Opowieść Artura Gordona Pyma/Rozdział VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Opowieść Artura Gordona Pyma |
Wydawca | Wyd. Polskie R. Wegnera |
Data wyd. | 1931 |
Druk | Concordia Sp. Akc. |
Miejsce wyd. | Poznań |
Tłumacz | Stanisław Sierosławski |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
August zapoznał mnie tylko w najogólniejszym zarysie z wypadkami, jakie rozegrały się na statku. Dopiero znacznie później dowiedziałem się wszystkich szczegółów. W tej chwili nie było na to czasu. August nazbyt się obawiał, czy zdoła powrócić na czas do
kasztelu, bez zwrócenia na siebie uwagi; ja płonąłem pragnieniem, by jaknajszybciej opuścić więzienie, które
mi obrzydło.
Postanowiliśmy zatem, że obydwaj udamy się natychmiast przez lukę ku kasztelowi i że ja ulokuję się tymczasowo tuż poza otworem w ścianie, w pobliżu mego przyjaciela, który postara się wybadać sytuację.
Świadomość, że pozostawiamy biednego Tygrysa w zamkniętej skrzyni, sprawiała nam obu wielką przykrość, nie wiedzieliśmy jednak, co uczynić. Wydawało się, że pies jest teraz zupełnie spokojny, nie słyszeliśmy nawet jego oddechu, chociaż przykładaliśmy uszy do ściany. Przypuszczając, że wierne zwierzę zdechło, otworzyłem drzwi skrzyni. Tygrys leżał na podłodze w stanie zupełnego odrętwienia, ale żył jeszcze. Nie można było tracić czasu, ale teraz nie mogłem już porzucić nieszczęśliwca, który dwukrotnie ocalił mi życie.
Trzeba było przedsięwziąć cośkolwiek, by go uratować. Powlekliśmy go z trudem z sobą. Parokrotnie musiał August wytężać wszystkie siły, by wdrapać się na stojące w drodze przeszkody, dźwigając ciężkie zwierzę w ramionach; ja byłem nazbyt wyczerpany, by mu w tem dopomóc.
Wreszcie dotarliśmy szczęśliwie do otworu. August przesunął się przez wyciętą w ścianie dziurę, zabierając z sobą nawpół żywego psa. Wszystko układało się pomyślnie. To też serca nasze zwróciły się ku Bogu z gorącą podzięką za wyzwolenie z niebezpieczeństw, jakie nam groziły.
Na razie, zgodnie z powziętym planem, zacząłem szukać pomieszczenia w pobliżu otworu, którędy mógłbym otrzymywać od Augusta część jego codziennej porcji żywności i którędy dochodziłoby względnie czyste i świeże powietrze.
W toku mojej opowieści mówiłem już niejednokrotnie o dziwnym sposobie naładowania brygu. Odnośne szczegóły mogą się wydać czytelnikom, obeznanym z systemem ładowania statków, wprost nieprawdopodobne. To też muszę podkreślić z naciskiem, że w tym wypadku kapitan Barnard okazał pożałowania godną i zawstydzającą lekkomyślność, zaniedbał bowiem troskliwego dopilnowania tego, na co każdy doświadczony żeglarz zwraca przedewszystkiem baczną uwagę. Niejedna katastrofa okrętowa, jak mi wiadomo z własnego doświadczenia, wydarzyła się właśnie z tego powodu. Właściwe rozmieszczenie ładunku i zapewnienie równowagi posiada zwłaszcza podczas
silnego kołysania się okrętu wprost decydujące znaczenie.
Ponieważ „Grampus“ był tak licho załadowany, więc na śródpokładzie panował podobny chaos, jak w pobliżu kilu. I tutaj piętrzyły się całe góry beczek od tranu i narzędzi okrętowych, obok zaś były miejsca zupełnie puste. Bez trudności zatem znalazłem swobodny kącik, gdzie mogłem wygodnie wyciągnąć znużone członki.
Był już jasny dzień, kiedy mój przyjaciel powrócił do sypialni i nałożył sobie kajdanki i pęta. Zaledwie
ułożył się na materacu, ozwał się tupot kroków i weszli trzej ludzie: sternik, Dirk Peters i kucharz. Przez dłuższą chwilę rozmawiali o okręcie, płynącym od wysp Zielonego Przylądka, na który to statek oczekiwali bardzo niecierpliwie. Kucharz zbliżył się do legowiska Augusta i usiadł w głowach.
Widziałem i słyszałem wszystko, ponieważ August nie założył zpowrotem deski, wyciętej ze ściany, lecz pozostawił dziurę otworem. Kucharz kiwał się w tę i w tamtą stronę; obawiałem się, że w razie gwałtowniejszego ruchu potrąci kurtkę, zasłaniającą otwór i wykryje naszą tajemnicę. Wówczas zaś niewątpliwie zagroziłaby nam nieuchronna śmierć. Ale szczęście sprzyjało nam; kucharz, mimo silnego kołysania się statku, utrzymał równowagę i nie wpadł na trop tajemnicy. Zresztą August przezornie przyczepił kurtkę i na dolnym brzegu, wskutek czego wisiała nieruchomie i nie
zwróciła niczyjej uwagi.
Tygrys w ciągu całego czasu rozmowy leżał obok materaca. Powoli odzyskiwał widocznie siły, bo zauważyłem, że kiedy niekiedy otwiera oczy i oddycha głęboko.
Po upływie pewnego czasu sternik i kucharz odeszli; w sypialni pozostał tylko Dirk Peters. Po odejściu tamtych usiadł na miejscu, gdzie poprzednio siedział murzyn. Rozpoczął przyjacielską pogawędkę z Augustem, przyczem zauważyłem, że opilstwo, jakie objawiał w obecności swych towarzyszy, było przeważnie udane. Teraz bowiem odpowiadał zupełnie przytomnie na zadawane mu przez Augusta pytania.
W ciągu rozmowy wyraził przekonanie, że łódź, wioząca kapitana Barnarda z pewnością ocalała, ponieważ owego dnia dostrzeżono na horyzoncie aż pięć żagli okrętowych. W ten i inny sposob usiłował Peters pocieszyć mego przyjaciela. Zdziwiło mnie to bardzo, a uradowało jeszcze bardziej. Albowiem zachowanie się marynarza nasuwało myśl, że Dirk Peters mógłby nam ewentualnie dopomóc do wydarcia statku z rąk zbuntowanej załogi.
Skoro tylko nadarzyła się sposobność, podzieliłem się z Augustem mojemi przypuszczeniami i nadziejami. I on mniemał, że odebranie łupu zbrodniczej bandzie nie jest bynajmniej niemożliwe. Zwrócił mi jednakże uwagę, że należy postępować, zachowując jak największą przezorność. Nie było bowiem wykluczone, że to życzliwe i przyjacielskie postępowanie mieszańca — wspomniałem już, że Dirk Peters był synem białego i indjanki — kryje w sobie jedynie zdradziecki podstęp. Prócz tego nasuwała się również wątpliwość, czy Peters cieszy się pełnią umysłowego zdrowia.
Po upływie mniej więcej godziny Dirk Peters odszedł zpowrotem na pokład i pojawił się znowu dopiero w południe, przynosząc potężną porcję mięsiwa i puddingu. Gdy pozostaliśmy sami, przyjaciel podzielił się ze mną uczciwie obiadem, a nie trzeba zapewniać, że nie pogardziłem żadnym kęskiem.
W ciągu reszty dnia nikt się już nie zjawiał. Wieczorem przeszedłem na legowisko Augusta i położywszy się obok niego, spałem zdrowo i słodko aż do świtu. Obudził mnie dopiero wówczas, gdy posłyszał ruch na pokładzie; wtedy zaś powróciłem możliwie jak najszybciej do mego schroniska z przeciwległej strony otworu.
Gdy już rozjaśniło się zupełnie, spostrzegliśmy, że Tygrys całkowicie odzyskał siły. Nie okazywał bynajmniej oznak wodowstrętu, przeciwnie, bardzo chciwie wypił odrobinę wody, którą mu August podał. Podczas dnia odzyskał też dobry apetyt. — Nie ulegało teraz wątpliwości, że owe niepokojące ataki, jakie skonstatowałem u Tygrysa, zostały wywołane zatrutą atmosferą wewnątrz statku; nie miały one nic wspólnego z wodowstrętem. Tem serdeczniej cieszyłem się, że, opuszczając kryjówkę, zdecydowaliśmy się zabrać psa z sobą.
Był to dzień 30-ty czerwca, a zatem trzynasty dzień, odkąd „Grampus“ wypłynął z Nantucket.
Dnia 2-go lipca odwiedził sternik kajutę. Był pijany, jak zwykle, ale w wyjątkowo świetnym humorze. Podszedł do legowiska Augusta, poczęstował go na przywitanie żartobliwym szturchańcem w plecy, potem zaś zapytał, czy August byłby posłuszny nowym panom statku, gdyby go uwolniono z więzów i czy przyrzeknie, że już nigdy nie będzie się zakradał do swej dawnej kajuty.
Mój przyjaciel przyrzekł oczywiście wszystko, poczem sternik zdjął mu kajdany i pętle i poczęstował
go rumem, wydobywszy flaszkę z kieszeni.
Obaj wyszli razem na pokład.
Przez trzy następujące godziny August był nieobecny. Powrócił z dobrą nowiną, że pozwolono mu swobodnie się poruszać na całej przestrzeni pokładu, aż do głównego masztu. Jako miejsce do snu wyznaczono mu nadal przedni kasztel. Przyniósł mi sporo jedzenia i obfity zapas wody do picia.
Bryg krążył jeszcze ciągle dookoła, polując na okręt, oczekiwany z wysp Zielonego Przylądka. A właśnie jakiś żagiel pojawił się na widnokręgu.
Ponieważ wypadki najbliższych dni nie były nazbyt ważne i nie odgrywają wybitniejszej roli w mej opowieści, przeto streszczam je krótko poniżej w formie pamiętnika.
3-ci lipca. August przyniósł trzy koce, dzięki czemu urządziłem sobie wygodne posłanie w tymczasowej kryjówce. Nikt inny nie zachodził przez cały dzień do przedniego kasztelu. Tygrys ułożył się przed otworem w ścianie i spał kamiennym snem. Jak się zdaje, nie przezwyciężył jeszcze ostatecznie smutnych następstw swej choroby.
Wieczorem nagły wicher uderzył w statek, zanim zdołano zwinąć żagle. Nie wiele brakowało, aby bryg położył się bokiem na falach. Na szczęście wicher ucichł niebawem i nie ponieśliśmy żadnej innej szkody, prócz rozdarcia małego żagla.
Dirk Peters w ciągu całego dnia obchodził się z Augustem bardzo dobrotliwie i opowiadał mu wiele o Oceaniem Spokojnym i o wyspach, które odwiedzał dawniej na tamtych morzach. Zapytywał go, czy nie miałby ochoty wraz z całą załogą przedsięwziąć wyprawy w tamte okolice. Jednocześnie ubolewał, że większość zbuntowanych marynarzy żywi inne plany, ulegając podszeptom sternika. August odpowiedział przezornie, że z radością uczestniczyłby w takiej ekspedycji, oraz oświadczył, że każdy inny tryb życia jest ponętniejszy, aniżeli pirackie rzemiosło.
4-ty lipca. Pojawił się żagiel na widnokręgu. Okazało się, że jest to niewielki bryg, płynący z Liverpoolu, wobec czego nie atakowano go wcale.
August przepędził przeważną część dnia na pokładzie, chcąc wybadać możliwie najdokładniej zamiary i plany
zbuntowanych. Kilkakrotnie wszczynali oni między sobą zacięte spory, a nawet bójki, przyczem wyrzucono za burtę Jima Bonnera, dzielnego harpunnika. Partja
sternika zyskiwała coraz silniejszą podstawę. Jim Bonner należał do stronników kucharza; Peters także zaliczał się do nich.
5-ty lipca. Tuż przed świtem powiał silny wicher z zachodu. Około południa przybrał on siłę huraganu, skutkiem czego ściągnięto wszystkie żagle. Jeden z marynarzy, nazwiskiem Simms, należący do partji kucharza, spadł w morze podczas wdrapywania się na wyżnik. Ponieważ nikt nie pospieszył mu na pomoc, a marynarz był pijany, zniknął niebawem w spiętrzonych falach.
Pozostało nas teraz na statku ogółem trzynastu ludzi, a mianowicie: Dirk Peters — — Seymour — — czarny kucharz — — Jones — — Greely — — Hartman Rogers i William Allen — ci wszyscy należeli do stronnictwa kucharza — dalej sternik, którego nazwiska nie pomnę — — Absalom Hicks — — Wilson — — John Hunt i Ryszard Parker, poplecznicy sternika — prócz
nich zaś August i ja.
6-ty lipca. Burza trwała przez cały dzień. Naprzemian gwałtowne podmuchy wichru i zimny deszcz. Bryg
zaczerpnął niemało wody, pompa była w ciągłym ruchu. August pracował wespół z innymi.
O zmierzchu już pojawił się w pobliżu wielki okręt. Zauważono go dopiero wtedy, gdy z powodu odległości nie można już było porozumieć się z nim. Zbuntowani marynarze byli przekonani, że jest to właśnie ten okręt, na który czatowali. Sternik począł nawoływać przez tubę, ale hałas burzy zgłuszył odpowiedź, jeżeli ją wogóle dano.
Około godziny jedenastej w nocy wielka fala, uderzywszy w bok statku, zdarła część oszalowania lewej burty i wyrządziła także inne szkody. Nad ranem
burza ucichła, a gdy słońce wzeszło, powiewał tylko lekki wiatr.
7-my lipca. W ciągu całego dnia morze było bardzo burzliwe. Bryg, kiepsko załadowany, kołysał się straszliwie. Siedząc w kryjówce, słyszałem wyraźnie łoskot skrzyń i beczek, przewracających się i toczących wewnątrz statku. Dokuczała mi bardzo morska choroba.
Dirk Peters rozmawiał tego dnia bardzo długo z Augustem i zawiadomił go, że Greely i Allen, którzy dotychczas popierali jego plany, przeszli na stronę sternika i postanowili zostać piratami. Peters zadawał też rozmaite dziwaczne pytania, których znaczenia August nie pojmował wcale.
Pod wieczór skonstatowano, że woda wewnątrz statku przybiera. Trudno było zapobiedz temu, bo fale przenikały poprzez otwory w uszkodzonem oszalowaniu. Owinięto jednak i zatkano dziury staremi żaglami, dzięki czemu udało się zapobiedz dalszemu przybieraniu wody.
8-my lipca. O wschodzie słońca wiatr zmienił się na wschodni. Sternik skierował teraz statek ku południowemu-wschodowi, zamierzając płynąć ku wyspom zachodnio-indyjskim, gdzie postanowiono wyekwipować bryg na piracką modłę. Nikt nie zaprotestował przeciw zmianie kierunku, ani Dirk Peters, ani kucharz; — bądź co bądź August nie zauważył najmniejszych objawów sprzeciwu.
Zamiaru zaatakowania okrętu, płynącego z Zielonego Przylądka, zaniechano już zupełnie.
Aby naprawić uszkodzenia, pompowano wodę bez przerwy, odpoczywając jedynie przez kwadrans na każdą godzinę. Usunięto żagle, nałożone na przód statku. Z bocianiego gniazda sygnalizowano w ciągu dnia dwa małe skunery.
9-ty lipca. Piękna pogoda. Wszyscy od wczesnego rana zajęli się naprawianiem szkód, wyrządzonych przez
ostatnie burze.
Peters rozmawiał znowu bardzo długo z Augustem. Tym razem mówił już bez ogródek, bardziej szczerze, niż kiedykolwiek przedtem. Oświadczył, że nic go nie przymusi, by poddał się rozkazom sternika, popierając jego pirackie zamysły. Co więcej, mimochodem wspomniał, że przy sprzyjających okolicznościach możnaby spróbować wydarcia statku z jego rąk. Wreszcie zapytał już wprost, czy w takim razie mógłby liczyć na pomoc Augusta. Oczywiście, mój przyjaciel dał bez
wahania potwierdzającą odpowiedź. Peters postanowił jeszcze wybadać swych stronników, jakie stanowisko zajęliby na wypadek walki o władzę.
Tego dnia August nie znalazł już więcej okazji rozmawiania z Petersem sam na sam.