Ostatnie dni Pompei/Rozdział XXVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Edward Bulwer-Lytton
Tytuł Ostatnie dni Pompei
Wydawca Bibljoteka Groszowa
Data wyd. 1926
Druk Zakłady Graficzne „Drukarnia Bankowa“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Leo Belmont
Tytuł orygin. The Last Days of Pompeii
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XXVI.
Wypadki rozwijają się krętą drogą. Miłość i ból niewidomej.

Djomed, który po uczcie wyjechał w interesach do Neapolis, z zaciekawieniem informował się po powrocie u napotkanego na Forum Klaudjusza o zaszłych ostatnio wypadkach.
— Oto jak zmienną koleją toczy się kolo Fortuny! — mówił Klaudjusz. Nasz przyjaciel Glauk ma być stawiony przed Senatem, wobec wagi jego zbrodni — zabójstwa kapłana. Przeznaczą go niewątpliwie na igrzyska.
— Czyż może być, aby taki młody i... bogaty skazany został na pożarcie przez dzikie zwierzęta!? — westchnął kupiec.
— Ba! gdyby był Rzymianinem, szkoda byłaby istotna. Ale ci cudzoziemcy są w gruncie rzeczy niewolnikami, których znosić można, dopóki wydają uczty. — A tamten bluźnierca — chrześcianin, o którym wspominałeś, co to spotwarzył Arbacesa? Czy też pójdzie na arenę?
— A, ten pies! Jeżeli zgodzi się złożyć ofiarę Cybeli lub Izydzie, zyska przebaczenie przy zamknięciu w więzieniu. Ale jak się ma Julja?
— Dobrze!... Spójrz-no! Egipcjanin wchodzi do domu Pretora. Na Bachusa! To nie bez kozery.
— Zapewnie w sprawie mordu Glauka. Jest jedynym świadkiem naocznym. Zeznaje jednak, że Glauk zabił Apaecidesa w podnieceniu, gdyż ten odmawiał mu zezwolenia na związek z jego siostrą.
— Czy Glauk ma dobrego adwokata?
— Najlepszego. Jest nim wymowny Kajus Pollion. Nadto obiega on całą Pompeję, aby nakłonić wszystkich marnotrawców do świadczenia na korzyść Greka. Nie przyda się to na nic, bo lud czci Izydę i burzy się przeciw mordercy jej kapłana.
— I ja muszę wesprzeć Izys. Mam towary w Aleksandrji.
— Rozeszli się. Gracz odszedł, rozmyślając o zwiększonych szansach swoich do ręki Jułji, która nie mogła już chyba-ć kochać zabójcy, zagrożonego hańbą wyroku. Ustalenie swojej pozycji przez to małżeństwo uznawał za tem konieczniejsze, iż Salustjusz wygrażał się zdemaskować jego szulerską grę podrobionemi kostkami, jeżeli nie zaniecha tej swojej specjalności.
Na zakręcie ulicy wpadła Klaudjuszowi w oczy ponura twarz Egipcjanina.
— Racz mi wskazać, szlachetny Klaudjuszu, drogę do mieszkania Salustjusza.
— Niema go o tej porze w domu.
— Ale ja chcę widzieć się z mordercą Glaukiem, który ponoć u niego przebywa.
— Tak. Naiwne serce Epikurejczyka wierzy w niewinność Greka. Dał za niego rękojmię, że dostawi go do trybunału, i ulżył jego losowi, wybawiając go od więzienia w lichej dziurze przy Forum, przez zamianę na wytworne w swoim domu. Ale po co chcesz widzieć Glauka, jeżeli spytać wolno?
— Słyszałem, że odzyskał rozum. Chcę skłonić go do wyznania pobudek zbrodni w nadziei, że to ulży jego karze.
— Jesteś prawdziwie dobroczynnym, Arbacesie.
— Spełniam tylko mój ludzki obowiązek.
— Pozwolisz, że sam cię odprowadzę do domu Salustjusza. Jest tu, o kilka kroków. Czy nie będę zbyt ciekawy — zapytał, idąc obok Egipcjanina — pragnąc dowiedzieć się od ciebie, co mówi o domniemanym wyniku tej sprawy pretor?
— Nie mówiłem z nim o tem. Byłem tam w innym celu. Jako prawny opiekun nieszczęśliwej Jony, która jest napół obłąkana po śmierci jej brata i uwięzieniu mordercy narzeczonego, wystarałem się o rozkaz przyprowadzenia jej do mnie po pogrzebie Apaecidesa. Wymaga czułego nadzoru, aby nie popełniła jakiegoś szaleństwa.
— Otóż i dom Salustjusza. Nim rozstaniemy się, racz mi powiedzieć, Arbacesie, czemu jesteś zawsze tak posępny i unikasz towarzystwa naszej złotej młodzieży. Jakkolwiek jesteś mędrcem, mógłbym cię nauczyć wiele... w sztuce rozkoszy.
— Czym nie za stary?
— O, miałem już uczniów siedemdziesięcioletnich.
— Może ci kiedyś przypomnę twoją uprzejmą propozycję. Na teraz żegnaj mi — vale!
W przedsionku Arbaces natknął się na kłębek ciała, wstrząsanego łkaniem i zawiniętego z twarzą w szaty.
Była to Nidja, która natrętnie domagała się widzenia z Glaukiem i postokroć odpędzona przez straże domowe, powracała i tarzała się, łkając, w progach.
— Powstań! — rzekł, dotykając ją nogą. Tamujesz przejście.
Nidja poznała jego głos. Przypadła do jego stóp. Pamiętała teraz jedno, że jest możnym czarnoksiężnikiem.
— Ocal go, wielki kapłanie! Jest umierający w tym domu. Jedyną wynowajczynią jestem ja. To ja podałam mu napój czarownicy... ja... ja... Ten napój, który Julja dostała z twoją pomocą.
Sądził, że bredzi. Ale zważył, że jej krzykliwe rewelacje mogą wprowadzić sprawę na niepożądane tory. Rzekł więc głosem możliwie słodkim do rozpaczającej:
— Przyjdź dziś do mnie. Wysłucham ciebie. Może mi uda się coś z twoją pomocą zrobić dla Glauka. Żal mi tego mądrego i pięknego młodzieńca. Przez życzliwość właśnie przychodzę go odwiedzić.
Odstąpiła. Zapukał mocno do drzwi. Opadły żelazne zapory. Odźwierny wychylił głowę.
— Jestem Arbaces. Przychodzę do więźnia.
— Bez zezwolenia pana nie mogę nikogo doń wpuszczać. Ale pan właśnie powraca...
Istotnie w portyku ukazał się gospodarz domu.
— Zacny Salustjuszu! — rzekł uroczyście kapłan. Przychodzę pomówić z więźniem z pozwolenia pretora. Słowo Arbacesa wystarczy bez pisma. Wiesz, że jutro jest sprawa. Pragnę z wyjaśnień Glauka wydobyć coś na jego korzyść.
— O, jeżeli potrafisz coś zrozumieć z jego wyrazów bez związku, będziesz godzien swojej sławy wschodniej. Biedny Glauk! dawniej miał tak dobry apetyt, a teraz nic jeść nie chce.
Na rozkaz Salustjusza niewolnicy, stojący na warcie przy małych drzwiach, odstąpili. Egipcjanin wszedł sam do Glauka.
Przy bladem świetle misternego świecznika postrzegł, jak pobladła świetność cery i zapadły policzki Ateńczyka po straszliwej walce między życiem a śmiercią, w której młodość przemogła. Siadłszy przy łożu Glauka, rzekł:
— Byliśmy nieprzyjaciółmi dotąd. Ale wielkie twoje nieszczęście budzi litość w sercu kapłana Arbacesa. Przychodzę do ciebie, jako przyjaciel.
Jak rumak wzdryga się, poczuwszy ślady tygrysa, tak wzdrygnął się Glauk. Zerwał się, przysiadł na łożu, przerażone oczy wlepił w gościa, rękę przesuwał długo po Czole:
— Czy śnię jeszcze?
— Nie, Glauku. Nie śnisz. Masz przed sobą człowieka, który może cię ocalić — przysięgam na tę prawicę — jeżeli posłuchasz jego wskazówek. Ja jeden byłem świadkiem twego świętokradzkiego morderstwa i gotów jestem wyznać na twoją korzyść, żeś działał oszalały w gniewie, jeżeli podpiszesz to pismo. Ono przypomina ci szczegóły zwady twojej z bratem Jony, których bodaj już nie pamiętasz. Wiem, że uniosłeś się, gdy w surowości swojej zarzucił ci lekkość twego życia i odmówił zgody na związek twój z siostrą. Przyznaj to, a skruszonemu pomogę ujść śmierci.
— Barbarzyńco! podaj mi to pismo kłamliwe, abym je podarł. Jako żywo, przejrzałem pamięcią wszystkie wypadki okrutnej tej nocy i wiem, żem nie strącił, strącić nie mógł, nawet włosa z drogiej mi głowy brata Jony! Jażbym miał toczyć zwadę z tym słodkim człowiekiem? Nie! pamiętam jedno — natknąłem się już na krwią broczące zwłoki.
— U pamiętaj się! Dwie drogi tylko są przed tobą: wyznanie i podpis, albo... amfiteatr i lwia paszczęka.
— Dyktujesz mi hańbę wobec świata i Jony w tem dobrowolnem wyznaniu dla ocalenia życia, skazanego potem na niesławę. Podły barbarzyńco ze wschodu! ty nie rozumiesz duszy człowieka, urodzonego na ziemi Harmodjusza i Sokrata!
— Zastanów się, młodzieńcze! Czy nie słyszysz wrzasku radosnego pospólstwa, gdy szarpać cię będą lwie pazury? Nie unikniesz wszakże hańby, ginąc, jako skazany niewolnik na arenie!
— Umrę dumny czystością sumienia, które nie chciało ocalić się fałszem! Nienawidziłem cię zawsze — teraz pogardzam tobą. Idź precz, kusicielu!
— Odchodzę. Ale zobaczymy się jeszcze dwakroć: raz przed trybunałem, drugi raz... przed śmiercią twoją.
Wyszedł. Do oczekującego Salustjusza rzekł:
— Jest jeszcze w obłędzie. Upiera się przy zaprzeczaniu jawnej prawdzie. Niema dla niego nadziei.
— Nie mów tego, Egipcjaninie! Trzeba wszystkie sprężyny poruszyć, aby ocalić człowieka, który wychylał czary z najwykwintniejszem winem w gronie przyjaciół. Jest to sprawa pomiędzy Bachusem i Izydą.
Na ulicy Arbaces napotkał Nidję. Czatowała na jego wyjście.
— Czy będzie ocalony? — wykrzyknęła.
— Zobaczymy. Pójdź za mną.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edward Bulwer-Lytton i tłumacza: Leopold Blumental.