Otello (Shakespeare, tłum. Paszkowski, 1925)/Akt pierwszy
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Otello |
Wydawca | Księgarnia Wilhelma Zukerkandla |
Data wyd. | 1925 |
Druk | Księgarnia Wilhelma Zukerkandla |
Miejsce wyd. | Lwów — Złoczów |
Tłumacz | Józef Paszkowski |
Tytuł orygin. | The Tragedy of Othello, the Moor of Venice |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Rodrygo. Nie mów mi tego, Jagonie, nie mogę
Słuchać tej mowy. Tyś to, coś mą kiesą
Tak rozporządzał, jakby była twoją,
Smiesz mi powiadać, żeś tego był świadom?
Jago. Do licha! Słuchajże lepiej, co mówię;
Jeżeli mi się o tem kiedy śniło.
To mną pogardzaj.
Rodrygo. Czyżeś mi nie mówił,
Że go nie cierpisz?
Jago. Brzydź się mną, jeżelim
Nie mówił prawdy. Dwóch magnatów naszych
Forytowało mię na namiestnika,
I osobiście czapkowało przed nim,
Aby mi dał ten stopień; jakem żołnierz,
Stopień ten słusznie mi się przynależał,
Znam moją wartość; a on, zatopiony
W swem widzimisię i w swej dumie, zbył ich
Napuszonymi frazesami, srodze
Nastrzępionymi w wojenne termina.
»Wierzcie mi«, prawił moim protektorom,
»Żem już mianował kogoś na to miejsce«.
I któż to taki ten ktoś? Patrzcie jeno;
Ot, zawołany jakiś arytmetyk,
Jakiś tam Michał Kassyo, Florentyńczyk.
Podwikarz, na wpół potępiony w związkach
Z piękną kobietą, który, póki życia,
Jednego hufca nie powiódł do boju,
I na sprawieniu wojska w polu zna się
Tyle, co prządka; bohater książkowy,
Co o teoryi umie pleść nie gorzej
Niż jaki burmistrz; cała bowiem jego
Sztuka wojenna w gębie, nie w praktyce.
Ten to wybrany został, a ja panie,
Com w jego oczach pokazał, co umiem
W Rodus i w Cyprze i po innych ziemiach
Tak chrześcijańskich jak pogańskich, pchniętym
Pod wiatr i wodę przez tego plus minus,
Przez tę chodzącą kredkę; on to został,
Pożal się Boże! namiestnikiem jego
Murzyńskiej mości, a ja, ja być muszę
Jego chorążym.
Rodrygo. Jabym wolał zostać
Jego oprawcą!
Jago. Niema na to środka;
Taki to służby przeklęty porządek;
Awans zależy od łask i protekcyi,
A nie od prawa starszeństwa, co każe,
Aby po jednym odziedziczał miejsce
Drugi z kolei. Osądźże sam teraz,
Czy mam jakibądź obowiązek kochać
Tego murzyna.
Rodrygo. Tobym go porzucił.
Jago. O, pozwól! służę mu, gwoli odwetu.
Nie wszyscy, bracie, możem być panami,
Ale nie wszyscy też panowie mogą
Mieć wierne sługi. Znajdziesz niejednego
W kłąbek zgiętego, potulnego ciurę,
Co w niewolniczych kochając się więzach,
Trzyma się miejsca, jak osioł za lichą
Garstkę obroku; a kiedy zepsieje,
Na stare lata bywa odpędzony.
W skórę takiego kornego cymbała!
Są znowu inni, co pod wymuskaną
Formą i strojną barwą uległości
Chowają serce, siebie tylko pomne;
Co dając tylko pozór wiernych usług
Swym przełożonym, popierają przez to
Własny interes, a porósłszy w pierze,
Nie potrzebują już nikogo słuchać,
Prócz siebie samych. Ci mają krztę ducha,
I do tych rzędu ja się liczę. Jużci,
Gdybym był w skórze Otella, nie chciałbym,
Ma się rozumieć, być w skórze Jagona;
Rzecz to tak pewna, jak żeś ty Rodrygo.
Służąc mu, służę li samemu sobie;
Nie z przywiązania ani z obowiązku,
Niebo mi świadkiem! ale pod pokrywką
Tego obojga, dla widoków własnych.
Gdyby me czyny miały kiedykolwiek
Wydać na zewnątrz wewnętrzny stan, zakrój
Mojego serca, nie długobym potem
Musiał to serce nosić u rękawa,
Na żer dla kruków. Nie jestem, czem jestem.
Rodrygo. Jakież, u licha, szczęście niesłychane
Ma ten grubodziób, że mógł tego dopiąć!
Jago. Ostrzeż jej ojca, zbudź go ze snu, otwórz
Staremu oczy, zatruj mu pociechę;
Narób hałasu w mieście; podszczuj krewnych;
Niechaj go muchy tną za twoją sprawą,
Chociaż łagodny zamieszkuje klimat;
Choćbyś mu szczęścia nie wydarł, przynajmniej
Tak mu je zapraw piołunem udręczeń,
Iżby cokolwiek zbladło.
Rodrygo. W tym tu domu
Mieszka jej ojciec; zawołam na niego.
Jago. Zrób to i głosem tak alarmującym,
Jak ktoś, co w nocy zapuszczony ogień
Dostrzeże nagle w ludnej części miasta.
Rodrygo. Hola! Brabancyo! hej! sinior Brabancyo!
Jaga. Wstawaj, Brabancyo! Złodzieje! Złodzieje!
Strzeż się! chroń swoją córkę! chroń swe worki!
Złodzieje! Gwałtu! Złodzieje!
Brabancyo. Jakiż jest powód tego zgiełku? Co się
Takiego stało?
Rodrygo. Wszyscyż twoi, panie,
Są w domu?
Jago. Są li drzwi twojego domu
Zamknięte, panie?
Brabancyo. Po co te pytania?
Jago. Niech dyabli wezmą! Okradli was; weźcie
Prędzej opończę! przeszyto wam serce;
Utraciliście połowę swej duszy.
W tej właśnie chwili czarny baran tryksa
Białą owieczkę waszą. Żywo! żywo!
Bijcie w dzwon; zbudźcie chrapiących sąsiadów,
Inaczej czart was wystrychnie na dziadka.
Żywo! powiadam.
Brabancyo. Czyście oszaleli?
Jago. Poznajeszże mój głos, czcigodny panie?
Brabancyo. Nie; któż waść jesteś?
Rodrygo. Imię me Rodrygo.
Brabancyo. Imię to jeszcze bardziej cię potępia.
Wzbroniłem ci się zbliżać do mych progów;
Zapowiedziałem ci, że moja córka
Nie jest dla ciebie; a ty, wiedzion szałem,
Przebrawszy miarę napoju przy uczcie,
Przychodzisz teraz zuchwale przerywać
Mój wypoczynek.
Rodrygo. Siniore, siniore!
Brabancyo. Ale wiedz o tem, że gniewowi memu
I stanowisku nie zbywa na środkach
Dania ci tego gorżko pożałować.
Rodrygo. Uspokój się, siniore.
Brabancyo. Co mi prawisz
O okradzeniu? To przecie Wenecya,
A mój dom to nie lamus.
Rodrygo. Zacny panie,
W czystych, niewinnych chęciach tu przyszedłem.
Jago. Niech kaci porwą! Jesteś, panie, jednym
Z tych, co się nie chcą modlić, gdy ich szatan
Do tego nagli. Masz nas za szubrawców,
Dlatego, że cię przychodzimy ostrzedz?
Chcesz sprządz swą córkę z berberyjskim koniem,
Mieć rżące wnuki, bachmatów za krewnych
I z dzianetami być w powinowactwie?
Brabancyo. Coś ty za jeden, bluźnierczy szczekaczu?
Jago. Ktoś, co ci przyszedł oznajmić, siniore,
Że twoja córka w chwili, gdy tu stoim,
Klei z murzynem kazirodny związek.
Brabancyo. Jesteś nędznikiem.
Jago. A pan — senatorem.
Brabancyo. Za ten żart ty mi odpowiesz, Rodrygo;
Znam cię.
Rodrygo. Odpowiem za wszystko, siniore.
Ależ, dla Boga! za wasząż-to wiedzą,
I mądrą wolą dzieje się (a prawie
Mógłbym tak sądzić), że o tej spóźnionej
Nocnej godzinie, piękna wasza córka,
Pod najemnego gondoliera strażą,
Zostaje w sprosnych objęciach murzyna?
Jeżeli o tem wiesz, panie, jeżeliś
Na to pozwolił, toć zaiste ciężką,
Grubą zniewagęśmy ci wyrządzili;
Ale jeżeli nie wiesz o tem, moje
Wyobrażenie o przyzwoitości
Mówi mi, żeśmy niesłusznie zostali
Znieważonymi przez was. Nie sądź, panie,
Abym wyzuty z wszelkich winnych względów
Takiego sobie z waszą dostojnością
Żartu pozwalał. Jeżeliście, panie
Córki swej k’ temu nie upoważnili,
Powtarzam jeszcze raz, to popełniła
Wielki występek, pomiótłszy w ten sposób
Obowiązkami, pięknością, rozumem,
Przyszłością swoją, dla awanturnika,
Dla wszędobylca, goniącego szczęście
Po całym świecie. Sprawdź, natychmiast, panie,
Czy jest w sypialni, nawet gdziebądź w domu.
Jeśli ją znajdziesz, niechaj sprawiedliwość
Ściga mię z całą surowością za to,
Żem cię tak czelnie zdurzył.
Brabancyo. Skrzeście ognia!
Światła! hej! Zbudźcie wszystkich moich ludzi!
Coś podobnego już mi się marzyło;
To przypuszczenie samo mię przygniata.
Światła, hej! światła! Znika z okna.
Jago. Bądź zdrów! muszę odejść.
Nie byłoby to stosownem i dla mnie
Bezpiecznem nawet, gdybym był stawiony
Za świadka przeciw temu murzynowi,
A pozostając tu, świadczyćbym musiał;
Chociaż go bowiem to skompromituje,
Rzeczpospolita nie będzie go mogła
Potępić, bacząc na interes własny,
Przy gotującej się cypryjskiej wojnie,
Do prowadzenia której niema wodza,
Równego jemu kalibru. Dlatego,
Choć się nim brzydzę, jak piekielną plagą,
Ze względu jednak na doczesny żywot,
Zmuszony jestem opuścić banderę
I znak przyjaźni, do siebie który rzeczywiście
Jest tylko znakiem. — Zawiedź pod Łucznika
Tych, co go będą szukali; niechybnie
Tam go znajdziecie, i ja też tam będę. Wychodzi.
Brabancyo. Niema najmniejszej wątpliwości: zbiegła;
I nic mi więcej po niej nie zostało,
U schyłku tego obmierzłego życia,
Jak sama gorycz. Powiedz mi, Rodrygo,
Gdzie ją widziałeś? Niegodziwe dziecko!
Z murzynem, mówisz? któżby chciał być ojcem!
A skąd wiesz waćpan, że to ona była?
O, hańbo! Cóż ci rzekła? — Więcej światła!
Zwołajcie wszystkich mych krewnych! — Jak myślisz,
Czy wzięli oni ślub?
Rodrygo. Sądzę, że wzięli.
Brabancyo. O, nieba! Jak wyjść mogła? O, wyrodna!
Ojcowie, nigdy nie ufajcie odtąd
Powierzchownemu układowi córek!
Chyba istnieją jakie czary, zdolne
Podejść niewinność młodości, dziewictwa.
Nie wyczytałżeś gdzie tego, Rodrygo?
Rodrygo. W istocie, panie, czytałem gdzieś o tem.
Brabancyo. Wezwijcie mego brata. O, wolałbym,
Żebyś ją waćpan był posiadł. Biegnijcie
Jedni w tę, drudzy w tę stronę. — Czy nie wiesz,
Gdzieby ją można znaleść z tym murzynem?
Rodrygo. Rozumiem, że go wyśledzę, jeżeli
Raczysz mi, panie, towarzyszyć, wziąwszy
Dobrą straż z sobą.
Brabancyo. Bądź nam przewodnikiem.
Przed każdym domem wołać będę; w wielu
Mam wpływ przeważny. — Podajcie mi szpadę;
Sprowadźcie mi tu policyjne sługi
I siłę zbrojną. — Poczciwy Rodrygo,
Wskazuj nam drogę, zawdzięczę twe trudy. Wychodzą.
Jago. Na wojnie, panie, nie jednegom zabił,
Ale popełnić rozmyślne morderstwo,
Jakoś to z mojem sumieniem niezgodne.
Braknie mi czasem złości, coby mogła
W czemś mi dopomódz. Z jakie dziesięć razy
Miałem myśl, pchnąć go tu, pomiędzy żebra.
Otello. Lepiej jest tak, jak jest.
Jago. Kiedyż bo prawił
Takie szkarady i w tak obelżywy
O waszej cześci wyrażał się sposób,
Że gdyby nie ten kęs bogobojności,
Jaką mam, byłby mi żywcem nie uszedł.
Ale czy tylko twe małżeństwo, panie,
Szczelnie zawarte? bo ten magnifikus
Ma popleczników, i gdy się uweźmie
Co przeprowadzić, głos jego dorówna
Głosowi Doży. On was zechce rozwieść,
Albo wam tyle narobi trudności
I tarapatów, o ile mu prawo
Wszystkimi jego wpływami poparte
Da k’temu kiersztak.
Otello. Niech czyni, co zechce.
Usługi, jakiem oddał senatowi,
Zagłuszą jego skargę. Wiedz, Jagonie,
I nie zaniedbam z tem jawnie wystąpić,
Skoro się dowiem, że chwalba uzacnia;
Wiedz, że wywodzę ród ze krwi królewskiej,
Czyny zaś moje mogą, i bez czapki,
Do tak wielkiego rościć prawo szczęścia,
Jak to, com posiadł. Wiedz i to, że gdybym
Nie kochał czule pięknej Desdemony,
Pewniebym nie był mej niezależności,
Niekrępowanej żadnem stałem miejscem,
Samochcąc ujął w granice i ścieśnił,
Za wszystkie skarby mórz. Co to za światła?
Jago. To gniewny ojciec z swymi przyjaciółmi;
Ustąpmy, panie.
Otello. Nie mnie to przystoi.
Stawię im czoło; godność moja, stopień
I nieskażona prawość mojej duszy
Będą świadczyły za mną. Czyż to oni?
Jago. Na twarz Janusa! podobno nie.
Otello. Są to
Przyboczni słudzy Doży i mój Kassyo.
Pomyślnej nocy, moi przyjaciele!
Cóż tam nowego?
Kassyo. Doża cię pozdrawia,
Wodzu, i wzywa, abyś się niezwłocznie,
Jak najniezwłoczniej stawił.
Otello. W jakim celu?
Nie wiesz?
Kassyo. Jeżeli domysł mój prawdziwy,
O Cypr to idzie; jakoś tam gorąco,
Flota przysłała ze dwunastu gońców
W ciągu tej nocy, jednego za drugim.
Zbudzonych ze snu wielu panów rady
Już się zebrało u Doży; wysłano
Na gwałt po ciebie, panie, a gdy w domu
Cię nie zastano, senat pchnął umyślnych
W trzy różne strony, aby cię wyszukać.
Otello. Dobrze się stało, żeście mię znaleźli.
Zostawię tylko parę słów w tym domu
I pójdę Z wami. Wychodzi.
Kassyo. Co on tu porabia,
Jagonie?
Jago. Hm! hm! co? Pojmał tej nocy
Lądową szkutę; zdobycz to nielada,
Jeżeli tylko się okaże prawną.
Kassyo. Nie zrozumiałem.
Jago. Ożenił się.
Kassyo. Z kim?
Jago. Ba! z kim? Idziemy, panie?
Otello. Jestem gotów.
Kassyo. Oto nadchodzi drugi poczet, wodzu,
Szukając ciebie.
Jago. To Brabancyo, miej się
Na ostrożności, wodzu.
Otello. Hola! stój!
Rodrygo do Brabancya. Siniore, to ten murzyn.
Brabancyo. Ha! rabusiu!
Jago. Rodrygo? jestem na pańskie usługi.
Otello. Schowajcie miecze, bo się rdzą pokryją
Od rosy nocnej. Wiek wasz, panie, więcej
Dokazać może, niżeli wasz oręż.
Brabancyo. Nędzny rabusiu! gdzieś podział mą córkę?
Oczarowałeś mi ją, potępieńcze;
Bo powołuję się na wszystko w świecie,
W czem jest choć trochę zdrowego rozsądku,
Czy młoda dziewka, piękna i szczęśliwa,
I tak stanowczą mająca odrazę
Do małżeńskiego stanu, że wzgardziła
Kwiatem najpierwszej tutejszej młodzieży,
Bez popadnięcia w czarodziejskie wniki,
Byłaby kiedy, na ogólny pośmiech
Zbiegła z ojcowskich progów, by się rzucić
Na powleczone sadzą łono takiej
Jak ty istoty, wzbudzającej postrach,
Nie pociąg? Niechaj cały świat osądzi,
Czyli to nie jest tak jasnem jak słońce,
Żeś ją ty kunsztem piekielnym usidlił,
Uwiódł jej młodość jakiemiś kroplami
Lub czemś podobnem, co o szał przyprawia;
Śledztwo to musi wykryć; jest to bowiem
Jawnem dla myśli, prawie dotykalnem.
Aresztuję cię przeto i oskarżam
Jako oszusta praktykującego
W pokątny sposób zakazane sztuki.
Bierzcie go; jeśli zaś będzie się ważył
Stawić wam opór, użyjcie przemocy,
Choćby miał życiem przypłacić.
Otello. Odstąpcie,
Wy co trzymacie ze mną i wy drudzy.
Gdyby mi z roli wypadało walczyć,
Byłbym był o tem wiedział bez suflera.
Gdzież mam pójść, panie, aby odpowiedzieć
Na uczyniony mi zarzut?
Brabancyo. Do turmy.
Gdzie siedzieć będziesz, dopóki cię zwykły
Bieg procedury przed sąd nie powoła.
Otello. Gdybym, przypuśćmy, był posłuszny temu,
Ciekawy jestem, coby w takim razie
Powiedział Doża, którego posłańcy
Przyszli mię w nagłym interesie państwa
Wezwać do niego, i oto tu stoją,
Czekając na mnie.
Posłaniec. Nie inaczej, panie;
Doża jest w sali obrad i dostojna
Osoba wasza była niewątpliwie
Wezwaną tamże.
Brabancyo. Doża w sali obrad?
Teraz wśród nocy? Wiedźcie go tam! Ważną
I ja mam sprawę. Wspaniały nasz Doża
I każdy z moich współkolegów pewnie
Uczuje moją krzywdę tak jak swoją;
Bo gdyby taki czyn płazem uchodził,
Lada poganin rejby u nas wodził. Wychodzą.
Doża. Wieści w tych listach nie są zgodne z sobą;
Trudno polegać na nich.
Pierwszy senator. W rzeczy samej,
Sprzeczne są sobie; w moim wymieniono
Sto siedem galer.
Książę. W moim sto czterdzieści.
Drugi senator. A w moim dwieście. Jakkolwiek się jednak
Cyfry w nich różnią (co się musi zdarzać
Tam, gdzie podobne dane są oparte
Na przypuszczeniu), we wszystkich atoli
Jedna jest wzmianka o tureckiej flocie,
Posuwającej się w kierunku Cypru.
Doża. Zważywszy dobrze, rzecz to jest możebna.
Nie ubezpiecza mnie błąd w tych raportach,
Raczej nabawia trwogi treść ich główna.
Majtek za sceną. Wieści! hej! wieści!
Urzędnik. Nowy goniec.
Doża. Cóż tam?
Majtek. Turecka flota żegluje ku Rodus;
Mam polecenie od sinior Angela
Uprzedzić o tem senat.
Doża. Co myślicie
O tej przemianie?
Pierwszy senator. To niepodobieństwo,
Rozsądnie rzeczy biorąc; demonstracya
Dla zamydlenia nam oczu. Gdy zważym,
Jak wiele Turkom zależy na Cyprze,
I pod wzgląd weźmiem, że jak z jednej strony
Wyspa ta dla nich ważniejsza niż Rodus,
Tak z drugiej, łatwiej zdobytą być może,
Bo mniej jest silnie fortyfikowaną
I do obrony sposobną niż Rodus;
Gdy te uwagi obok siebie stawim,
Nie przypiszemy wtedy bisurmanom
Niedorzeczności takiej, iżby mieli
Chować na później to, co przedewszystkiem
Im pożądane, i porzucać zamiar,
Obiecujący im wygodną korzyść,
Dla narażania się na bezowocne
Niebezpieczeństwo.
Doża. Niema wątpliwości,
Nie idzie im o Rodus.
Urzędnik. Znów posłaniec.
Goniec. Najdostojniejsza rado! Otomanie
W prostym kierunku sterując ku Rodus,
W pośrodku drogi złączyli się z drugą
Częścią swej floty.
Pierwszy senator. Tegom się spodziewał.
Ileż przybyło im żagli?
Goniec. Około
Trzydziestu, panie, i teraz się znowu
W tył zawrócili, zamierzając, widno,
Pokusić się o Cypr. Sinior Montano,
Wasz zaufany i gorliwy sługa,
Za obowiązek poczytuje sobie
Donieść wam o tem, czcigodni panowie,
Prosząc o danie mu wiary i pomoc.
Doża. Z pewnością zatem na Cypr godzą. Gdzie jest
Marko Lucchese?
Pierwszy senator. We Florencyi.
Doża. Piszcie
Zaraz do niego, niech wraca czemprędzej.
Pierwszy senator. Oto Brabancyo i dzielny nasz murzyn.
Doża. Mężny Otello, musimy niezwłocznie
Użyć twej dłoni przeciw Otomanom.
A, to wy! Witaj, cny siniore; właśnie
Brakło nam waszej rady i pomocy.
Brabancyo. Tak jak mnie waszej. Miłościwy książę,
Wybacz: nie służba, ni żadna wiadomość,
Żem tu potrzebny, podniosła mnie z łóżka,
Ani troskliwość o publiczne dobro
Myśl mą zakłóca, bo własny mój smutek
Jest tak gwałtownej, nawalnej natury,
Że wszelkie inne kłopoty pochłania,
Siebie jedynie pomny.
Doża. Cóż się stało?
Brabancyo. Ach! moja córka!
Doża. Umarła?
Brabancyo. Tak, dla mnie;
Wydarto mi ją, podle uwiedziono,
Hańbą okryto za pomocą czarów
I szarlatańskich środków; bo dziewczyna
Przy zdrowych zmysłach, nieupośledzona
Ani na wzroku, ani na umyśle,
Nie mogła popaść w tak krzyczący obłęd,
Bez czarodziejskiej w tem sprawy.
Doża. Ktokolwiek
W tak niecny sposób o stratę czci waszą
Córkę przyprawił, a was o jej stratę,
Do tego sami w krwawej księdze ustaw
Zastosujecie najsurowszą karę,
Choćby nasz własny syn był tym przestępcą.
Brabancyo. Kornie dziękuję Waszej Wysokości.
Oto przestępca: tento czarny szatan,
Coście go, panie, jak słyszałem, teraz
W naglącej sprawie rzeczypospolitej
Tu zawezwali.
Doża i senatorowie. Bolejemy nad tem.
Doża. Otello, cóż ty na to?
Brabancyo. Nic innego
Zeznać nie może, jak, że to jest prawda.
Otello. Potężni, światli, szanowni panowie,
Wielce szlachetni i łaskawi moi
Rozkazodawcy! żem starcowi temu
Wziął córkę, prawdą jest; prawdą jest niemniej,
Żem ją zaślubił; dopóty, nie dalej
Sięga istota mego wykroczenia
I jego zakres. Szorstka moja mowa,
Obrana z krasnych wyrażeń właściwych
Czasom pokoju. Zaledwie to ramię
Uczuło w sobie siedmioletnie siły,
Od tej już pory, aż dotąd, odjąwszy
Dziewięć ostatnich miesięcy, jedynem
Mojem zajęciem, w polu i w obozie,
Było wojenne rzemiosło; o sprawach
Tego wielkiego świata mało więcej
Powiedzieć mogę nad to, co dotyczy
Bitw i szczegółów żołnierskiego życia;
To też i mówiąc w własnej sprawie, mało
Barw mogę użyć. Zaczem w zaufaniu
Waszych łaskawych względów, bez ogródki,
W prostych wyrazach po żołniersku skreślę
Cały bieg mojej miłości; poznacie,
Jakich to zaklęć, jakich eliksyrów,
Jakich użyłem uroków i czarów,
Ażeby sobie ująć jego córkę;
O to albowiem jestem posądzony
I oskarżony.
Brabancyo. Dziewczyna tak skromna,
Cicha, spokojna, i tak pełna wstydu,
Że ją wzruszenie każde rumieniło,
Byłażby zdolną, pytam, wbrew naturze,
Wiekowi swemu, niepomna ojczyzny,
Rodu, imienia, wszystkiego na świecie,
Rozmiłowywać się w czemś, co ją samym
Widokiem swoim musiało przestraszać?
Byłby to bardzo chory sąd, ze wszech miar
Niedoskonały, przypuszczać na chwilę,
Że doskonałość może się tak zbłąkać.
Bez chytrych praktyk piekielnych, do których
Musim koniecznie domagać się klucza,
Stać się to nigdy nie mogło. Dlatego
Jeszcze raz twierdzę, że on zapomocą
Jakowychś mikstur na krew działających,
Lub jakichś kropel zaklętych w tym celu,
Wywarł tak zgubny wpływ na nią.
Doża. Twierdzenie
Nie jest dowodem; w braku jawnych świadectw,
To co przeciwko niemu przytaczacie,
Są to domysły tylko, przypuszczenia,
W prostą pozoru szatę obleczone.
Pierwszy senator. Powiedz, Otello, ażaliś istotnie
Nadzwyczajnymi, niegodnymi środki
Zatruł i podbił skłonność tej dziewicy,
Czy też dopiąłeś tego przez zaloty
I dozwolone zabiegi, co serce
Sercu jednają?
Otello. Raczcie po nią posłać
Pod znak Łucznika, i zażądać od niej,
W obec jej ojca, objaśnień w tej mierze.
Jeśli jej usta przeciw mnie zaświadczą,
Niechaj nie tylko wasze zaufanie
I stopień, który mam od was, utracę,
Ale i życie.
Doża. Przyprowadźcie ją tu.
Otello. Chorąży, prowadź ich, lepiej znasz miejsce.
Nim zaś nadejdzie, z równą rzetelnością,
Jak się z mych grzechów spowiadam przed niebem,
Wyznam przed wami, poważni mężowie,
Jakim sposobem pozyskałem miłość
Tej pięknej, godnej kochania dziewicy,
I ona moją wzajem.
Doża. Mów, Otello.
Otello. Jej ojciec lubił mnie; często, bywało,
W dom mnie zapraszał, badał mnie o dzieje
Mojego życia, w tych a w tych epokach;
O bitwy, szturmy, przebyte koleje.
Opowiadałem mu one, począwszy
Od lat chłopięcych, aż do owej chwili,
W której mi one kazał opowiadać;
Prawiłem mu o ciężkich moich przejściach,
Strasznych przygodach na morzu i lądzie;
Jakem to o włos ledwie się wydobył
Z śmiercią ziejących bresz; jak mnie wróg pojmał
I sprzedał w jassyr; jakem z tej niewoli
Wyswobodzony tułał się po świecie;
Przyczem zdarzyło mi się wzmiankę czynić
O dzikich stepach, szerokich jaskiniach,
O rafach, skałach, niebotycznych górach,
O ludożercach i o samojedach,
Co się żrą wzajem, albo też o ludziach,
Co mają głowy niżej ramion. Rada
Słuchała tego piękna Desdemona;
Jeśli ją jaki domowy interes
Znaglił do wyjścia, jak mogła najprędzej
Wracała znowu i łakomem uchem
Chwytała moje słowa. Co spostrzegłszy,
Razu jednego, w stosowną godzinę,
Doprowadziłem ją do wynurzenia
Serdecznej prośby, abym jej opisał
Cały ciąg mojej tułaczej pielgrzymki,
Którą dotychczas słyszała częściowo
I niedokładnie. Zgodziłem się na to
I nieraz z oczu jej łzy wycisnąłem,
Mówiąc o różnych żałosnych wypadkach
Mojej młodości. Gdym skończył mą powieść,
Obdarzyła mnie hojnie westchnieniami
I rzekła: — dziwnie to brzmiało, w istocie,
Nadzwyczaj dziwnie; lubo, dziwnie lubo —
Że lepiej było jej tego nie słyszeć;
A jednak, jednak chciałaby się była
Urodzić takim mężczyzną, i czule
Podziękowała mi i oświadczyła,
Że jeśli kiedy kto z moich przyjaciół
Kochać ją będzie i pozyskać zechce,
Niechby się tylko odemnie nauczył
Tego opisu, a cel go nie minie.
Taką skazówkę mając, przemówiłem.
Ona mnie pokochała za przebyte
Niebezpieczeństwa, a jam ją pokochał
Za okazane nad niemi współczucie.
Takichto zaklęć użyłem, nie innych.
Otóż i ona, niech sama zaświadczy.
Doża. W istocie, powieść taka mogła ująć
I moją córkę. Kochany Brabancyo,
Ścierp ten fakt, chociaż w formie mniej legalnej;
Spękanym mieczem lepiej przeci walczyć,
Niż gołą ręką.
Brabancyo. Każ jej mówić, panie,
Jeżeli wyzna, że pierwsza choć jeden
Krok uczyniła ku niemu, przekleństwo
Mojej siwiźnie, jeśli dłużej będę
Jego obwiniał. Zbliż się, mościa panno;
Kogo tu widzisz w tem szlachetnem gronie,
Komu najpierwej winnaś posłuszeństwo?
Desdemona. Ojcze mój, widzę tu naprzeciw siebie
Dwa obowiązki: tobie winnam życie
I wychowanie, a jedno i drugie
Każe mi ciebie czcić; ty jesteś panem
Mych obowiązków, bom ja twoja córka;
Ale tu stoi także mój małżonek,
A takie same obowiązki, jakie
Skłoniły były niegdyś moją matkę
Ciebie nad ojca przenieść, takie same
Każą mi teraz uznawać za pana
Tego murzyna.
Brabancyo. Bóg z tobą! — Skończyłem.
Racz, panie, teraz przejść do spraw publicznych.
Przysposobione mi było mieć raczej,
Nie własne dziecko. Przystąp tu, murzynie:
Bezwarunkowo oddajęć to, czego
Bezwarunkowo byłbym ci odmówił,
Gdyby nie było już twojem. — Przez ciebie,
Mój ty klejnocie, cieszę się, że nie mam
Drugiego dziecka, bo dzięki twej sprawce,
Byłbym dla niego tyranem i w dyby
Okuć je kazał. — Jużem skończył, panie.
Doża. Niechże ja jeszcze coś za ciebie powiem
I niech te kilka uwag, jakie rzucę,
Będą niejako szczeblem dla tej pary
Do twoich względów.
Gdzie środków braknie, tam z znikłą nadzieją
Kończą się żale i skargi niemieją.
Nad niecofnioną biedą utyskiwać,
Jestto chcieć nową biedę wywoływać.
Utarczka z losem płonnem jest szermierstwem,
Więcej z nim wskórasz spokojnem szyderstwem:
Kto się uśmiecha będąc okradziony,
Ten rabusiowi kradnie jego plony;
Ale zaprawdę sam siebie okrada,
Kto się tam trapi, gdzie daremna rada.
Brabancyo. Trzeba więc Cypru obrony zaniechać:
Nasz on, dopóki możem się uśmiechać.
Dobre uwagi dla tych, co im błogo,
Ale w cierpieniu nie krzepią nikogo;
Raczej przeciwnie, bo zamiast ból koić,
Zmuszają w nową cierpliwość się zbroić.
Takie sentencye miewają dwa smaki:
Cukru i żółci, wpływ też ich dwojaki.
Lecz słowa wiatrem; nawet siła Doży
Plastrem przez ucho serca nie obłoży.
Proszę Waszej Wysokości najpokorniej, przystąpić
do spraw państwa.
Doża. Turcy z ogromną potęgą posuwają się ku Cyprowi. Otello, tobie jest najlepiej znaną miejscowość, a chociaż mamy tam komendanta wysoko cenionej biegłości, przecież głos powszechny, ten wszechwładny regulator rzeczy ludzkich, przemawia z większem zaufaniem za tobą. Musisz się przeto poddać konieczności i przyćmić świeży blask swego szczęścia tą pochmurną i burzliwą wyprawą.
Otello. Moc przywyknienia, cni senatorowie,
Czyni mi twardą, kamienistą pościel
Puchowem łożem. Mogę się pochlubić
Wrodzoną, skorą do czynu rzeskością
W nagłej potrzebie; jakoż gotów jestem
Do tej wyprawy przeciw Otomanom.
Kornie więc chyląc się przed waszym sterem,
Żądam stosownej pieczy nad mą żoną,
Przyzwoitego dla niej utrzymania
I pomieszczenia, obsługi i wygód,
Jej urodzeniu odpowiednich.
Doża. Pójść do ojca może,
Jeżeli wola.
Brabancyo. Na to się nie zgadzam.
Otello. Ani ja.
Desdemona. Ani ja; będąc na oczach
Mojemu ojcu, ciąglebym gniew jego
Drażnić musiała. Racz, wspaniały Dożo,
Przychylne ucho skłonić do mych życzeń,
I przywilejem łaskawego słowa
Wesprzeć je.
Doża. Czego żądasz, Desdemono?
Desdemona. Że kocham tego murzyna i żyję
Dla niego tylko, niech o tem gwałtowna
Przemiana losu mojego obwieści
Całemu światu; serce me zarówno
Jest przywiązane do jego osoby
Jak i do jego urzędu. Jam w duszy
Mego Otella jego twarz ujrzała,
I jego sławie, jego bohaterstwu
Duszę i przyszłość poświęciła moją.
Gdybym tu przeto pozostała, nakształt
Wegetującej w pokoju monady,
Gdy on na wojnę pójdzie, w takim razie
Ogołoconąbym została z tego,
Co mi go głównie uczyniło drogim,
I przez ten rozdział byłabym skazaną
Na tymczasowy byt nader dotkliwy;
Pozwólcie mi więc udać się z nim razem.
Otello. Uczyńcie zadość jej chęciom, dostojni
Senatorowie, zostawcie jej wolność.
Niebo mi świadkiem, że nie proszę o to
Dla dogodzenia podniebienia żądzy,
Ni za podnietą krwi, która już we mnie
Przestała kipieć z młodzieńczym zapałem;
Ale jedynie tylko przez uprzejmą
Powolność dla niej. I niech Pan Bóg broni
Mych miłościwych panów od myślenia,
Że poruczonej mi tak ważnej sprawy
Zaniedbam, skoro ona będzie ze mną.
Nie; jeśli płoche igraszki Amora
Gnuśną ciężkością owładną i stępią
Władz mych działalność tak, że skutkiem tego
Cel mej wyprawy narażony będzie
Na szwank i szkodę, niech mi lada baba
Rynkę na głowę wsadzi zamiast hełmu,
I wszelkie szpetne znamiona niesławy
Kałem okryją moje dobre imię.
Doża. Jak uradzicie sami, tak niech będzie;
Wolno jej zostać lub jechać. Rzecz nagli,
Równie też nagłym pośpiech być powinien.
Pierwszy senator. Musisz odpłynąć tej nocy.
Otello. Najchętniej.
Doża. O ósmej z rana zejdziem się tu znowu.
Otello, zostaw kogo z podkomendnych,
Co ci powiezie od nas nominacyę,
Oraz to, czego twój urząd i stopień
Wymagać będzie.
Otello. Oto mój chorąży,
Rzetelny, godzien zaufania człowiek;
Jemu powierzę mą żonę, on także
Zabierze z sobą to, co Wasza mądrość
Przesłać mi uzna za stosowne.
Doża. Dobrze.
Dobranoc zatem każdemu z osobna. Do Brabancya.
No, no, siniore, przestań chmurzyć czoło.
Słuszna li szpetność przypisać niecnocie,
Zięć wasz, choć czarny, jest pięknym w istocie.
Pierwszy senator. Bądź zdrów, Otello, a oszczędzaj żonę.
Brabancyo. Pilnuj jej, odkąd jest na twoim chlebie
Bo zwiódłszy ojca, może zwieść i ciebie.
Otello. Życie dam za jej wiarę. Tak więc, Jago,
Tobie zostawiam moją Desdemonę.
Proszę cię, poleć swej żonie być przy niej,
I sprowadź mi ją, jak się da najprędzej;
Pójdź, Desdemono, godzinę mam tylko
Do poświęcenia miłości i innym
Sprawom domowym. Musim uledz temu,
Czego chwilowa wymaga konieczność.
Rodrygo. Jagonie!
Jago. Czego chcesz, zacna duszo?
Rodrygo. Cóż mi teraz czynić pozostaje, jak sądzisz?
Jago. Co? pójść do łóżka i spać.
Rodrygo. Pójdę się natychmiast utopić.
Jago. Jeżeli to uczynisz, przestanę być twoim przyjacielem na zawsze. Jakież ci głupstwo przyszło do głowy?
Rodrygo. Głupstwo żyć, kiedy życie jest męczarnią, a odjęcie go sobie jest receptą, kiedy śmierć ma być lekarstwem.
Jago. O, nikczemności! Patrzę na ten świat od siedmiu lat, cztery razy wziętych, i odkąd mogę odróżnić dobrodziejstwo od krzywdy, nie spotkałem jeszcze człowieka, któryby umiał być przyjacielem samego siebie. Co do mnie, wolałbym się na człowieczeństwo pomieniać z pawianem, nimbym powiedział, że się chcę utopić z miłości ku pętarce.
Rodrygo. Cóż mam tedy uczynić? Wyznaję, że mi wstyd być tak zakochanym, ale rezygnacya, nie moja to cnota.
Jago. Cnota! Psu na budę! Od nas samych zależy być takimi lub owymi. Nasze jestestwo jest ogrodem, a nasza wola ogrodnikiem; jeżeli chcemy w tym ogrodzie siać pokrzywy lub sałatę sadzić, rozpleniać hyzop, a wyrywać macierzankę, hodować jedno ziele albo pielęgnować różnego rodzaju rośliny, zapuszczać go niedbale lub skrzętnie uprawiać — możność ku temu i środki odpowiednie leżą w woli naszej. Gdyby waga władz naszych nie miała z jednej strony szali rozumu dla zrównoważenia szali zmysłowości z drugiej strony, wtedy krew i ułomność naszej natury doprowadziłaby nas do najhaniebniejszych ostateczności; ale mamy rozum na poskromienie w nas dzikich popędów, cielesnych bodźców i rozkiełzanych chuci, z czego wyprowadzam wniosek, że to, co ty nazywasz miłością, jest poprostu szczepem, ablegrem.
Rodrygo. To być nie może.
Jago. Miłość — jest jedynie krwi chucią i ustępstwem woli. Nuże! Bądź mężem! Utopić się? Top koty i ślepe szczenięta. Mienię się twoim przyjacielem i deklaruję się do ciebie być przywiązanym liną nieprzełomnej wytrwałości; nigdym ci tego nie mógł lepiej dowieść, jak teraz. Naładuj kiesę, udaj się za nią na tę wojnę; przebierz sobie twarz w fałszywą brodę; a kiesę naładuj, powiadam. Ani można przypuścić, żeby Desdemona miała długo kochać tego murzyna — naładuj kiesę — a on ją nawzajem; był to gwałtowny przypływ, i odpływ taki sam będzie, zobaczysz — naładuj tylko kiesę. Ci murzyni nie są stali w swych sentymentach — miej kiesę dobrze podszytą — łakoć, która mu teraz smakuje przesłodko jak chleb świętojański, wyda mu się wkrótce gorżką, jak dziki ogórek. Jej skłonność musi się zmienić, bo młoda; nasyciwszy się nim, pozna niestosowność swego wyboru. Ona musi zmiany zapragnąć, musi, ani wątpić; dlatego miej kiesę naładowaną. Jeżeli chcesz gwałtem pójść na potępienie, obierzże przyjemniejszą drogę ku temu, niż utopienie. Weź pieniędzy, co tylko będziesz mógł. Jeżeli trwałość wiary i świętość ślubów afrykańskiego włóczęgi i kutoprzebiegłej Wenecyanki nie są rzeczą dla mego dowcipu i piekielnych potęg nieprzełomną, to ją posiadać będziesz. Dlatego zaopatrz się w pieniądze. Topić się? Co za myśl dzika! nie tędy droga do celu; raczej ci zostać obwiesiem dopiąwszy swego, niż topielcem nic nie wskórawszy.
Rodrygo. Zaręczyszże mi za skutek, jeżeli na tem oprę moją nadzieję?
Jago. Możesz śmiało na mnie liczyć. Idź, postaraj się o pieniądze. Mawiałem ci często i powtarzam jeszcze raz, że nienawidzę tego murzyna. Moja ansa z serca pochodzi i twoja nie z innego źródła; działajmy więc wspólnie w interesie zemsty. Jeżeli mu zdołasz przypiąć rogi, sprawisz sobie przez to uciechę, a mnie pociechę. Leży jeszcze coś więcej w łonie przyszłości, co się dopiero ma narodzić. Allons! marsz! Zaopatrz się w pieniądze. Jutro o tem obszerniej pogadamy. Bądź zdrów!
Rodrygo. Gdzież się zejdziemy z rana?
Jago. W mojej kwaterze.
Rodrygo. Przybędę jak najwcześniej.
Jago. Bądź zdrów! do zobaczyska! Ale, ale...
Rodrygo. Co takiego?
Jago. Nie topże się już, słyszysz?
Rodrygo. Jużem tej myśli zaniechał. Spieniężę cały mój majątek.
Jago. Bądź zdrów! do zobaczyska! Naładuj trzos, a dobrze. Rodrygo wychodzi.
Tak zawsze z głupców robię sobie łyko.
Krzywdębym czynił memu rozsądkowi,
Gdybym czas marnie tracił z takim dudkiem,
I nie korzystał na tem. Nienawidzę
Tego murzyna; chodzą pogadanki,
Że on przy mojej żonie mnie luzował;
Może to bajka, nie mam pewnych danych,
Że tak jest; samo jednak podejrzenie
Tego rodzaju staje mi za pewność,
I bodzie mnie do zemsty. On mi ufa,
Temci skuteczniej mogę dopiąć celu.
Kassyo przystojny — pomyślmy no trochę. —
Zabrać mu miejsce i nasycić zemstę
Jednym zamachem — ale jak? pomyślmy. —
Gdybym po pewnym czasie otumanił
Ucho Otella nieznacznym poszeptem,
Że on i jego żona są na stopie
Za poufałej? Kassyo miły człowiek,
Kształtny, mogący wzbudzić podejrzenie,
Na serc podbójcę stworzony; a murzyn
Jest charakteru łatwego, prawego,
Wierzy w uczciwość, gdzie widzi jej pozór,
I najdokładniej daje się, jak osioł,
Za nos prowadzić. — Plan mój już osnuty;
Rzucone ziarno: piekło i noc czarna
Wyda potworny owoc z tego ziarna. Wychodzi.