Pamiętnik Wacławy/Świat mojej matki/XIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pamiętnik Wacławy |
Podtytuł | Ze wspomnień młodéj panny ułożony |
Wydawca | S. Lewental |
Data wyd. | 1884 |
Druk | S. Lewental |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst „Świat mojej matki” |
Indeks stron |
Kiedy umilkł fortepian, posłyszałam rozmowę, jaką prowadziły w salonie babki moje i matka. Ponieważ mówiły, nie starając się wcale stłumić swego głosu, wszystko wyraźnie usłyszéć mogłam.
— Zapewne, Matyldo, postarasz się wydać za mąż Wacię przez ten rok, w którym ma ona pozostać u ciebie — mówiła babka Hortensya.
— O, wydaj ją za mąż, koniecznie wydaj! — dodała babka Ludgarda.
— Młodać to ona jeszcze! — zwolna wymówiła matka.
— Tak — zaczęła znowu babka Hortensya — ale pamiętaj o tém, że gdy wróci do ojca, stosownéj partyi nie znajdzie dla siebie między tymi uczonymi wyrobnikami, którzy go otaczają.
— To prawda — cicho szepnęła moja matka.
— A pamiętaj jeszcze i o tém — mówiła daléj babka — że jeśli niezamężną odeślesz ją do ojca, narazisz przez to dziecko twoje na zrobienie takiego samego maryażu, jaki ciebie zgubił...
— O, moja ciociu! nie mów o tém, proszę cię — zawołała matka zmienionym głosem.
— Po co Hortensya wspomina to, o czém Matylda mówić nie może bez przykrego wzruszenia — z wyrzutem rzekła babka Ludgarda.
— Mój Boże! — oschle odpowiedziała piérwsza — i cóż powiedziałam innego, jak to, co mówiłam jeszcze przed ślubem Matyldy? Byłam zawsze tego zdania, że robi mezalians, wychodząc za uczonego wyrobnika, a czas pokazał, że miałam słuszność...
— Ciociu — przerwała moja matka, głosem, który drżał trochę.
Babka Hortensya nie dała jéj mówić daléj. Podniosła nieco głos i mówiła oschléj jeszcze i wyniośléj, niż wprzódy:
— Kiedy wychodziłaś za mąż, Matyldo, byłaś w tym wieku, w jakim jest dziś twoja córka; rozkochałaś się w człowieku, który imię wysmażył sobie w retortach, a chleb zdobywał, bakałarząc w uniwersytecie i rozlewając po papierze rzeki atramentu. Rozkochałaś się w nim i poszłaś za niego, bo nie miałaś rodziców, którzy-by ci tego zamążpójścia wzbronić mieli. Ale przypominasz sobie, że ja, jako najbliższa opiekunka twoja, mówiłam, zawsze, iż ten maryaż nie przyniesie ci szczęścia. Najlepiéj jest, jeśli ludzie łączą się z podobnym sobie, a my, które rodem, majątkiem, wychowaniem stoimy na wysokich szczeblach społeczeństwa, powinnyśmy w naszéj klasie mężów sobie wybierać.
— A jeśli w téj klasie nie znajdzie się odpowiedniéj partyi? — zapytała przeciągle babka Ludgarda.
— W takim razie nie należy wcale wychodzić za mąż — odpowiedziała siostra jéj z twardym despotyzmem w głosie.
Wydało mi się, że posłyszałam westchnienie babki Ludgardy. Kilka sekund było milczenie, aż matka moja ozwała się:
— Najgorętszém życzeniem mojém jest, aby Wacia wyszła za mąż w moim domu i w przeciągu tego jeszcze roku, to jest zanim odjedzie do ojca. Oprócz bowiem tego, że tam trudno będzie znaléźć stosowną partyą, zaczynam być coraz niespokojniejszą o mój stan majątkowy i chciała-bym, aby ona miała zabezpieczoną przyszłość wtedy, gdy może...
Nie dokończyła; głos jéj znowu zadrżał przy ostatnich wyrazach.
— Zdaje mi się — zaczęła znowu babka Hortensya — że nie możesz zaprzeczyć, iż człowiek, którego oddawna przeznaczyłam na męża Wacławie, jest pod względem rodu najlepszą dla niéj partyą... Wiész, o kim mówię...
— Niezawodnie — odpowiedziała moja matka — to téż nic nie mam do zarzucenia panu Agenorowi, i byleby wzajemnie podobali się sobie...
Nie słuchałam daléj. Puściłam ręce po klawiszach i znowu rozmawiałam z fortepianem. Pytałam go: dlaczego babka moja z takim przekąsem mówiła o moim ojcu? dlaczego mojéj matki głos zadrżał przy wspomnieniu o nim? Czemu babka Ludgarda miała taki smutny ton mowy? Dlaczego koniecznie chciano mię wydać za mąż w tym roku? Fortepian różne dawał mi odpowiedzi, a w nich nieprzerwanie a dźwięcznie brzmiało imię — Agenor.
Wymówiłam to imię półgłosem, a przed wyobraźnią moją, stanął znowu nieznany sąsiad gotyckiego pałacyku i, patrząc na mnie, wycierał chusteczką szkiełka swego pince-nez. „Agenor!” — powtórzyłam raz jeszcze półgłosem; imię to podobało mi się bardzo.
Biedny Franuś, stał może w owéj chwili przed żydówką w ryżéj peruce i kupował od niéj kłębuszek bawełny!...