Pamiętniki jasnowidzącej/Dodatek/Franciszek z Assyżu

<<< Dane tekstu >>>
Autor Agnieszka Pilchowa
Tytuł Pamiętniki jasnowidzącej
Podtytuł z wędrówki życiowej poprzez wieki
Wydawca Wydawnictwo „Hejnał”
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Pawła Mitręgi
Miejsce wyd. Wisła
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Franciszek z Assyżu.
(Przedruk z „Odrodzenia" 1926 — październik.)

Jak wiele duchów ludzkich zradza się w ciągłym kołowrocie wcieleń na ziemi, póki nie wyrównają swoich grzechów, tak i Franciszek, zwany świętym, żył nie jeden raz na ziemi.
Żył już tu przedtem, nim Syn Boga Żywego na nią wstąpił; żył także i w owym czasie, kiedy Chrystus był sądzony za swoje dobre czyny, za swoją miłość ku Bogu i upadłym w grzech ludziom. Franciszek był pomiędzy tymi, którzy Go mieli sądzić. Był on wówczas Piłatem. Już wtenczas było mu nieprzyjemnie sądzić Jezusa, bronił się, ale nie zwyciężył w walce ze złem, w walce z niesprawiedliwością. Chciał z niej wyjść kryty, usprawiedliwiony wobec ziemskich nieprzyjaciół, myśląc przytem więcej o sobie i o swojej sławie, niż o niewinnym Chrystusie. A że był niewinnym, o tem rozlegał się głos nietylko na ziemi, lecz i w zaświecie. Piłat, już wówczas człowiek trochę uczuciowy, nie mógł obojętnie patrzeć na znęcanie się nad Nim i na Jego rany. Jednak mimo pewności, że to duch niewinny i nadziemski, wydał Go na śmierć.
Poważna i smutna była to chwila. Wiemy, że nie chodziło tu tak bardzo o śmierć ciała, ale o to, że rozwydrzony tłum nie chciał światła, oświetlającego ich czarne czyny i ich duchy. To światło Prawdy paliło ich. Według słów Chrystusa było potrzeba zacząć na ziemi inne życie, by się móc podnieść z wielkiego upadku ducha i zbliżyć do Boga.
Chrystus dobrowolnie znosił wszelkie katusze ciała. Mógł znieczulić ciało swoje na owe cierpienia, ale On chciał wszystko odczuć, by ranami, zadawanemi w gniewie, móc palić w swej aurze złość ludzi i by im i przyszłym pokoleniom przypomnieć upadek duchowy na ziemi. Boleść ducha była większą od boleści ciała.
Piłat umył ręce na znak, że nie jest winien Jego śmierci. Zajadał smaczne potrawy i pił wino, bo był znużony długim sądem nad Chrystusem i wielkiemi przygotowaniami do Jego śmierci. Rozwydrzony tłum wymyślał coraz to nowe oskarżenia i coraz to nowe katusze i tortury, chcąc się jak najdłużej pastwić nad Niewinnym. Piłat nie miał nawet czasu posilić się cieleśnie, gdyż lud szturmował i przychodził z coraz to nowszemi i ohydniejszemi oskarżeniami. Widział Piłat, jak brną we fałszywych zeznaniach, próbował stanąć w obronie Jezusa, ale groźba utraty zajmowanego stanowiska i kary za zdradę przeważyły szalę i Piłat wydał Jezusa na dalszą pastwę ludu.
Wszystko to przewidział Chrystus już przed zrodzeniem i zstąpieniem na ziemię. Widział ogromną złość ludzką, ale wiedział także, że Jego słów i czynów nikt nie będzie w stanie rzucić w niepamięć!
Według tego, jak kto swego ducha zbudzi do poznania najwyższej Prawdy, zajaśnieje ona, t. j. słowa i czyny Chrystusa w całym Boskim Majestacie w myślach jego ducha i jego ludzkiego uczucia.
Dziś wiele ludzi wierzy, że Chrystus żył na ziemi, ale różnie tłumaczą cel Jego pobytu i różnie tłumaczą też Jego naukę.
Nadeszła chwila, iż Piłat, sędzia sprawiedliwy, za jakiego chciał uchodzić przed ludźmi, a przez umycie rąk i przed Bogiem, przyszedł w zaświaty. Dłuższy czas nie zradzał się na ziemi, aż dopiero w postaci Franciszka, zwanego później świętym. Nawet w zaświecie nie pozbył się chęci panowania — jako sędzia sprawiedliwy. Gdy go straszyły obrazy powieszonych lub ukrzyżowanych, czepiał się prędko myślowych arkuszy i odczytywał im różne skargi ludzi, którzy przyczynili się do ich męki. Często skazańcy znikali mu na chwilę z ócz, a on puszczał wodze myślom, czując się w pięknej ziemskiej szacie pomiędzy różnymi możnymi na ziemi i w zaświecie. Tam wyprawiał razem z nimi różne czyny, oszałamiające ducha. Lecz krzyże, służące dawniej jako szubienice, prześladowały go. Nie były to zwykle obrazy astralne, ale żywe odbitki zamęczonych. Jedynie owe trzy krzyże ze sądu nad Panem nie zjawiały mu się; obrazy innych ukrzyżowanych, a było ich wielu, męczyły go, bo tu słyszał głosy, proszące żałośnie o zlitowanie, tam przeklinanie odłączających się duchów. Nie pomagało już odczytywanie skarg myślowych, oni wciąż stali przed jego oczyma i dręczyli wyrzutami jego ducha. Kiedy zaczął wołać: „Jakże wam pomogę?“ zasmucił się tym widokiem. Przyszła mu myśl z Góry od opiekuńczych duchów nieszczęśliwych grzeszników:
Módl się za nich! Módl się sam za siebie! Proś Boga o rozjaśnienie twego ducha, byś mógł poznać swoje grzechy! Odłóż zarozumiałość i pychę, broniące ci wolnego wzlotu ducha do krainy spokoju i duchowego szczęścia, Boskiego życia.
Podobały się Piłatowi owe myśli, bo go już długo były męczyły obrazy ukrzyżowanych i chaos myśli ludzi skarżących i kłamstwa ukrzyżowanych. One nie zginęły razem z przestępcami, ale krążyły jak we śnie. Niejeden wpadnie pomiędzy nie duchem z tej ziemi i zabłądzi, gdy ciało swe do snu ułoży. Tak też i Piłat czuł, że nie żyje życiem prawdziwem, że zjawiający się przestępcy, chociaż się poruszają na krzyżu i z ust ich wychodzą jęki, nie są rzeczywistemi istotami, ale tylko cząstką ich ducha, ożywiającego myślą astralno-fluidarne ciało. Piłat sięgał i dotykał ręką gwoździ, któremi było przybite ich ciało; one tkwiły dalej w ich ciele. To też wołał rozpaczliw-ie: „No, jakże wam pomogę!**
Na owe słowa z Góry „módl się i t. d.“ uspokoił się nieco, próbował się nawet modlić, ale myśli mu się plątały i nie znajdował oparcia w potężnych bogach, których wyznawał na ziemi.
Wspomnienie Chrystusa zakołysało dziwną falą w jego duchu.
Chryste! — westchnął Piłat, — gdzież Twój krzyż? Jakiś Ty naprawdę dobry! Podziwiałem na ziemi Twą pokorę i cierpliwość! Ty jedyny nie złorzeczyłeś mi z krzyża, Ty jedyny nie wymyślałeś ludziom, przypatrującym się Tobie, gdyś wisiał na krzyżu! Nie patrzałeś na krzyż ze zgrozą, ale jak człowiek bardzo zmęczony patrzy na łoże, by na niem odpocząć! Przymrużyłeś tylko powieki z bolesnym uśmiechem na ustach, gdy szarpnięto za Twoje białe, delikatne dłonie, by Cię przybić na krzyż! Ty ucałowałeś ten krzyż, zamiast go kopnąć, odepchnąć od siebie, jak to zwykle inni czynili! Chryste, jakiś Ty dziwny, święty!
Przy słowach „święty“, zadrżał cały i po kilku stuleciach spłynęły jego łzy jak jasny strumień poprzez głąb jego ducha. Piłat płakał w zaświecie nad niewinnem cierpieniem Chrystusa i czuł, że Go kocha. Odtąd modlił się do Niego, prosząc w myślach, by Go jeszcze mógł zobaczyć, a jeżeli Go spotka na krzyżu — że wyrwie gwoździe z krzyża, i przebije niemi swoje ciało, a nie wyjmie ich, póki ich sam Chrystus nie dotknie, by znikły.
Piłat tam jednak krzyża nie spotykał i poprostu tęsknił za nim. Nie przypominał sobie też wszystkiego, co to Chrystus na ziemi czynił, za co Go zasądzono i co oznaczały wszystkie Jego słowa, a przynajmniej te, które Piłat słyszał na własne uszy. Jego wielka pycha nie pozwalała mu na poznanie skromności, a w niej wielkości Boskiego Ducha. Kochał Jezusa, ale powracał jeszcze do dawnego trybu życia, jak w świecie myślowym, tak i pomiędzy możnymi na ziemi! Duch jego plątał się w różnych gościnach, wciągając woń pokarmów i rozkoszując się nią. Duch jego gonił też na polowania za różnemi zwierzętami wraz z innymi, lubiącymi tę rozrywkę. W nocy zaś bywał najczęściej pomiędzy swemi ukrzyżowanemi ofiarami; tam się modlił dla odpędzenia tych wizyj. Żył niejako dwojakiem życiem: pomiędzy żyjącymi na ziemi i pomiędzy duchami ukrzyżowanych, bawiących w zaświecie. Uczuł się znużonym i sprzykrzyło mu się to nierzeczywiste życie, jak je nazwał, w zaświecie. Zapragnął znów żyć na świecie jako człowiek. Widząc, że życzenie jego się nie spełnia, a wiedząc, że się już wielu ponownie zrodziło w ciągu tego czasu, kiedy on jest w zaświecie, badał tego przyczyny. Wewnętrzny głos odpowiadał mu, że o ile chciałby żyć na ziemi tylko dla zabawy, to zrodzenie jego na ziemi nie ma celu. Przychodził mu na myśl obraz Chrystusa i Jego niewinne cierpienia, a to wstrząsało jego duchem. Zapytywał sam siebie, o jakiem to mówił Chrystus Królestwie, które nie jest z tego świata i gdzie się ono znajduje! I znów nowy blask padł na jego ducha, rozszerzając w jego myślach poznanie prawd wiekuistych. Poznał, że wszelka sława tego ziemskiego życia jest marnością, że wszystek dobrobyt, wszystkie bogactwa nie mogą się równać Królestwu Bożemu, dla którego Chrystus gardził dobrami doczesnemi.
Piłat chciał poznać owo Królestwo, lecz któż go tam miał zaprowadzić? Na to pytanie znów mu odpowiedział głos wewnętrzny i powtarzał: wiara, miłość i nieprzywiązywanie się do dóbr doczesnych Tak, tak, Chrystus uczył, że trzeba być ubogim, nic nie posiadać oprócz łaski Bożej, kochać bliźnich i nie zabijać.
Piłat powtarzał sam do siebie: „Już nie będę zabijał, nie, nie chciałbym już też nikogo sądzić, tylko chcę Ciebie, Chryste, słuchać, chociaż Cię nie widzę. Pewnie jesteś u Boga, który wszystko może, pewnie jesteś w Jego Królestwie, którego i Ty jesteś Panem. Może Cię tam ujrzę, jeżeli się stanę lepszym. Będę wiernym Tobie, Bogu i wszystkim, którzy Ci byli miłymi. Pewnie tam są z Tobą, albo ich może spotkam na ziemi, jeżeli mi pozwolisz się zrodzić.“
Coraz bardziej tęsknił za ziemią, za zrodzeniem. I zrodził się — jako syn bogatego kupca, z którym go łączyły węzły sympatji w innem wcieleniu, kiedy to obaj marzyli o królestwie ziemskiem. Nie walczyli wówczas mieczem o panowanie, ale przy pomocy swych zwolenników mieli zostać obaj królami w dwu ościennych państewkach żydowskich jeszcze przed narodzeniem Chrystusa. Został celowo zaprowadzony na zrodzenie do owego kupca, by mogła być wypróbowaną jego wola, jego pragnienie dobrowolnego ubóstwa, by wiarę w Boga i Królestwo Boże zdobywał sam dobremi uczynkami.
Miał także, jako syn, pociągnąć dawnego króla, a obecnie bogatego kupca, na dobrą drogę i wyrównać dobremi uczynkami swoje dawne zaległości wobec niego.
Rósł sobie mały chłopak, otoczony pieszczotami bogatych rodziców, używał swobody i porastał w pychę. W młodzieńczym wieku wśród zamętu świata — moc i pycha otoczyły jego ducha. Stracił kontakt ze światem ducha, zapomniał o obietnicy, uczynionej przed urodzeniem i zaczął wychylać kielich rozkoszy aż do dna. Czego nie wypił w poprzednich wcieleniach, dopił w owem zrodzeniu. Z owem oszałamiającem winem życia wypił i wiele kropli krwi, które wycedził ze swoich t. zw. przeciwników, kiedy z hufcem wojowników ojczystego miasta szedł na zdobycie potężnej Perugji. Tam położono kres jego wojennym orgjom, do których gnały go we wielkiej mierze niskie duchy tak z pośród otaczających go ludzi, jak i niewidzialnych duchów. Kielich rozkoszy został wychylony aż do dna, ale ściany jego zostały zabarwione krwią. Przysunął się do jego ust kielich goryczy, dostał się do niewoli, bo szczęście wojenne nie dopisało. Tam ciężko zachorował i miał czas do zastanawiania się nad tem, co zaszło. Już tam zaczął się buntować przeciw swemu postępowaniu; złamany i zniechęcony powrócił w ojczyste progi.
Ledwie trochę powrócił do zdrowia, znów go owładnęły stare chęci, które jego ojciec jeszcze rozpalał i zachwalał. Ubrał się w strój paradny, fantastyczny, jakiego szeroko i daleko nikt nie miał i poszedł — lecz dokąd? Wybrał się z wiernymi wojownikami do Apulji celem zdobycia łupów i sławy. Lecz duch Piłata Franciszek z Asyżu — szedł już na tę wyprawę jako manekin myślowy, niesiony przez niskie duchy. Zbrodnie tam popełnione przez niego nie zostały w księdze karmicznej jemu zapisane, lecz tym, którzy go do tego popychali. Już wówczas Franciszek zniechęcony do życia uwalniał się niejako od ciała, szukał gdzieś wyżej duchowego wytchnienia i spotkał się w świecie astralnym ze swemi życzeniami, ze swojem postanowieniem. Czarne duchy, widząc że się im wymyka z pod opieki, zaczęły z nim kłótnie. Przypominając mu wszystkie poprzednie grzechy — groziły mu zupełnem zniszczeniem, jeżeli im na serjo wypowie swoje posłuszeństwo. Ich złe myśli znalazły oparcie najbardziej u jego ziemskiego ojca, który mu zagroził zaparciem się go i wydziedziczeniem. Franciszek przyjął to atoli już ze spokojem ducha. Odtąd datuje się jego prawdziwe nawrócenie, wiele jednak musiał walczyć z tem, co sobie był stworzył.
Mimo, że zaczął żyć świątobliwie, to jeszcze wracały mu na usta piosnki frywolne i erotyczne. Bronił się myślom, zawartym w owych piosnkach, tak, że wszystkie złe zwrotki zamieniał na wzniosłe słowa. Dziwne to były piosnki, pół erotyczne, pół pobożne, jakie najczęściej śpiewają opętani przez nieszczęśliwe duchy, t. j. warjaci.
Franciszek z Asyżu był otoczony przez niewidzialny świat; walczyły o niego złe duchy, ale czyste wspierały go z wielką silą. Zaczął w czyn zamieniać swoje dobre postanowienia, powzięte przed zrodzeniem, ujarzmiał ciało, a uwalniał ducha. Wzrokiem duchowym mógł sic rozglądać naokoło siebie. Był otoczony ludźmi (zakonnikami), którzy już na niego nie wywierali zgubnego wpływu, ale chętnie słuchali jego słów o Chrystusie. Nie mogli go wszyscy zadowolić, bo chociaż go nie kusili, to nie mogli się sami wzbić w te wyżyny myśli, w jakich on trwał. Kochali jeszcze świat, stroje, majątek i pieniądz. Franciszek smucił się nad tem, że nie są wszyscy takich przekonań, jak on. Czynił im często z tego powodu zarzuty.
Pomimo, że sobie uświadamiał cel życia Chrystusa na ziemi, że uwalniał swego ducha z pęt materji, nie potrafił jeszcze spojrzeć dalej, jak w świat myślowy, w świat astralny. Tam ujrzał upragnionego Chrystusa na krzyżu. Wyciągając do Niego dłonie — otrzymał na ciele stygmaty. Otrzymał je, bo o nie prosił przed zrodzeniem i należały mu się za ukrzyżowanie Jezusa. Wszyscy, którzy go w tym czasie na ziemi otaczali, nazywali go drugim Chrystusem. On sam prosił ludzi, by tego nie czynili, a chociaż sobie dobrze nie przypominał związku stygmatów na swem ciele z ukrzyżowaniem Chrystusa, to czuł, że jest jeszcze wobec Boga grzesznym. Prosił o nie w zaświecie; ale one udzieliły mu się także niejako karmicznie, bo był obecny przy zasądzeniu Zbawiciela, a nie uronił łzy za Jego odejściem ze świata, lecz z ulgą sobie pomyślał: „Dobrze, że już wyzionął ducha, znów można rozpocząć normalny tryb życia.“
Tak więc za pomocą owych stygmatów otworzyło się mu niebo takie, o jakiem uczy religja katolicka. Patrzał w świat astralny, gdzie się poruszały różne wytwory myślowe i różne duchy. Duch jego szczerze szukał Chrystusa i Jego Królestwa; znalazł tylko odbitki tegoż astralne, odpowiadające pojęciom, w jakich był wychowany, bo nie dorósł do tego, żeby mógł spojrzeć poza obręb astralnego świata.
Chrystus, odchodząc ze świata, rozłożył swe ciało w pierwiastki, a duchem spłynął z Bogiem; żyje w Nim, a ponieważ my zostaliśmy stworzeni tchnieniem Boga — Jego miłość i Jego siła jest i w nas.
Po krzyżu Chrystusa już niema śladu. Na ziemi jest wiele krzyżów, a na nich nawet wizerunki Chrystusa, rękami ludzkiemi zrobione. I w astralnym świecie żyje wytworzony przez myśli ludzkie manekin, przedstawiający niejako Chrystusa. Kto ma zdolność spojrzenia w świat astralny, może tam ujrzeć owego Chrystusa. A jest tam nie jeden taki Chrystus, jest ich więcej. Według wytworu myśli ludzkich, jest tam na krzyżu, bez krzyża, z koroną na głowie i jako maleńkie dziecię na rękach Marji. Stosownie do tego, jak kto w ekstazie modlitwy o Nim myśli, tak o ile ma zdolności medjalne, ujrzy Go w astralnym świecie.
Franciszek z Asyżu ujrzał Go na krzyżu, a będąc Karmą obciążony, od-czuwał w swojej ekstazie męki, przeżyte przez Chrystusa. Odczuwał je tylko o tyle, o ile mógł odczuwać swem ciałem, zbrukanem przez grzechy. Wrażliwość jego ducha ogromnie się rozwijała, a ciało, przemęczone rozpustnem życiem, w młodości i chorobą, traciło magnetyczne siły niskiej namiętności. To też duch jego stawał się coraz wolniejszym. A z jaką siłą się poprzednio rzucał w wir i zamęt świata, z taką silą przenosił się następnie do świata duchowego, chociaż ciałem był jeszcze na ziemi. Wierzył, że z owego Krzyża przemawiał do niego Syn Boży.
Widziałam sama, jak różne duchy, najczęściej zakonnicy, w astralnem niebie przemawiają przez usta owych wytworów. Czyż i tu na ziemi nie znaleźli się śmiałkowie, którzy biorą krzyż na swoje barki, przedstawiając mękę Pańską?[1] Czyż podobnych scen nie można widzieć nawet w kinie!
Franciszek z Asyżu widział, jak naokoło owego krzyża skupiają się duchy, jak się modlą i śpiewają. Był pewny, że brama Niebios się mu otworzyła i że tylko jeden krok dzieli go od nieba, gdzie mógłby żyć razem z Chrystusem, czyli modlić się u Jego krzyża. Był przystępny dla dobrych myśli i czynów, lecz nie znał jeszcze prawdziwej drogi zbawienia. Myślał, że bezwarunkowo nikt inny, tylko Kościół katolicki może zbawić ludzkiego ducha; toteż nie wzbijając się duchem poza astralny świat, kazał pilnie przestrzegać dogmatów kościoła i wierzyć, że tylko przez nie grzeszny człowiek może być zbawiony. Lecz jeszcze nim opuścił ziemskie ciało swoje, przyszły przebłyski świadomości, że to, co on głosił, nie jest jeszcze ostatecznym celem i przychodziło zwątpienie, czy rzeczywiście widział samego Chrystusa na krzyżu. Zamykał się sam w sobie. Jak poprzednio przekształcał pieśni erotyczne na pobożne, tak później zaczął się wzbijać duchem jeszcze wyżej ponad świat astralny. Nie było jeszcze zupełnie jasno przed nim, był jak w zaraniu wschodzącego Słońca Prawdy. Ze zdumieniem i z nieufnością zaczęło na niego spoglądać otoczenie, sądząc, że pewnie traci przytomność umysłu, bo chce wywracać prawdy, które poprzednio podawał. Znaleźli się i tacy, którzy krzyż robili na piersiach swoich i z przestrachem patrzyli na Franciszka, leżącego w znękanem i schorzałem ciele, nie chcieli słuchać słów jego o czemś innem, czego nie zrozumieli, mówiąc półszeptem, że go pewnie djabeł kusi, by ich wprowadzić na błędną drogę. On, widząc że go nie rozumieją, i nie chcąc ich ranić Prawdą, pragnął już tylko spokojnie odejść ze świata.
I odszedł. Dostał się do astralnego świata i przejrzał już każdy kątek astralnego nieba. Chętnie chciałby się wzbić jeszcze wyżej, lecz nie może, bo go ogłoszono świętym na ziemi. Wcale go to nie cieszy.
Nawrócenie jego na dobrą drogę nastąpiło już przed zrodzeniem u owego bogatego kupca. Stara fala porwała go w zamęt życia, lecz jego duch ponownie się ocknął. Po otrzymaniu stygmatów zmył częściowo Karmę, stworzoną zasądzeniem Chrystusa. Duch jego nie poznał jeszcze całej Jego wielkości, miłości i Jego Królestwa na ziemi, zaczął je poznawać tuż przed odejściem ze świata, lecz bał się mówić jawnie, bo nie chciał zniechęcać do siebie otoczenia. Jest tedy w astralnem niebie. Znów przyjdzie na świat, znów się zrodzi, by wyrównać stare winy i głosić bez obawy Prawdę. On to wszędzie i na każdem miejscu, gdzie tylko stanie jego noga, będzie powtarzał słowa Pańskie i wskaże zaraz na ich znaczenie, będzie tłumaczył, co wielu ludziom było niezrozumiałe i źle i dziś im jest tłumaczone.
Tak więc Franciszek z Asyżu jest sławny, ale z tej sławy nie cieszy się w zaświecie.
Przy ponownem zrodzeniu będzie prześladowany za herezję i wyklęty z tego Kościoła, który jeszcze dziś w nim szuka oparcia.
Jak należy rozumieć jego zdolność rozmawiania ze zwierzętami?
Mając zdolności medjalne, pozwalające na odłączenie ducha od ciała, inaczej patrzał na wszystko naokoło siebie, aniżeli inni. Przez wzrok cielesny przebija się wzrok duchowy. Zapomocą tego widział duszę zwierząt, rozumiał je, rozmawiał z niemi. Rozmawiał z niemi duchowo, a ubierał swoje uczucia w słowa, które już nie były potrzebne dla dusz zwierzęcych, bo one myśli jego znały i rozumiały. Słowa zostały niejako żywym obrazem dla tych, którzy przy jego porozumiewaniu się z duchami zwierząt byli obecni. Najczęściej rozmawiał z niemi, kiedy duch jego najwięcej wczuwał się w niewidzialny świat — dzieło Boga. Swoją wojowniczą silę przekształcił rychło silną wolą na dobrą silę, a tą promieniował szeroko naokoło siebie, zdobywając dzięki temu silny wpływ zarówno na zakonników, jak i na zwierzęta. Dopomagała mu do tego szczera wiara w Boga, głównie w Chrystusa ukrzyżowanego.






  1. Przypominamy Czytelnikom widowiska pasyjne, odbywane corocznie w Oberammergau. (Uw. wyd.)





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Agnieszka Pilchowa.