Opowieść Artura Gordona Pyma/Rozdział V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Opowieść Artura Gordona Pyma |
Wydawca | Wyd. Polskie R. Wegnera |
Data wyd. | 1931 |
Druk | Concordia Sp. Akc. |
Miejsce wyd. | Poznań |
Tłumacz | Stanisław Sierosławski |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W parę chwil później, gdy kucharz wyszedł z przedniego kasztelu, August pogrążył się znowu w najstraszniejszej rozpaczy. Nie miał nadziei, by kiedykolwiek wyszedł żywcem ze swego więzienia.
Potem znowu pomyślał o mnie i postanowił stanowczo, że pierwszemu lepszemu marynarzowi, który wejdzie do kasztelu, opowie o mojej obecności na statku i wskaże moją kryjówkę. Sądził, że bądź co bądź będzie lepiej, jeżeli odda mnie na łaskę i niełaskę zbuntowanych, którzy przecież nie mieli przyczyny źle się ze mną obchodzić, aniżeli gdyby skazał mnie na śmierć
z głodu i pragnienia. Pamiętał dobrze, że już od dziesięciu dni siedzę w kryjówce i że dzban wody, który mi pozostawił, a także zapasy żywności nie starczą na tak długi okres czasu.
Właśnie rozważał tę sprawę, gdy nagle wpadł na pomysł, czy nie byłoby możliwem skomunikować się ze mną przez przestrzeń wzdłuż głównego kilu. Gdyby okoliczności były inne, to trudności i niebezpieczeństwa podobnej próby odstraszyłyby go może od jej urzeczywistnienia. Ale w chwili obecnej wydawało się bardzo wątpliwem, czy zdoła ocalić swoje własne życie. Nie ryzykował zatem prawie nic. To też z całym zapałem zajął się swym pomysłem i wytężył umysł, by go urzeczywistnić.
Pierwszą troską były kajdanki, krępujące ręce. Zrazu nie widział możności pozbycia się ich. Ale zbadawszy dokładniej swe więzy, przekonał się, że jeżeli tylko zaciśnie silnie środek dłoni, to zdoła łatwo zsunąć kajdanki, względnie nałożyć zpowrotem. Nie były one przeznaczone dla tak młodego więźnia, którego członki są drobne, a kości elastyczne. Zsunął więc kajdanek z jednej ręki i swobodnie już władając rękoma, wyswobodził także nogi. Powodując się przezornością, związał sznur nowemi węzłami w ten sposób, by mógł szybko wsunąć w niego nogi, gdyby ktoś nadszedł niespodziewanie.
Potem zaczął badać podłogę, oddzielającą go od kilu. Podłoga była zrobiona z miękkich desek sosnowych, grubości jednego cala, w których, jak się przekonał, można było bez trudności wywiercić otwór.
Wtem usłyszał kroki i głos z przedniego kasztelu. Miał jeszcze dość czasu, aby nałożyć zpowrotem zdjęty prawy kajdanek (z lewej ręki nie zdejmował go wcale) i wsunąć nogi w przygotowane pętle sznura. Wyglądał
znowu, jak więzień, w chwili, gdy Dick Peters wszedł do sypialni marynarskiej, prowadząc Tygrysa. Pies z uciechą podbiegł ku Augustowi i ułożył się przy jego nogach.
Mój przyjaciel zabrał psa na pokład, znał bowiem moje przywiązanie do tego zwierzęcia i przypuszczał, że sprawi mi to wielką przyjemność, jeźli Tygrys będzie mi towarzyszył w podróży. Postąpił zaś w ten sposób: Kiedy już ukrył mnie wewnątrz statku, poszedł jeszcze raz do mego rodzinnego domu, wywabił psa i przyprowadził go z sobą. Zapomniał jednak powiedzieć mi to, kiedy przynosił zegarek.
Od chwili wybuchu buntu pies znikł, a August — nie widząc go, aż póki Dirk Peters przyprowadził go znowu — przypuszczał, że któryś z zbrodniczych kompanów sternika wyrzucił biedne zwierzę poza burtę. Później okazało się, że Tygrys, zapewne nastraszony hałasem, ukrył się w łodzi wielorybniczej. Wcisnął się jednak w tak małą dziurę, że sam nie potrafił z niej wyleźć. Peters odnalazł go, wyswobodził z tego potrzasku i powodując się dobrocią i życzliwością, przyprowadził go Augustowi, jako towarzysza. Jednocześnie przyniósł też obfity posiłek, trochę peklowiny, kilka pieczonych kartofli i dzban wody. Potem powrócił na pokład, przyrzekłszy, że nazajutrz przyniesie jeszcze więcej zapasów żywności.
August, pozostawszy samotnie w marynarskiej sypialni, zdjął kajdanki z obu rąk i zesunął sznur z nóg. Odchylił nieco materac, na którym leżał i począł z całej siły ciąć nożem drewniane oszalowanie ściany tuż nad podłogą. Było to wielkim szczęściem, że nie zrewidowano go podczas uwięzienia i że pozostawiono mu duży kieszonkowy scyzoryk.
Plan był obmyślony bardzo przezornie. Gdyby ktoś niespodziewanie nadchodził, wystarczało opuścic materace na dawne miejsce, aby ukryć wszelkie ślady roboty.
Ale w ciągu całego dnia nikt mu nie przeszkadzał, a kiedy noc zapadła, August mógł się już pochlubić, że przeciął całkowicie jedną deskę. Należy zaznaczyć w tem miejscu, że nikt z załogi nie sypiał już w przednim kasztelu. Od czasu buntu nędznicy przeprowadzili się do kajut oficerskich, pili wino, zjadali z apetytem zapasy, przygotowane na czas podróży przez kapitana Barnarda, i zajmowali się prowadzeniem statku tylko o tyle, o ile wymagała niezbędna konieczność. Wszystko to było niezmiernie pomyślne i dla mojego przyjaciela i dla mnie. Gdyby na statku panował ład i porządek, urzeczywistnienie planów Augusta nie byłoby możliwem. Natomiast w obecnych warunkach, siedząc samotnie, zdala od wszystkich, wprowadzał w życie swoje zamiary bez żadnej przeszkody.
Dzień już świtał, kiedy udało mu się wyciąć i drugą deskę, mniej więcej o stopę wyżej ponad pierwszą. Otwór był teraz tak duży, że łatwo można było przesunąć się przezeń w głąb statku. August przelazł więc tędy i bez wielkich trudności utorował sobie drogę do dolnej głównej luki, chociaż musiał pełzać po spiętrzonych beczkach z olejem, które wznosiły się tak wysoko pod sklepienie magazynu, że tylko młody, chudy chłopiec mógł się był tędy przecisnąć. Kiedy dotarł wreszcie do luki, zauważył, że Tygrys poszedł za nim i skomli, wcisnąwszy się między dwa rzędy beczek.
Dotychczasowa wędrówka trwała tak długo, że August obawiał się już zapuszczać się dalej w głąb statku, zwłaszcza, że należało jeszcze przezwyciężyć główną przeszkodę i otworzyć sobie przejście poprzez zapchany ładunkiem międzypokład. Postanowił zatem niezwłocznie wyruszyć zpowrotem, a dalszą wyprawę odłożyć do następnej nocy. Jednakże już obecnie
rozszerzył nieco otwór, aby podczas przyszłej wędrówki czynić mniej hałasu.
Zaledwie w zasuwie otworzyła się szczelina, Tygrys natychmiast poskoczył ku niej, począł niespokojnie węszyć, a później żałośnie skomleć. Drapał też gwałtownie pazurami, usiłując całkowicie otworzyć lukę. Zachowanie się psa dowodziło, że wywęszył moją obecność w głębi statku. Wydawało się możliwem, że przedostanie się do mnie, jeżeli tylko luka będzie otwarta.
To naprowadziło Augusta na myśl, aby przesłać mi w ten sposób wiadomość. Chciał zapobiec temu, bym, zrozpaczony niewolą, nie starał się sam utorować sobie drogi na pokład, zwłaszcza w chwili obecnej. Poza tem wzajemne porozumienie się było bardzo wskazane i z tego względu, ponieważ August nie mógł przewidzieć, czy okoliczności pozwolą mu udać się do mnie w ciągu
najbliższej nocy. Dalsze wypadki dowiodły, jak szczęśliwy był ten pomysł. Gdybym nie był otrzymał listu,
byłbym niewątpliwie przedsięwziął jakąś rozpaczliwą próbę, by zwrócić na siebie uwagę załogi, co naraziłoby życie nas obu na największe niebezpieczeństwo.
Aby napisać list, trzeba było wynaleźć potrzebne przybory. Od czegoż jednak pomysłowość? Stara wykałaczka do zębów, odpowiednio przycięta, zmieniła się szybko w pióro. Nie było ono tak dobre, jak gęsie pióro, zwłaszcza, że August przypiłowywał je w ciemności, ale bądź co bądź nadawało się do użytku.
Znalazł się i papier, po oddarciu kawałka ze starej kopji listu do pana Rossa. List ten miał być w swoim czasie wysłany, ale ponieważ charakter pisma był podrobiony dość nieudolnie, August sporządził nowy poprawniejszy egzemplarz, a nieudaną próbę wsadził w kieszeń, gdzie ją obecnie odnalazł.
Brakowało jeszcze atramentu. Nie namyślając się długo, August zaciął się scyzorykiem w poduszeczkę palca, tuż obok paznokcia. Jak wiadomo, ranki w tem miejscu krwawią bardzo obficie.
Podsunąwszy się nieco ku szczelinie, skąd przedostawał się mdły blask światła, przyjaciel napisał do mnie. Donosił mi krótko o buncie marynarzy i o nielitościwem wygnaniu kapitana Barnarda, zapewniał, że postara się niebawem pośpieszyć mi z pomocą i dostarczyć środków żywności, prosił, abym zachowywał się możliwie najciszej. List kończył się słowami:
„...atramentem jest krew. Nie ruszaj się z miejsca. Pamiętaj, że twoje życie zawisło od tego.“
Przymocował papier sznurkami do ciała psa, potem zaś otworzył jeszcze szerzej otwór i wpuścił Tygrysa do wnętrza. Sam zaś powrócił szybko do przedniego kasztelu, spodziewając się, że jeszcze nikt z pośród załogi nie zauważył jego nieobecności. Nie zawiodła go ta nadzieja.
Aby zakryć dziurę w ścianie, wbił nóż nad otworem i rozwiesił tutaj starą marynarską kurtkę, znalezioną na podłodze sypialni. Wreszcie nasunął sobie zpowrotem kajdanki na ręce i umocował sznur na nogach.
Zaledwie to uczynił, nadszedł Dirk Peters. Był bardzo pijany, ale w doskonałym humorze. Przyniósł mojemu przyjacielowi zapasy żywności na nadchodzący dzień, mianowicie tuzin wielkich pieczonych irlandzkich kartofli i dzban z wodą. Nie mogąc ustać na nogach, usiadł na skrzyni obok legowiska Augusta i opowiadał gadatliwie o sterniku i o żegludze brygu. Zachowanie się pijanego marynarza było tak niezwykłe i groteskowe, że August zaniepokoił się tem bardzo poważnie. Po chwili Dirk odszedł na pokład, bełkocąc, że nazajutrz przyniesie więźniowi zapewne lepszy obiad.
W ciągu dnia zjawiło się jeszcze dwóch innych marynarzy, harpunników z zawodu, wraz z nimi przyszedł także czarny kucharz. Wszyscy byli zupełnie pijani. Podobnie jak Peters, rozgadywali się bez ogródek o swoich
planach, przyczem jednak wyrażali odmienne przekonania i zamiary. Godzili się tylko na to jedno, że napadną i obrabują okręt, płynący z wysp Zielonego Przylądka. Pojawienia się tego statku oczekiwali lada chwila.
Z rozmów ich można było wywnioskować, że nietylko żądza zdobyczy skłoniła ich do wszczęcia buntu; jedną z głównych pobudek była raczej osobista nienawiść, jaką żywił względem kapitana Barnarda sternik
okrętowy, który też był promotorem rokoszu.
Nie ulegało już wątpliwości, że zbuntowana załoga podzieliła się na dwa wrogie sobie stronnictwa, — jednemu przywodził sternik, drugiemu kucharz. Pierwsza partja oświadczyła się za tem, aby opanować jakikolwiek większy statek, napotkany po drodze i uzbroić go w pobliżu wysp zachodnio-indyjskich, jako okręt piracki. Druga, liczniejsza partja, do której przyznawał się także Dirk Peters, zamierzała płynąć dalej w pierwotnym kierunku ku południowym wodom Oceanu Spokojnego i tam albo polować na wieloryby albo przedsięwziąć coś innego, zależnie od nastręczających się okoliczności.
Opowiadania Petersa, który często żeglował po tamtejszych wodach, wywierały silny wpływ na zbuntowanych; skutkiem tego wahali się oni między żądzą zdobyczy i pragnieniem przygód. Mianowicie Peters opowiadał bardzo szczegółowo, że na niezliczonych wyspach Oceanu Spokojnego kryją się prawdziwe cuda i ogromne skarby przyrody, że można tam spokojnie i bezpiecznie pędzić życie, że klimat jest niezwykle łagodny i rozkoszny i że znaleźć tam można także niewypowiedzianie piękne kobiety.
Dotychczas zbuntowani nie powzięli jeszcze ostatecznej decyzji, ale kuszące obrazy, malowane przez Dirka Petersa, oddziaływały żywo na łatwo wrażliwą wyobraźnię marynarzy i należało przypuszczać, że wcześniej czy później projekt ten zdobędzie powszechne uznanie.
Trzej goście spędzili mniejwięcej godzinę w towarzystwie więźnia, potem już przez cały dzień nikt się nie zjawił w przednim kasztelu. August nie ruszał się z miejsca do samej nocy. Dopiero pod wieczór wyzwolił się z więzów i poczyni przygotowania do wyprawy w głąb statku. Znalezioną gdzieś pod łóżkiem flaszę napełnił wodą z dzbana, przyniesionego mu przez Petersa, do kieszeni wsadził kilka zimnych kartofli. Z wielką radością odnalazł w kącie kajuty latarnię, zawierającą jeszcze spory kawałek świecy. Mógł ją zapalić każdej chwili, miał bowiem w kieszeni pudełko
fosforowych zapałek.
Kiedy zapadł już zupełny zmierzch, ułożył koce na legowisku w ten sposób, że sprawiały wrażenie, jakgdyby ktoś spał pod niemi, przelazł przez otwór w ścianie i przesunąwszy rękę, zawiesił zpowrotem kurtkę, zakrywającą dziurę. Tem łatwiej to uczynił, ponieważ poprzednio nie umocował w ścianie wyciętych kawałków deski.
Dostawszy się do wnętrza statku, August przecisnął się między belkowaniem górnego pokładu i stłoczonemi beczkami z tranu aż do głównej luki. Tutaj dopiero zapalił świecę w latarni i przebijał się dalej, nie bez trudu, poprzez zwały bagażu i gratów, nagromadzonych wzdłuż kilu. Niebawem zaniepokoił go przenikliwy
zaduch starego tłuszczu i zgęszczone, zepsute powietrze pod pokładem. Nie wydawało mu się możliwem, abym mógł wyżyć tak długo w takiej atmosferze. Kilkakrotnie wywoływał moje imię, a brak odpowiedzi potwierdzał poniekąd jego smutne obawy
.Bryg kołysał się gwałtownie, a przesuwające się w kilu przedmioty sprawiały taki hałas, że niepodobieństwem było dosłyszeć jakieś słabsze odgłosy, jak naprzykład mój oddech czy chrapanie. Otworzył szeroko przednią ściankę latarni i podniósł ją wysoko w górę, mając nadzieję, że, jeżeli jeszcze żyję, to dostrzegę to zbawcze światło i będę ku niemu podążał.
Ale nadaremnie nasłuchiwał. Nie dawałem znaku życia. Przekonanie, że już umarłem, utrwalało się w nim z każdą chwilą.
Mimo wszystko postanowił, o ile tylko okaże się to możliwe, dotrzeć aż do mojej kryjówki, aby naocznie stwierdzić, co się ze mną stało. Chociaż przeszkody ciągle zagradzały drogę, nieustraszenie szedł naprzód.
Ogarniała go coraz większa rozpacz, gdy rozmyślał o moim nieszczęsnym losie. Wreszcie stłoczone beczki i skrzynie zamknęły mu niemal zupełnie dalsze przejście. Usiadł smutny wśród zwalonego bagażu i zapłakał, jak
dziecko.
W tej właśnie chwili dosłyszał brzęk szkła. To stłukła się flaszka, którą cisnąłem na ziemię. Od tego małoznaczącego, a jednak szczęśliwego wypadku zawisły w tym momencie całkowicie moje losy.
Dużo minęło czasu, zanim dowiedziałem się o tem. Łatwo zrozumiały wstyd, z powodu okazanej słabości i niezdecydowania, zamykał usta mojego przyjaciela. Dopiero znacznie później opowiedział mi szczegółowo wszystko, w godzinach spokojnych, poufnych rozmów, kiedy już nie groziło nam żadne niebezpieczeństwo.
Oto, gdy stanął przed zamkniętem niemal przejściem, napotkawszy na przeszkody, niesłychanie trudne do
zwalczenia, postanowił zaniechać dalszych poszukiwań i powrócić do przedniego kasztelu. — Zanim jednak ktoś potępi go z tego powodu, powinien uprzytomnić sobie należycie straszne okoliczności, wśród jakich znajdował się mój przyjaciel.
Noc zbliżała się już ku końcowi. Zbuntowani marynarze mogliby zauważyć jego nieobecność w kasztelu, a o ileby z brzaskiem dnia nie powrócił na swe legowisko, życiu jego groziło niewątpliwie niebezpieczeństwo. Świeca wypalała się szybko, a przedostanie się w ciemnościach do głównej luki było połączone z niesłychanemi trudnościami.
Poza tem wszystko przemawiało za tem, że już nie żyję. W tym zaś wypadku nie mógł już dać mi pomocy, nawet gdyby dotarł do skrzyni, będącej mojem
schroniskiem, a natomiast narażał się na pewną zgubę. Kilkakrotnie wołał mnie po imieniu i nie otrzymał odpowiedzi.
Wiedział również, że od jedenastu dni i jedenastu nocy miałem zaledwie dzbanek wody do picia. A przecież musiał przypuszczać, że zużyłem wodę już w pierwszych dniach pobytu w kryjówce, ponieważ oczekiwałem, że przybędzie, przynosząc mi nowy zapas wody.
Przyszedł pod pokład z pomieszczenia, gdzie było dobre powietrze. Wobec tego atmosfera pod pokładem wydawała mu się tem bardziej trująca i zabójcza. Zaduch dokuczał mu bardziej, aniżeli mnie w chwili, kiedy wchodziłem do kryjówki, albowiem wówczas luki były jeszcze otwarte i dopływ powietrza z zewnątrz odświeżał atmosferę wewnątrz statku.
Jeżeli do tego wszystkiego dodamy jeszcze owe krwawe i okropne sceny, jakich mój przyjaciel był niedawno naocznym świadkiem, jeżeli weźmiemy w rachubę jego udręki i niebezpieczeństwo śmierci, ciągle jeszcze wiszące nad jego głową. — to bezwarunkowo można zrozumieć, że w takiej sytuacji energja młodego chłopca
musiała osłabnąć. Trudno zatem uczynić Augustowi jakiśkolwiek zarzut, że zaniedbał obowiązków przyjaźni. I ja nigdy nie posądzałem go o to. Los zwracał się początkowo wrogo przeciwko mnie. August nie ponosił bynajmniej winy.
Aczkolwiek August posłyszał brzęk szkła, nie był bynajmniej pewny, czy odgłos ten pochodzi z wewnątrz statku. Przecież i marynarze, pijący w kajucie, mogli z hałasem rozbić flaszkę.
Jednakże już ta wątpliwość wystarczyła, by skłonić go do nowych poszukiwań. Wdrapał się w górę po skrzyniach aż do samego niemal śródpokładu, przeczekał chwilę, aż ucichły echa i jeszcze raz nawoływał
głośno. W tej chwili zapomniał nawet o niebezpieczeństwie, na jakie się narażał, gdyby ktoś z załogi posłyszał jego wołanie.
Jak już poprzednio opowiedziałem, słyszałem wyraźnie nawoływanie przyjaciela. Byłem jednak tak podniecony, że głos uwiązgł mi w krtani.
August był już teraz pewny, że nie żyję, skoro mu nie odpowiadam. Zesunął się z góry skrzyń i zamierzał już bez straty czasu powracać do kasztelu. Jak wiadomo, hałas bagażu, który walił się podczas jego przejścia, obił się także o moje uszy.
Był już dość daleko, kiedy dźwięk spadającego noża zatrzymał go znowu na miejscu. Zawrócił natychmiast, wdrapał się znowu na stos skrzyń i nawoływał dalej. Tym razem krtań moja wydała głos, odpowiedziałem na wezwanie. August, uszczęśliwiony, że odnajduje mnie żywego, postanowił odważnie stawić czoło wszystkim trudom i niebezpieczeństwom. Przedostawszy się
poprzez labirynt i zwały bagażu, dotarł aż do skrzyni, przed którą leżałem ostatecznie wyczerpany.