<<< Dane tekstu >>>
Autor Andrzej Strug
Tytuł Ostatni film Evy Evard
Pochodzenie trylogia Żółty krzyż
tom II
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1933
Druk Drukarnia Zakładów Wydawniczych M. Arct, Sp. Akc.
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

VII

Film „Opętane Miasto“ rozrastał się szybko jak puszcza podzwrotnikowa, Eva wkońcu zabłąkała się w gąszczu ludzi i wydarzeń. Spiętrzył się przed nią chaos obrazów a można było dodać do nich drugie tyle i więcej, nienasycona wyobraźnia rodziła wciąż rzeczy nowe, czyniła odkrycia, które były coraz lepsze, coraz bardziej zdumiewające, a jednak już oddawna zbędne, gdyż i tak trzeba było z masy materjału wykreślić mnóstwo postaci, wydarzeń, symbolów. Czekał ją trud najcięższy, ograniczenie, powściągnięcie samej siebie, wybór tego ęo było niezbędne dla dzieła. Najczęściej nie mogła sobie dać rady w wyborze jednej jedynej z pośród kilku równie dobrych wersyj i wówczas oddawała rozstrzygnięcie na plebiscyt.
Madame Pelouse, pięćdziesięcioletnia zieleniarka z rue Mouffetard, oskarżona o otrucie męża, i mademoiselle Tourly, panna sklepowa, poważnie zamieszana w sprawę pomyślnego ograbienia kasy (z usiłowaniem zabójstwa), obie z zapalczywością uczęszczały do kina, posiadały gust doświadczony, opierający się na olbrzymim repertuarze stolicy. Umiłowaniem pani Pelouse były dramaty i awantury miłosne, panna Tourly wolała kowbojów, karkołomne przygody, wymyślne intrygi i zbrodnie. Obie znały wszystkie kreacje Evy Evard, a w szczegółach pamiętały je znacznie lepiej niż ona sama. Gdy powikłanie losów zetknęło je ze znakomitą gwiazdą, otoczyły ją uwielbieniem i najczulszą opieką. Obie zapamiętale wierzyły w jej niewinność i w jakąś potworną ciemną intrygę, która doprowadziła taką osobę za kraty więzienne. Eva wzajemnie i z miłą chęcią uznawała je za pokrzywdzone przez ślepą ludzką sprawiedliwość, za ofiary złośliwości policji i głupoty sędziów śledczych. Ufała że przysięgli uwolnią je od winy i kary a republika wynagrodzi im doznane cierpienia.
— Tak, tak — potwierdzała klucznica korytarzowa madame Le Pailleur — my tu w St. Lazare nie mamy nigdy ani jednej winnej.
Żyły we trójkę poprostu, po przyjacielsku już od miesiąca. Władze więzienne otoczyły Evę szczególnemi względami. Dano jej wygodną, najpiękniejszą celę, tak zwaną w St. Lazare „celę historyczną“, gdzie przebywały pod śledztwem głośna pani Steinheil, oskarżona o zabójstwo matki i męża, oraz pani Caillaux, żona znakomitego męża stanu i ówczesnego ministra finansów, która na rok przed wojną zastrzeliła pewnego redaktora, prowadzącego przeciwko niej i jej mężowi kampanję oszczerstw i szantażu. Obie te panie, przesiedziawszy w śledztwie około roku, zostały uniewinnione przez przysięgłych, co pani Le Pailleur poczytywała za najlepszą wróżbę dla trzeciej zkolei znakomitej mieszkanki celi Nr. 12.
Eva w pierwszych dniach swego pobytu w St. Lazare spostrzegła ze zdumieniem, że tryb życia więziennego posiada swój urok. Zupełne, absolutne odcięcie za murami i kratami od świata w samem sercu tego Paryża, którego głuche odgłosy dochodziły do niej bez przerwy... Pobyt wśród tysiąca kobiet, przestępczyń i zbrodniarek, ofiar losu lub tragicznych pomyłek sprawiedliwości, których ponure, zawikłane sprawy, będące w toku procedury śledczej, streszczały w sobie cały ogrom, odmęt i chaos utajonego życia wielkiego miasta... Nowiny i plotki korytarzowe, któremi się tu żyło, wprowadzały ją w głębokie podziemne pokłady zbiorowości ludzkiej. Eva przyszła do przekonania, że bez znajomości zamkniętego w sobie świata więzienia jej wiedza o ludziach i o świecie byłaby ułamkowa i powierzchowna. Bezwzględność dyscypliny więziennej i rygor codziennego bytu, którego regulamin doprowadzony był do śmieszności, przenosiły jej istnienie jakby w inny wymiar pojęcia o życiu.
Zresztą było to potrosze jakby niezupełnie realne — wszystko, poczynając od absurdalnego oskarżenia. Zachcenie losu, którego wyobraźnia jest wszak bezgraniczną, wepchnęło ją w świat fantastyczny.
Eva rozważnie i inteligentnie prowadziła obronę swojej sprawy, konferowała ze swoim adwokatem M-e Lourthier, protegowanym senatora Guillet-Goudona, zdumiewając świetnego przedstawiciela paryskiej palestry swoją przenikliwością i wyrobieniem życiowem. Ale narówni z zupełną trzeźwością w traktowaniu rzeczy w godzinach niejako urzędowych najchętniej oddalała się od siebie samej i, jakby zapominając o niezaprzeczonej powadze położenia, zagłębiała się w obserwację całej awantury.
Było to porywające studjum ludzi, świata, a przez poznanie ich na tle sensacyjnej afery dopiero widziała i przenikała do głębi samą siebie. Eva Evard występowała przed nią plastycznie i objektywnie jak na jaskrawo prześwietlonym ekranie. Jej ciekawość wzrastała z dnia na dzień, czekała z niecierpliwością i zgadywała naprzód jak dalej będzie się rozwijał dramat osobliwej kobiety, rzuconej w odmęt intrygi, a jeżeli nadchodził moment strachu, był on raczej strachem widowiskowym i odczuciem artystycznem pewnych niespodzianych lub groźnych zwrotów toczącej się przed nią akcji.
Czy bohaterka podoła walce z potęgą pozorów? Z potęgą państwa, będącego w stanie straszliwej wojny i przez to zmuszonego do tępienia na ślepo wszelkich dowiedzionych czy tylko domniemanych zakusów wroga? Z potęgą opinji, zgnębionej przez świeże klęski i nadewszystko chciwej pomsty — mniejsza o to, Kto i czy słusznie lub mniej słusznie pada jej ofiarą?
Bez goryczy obserwowała obojętność lub zdradę ze strony znajomych, wielbicieli i przyjaciół, których miała bezliku, ci biedni, pożałowania godni ludzie byli wszak o tej porze tylko spłoszonem stadem, które miota się i gna naoślep pod wichrem i piorunami losu. Czyżby można wymagać od nich zimnej rozwagi lub tembardziej wierności w przyjaźni wobec widma zdrady?
Bez oburzenia i nienawiści myślała o podłej zemście generała Sittenfelda, która, choć niestwierdzona w śledztwie, była jednak dla niej oczywistą — bo inaczej jakimż cudem doszedłby do 11-go Biura jej nieszczęsny własną ręką napisany memorjał, który z całą lekkomyślnością zostawiła była w rękach generała? Zagubiła go zeszczętem z pamięci, a jednak on ją odnalazł i wojskowy sędzia audytor major Lejard pewnego dnia wydobył go z teki i położył przed nią na stole.
...Widzów przenika dreszcz zgrozy, widmo zguby zagląda w struchlałe oczy bohaterki — klasyczny efekt filmowy...
Ze strony Sittenfelda było to haniebne, ale Eva dobrze wiedziała, do jakich granic był on zdręczony przez nią i poniżony w swych uczuciach i w swej niepohamowanej żądzy. Zemsta była jego prawem, a że wybrał właśnie tak plugawą, była to już rzecz drugorzędna i raczej wywołana okolicznościami niezależnemi od niego — chciał zabić, a gdy mu uszła do kraju wroga, nie mógł jej dosięgnąć inaczej.
Eva nawet w rzadkich, zresztą, złych swoich godzinach więziennych nie dopuszczała myśli, że może być skazaną na jakiś rok lub dwa, jak ją do tego zawczasu i bardzo oględnie przygotowywał M-e Lourthier. Dla uspokojenia rozjątrzonej opinji, jej zdaniem, wystarczyłoby najzupełniej wydalenie jej z granic Francji, co nie byłoby żadną karą, gdyż i w razie uwolnienia wyjechałaby natychmiast po ogłoszeniu wyroku. Od chwili swego aresztowania nie odczuwała nigdy i to ani razu grozy lub okropności swego położenia, słowo „Conseil de Guerre“, straszne w czasie wojny, nie budziło w niej żadnej grozy. Odczuwała jedynie zdumienie dla ślepej mocy absurdu, w który uwikłała się, absurdu całej sprawy od początku do końca. Czasami ją oburzała, czasami śmieszyła nadzwyczajna powaga, z jaką M-e Lourthier rozważał szanse sprawy, czasami zdumiewała się, widząc niezmiennie srogą minę audytora wojskowego majora Lcjard, niekiedy zaś w toku przewlekłych godzin przesłuchiwania umyślnie drażniła go i ośmieszała, nie mogąc znieść, jak w mnóstwie niepotrzebnych, drobiazgowych i obrażających pytań, w ustawicznem osaczaniu jej insynuacjami, które były jeno stekiem głupstw, dociekał on prawdy w tem, co było tylko jednym kolosalnym absurdem, kompromitującym w najwyższy sposób powagę władz wojskowych Francji. Do pewnych granic uznawała ona, że formalistyka biurokratyczna musi traktować poważnie i z całą pedanterją nawet absurd, gdy ten wchodzi na wokandę w całym aparacie rzekomych poszlak, dowodów i dokumentów, dlaczego jednak przedstawiciel urzędu wojskowego ma być głupim, lub, co gorzej, udawać głupiego i groźnego, gdy wie, z czem ma do czynienia i na czem się to wreszcie musi skończyć? Zdawało jej się, że wszyscy jakby się zmówili, żeby dokoła jej rozgłośnej afery odgrywać jakąś komedję grozy — tragikomedję, potrzebną chyba jedynie dla uspokojenia podnieconej opinji. Czyż komedja w swym ostatnim akcie dojdzie aż do wyroku skazującego? Do tego jednak prowadziła wprost żelazna logika absurdu.
Eva bynajmniej nie miała chęci nadstawiać głowy dla logicznego przeprowadzenia tej komedji pomyłek, ale całkowite uwolnienie byłoby, biorąc rzecz z punktu widzenia artystycznego, nieszczególnem zakończeniem. Cóż banalniejszego nad szczęśliwy koniec — ów „happy end“, którego doktryna, obliczona na poklask ciemnego tłumu, psuje najlepsze filmy amerykańskie...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Gałecki.