Opowieść Artura Gordona Pyma/Rozdział VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Opowieść Artura Gordona Pyma |
Wydawca | Wyd. Polskie R. Wegnera |
Data wyd. | 1931 |
Druk | Concordia Sp. Akc. |
Miejsce wyd. | Poznań |
Tłumacz | Stanisław Sierosławski |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
10-ty lipca. Sygnalizowano bryg z Rio, dążący do Norkfolku. Pogoda mglista, z lekkim, porywistym wiatrem ku wschodowi.
Dzisiaj zmarł Hartman Rogers. Przed dwoma dniami dostał kurczów żołądka, wypiwszy szklankę grogu. Należał on do partji kucharza, a Dirk Peters pokładał w nim wielkie nadzieje.
W rozmowie z Augustem twierdził Peters, że marynarz został niewątpliwie otruty przez sternika. Wyraził też obawę, że i na niego samego przyjdzie niebawem kolej, jeżeli nie będzie zwracał bacznie uwagi na każdy krok swego wroga. Peters miał teraz tylko dwóch stronników, Jonesa i kucharza. Przeciwników było pięciu. Peters wspomniał Jonesowi o swym planie odebrania sternikowi władzy, ale ponieważ Jones bardzo ozięble powitał tę propozycję, więc nie rozwodził się szerzej i wystrzegał się także wobec kucharza wszelkiej wzmianki o swych zamiarach.
Niebawem przy sposobności okazało się, że przezorność ta była ze wszech miar wskazana. Jeszcze tego samego dnia popołudniu kucharz oświadczył, że godzi się najzupełniej na plany sternika i jawnie przyznał się
do liczby jego stronników. Jones zaś, nastraszony przebiegiem wypadków, skorzystał z pierwszej lepszej okazji, by pokłócić się z Petersem i zagrozić, że wyjawi sternikowi jego zamiary.
Nie było istotnie czasu do stracenia. Peters postanowił jednakże bądź co bądź przedsięwziąć próbę opanowania statku, o ile tylko August zgodzi się mu w tem dopomódz. Mój przyjaciel zapewnił go jeszcze raz o swej gotowości, a ponieważ uznał, że chwila jest odpowiednia, wyjawił mu także tajemnicę mojej obecności na statku. Mieszaniec zrazu się zdumiał, potem zaś wyraził radość, albowiem na Jonesa, który już bardzo wyraźnie skłaniał się ku partji sternika, nie
można było liczyć.
Natychmiast zeszli obaj do kasztelu, August wywołał mnie z kryjówki i zapoznał mnie z Dirkiem Petersem. Postanowili my skorzystać z pierwszej nastręczającej się okazji, aby rozpocząć walkę o posiadanie statku, licząc wyłącznie na własne siły i nie wciągając całkiem Jonesa w orbitę naszych planów. Gdyby usiłowania nasze uwieńczył pomyślny rezultat, zamierzaliśmy zawinąć do najbliższego portu i tam oddać statek w ręce władz. Peters poniechał projekt wyprawy na wyspy Oceanu Spokojnego, ponieważ urzeczywistnienie go wymagało współdziałania większej liczebnie załogi. Miał też nadzieję, że w razie ewentualnego procesu będzie uwolniony od winy i kary, albowiem przysiągł uroczyście, że uległ jedynie jakiemuś chwilowemu obłędowi i tylko z tego powodu wziął udział w buncie. Niewątpił, że świadestwo Augusta i moje zabezpieczy go przed zbyt surową odpowiedzialnością
Naradę naszą przerwał głośny krzyk komendy:
— Wszyscy na pokład!
Peters i August pobiegli natychmiast, pozostawiając mnie samego.
Jak zwykle, załoga była prawie całkiem pijana. Zanim zwinięto porządnie żagle, nagły skwał położył bryg na bok. Statek wyprostował się po chwili, ale zaczerpnął sporo wody. Zaledwie uskuteczniono potrzebne manewry, bryg otrzymał drugie i trzecie silne uderzenie, na szczęście, nie ponosząc większej szkody. Wedle wszelkich oznak zbliżała się burza i niebawem też wybuchła z całą mocą z północy i zachodu. Uporządkowano wszystko możliwie najlepiej; pozostaliśmy, jak zazwyczaj, tylko pod przednim żaglem. Wieczorem siła burzy się wzmogła, a morze stało się nadzwyczaj niespokojne. Peters powrócił teraz z Augustem do przedniego kasztelu i podjęliśmy na nowo przerwaną naradę.
Zgadzaliśmy się wszyscy na to, że trudno będzie znaleźć bardziej sposobną chwilę do wprowadzenia w czyn naszych zamiarów, aniżeli obecna. Zbuntowani nie byli zupełnie przygotowani na zamach, nie przeczuwali bynajmniej niebezpieczeństwa. Ponieważ bryg był w miarę możności zabezpieczony przed naporem burzy, więc manewrowanie nim nie wymagało obecnie szczególniejszej pieczy aż do chwili wypogodzenia się i uspokojenia wzburzonych fal. Gdyby zaś zamach zakończył się pomyślnie, mogliśmy wówczas przymusić jednego czy dwóch więźniów, by nam dopomogli doprowadzić
statek do portu.
Najgłówniejszą trudnością była nierówność sił. Samotrzeć stawaliśmy do walki przeciw dziewięciu ludziom. Nasi przeciwnicy zgromadzili w kajucie kapitańskiej wszelką broń, jaka znajdowała się na statku; Peters zaś posiadał tylko dwa małe pistolety, ukryte pod ubraniem, oraz duży nóż marynarski, który zawsze nosił za pasem. Prócz tego nie brakowało oznak, że sternik żywi jakieś podejrzenia względem Dirka Petersa i wyczekuje tylko sposobności, aby się go pozbyć. Tak, naprzykład, usunięto siekiery i lewary z miejsca, gdzie je zazwyczaj przechowywano.
Nie ulegało wątpliwości, że musimy możliwie najszybciej wprowadzić w czyn nasze zamiary, jeżeli chcemy
liczyć na ich powodzenie. Z drugiej strony, ponieważ siły były zbyt nierówne, należało zachować jak największą przezorność w działaniu.
Peters zaproponował, że wyjdzie na pokład, nawiąże tam rozmowę ze stojącym na straży marynarzem — był nim Allen — i upatrzywszy odpowiednią chwilę, strąci go bez hałasu za burtę. Przypuszczał, że nie napotka w tem na trudności. Wówczas August i ja mieliśmy
pospieszyć w jego ślady i uzbroić się bronią, jaką możnaby znaleźć na pokładzie. Następnie projektowaliśmy
wykonanie ataku i opanowanie schodów, wiodących do kajut, zanimby znajdujący się w kapitańskiej kajucie zbuntowani zdołali stawić opór.
Po namyśle sprzeciwiłem się stanowczo temu planowi, ponieważ nie można było przypuścić, aby sternik, który przecież okazał się już szczwanym lisem, sądząc z przedsięwziętych przez niego środków ostrożności, pozwolił się podejść w tak łatwy sposób. Już sam fakt, że wogóle ustawił straż na pokładzie, dowodził aż nazbyt przekonywująco, że w umyśle jego zrodziły się jakieś podejrzenia. Niema bowiem zwyczaju wystawiania wart, jeżeli okręt, dzięki zwinięciu żagli, jest zabezpieczony przed wichrem. Stosuje się to jedynie na okrętach, gdzie dyscyplina jest niezwykle surowa.
Fakt ten, zestawiony z usunięciem siekier i lewarów, świadczył, niewątpliwie, że załoga ma się na baczności i że zaskoczenie jej w sposób, projektowany przez Petersa, jest zgoła niemożliwe. A jednak bądź co bądź należało coś przedsięwziąć i to możliwie najszybciej. Skoro zachowanie się Petersa zbudziło podejrzenia w umysłach zbuntowanych, można było obawiać się, że zamordują go przy pierwszej lepszej sposobności i że okazję po temu łatwo znajdą, albo nawet umyślnie wytworzą.
August mniemał, że gdyby Peters zdołał usunąć pod jakimś pozorem, liny kablowe, obciążające ukryte drzwiczki w jego kajucie, to może udałoby się tą drogą zaatakować niespodziewanie nieprzyjaciół od wnętrza statku. Ale krótki namysł wystarczył, byśmy zrozumieli, że wobec gwałtownego kołysania się statku, droga ta jest prawdopodobnie zupełnie zamknięta.
Na szczęście, przyszedł mi nagle pomysł, aby wyzyskać zabobon i wyrzuty sumienia, jakich sternik niewątpliwie doznawał.
Jak już wspominałem, rano tego samego dnia zmarł jeden z marynarzy, Hartman Rogers, dostawszy przed dwoma dniami gwałtownych kurczów po wypiciu szklanki grogu. Peters wyrażał przekonanie, że marynarza tego otruł sternik i że nie brak mu na to najwiarygodniejszych dowodów, chociaż nie chce ich nam przedstawiać. — Ten dziwaczny upór godził się zupełnie z innemi cechami jego niezwykłego charakteru. — Ale ponieważ i my byliśmy skłonni podejrzewać sternika o wszelkie najgorsze występki, więc uwierzyliśmy na słowo temu, co mówił, nie żądając dowodów.
Rogers zmarł około godziny jedenastej rano w gwałtownych konwulsjach. W kilka minut po zgonie, trup przedstawiał najstraszliwszy i najohydniejszy obraz, jaki kiedykolwiek widziałem. Brzuch obrzmiał nadmiernie, jak w zwłokach topielca, które przez parę tygodni leżały w wodzie. Ręce były również spuchnięte i potworne. Natomiast twarz skurczyła się i pokryła zmarszczkami, nabrała trupiej bladości, na tle której tem jaskrawiej uwidaczniały się czerwone plamy, tu i ówdzie występujące. Plamy takie można niekiedy zaobserwować u ludzi chorych na różę. Jedna z tych plam pokrywała oczodół zmarłego, niby szkarłatna, aksamitna przepaska.
W tym stanie rozkładu wyniesiono zwłoki z kajuty na pokład, aby wyrzucić je za burtę. Gdy sternik ujrzał trupa — a widział go wtedy dopiero po raz pierwszy — zatrząsł się dreszczem przerażenia, a może wstrząsnęły nim wyrzuty sumienia. Rozkazał towarzyszom
zaszyć trupa w żaglowe płótno i pogrzebać w falach morza. Wydawszy te zarządzenia, oddalił się natychmiast, jakgdyby uciekając przed widokiem swej ofiary.
Zaczęto właśnie obszywać zwłoki płótnem, gdy nagle zerwała się burza. Trzeba było poniechać tę pracę, a zająć się ratowaniem statku. Trup pozostał na pokładzie i pływał teraz w rynnie ściekowej obok lewej burty.
Obmyśliwszy szczegółowo cały plan działania, przystąpiliśmy niezwłocznie do wykonania go.
Peters udał się na pokład i tu, jak przewidywał, natknął się odrazu na Allena, który raczej pilnował przedniego kasztelu, niż czuwał nad bezpieczeństwem brygu. Los nędznika rozstrzygnął się niebawem w zupełnej
ciszy. Peters podszedł ku niemu, pozornie życzliwie usposobiony, pochwycił go szybko za gardło i zanim
zdołał krzyknąć, zepchnął go przez burtę. Potem zawołał nas. Bez zwłoki posłuchaliśmy tego wezwania. Zaczęliśmy szukać jakiejś broni, poruszając się przytem bardzo ostrożnie, ponieważ wysokie fale przelewały się ustawicznie przez pokład. To właśnie przynaglało nas także do pośpiechu, albowiem sternik mógł lada chwila zjawić się na pokładzie, aby wydać rozkaz pompowania
wody, przedostającej się do wnętrza.
Szukaliśmy pilnie naokół, ale nie znalezlismy nic, oprócz dwóch żelaznych rękojeści od pompy. Jedną z nich uzbroił się August, drugą ja chwyciłem w ręce. Potem ściągnęliśmy ubranie z trupa Rogersa, a zwłoki zrzuciliśmy w morze. Peters i ja zeszliśmy zpowrotem do kasztelu, a August pozostał na pokładzie i zajął posterunek, na którym stał poprzednio Allen. Stanął, odwrócony tyłem ku schodom, wiodącym do kapitańskiej kajuty, a ponieważ okrył się z głową płaszczem, mógł był omylić czujność zbuntowanych, gdyby który z nich wyszedł na pokład.
Tymczasem ja z pomocą Petersa przebierałem się w przednim kasztelu w suknie Rogersa. Koszula, zdjęta z trupa, miała szczególniejszy kształt i wygląd, tak że wszyscy członkowie załogi rozpoznawali po niej zdaleka zmarłego. Była ona zrobiona z niebieskiego trykotu w szerokie białe pasy. Wdziawszy koszulę, wypchałem ją wewnątrz, nadając brzuchowi pozór opuchniętego ciała. Do wypchania posłużyły koce, przyniesione mi niedawno przez Augusta. Na ręce naciągnąłem białe, wełniane rękawice, również wypchawszy gałganami ich długie palce. Peters natarł mi mocno twarz sproszkowaną kredą, a zaciąwszy się umyślnie w palec, pokropił mnie krwią, naśladując czerwone plamy na obliczu trupa. Nie zapomnieliśmy także o szerokiej krwawej opasce na oku.
Przebrany w ten sposób, wyglądałem istotnie przerażająco i mogłem wyglądem swoim obudzić grozę.