jak dwa w duszy zamarłe zachwyty.

A ja piłem z nich w te długie noce
krwi i szału nektary płomienne,
jak wystałych win szampańskie moce.





CZAR

Przepaliły smutne serce moje
twoich spojrzeń wszystkie słodkie jady,
twe gryzące uśmiechy i zdrady
i niedobre wszystkie słowa twoje.

Rozbudzone w duszy niepokoje
zapłonęły ogromnym pożarem
i powiały strasznym tchem zagłady

nad tem życiem bezbarwnem i szarem,
więc bezradny i bezsilny stoję,
opętany twoich oczu czarem.





SEN

Na lilijną białość twego ciała
położyłem krwawy sen mej duszy
i patrzałem, jak się wola kruszy,
jak myśl rwie się od krwi oszalała.

A miesięczna noc nad nami stała
pod przeczuciem błękitnego świtu,
pełna tonów fujarki pastuszej,

pełna woni i snów, i błękitu,
a ty drżałaś, jak ta lilia biała,
jak ta lilia w godzinie rozkwitu.





OSTATNI LIST

Już ostatni list do ciebie piszę,
więc mi wybacz, że twój spokój mącę,
że te słowa gorzkie i palące
wielką burzą rzucam na twe cisze.

Piłem wszystkie trujące haszysze,
wszystkie czucia swe grzebałem w sobie,
wszystkie ognie gasiłem tlejące,

byle tylko zapomnieć o tobie —
lecz trącone twą ręką klawisze
dotąd jeszcze huczą w moim grobie.





UMARŁE SNY

Ty nie wskrzeszaj tych umarłych snów,
które dotąd czarowały nas!
To, co okrył niepamięcią czas,
nie ożyje w naszych sercach znów.

Białe wonie jaśminów i bzów,
gdzieś za oknem ciche szumy fal,
gdzieś za sadem las... szumiący las...

Cisza... senność... księżycowa dal...
Tak! to było... ale od tych słów,
od umarłych tych snów wieje żal.





W PUSTELNI

Poco przyszłaś? Grom wczorajszej burzy
dotąd huczy w samotnej pustelni...
Twoje serce mój ból opiekielni,
twoją duszę mój smutek zachmurzy.

Owinąłem w liście zwiędłej róży
swoje serce, niby w czarne kiry,
a ty przyszłaś, jak gości weselni,

i swych oczu głębokie szafiry
kładziesz dziwem, który szczęście wróży
na szalonych snów zawrotne wiry.





STRACONY RAJ

Żórawiane śnią mi się wyraje,
jakieś głosy, ni to ciche granie,
ni to dziecka płacz, ni kurów pianie
przed godziną, gdy dzień ze snu wstaje.

Pod jesienną rdzą umarłe maje,
miodne lipce pod jesiennym szronem,
to znów chwila, kiedy wicher wstanie

i powieje nad pustym zagonem, —
i twych oczu dwa stracone raje,
dwie łzy ślubnym zakryte welonem.





PO CO?

Tak mnie palą twoich słów płomienie,
twoich oczu niegasnące żary...
Po co niecisz w mem sercu pożary,
po co budzisz przeklęte marzenie?

Na mą głowę coraz grubsze cienie
kładą kirem lata coraz krótsze,
czas serdeczne pochłania ofiary,

świętopietrza przyjmuje najsutsze,
a gryzące pokutą sumienie
przypomina o piekielnem jutrze.





PRZYJDŹ!

Przyjdź — a sady się dla nas rozwonią
i rozszumią się rzeki srebrzyście,
zagadają wszystkie drżące liście,
wszystkich kwiatów kielichy zadzwonią.

Słońce stanie nad białą jabłonią
i zatoczy swoje koło duże,
i za borem skona uroczyście.

Cień położy się na białym murze,
w starym sadzie róże się zapłonią —
i my płonić się będziem, jak róże.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Edward Słoński (syn).