Pamiętniki jasnowidzącej/Dodatek/Teresa Neumann i św. Teresa

<<< Dane tekstu >>>
Autor Agnieszka Pilchowa
Tytuł Pamiętniki jasnowidzącej
Podtytuł z wędrówki życiowej poprzez wieki
Wydawca Wydawnictwo „Hejnał”
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Pawła Mitręgi
Miejsce wyd. Wisła
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Teresa Neumann i święta Teresa.
(Przedruk z „Odrodzenia“ 1927, wrzesień, październik.)

W „III. Kuryerze Codz.“ z dnia 21 sierpnia 1927 r. czytamy:
Badacze zjawisk metapsychicznych, psychologowie, lekarze, duchowni mają nową, ciekawą zagadkę do rozwiązania. Zagadką tą jest zwyczajna chłopska dziewczyna z miejscowości Kennersreuth w Bawarji, nazwiskiem Teresa Neumann. Od szeregu miesięcy odbywają się do tej ubożuchnej, alpejskiej wsi, prawdziwe pielgrzymki wszystkich tych, którzy chcą to niezwykłe dziwo zobaczyć i dotknąć jej stygmatów, prosić ją o wstawienie do wyższych sił w celu uzyskania jakichś łask. Cóż to za jedna, ta „Święta z Kennersreuth“? Oto krótka jej historja.
Urodziła się ona w 1898, jako córka tamtejszego krawca, w 14-tym roku życia poszła do służby i pracowała do r. 1918. Była zupełnie zdrowa, bardzo silna, wesoła. Charakterystyczną rzeczą, że nigdy nie przebywała w towarzystwie chłopców, nigdy nie chodziła na tańce. Podczas pewnego pożaru pomagała gasić ogień, przyczem do nitki przemokła. Był to początek marca, więc jeszcze dość chłodno. Nazajutrz zaczęła kuleć, postać jej się pokrzywiła, wystąpiły bóle w krzyżach i członkach. Nastąpiły potem kurcze żołądka. W szpitalu pobliskiego miasteczka leczono ją na „opadnięcie żołądka“. Powróciwszy do domu, leżała długo w łóżku, nie mogła ani siedzieć, ani stać, miała napady zemdleń, ciężkie kurcze, przy których wypadała z łóżka. Przy sposobności tych kurczów z taką siłą zaciskała zęby, iż górne siekacze jej się pokruszyły, a następnie wskutek jątrzenia wypadły.
W marcu 1919 nastąpiło zupełne oślepnięcie na oba oczy. Badanie oczu powodowało natychmiast kurcze. Wkrótce potem nastąpił zupełny paraliż lewej części ciała, ogłuchnięcie na lewe ucho, (niewrażliwość na ból i znak dotyku).
Trzy lata tak leżała pacjentka nieruchomo, z nogą założoną na nogę, przyczem miała pełno ran na nogach i plecach, jątrzących się i wydających przykrą woń. Do tego wszystkiego dołączyła się, ażeby uzupełnić obraz, jej cierpień, zupełna niemożliwość przyjmowania pokarmu. To ostatnie zjawisko, które zaczęło się w zeszłym roku około Bożego Narodzenia, trwa aż do dzisiaj, podczas gdy inne, „pod wpływem wyższych sił“, zostały bez śladu wyleczone.
Po 4-letniej ślepocie, dnia 20 kwietnia 1923, chora obudziła się i przejrzała. Nie przyczyniło się do tego żadne zjawienie jakiegoś świętego, albo głos z nieba. Natomiast trzeba zauważyć, że jest to dzień uznania św. Teresy od Dzieciątka Jezus, która jest czczona w tej rodzinie od 1914 roku. Dnia 17 maja 1925 zjawiło się Teresie Neumann białe światło i głos z tego światła zapytał się:
— Tereniu, chcesz być zdrowa?
Gdy ona oświadczyła, że „tak“, powiedział głos w dalszym ciągu, co następuje:
— Będziesz zdrowa, jednakowoż musisz jeszcze długo, długo cierpieć i w tem cierpieniu żaden lekarz ci nie pomoże. Natomiast cierpienie twoje więcej dusz uratuje, aniżeli najpiękniejsze kazanie. W ten sposób spełnisz swój obowiązek. A teraz wstań i chodź!
Na te słowa Terenia się podniosła i podpierana przez swoich rodziców, zaczęła chodzić. Był to dzień kanonizowania małej Tereni od Dzieciątka Jezus.
Dnia 30 września 1925 dał się jej słyszeć jeszcze raz ten sam silny głos, który oświadczył, że teraz może chodzić bez obcej pomocy, co też się stało. Nieco później zapadła ona na bardzo ciężkie zapalenie ślepej kiszki, które, jak to stwierdził tamtejszy lekarz dr. Seidel, wymagało natychmiastowej operacji. Z zapalenia tego została ona cudownie wyleczona przez dotknięcie relikwij św. Teresy. W parę miesięcy potem pojawiły się nowe zjawiska, znane już zresztą z historji rozmaitych świętych kościoła katolickiego. Oto pewnego piątku pojawiły się u niej na rękach i na nogach w tem miejscu, w którem wbijano gwoździe Chrystusowi, stygmaty.
Od tego czasu zaczęto dziewczę owe uważać za świętą, rozpoczęły się wędrówki z bliższych i dalszych okolic. Wedle niestwierdzonych zresztą informacyj, wielu chorych po krótkim pobycie w domu „Świętej z Kennersreuth“ powróciło w zdrowiu do domu.
Ciekawem tem pod każdym względem zjawiskiem zainteresował się lekarz wiedeński, dr. Weisel. Oto jego wrażenia i spostrzeżenia, ogłoszone w jednem z wiedeńskich pism:
„Siedzę przy jasnowidzącej Teresie Neumann. W półkolu stoją pełni czci, ale też i bardzo zakłopotani, pątnicy, którzy świętą z Kennersreuth oglądają i niedołężnie wypytują. Patrzę na nią. W piątek, gdy się znajdowała w ekstazie, z policzkami, nabiegłemi krwią, wydawała się staruszką. Dzisiaj wygląda na swoich 29 lat, ale jak gdyby wstała po ciężkiej chorobie. Blada, bardzo blada, nieco zmęczona, nieco staropanieńska w swej czarnej sukience, wysoko pod szyją zapiętej, w czarnych rękawiczkach, dzierganych, które mają zakryć jej stygmaty, z białą chusteczką na głowie, zawiązaną pod szyją.
Ale w jej postawie i zachowaniu nie ma nic staropanieńskiego, nic sztucznego. Sposób, w jaki rozmawia z tymi, co ją odwiedzają, jest nie wymuszony, skromny, robiący dodatnie wrażenie. Prawie, że należałoby użyć tutaj w duchowem tego słowa znaczeniu: „pokorny“. Pytania obecnych są dziecinne, często głupie. Wszyscy pytają o to, co już wiedzą. Wreszcie jeden z nich odważa się zapytać, czy można zobaczyć stygmaty?
Ochoczo Terenia ściąga rękawiczki i pokazuje gościom ciemnoczerwone rany, podaje mi ręce, abym je jako lekarz zbadał. Widzę istotnie w środku no odwrotnej stronie dłoni cienkie krosteczki wielkości i kształtu paznokcia u dużego palca. Blizny są otwarte, otoczenie rany lekko zaróżowione, zapalone. Terenia wyjaśnia, że rany te jeszcze dzisiaj tylko (w sobotę) można zauważyć. Potem znikają, tak że pozostają tylko czerwono zabarwione plamy-stygmaty.
Na dłoni w odpowiedniem miejscu widać ciemnoczerwoną plamę wielkości prosa, również pokrytą krostką.
Teresa opowiada teraz o swej ranie w sercu... Ma ona uczucie, jak gdyby ta rana coraz głębiej, głębiej wnikała.
Goście się rozeszli, pozostaję z domownikami i proboszczem miejscowym. Podają obiad na stół, podczas którego Terenia nie rusza się ze swego miejsca. To mi daje sposobność do pytania się o tę największą zagadkę: niezdolność do przyjmowania pokarmów. Ona stwierdza, że od Bożego Narodzenia, oprócz Komunji św. nic do ust nie brała i nawet Komunję św. przyjmuje z największym trudem.
— Ale gdy pani widzi przed sobą jedzenie, czy czuje pani wstręt?
— Dlaczego? Jedzenie jest rzeczą dobrą. Dlaczegobym miała czuć wstręt? Ani śladu.
— I nie ma pani ani odrobiny apetytu, panno Neumann?
— Nie, potrząsa głową. — Apetytu nie mam zupełnie. Jedzenie jest mi obojętne. Nie potrzebuję go.
Pytam się jej, jak to można wyjaśnić, że całemi miesiącami żyje bez napoju i pokarmu. Ona odpowiada, że jest to właśnie wola Boża i że nie uważa tego za nic cudownego. Bóg tak chce, więc tak się dzieje.
Mówimy potem o Palestynie. Dowiaduję się, że profesor ks. Wuts. katolicki duchowny i dobry orjentalista, parę miesięcy przepędził przy pacjentce i wypytywał się o jej poglądy na pewne powiedzenia Chrystusa i na topografję Jerozolimy.
Tutaj wkraczamy w nową „specjalność“ Tereni, mianowicie jej jasnowidzenie. Co piątku ma ona wizje. W wizjach tych uwaga koncentruje się głównie na Zbawicielu, na Jerozolimie, miejscu, w którem znajdowała się Golgota i t. p. Terenia rysuje doktorowi dosyć niezgrabnie plan Jerozolimy i pokazuje mu na tym planie ustalone przez siebie szczegóły topograficzne. Naturalnie nie można stwierdzić, ile w tem wszystkiem jest ścisłości.
Doktor Weiss! dodaje na końcu, że opuścił dom świętej, głęboko wzruszony i przekonany, że stoi wobec nieodgadnionej zagadki.
Tenże Kurjer z dnia 26 sierpnia podaje dalsze szczegóły:
Objawami temi zainteresował się też lekarz niemiecki, dr. Bogdanik, który na lamach „Vossische Zeitung“ zdał krótką relację o zauważonych przez siebie faktach. Stwierdził on również na podstawie wiarygodnych świadectw, że Teresa Neumann istotnie od grudnia 1926 r. nie przyjmuje stałego pokarmu, ani płynnego. Jedynem jej pożywieniem jest kawałeczek hostji świętej, który jej podaje codzień na łyżce tamtejszy proboszcz. Od Wielkiego Piątku 1926 r. zaczęły się ukazywać na rękach, nogach, sercu i głowie Teresy Neumann stygmaty. Oto, co widział w pewien piątek (rany te bowiem najintensywniej występują w ów dzień) wymieniony lekarz: „Widziałem 29-letnią tę dziewczynę w ekstazie. Krew płynęła jej z oczu. Widziałem krew na szyji, widziałem na jej koszuli plamy krwi w okolicy środka piersi, a drugą nieco na lewo w okolicy serca. Pozatem widziałem trzy lub cztery inne krwawe plamy wielkości pięciomarkówki, zlewając się w jedną całość.“
Równocześnie z nasileniem się tych stygmatów dziewczę popada w ekstazę. Z niezwykłą plastycznością szczegółów opisuje mękę Pańską, którą widzi. Zdarza się jej też oglądać jak żywe męczeństwo św. Wawrzyńca, zesłanie Ducha Świętego i przemienienie Chrystusa na Górze Tabor. Odczytuję z wszelką łatwością i rozumie teksty aramejskie i łacińskie. Teresa dokonywa też cudownych wyleczeń modlitwą. „Jak zapewniał mnie proboszcz, wyleczyła ona pewną staruszkę z ciężkiego paraliżu nóg, oraz pewnego wieśniaka okolicznego, który spadłszy z drzewa, doznał bardzo silnych porażeń wewnętrznych“.
Dr. Bogdanik w ten sposób streszcza swoje uwagi: „W oszustwo w tym wypadku nie wierzę. Nie tylko dlatego, że z ludzkiego stanowiska’ dziewczyna zrobiła na mnie jak najlepsze wrażenie, lecz przedewszystkiem dlatego, że od dłuższego czasu znajduje się ona pod nadzorem duchowieństwa katolickiego. Ta okoliczność wyklucza świadome wprowadzenie w błąd kości-oła katolickiego, który w tych wypadkach jest bardzo krytyczny i bardzo surowy. Jej nadzór nie wyklucza wprawdzie, by dochodzenie nodobnych wypadków w szpitalu świeckim, a w odmiennym nastroju, nie dało innych wyników, lecz wyklucza myśl o oszustwie“...

∗             ∗

Zachęcona przez swych przyjaciół ze świata Ducha, zajrzałam w te sprawy wzrokiem duchowym. Przed oczyma memi przesunął się szereg obrazów. Poznałam, iż św. Teresa od Dzieciątka Jezus — to Marja Magdalena. Czeka ją jeszcze jedno zrodzenie w Norwegji; podano mi nawet dokładną datę, lecz nie pozwolono tego ogłaszać, zapewne ze względu na ataki niskich sił, które, znając ów dzień, tem usilniej starałyby się przeszkodzić zrodzeniu takiego jasnego ducha. Jest to ciche, pokorne dziecię Boże; cześć i hołdy, okazywane jej na ziemi, nie wzbijają jej bynajmniej w dumę. Przyjmuje je z pokorą, odnosząc to do Boga, źródła wszelkich łask. Nie wiem, czy ma jeszcze jaką Karmę do odrobienia na ziemi, czy też żywot jej w Norwegji ma być już tylko ofiarą.
Św. Teresa połączona jest silnemi pasmami magnetycznemi z Teresą Neumann, t. j. z duchem, który obecnie w tem ciele gości. Jest to mianowicie duch żony Piłata. Nie przebywał on tam jednak od początku; ciało dziewczyny bowiem od chwili urodzenia służyło już trzem duchom.
Przypomnijmy sobie przypowieść Chrystusa o synu marnotrawnym. Opartą ona była na faktach prawdziwych. Ów bogaty ojciec żyje obecnie na ziemi, jest kowalem. Oprócz dwóch synów miał wówczas zrodzić się u niego jeszcze i trzeci, mało rozwinięty duchowo. Ten, będąc z nimi związany karmicznie jeszcze z bardzo odległych czasów, plątał się wśród nich, choć jeszcze był bez ciała; stojąc zaś na bardzo niskim stopniu rozwoju, lgnął ku zwierzętom, a zwłaszcza ku owemu cielątku, jakie miało paść ofiarą na cześć marnotrawnego brata. Przyłączając się ściśle do niego, czerpał niejako życie z jego fluidów zwierzęcych. W domu owego bogacza służył pastuszek, który bardzo lubił owego marnotrawnego syna; i ta przyjaźń ciągnęła się z dawnych czasów. Gdy pan kazał zabić cielaka na cześć powrotu ukochanego syna, chwycił pastuszek zwierzątko z wielką radością i uderzeniem pałką w głowę ogłuszył je. Do cielęcia jednak był wówczas przyłączonym ściśle ów duch niedoszłego trzeciego syna jego gospodarza. Cios palki roztrzaskał wraz z głową zwierzęcia i teleplazmę głowy astralnej owego ducha. Cierpienia cielęcia zlały się z cierpieniami ducha; obie istoty padły obok siebie, ściśle złączone i nadal. Ręce i nogi ducha przylegały mocno do odnóży zwierzęcia. Pastuszek, nie roztkliwiając się nad cielątkiem, choć dawało jeszcze znaki życia, związał mu na krzyż mocno wyprężone nogi przednie, tak samo tylne; nie wiedział, że wraz z biednem zwierzątkiem krzywdzi w ten sposób i owego ducha, którego teleplazma rąk i nóg została również mocno skrępowaną, w takiejże samej pozycji, jak u cielęcia. Zarzucił sobie następnie zwierzę na plecy i przeniósł je ochoczo z pastwiska do domu. Później, dając upust radości z powrotu marnotrawnego syna, zaczął skakać na kiju dokoła ciała zabitego już cielęcia. Rozbudziła się wówczas w jego duszy dzikość, drzemiąca w nim jeszcze od czasów pradawnych. Sam o tem nie wiedział, jak w uniesieniu zatoczył wśród skoków krąg magiczny dokoła zwierzęcia i owego ducha. Na dodatek w rozochoceniu napił się krwi cielęcia, a wraz z nią pochłonął i nieco teleplazmy tego ducha. To wszystko związało go ściśle z owym duchem na długie czasy; nie było to zresztą przypadkowem, obudziła się bowiem tylko i spotęgowała między nimi Karma z bardzo dawnych istnień, z okresów dzikości w zamierzchłych czasach pobytu człowieka na ziemi.
Tę Karmę trzeba było wyrównać — i takie znaczenie ma pierwszy okres cierpień Teresy Neumann. W ciele bowiem tej dziewczyny przebywał ów pastuszek, o którym wyżej mowa. Trzy lata leżała nieruchomo, z nogą założoną na nogę, pokryta ranami; przypomina to cierpienia owego ducha, skrępowanego wraz z cielęciem, z nogami i rękami skrzyżowanemi.
I z synem marnotrawnym był pastuszek karmicznie związany. Spotykali się oni i w poprzednich i późniejszych żywotach wiele razy. W obecnem życiu pastuszka jako Teresy Neumann — nie był syn marnotrawny, wcielony na ziemi; pozostawał on jednak w ścisłej łączności magnetycznej z pastuszkiem, a od czasu pożaru zaczął się do ciała Teresy N. przyłączać, wypierając zeń ducha pastuszka. Wypędzony z ciała dziewczyny duch nie mógł już niem należycie władać, ciało się pokrzywiło, wystąpiły bóle w członkach. Biedny ba duch cierpiał, odrabiając sobie w ten sposób Karmę. Nie rozumiał, co się z nim dzieje. Wypierany przez innego ducha, rzucał się do walki z nim o ciało — co się objawiało jako kurcze i zemdlenia. Zęby zaciskały się wówczas aż do pokruszenia górnych siekaczy — bo owładanie ciała przez drugiego ducha zaczynało się właśnie od mózgu. Duch syna marnotrawnego wyszedł z tej walki wreszcie zwycięsko. Nie umiał się jednak odrazu posługiwać oczami w przywłaszczonem ciele — stąd ślepota Teresy N. Badanie oczu powodowało kurcze — było bowiem wtargnięciem lekarza do teleplazmy, która jeszcze nie mieściła się należycie w ciele. Duch pastuszka znów usiłował wejść do ciała, a że tamten nie ustępował, pozostawali więc w niem jakiś czas obaj. Wynik był taki, że żaden nie zdołał niem należycie owładnąć, stąd paraliż i znieczulenie. Z nogą założoną na nogę leżała tak Teresa nieruchomo przez trzy lata; oba duchy równocześnie przebywały wówczas w owem ciele, odrabiając we wspólnem cierpieniu dawną Karmę.
Z obu duchami, a przedewszystkiem z duchem syna marnotrawnego związany był duch żony Piłata, z którym znów w ścisłym związku pozostawał duch Marji Magdaleny; Z kolei zaczęła dawna żona Piłata wcielać się w Teresę Neumann; kierowała tem opiekunka jej, t. j. św. Teresa od Dzieciątka Jezus (Marja Magdalena). Tamte oba duchy, odcierpiawszy narazie swą Karmę, zaczęły odchodzić, wraz z tem znikały i cierpienia, będące ich Karmą. Duch żony Piłata, czystszy od obu poprzednich, owładać zaczął ciałem znów od mózgu — bez takich wstrząśnień jednak, jak poprzednio, bo działała tu ręka św. Teresy. Chora obudziła się i przejrzała — w dzień uznania św. Teresy od Dz. Jezus! Nie zaraz jeszcze uwolniło się ciało od obu duchów, pozostających w niem dotychczas. Św. Teresa usuwała ich niejako z ciała, a wraz z niemi i ich cierpienia. W dzień swego kanonizowania ukazała się w postaci białego światła i przemówią do dziewczyny, uwalniając członki jej od obu poprzednich duchów. Pozostała w ciele żona Piłata mogła już więc wstać i chodzić — zrazu podpierana przez innych, następnie jednak, zasilana przez św. Teresę, odzyskała zupełną władzę w członkach. Nie tak łatwo było z przecięciem więzów magnetycznych między duchami pastuszka i syna marnotrawnego, a ciałem. Najdłużej utrzymał się związek ich w splocie słonecznym. Stąd powstało zapalenie ślepej kiszki lecz i tu pomogła św. Teresa, odsuwając ich ostatecznie od ciała, a tem samem usuwając przyczynę choroby.
W parę miesięcy później pojawiły się u Teresy N. stygmaty męki Pańskiej. Odcierpiała sobie tem Karmę, zaciągniętą wobec Chrystusa jako żona Piłata — ale zarazem, jak jej opowiedziała jej Opiekunka, „cierpienie jej wiele dusz uratuje“, boć przypomina ludziom niewinne rany Chrystusa; to jest jej zadanie. Zrazu nie odczuwała zbytnich bólów z powodu owych stygmatów, ale cierpienia te będą wzrastać. Będzie się też pocić krwią, co się już poczyna dziać (krew płynie jej z oczu, krew pojawia się w różnych okolicach ciała). Pozatem cuda nadzwyczajne się przy niej nie dzieją.
Gdy spojrzałam na rany jej w rękach, uczułam w prawej ręce ból, przeszywający ją na wylot. Zaczął mi cierpnąć średni palec; uczuwałam w miejscu, odpowiadającem ranie, swędzenie skóry na dolnej powierzchni dłoni, wewnątrz palenie, a na górnej stronie dłoni ukłucia. Widziałam u Teresy blizny, otwarte nie głęboko — nieco ponad ćwierć centymetra. Otoczenie rany lekko zaróżowione, nie zapalone; jest to jakby obrzeżona krosta, która się rozciąga, ale nie pęka. Gdy chciałam popatrzeć na jej ranę w sercu, usłyszałam poważny, bolesny głos ze świata Ducha: „O nie patrz, nie!“ Przypuszczam, że chodzi tu nie tyle o zwyczajny fizyczny ból, jak raczej o cierpienia ducha; w owych chwilach skurczów serca, duch kurczy się, wije się niejako w bólu — może w nagłem, nieświadomem poczuciu win, zaciągniętych niegdyś wobec Chrystusa.
Co do faktu, iż żona Piłata może żyć w ciele Teresy N. bez pokarmu, otrzymałam następujące objaśnienie; Duchy pastuszka i syna marnotrawnego nie przerwały kontaktu z ciałem Teresy, a przez teleplazmę, którą są z niem połączone, przenoszą doń atomy odżywcze. W dodatku i sam duch żony Piłata, zanim wszedł do tego ciała, skoncentrował naokoło siebie dostateczną ilość sił odżywczych, które obecnie ciało to podtrzymują. Zjawisko to ma na celu otwieranie niewierzącym oczu na sprawy ducha, na wyższość ducha nad materją.
Jasnowidzenie Teresy N. obraca się głównie dokoła działalności Chrystusa, Jerozolimy i t. d. Prof. ks. Wuts, którego te sprawy tak zainteresowały, był niegdyś jednym z faryzeuszów. Zawinił ciężko wobec Chrystusa i ma od tego czasu zakłócony spokój sumienia. Jeszcze dziś stare przesądy odżywają, choć już Chrystusa miłuje. Duch jego pragnie podświadomie poznać stopień swej winy, stąd zainteresowanie dla owych spraw. Nie najlepszy był kontakt duchowy między nim a Teresą. Większą miłością i wiarą, i to taką cichą, mocną, lgnie ona ku niemu; natomiast ks. profesor nie uważa za stosowne wierzyć we wszystkie proste powiedzenia niby to wiejskiej dziewczyny. Wiele rzeczy wydaje mu się nieprawdopodobne, jako sprzeczne z dotychczasowemi pojęciami, z wszczepionemi mu na lawie uniwersyteckiej przesądami; chwilami całowałby te ręce z widzialnemi stygmatami, lecz niewidzialny antychryst mocno mu patrzy w twarz. A jednak ks. Wuts wyzwala się z pod wpływu antychrysta; i on przejrzy kiedyś w dziedzinie spraw ducha.
Gdy duch żony Piłata będzie opuszczał ciało Teresy, będą się weń napowrót wcielać poprzednie dwie istności. Gdy wyschłe wargi będą w ekstazie szeptać imię Chrystusa i z westchnieniem wzywać ducho opiekuńczego, t. j. św. Teresę, uskarżając się jej na duchowe cierpienia — będzie się wtedy duch żony Piłata odłączał od ciała. Lecz równocześnie z tem zaczną się doń przyłączać dwaj poprzednicy, nie tak wysoko rozwinięci duchowo, jak ona. Czyhać będzie na tę chwilę duch nieczysty, który obecnie hypnotyzuje niejako ks. prof. Wutsa podczas jego rozmowy z Neumannówną, stara się przerywać rozmowę, a nawet jakikolwiek kontakt z nią. Będzie on chciał znieświęcić przeżyte cierpienia Teresy; pod jego wpływem zjawi się pragnienie, a nawet i częściowy głód, z ust dziewczyny padać będą słowa, nie wiele mające.wspólnego z wyższemi tajemnicami ducha.
Lecz nim ta chwila nadejdzie, przeżyje jeszcze żona Piłata niejedno cierpienie w ciele Teresy. Spotęguje się ból w sercu, a raczej w głębi ducha; pojawią się bolesne, duchowe skurcze, które odbiją się na jej ciele.
Na zakończenie dodam, iż wydała mi się nieco dziwną przedstawiona tu rola żony Piłata, która, jak wiadomo, wstawiała się u męża za Chrystusem. Udzielono mi tylko ogólnikowych objaśnień, iż pobudki jej nie były czyste; cielesna piękność Chrystusa zrobiła na niej wrażenie, a ratując Go, chciała Go tem samem pozyskać dla siebie. Dokładniejszych danych co do jej roli w sprawie Chrystusa nie otrzymałam, gdyż w tymże momencie zbliżył się do mnie duch św. Teresy od Dziec. Jezus, która wydała mi się rozżaloną za zamiar ogłoszenia drukiem powyższych wiadomości o jej pupilce.
— Ach — mówi, spoglądając na mnie z wyrzutem — nie podawaj tego w świat! Pocóż tej wzmianki o żonie Piłata! Ty nie wiesz, jakie morze cierpień przeszła ona od tego czasu... Gdyby odzyskała świadomość dawnych win, ten nagły blask podziałałby na nią, jak porażenie piorunem! Lecz skąd ty jesteś, dziwna istoto — ni z tego, ni z owego świata?
Chciałam odpowiedzieć na jej pytanie; spojrzałam w głąb swej własnej duszy, w zawrotną otchłań zagadki prabytu człowieka. Skąd jestem?... I nagłe zamroczyło mi się w głowie pod wpływem jakichś oślepiających prawd, których znieść nie może świadomość ludzka. Skąd jestem? skąd jestem? — pytałam sama siebie zmieszana. Ogarnęło mię dziwnie wyraźne poczucie, że nie należę do tego świata — a do tamtego także jeszcze nie. Otrząsłam się jednak z tego kołowrotu myśli, mówiąc sobie krótko: od Boga wyszłam, jak wszyscy inni lecz życiem ziemskiem, życiem w ciele zatracałam prawdziwe podobieństwo do Ojca.
— Tereniu — mówię po chwili — chodź do mnie, porozmawiamy.
— Nie, nie mogę, boję się...
— Dlaczego?
— Mówisz o Bogu — a czy ty wierzysz w Tego? (Wskazuje ręką na krzyż, zwisający jej na piersiach, na tle szarego habitu klasztornego, w który jest przyodziana). Ty nie uznajesz tego, co jest mi świętem nie uznajesz zasad Kościoła katolickiego.
W odpowiedzi wskazałam na wydaną ostatnio książkę: „Życie na ziemi i w zaświecie“.
— Spójrz, Tereniu, czy głoszę zasady, niezgodne z wiarą w Boga?
Terenia, rzuciwszy okiem na fale myślowe owej książki, wydała się nieco uspokojoną. Mówi jednak:
— Przez miłość Chrystusa — nie przystępuj do mnie, póki cię lepiej nie poznam!
Pod wpływem owych słów wyrósł jasny, złocisty próg między nami. Gdybym była duchem dla niej niebezpiecznym, kuszącym ją do złego, jak się tego widocznie obawiała, powstałaby z naszych wspólnych fluidów ściana, któraby nas oddzieliła od siebie. Widocznie jednak nie było powodu do takiego odgraniczania, kiedy skończyło się na niewysokim progu, z ponad którego mogłyśmy w dalszym ciągu spoglądać na siebie i rozmawiać.
— Tereniu — mówię — czy robisz te wszystkie cuda, które ci przypisują?
— Nie wiem, o co pytasz. Jeśli robię co złego, będzie mię za to sądził Bóg.
— Nie rozumiesz mnie; nie miałam zamiaru czynić ci jakichś zarzutów.
— To ty mnie nie rozumiesz. Te cuda sprawia laska Boża.
Ale ona się ucieleśnia przez duchy ludzkie, by się stać widzialną między ludźmi..
— No tak, a zapewne przez te, które Go miłują.
— Co powiesz na to, Tereniu — mówię po chwili. Wszak i ty i ja jesteśmy dziećmi Boga. Gdy staniemy kiedyś przed Jego obliczem, a On otworzy miłośnie ramiona i powie: „Chodźcie do mnie, dzieci!“ — czy i wtedy zawołasz: „Przez miłość Chrystusa, nie przystępuj do mnie!“
— Jesteś miła, rozbrajająca — rzecze Terenia ale równocześnie straszna swem rozumowaniem!
Po tych słowach znów odsuwa się ode mnie. Skłania głowę na dłonie, złożone na piersiach; skupia się w sobie, zamyka, jak kwiat o zachodniej porze. Jak zrozumiałam później, wzywała w tej chwili swego Anioła-Stróża, obawiając się, czy jej nie kuszę do złego. Zostawiłam ją na chwilę w spokoju; po pewnym czasie znów podjęłam rozmowę.
— Tu na ziemi wiele się pisze obecnie o Teresie Neumann; czy jesteś z tego niezadowolona?
— Wiem, wiem, że z nią coś zaszło. Fale myślowe ludzi, piszących i mówiących o niej, odrzuciły mię nawet chwilowo od niej, stawiając niejako zaporę między nami.
— Czy też piszą ci ludzie rzeczy, zgodne z prawdą? — pytam.
— Nie wiem — a może ty to wiesz?
— Czy znasz dobrze dotyczące tej sprawy myśli, przeniesione na papier?
— Tak — odzywa się jakiś głos za Terenią.
Patrzę w tę stronę i widzę jej Ducha Opiekuńczego, który nadszedł widocznie przywołany jej modlitwą.
— Tak — mówi — i ty je masz ludziom wytłumaczyć, a Terenia musi się z tem pogodzić.
Przy tych słowach obejmuje ją serdecznie, jak matka dziecię i przyciska do piersi.
— Nie czas teraz, kochane — mówi dalej — na bliższe poznanie się. Ani ona, ani ty nie spełniłyście jeszcze swej roli.
Terenia odeszła — a mnie zrobiło się jakoś dziwnie. Kim ona jest? To Marja Magdalena — wiem o tem — lecz skąd ja ją znam? Boć przecie... przecie ja ją znam? Jakieś niejasne wspomnienia zaczęły się błąkać w mej duszy. Kimże ja jestem?! Jak dziwnie rwą mi się myśli... Otrząsam się z tego wrażenia; widzę, że Opiekun Tereni jeszcze został. Zwracam się do niego z zapytaniem:
— Więc ja to mam tłumaczyć? Lecz dlaczegóż właśnie mnie przypada taka rola? Czy ty mnie dobrze znasz? Wszak żyję takiem codziennem, szarem życiem; wiem, że nieraz nie umiem się oprzeć falom otaczającego mię zła i brudzę sobie szatę ducha. Czy jestem godna zabierać głos w takich ważnych sprawach?
— Wiem, jaką jesteś; zło, które się do ciebie przylepia, to tylko skorupa zewnętrzna — ale głębię ducha zachowałaś czystą i wierną Bogu. Łatwo pozostać świętym za murami klasztoru; lecz nie uciekać od świata, żyć wśród jego zła — — to znacznie cięższe zadanie. Tyś wśród tego wszystkiego zachowała świadomość swego jestestwa.
Po tych słowach odszedł prędko, jakby pragnąc przeciąć dalszą rozmowę na ten temat.

∗             ∗

Dnia 1 października znów zbliżyła się do mnie św. Terenia. Zwróciłam się do niej z zapytaniem:
— Tereniu, czy przykro ci, że patrzę na Terenię Neumann i wglądam w tajemnice jej cierpień?
— Tak, bo to nie tylko ona cierpi, lecz i ja także. Ona cierpi w ekstazie, a ja zawsze, gdy na nią popatrzę, a zwłaszcza gdy patrzę na tych różnych ludzi, żądnych senzacji. Nikogo pomiędzy nimi, ktoby znał istotny stan rzeczy. A twego dziwnego sprawozdania też się boję — boć ono przecież nie przyniesie korzyści wierze katolickiej. Ja zaś jestem wierną córką Kościoła Katolickiego, a Terenia Neumann także. Poco ludziom tych wiadomości, które podajesz o Tereni N.? Mój Boże — ja się ciebie tak boję — ty tajemnicza istoto!... — a jednak mnie coś ku tobie dziwnie przykuwa... Modlę się, by Bóg na zawsze odsunął mi ciebie z oczu.
— Tereniu, — mówię — ucisz swój smutek duszy. Wiedz, że i dla mnie, podobnie jak dla ciebie, najdroższym, najmilszym jest Bóg — Ojciec, Stwórca wszystkiego dobrego. On moim celem — według Jego woli chcę żyć i Jego wolę spełniać wiecznie!
— A Chrystus, Syn Boga, a Marja, Matka Jego — Ci już nie mają miejsca w twem sercu?
— Tereniu! Proś Boga, byś mogła zajrzeć aż na dno mej duszy. Nie noszę coprawda na piersiach krzyża, widzialnego symbolu wiary, jak ty. Lecz któż mi może być po Bogu najdroższym, jak nie Oni, którzy czystość ducha zachowali wśród piekła, zgotowanego przez ludzi na ziemi, cierpiąc niewinnie katusze srogie za swoją miłość ku upadłej ludzkości?! Tereniu, smucisz mnie naprawdę takiem zapytaniem.
— Przysięgnij na krew Zbawiciela, że mówisz prawdę, że chcesz być zbawioną i miłujesz prawdziwie Boga Ojca, Chrystusa i Marję!
— Tereniu, przysięgać nie będę — ale będę się modliła, by Bóg dał ci zajrzeć do mej duszy, abyś się przekonała o prawdziwości mych słów.
— Dziwne, dziwne; słyszę ustawicznie modły, płynące do mnie z ziemi, abym się modliła za nieszczęśliwych, abym prosiła Boga za nimi — a ty się chcesz modlić za mnie, abym lepiej ciebie poznała? Nie znam cię! i jakże cię poznać, gdy się ciebie boję? Wiem tyle, że nie jesteś córką naszego Kościoła — i to już wstrzymuje mię od większego zbliżenia się ku tobie.
— Wiem, Tereniu, że jeszcze trwasz w częściowem uśpieniu duchowem, co ci zresztą nie przeszkadza czynić cudów na ziemi, bo bardzo miłujesz Najczystsze Istoty i wierzysz w Boga.
— O jakich cudach mówisz? To nie ja je sprawiam. Proszę Boga za nieszczęśliwymi i On im pomaga, nie ja!
— Wiem, wiem, rozumiem cię — ale użyłam tu powiedzenia, wziętego z ziemi, że św. Teresa czyni cuda. Co zaś do Kościoła, to, Tereniu droga, moja wiara nie da się zamknąć w ciasnych ramach żadnego Kościoła; kościołem mi cały wszechświat, a ołtarzem serce moje, wnętrze mego ducha! Moja wiara unosi się ponad różne dogmaty kościelne. Bo i zastanów się, Tereniu; ty widzisz mnie, ja widzę ciebie, rozmawiamy ze sobą; a przecież ty jesteś duchem, ja zaś jeszcze człowiekiem. Czyż ten fakt już nie jest sprzecznym z dogmatami, które Kościół głosi, mianowicie, że po śmierci śpimy snem wiecznym i że stąd już niema drogi powrotnej na świat? A jednak widzisz, że to nie jest prawda, boć fakt naszej rozmowy temu oczywiście zaprzecza.
— Właśnie, właśnie — dlatego się ciebie boję! Bo ja z nikim z tej ziemi nie rozmawiam. Słyszę ich, słyszę — ale przez granice śmierci nie wolno tak śmiało patrzeć!
— Tereniu — mówię jej — śmierci niema!
Ale ona nie słucha już tych słów; zmieszana znika. Wiem jednak, że sama kiedyś przyjdzie, bo, odchodząc, nie widzi w swem wzruszeniu swego Ducha Opiekuńczego, który mówi do mnie:
— Miej nadzieję, że Terenia się całkiem ocknie. Żyj tylko zawsze we wierze w Wszechmocnego, a On z tobą będzie...

∗             ∗

Tegoż dnia w nocy, po odłączeniu się od ciała, napotkałam ostatnie swe słowa: „Śmierci niema“, których Terenia już nie chciała słuchać! Odrzuciła je tem zpowrotem ku mnie, toteż teraz ujrzałam je przed sobą niejako zawieszone w astralu. Zbliżyły się ku mej duszy. Nie zastanawiając się nad ich treścią, posuwałam je przed sobą — a raczej one same szły ze mną, dźwięcząc i tworząc naokoło mej duszy leciuchny wiaterek. „Niema śmierci, niema śmierci!“ — zadźwięczały po kilkakroć. Wpatrując się w te myśli, przypomniałam sobie rozmowę z Terenią. I w tejże chwili ujrzałam Terenię — lecz ona mnie nie widziała. Stanęłam za nią w pewnem duchowem oddaleniu. Ujrzałam różaniec, zwisający jej z rąk; ręce miała złożone i szybko odmawiała mechanicznie jakąś modlitwę. Momentalnie zrozumiałam, że modlitwę tę umie na pamięć z modlitewnika. Naokoło niej falowały znów różne modły, prośby i tu i ówdzie dochodziły nawet jęki cierpiących na ziemi. Te ostatnie niepokoiły ją w modlitwie. Widziałam u niej pośpiech w odmawianiu tejże; Modlitwa, wychodząc z jej ust, zataczała przed nią coraz większe kręgi, tworząc w ten sposób jakby lejek; przy słowie „Amen“, przywartą została niejako do książki, modlitewnika, włożoną, że tak powiem, w odpowiednie jego miejsce.
Gdy skończyła się modlić, westchnęła, rozglądając się naokoło siebie. Ujrzała i mnie — i widać było, że przypomina sobie rozmowę ze mną. Zaniepokoiła się trochę i wysłała myśl w moją stronę z zapytaniem: „Ty tu?“ W tem pytaniu kryło się pewne zdziwienie, skądże znowu biorę się tak blisko niej i to mając w dodatku jeszcze ciało na ziemi? Nie wiem, co się zaczęło budzić w jej duszy, że wskazując na szerokie zastępy swoich wiernych, zapytywała, gdzie są moje szeregi, cóż ja robię dobrego na ziemi i poco przyszłam do świata duchów? W tem zapytaniu jej było trochę chłodu. Nastąpiła potem jeszcze jakaś myśl, której nie zauważyłam — i znów padło kilka myśli o żonie Piłata, Tereni Neumann. Wtem usłyszałam przepiękne, duchowe dźwięki liry i pogodna twarz ducha opiekuńczego Tereni spojrzała na mnie. Spojrzeniem swem ocieplił niejako duchową atmosferę pomiędzy mną i św. Terenią — ale niem równocześnie oddzielał nas od siebie.
Po przyłączeniu się do ciała opowiadałam o swojem spotkaniu w zaświecie z św. Terenią — i podczas tego przyszedł znów ów duch pogodny. Oznajmiłam o jego zbliżeniu się i prosiłam, by spisano, co będzie mówił przez moje usta — ho już poczułam, że owłada mem ciałem. Podaję niżej dosłownie jego przemówienie:
„Tak, jestem opiekuńczym duchem tej, o której była mowa. Tu na ziemi i w świecie Ducha — głównie w świecie astralnym — rozlega się: „Święta, święta!“ Z niejednego ducha, z niejednego człowieka wyrywa się magnetyczna siła wiary, że ona, święta, pomoże. I zanoszone są do niej modły, które wytwarzają naokoło niej świat nowy — nie można powiedzieć, że świat, podobny do raju ducha. Boć różne są modły różnych ludzi, prośby ich błahe, nierzadko straszne, ciężkie. To wszystko tworzy niejako stopnie ku Tereni; ściągają ją swoją prośbą ku ziemi! Lecz tam, gdzie niema bodaj trochę dobrych myśli, Terenia sic nie skłania. Według siły wiary duchów i ludzi mnożą się cuda na ziemi i w zaświecie. Proszą Terenię o wstawiennictwo, żeby ich modlitwy zanosiła Bogu i przemówiła za nimi. Terenia zaś nie modli się za każdego osobno, lecz kiedy poprostu dławią ją modły ich, sama wola: „Boże, pomóż!“ Największe centrum jej siły płynie do niej od tych, którzy wołają jej imię, wpatrując się w jej wizerunek na papierze, lub przedstawiającą ją figurkę, czy też jej relikwje. Za życia na ziemi nie odznaczała się niczem nadzwyczajnem, t. j. nie mnożyły się cuda naokoło niej. Przechodziła jeszcze po krawędzi czyśćca swego ciała — cierpiała karmicznie. W wolności ducha wezbrała siła szczerej, dziecięcej modlitwy i ta siła, zlana z wiarą ludzi, przy pomocy jeszcze wyższych sił tworzy cuda. Lecz Terenia razem z tą wielką siłą, ze wszystkiemi modłami, nie jest jeszcze tak wolnym duchem, by mogła się oderwać na dłuższą chwilę od widoku tego świata i życia astralnego. Nie pozwalają jej także na to dogmaty kościelne. W astralu jest wiele kościołów i tam znajdują się jej wizerunki także; stwarzają je myślowo duchy, szukające u niej pomocy. Gdy spełni swe zadanie, jakie sama wzięła na siebie, rozejrzy się pewnie lepiej we wiecznej przestrzeni. Niegdyś pomagała sama do stworzenia różnych dogmatów Kościoła katolickiego i w to, co niegdyś z innymi wytworzyła, sama wierzy; jako w zbawienne, więc trudno z nią rozmawiać na ten temat, podobnie jak trudno byłoby także tak zwanej Tereni Neumann objaśniać wielki zakon Karmy, wieczny zakon odpłaty. Żona Piłata w ciele Tereni N. oczyszcza się tem samem, że budzi wspomnienia i wiarę w niewinne ukrzyżowanie Chrystusa. Lecz żona Piłata razem ze św. Terenią pracowały nad wielu dogmatami kościoła rzymsko-katolickiego. Żona Piłata i dziś chciałaby, żeby jedynie oczy katolickie patrzały na jej stygmaty i pragnęłaby swojemi stygmatami utrwalić mocną wiarę w jedyny zbawczy Kościół katolicki, w czem Terenia w dobrej wierze jeszcze jej dopomaga.[1] O żonie Piłata, a Tereni N. pisze się już wiele. Terenia i żona Piłata nie są z tego zadowolone; widzą w tem niejako szataństwo, profanację świętych ran. Żona Piłata tak chętnie powróciłaby do uśpienia, do wiary, którą z innymi tworzyła. Lecz już wybiła godzina jej opamiętania się i zrozumienia praw wyższych, niezmiennych, praw Boskich, a nie ludzkich. W chwilach ekstazy jest niejako blisko dobrego Chrystusa i blisko owej Prawdy. Wówczas to myśl jaśniejsza owłada jej ducha i cierpienia nic wydają jej się strasznemi, przynoszą jej bolesną ulgę lecz boleść ta zamienia się w radosną, kiedy płomień cierpienia spala zarodki przewinienia przeciw Niewinnemu.
Gdy będziesz w odłączeniu w świecie Ducha, chociaż ujrzysz gdzie świętą Terenię, nie dotykaj jej nawet myślą; ujrzawszy ją, rzuć tylko w przestworza myśli, jako pozdrowienie dla niej. Światło wiecznej prawdy rozświetli twoją duszę. Przykro mi było słuchać, gdy żądała od ciebie przysięgi; lepiej niech nie powtarzają się takie rozmowy pomiędzy wami. Mam ją pod swoją opieką i mem zadaniem rozbudzić jej duszę, co już się stopniowo dzieje. Miała już kilka spotkań po swojem odejściu od ciała, kilka rozmów podobnych, jak z tobą. Duchy, które już dawno zapomniały, do jakiego kościoła należały na ziemi, zbliżały się do niej, jak do siostrzanej duszy. Lecz ona biedna, kiedy spostrzegła u nich dziwną wszechstronność myśli i to, że nie przykładają wielkiej wagi do uznawanych przez nią świętości, brała do swej białej, drżącej ręki krzyż, zwisający na szarym habicie jej ducha i prędko się nim zasłaniała przed odwiedzającymi ją. Ale chociażby chciała zapomnieć o rozmowie z tobą i z tamtymi, nie potrafi zapomnieć.






  1. Przyp. Red.: Jak wierną pragnie być Teresa N. Kościołowi katolickiemu i jak bardzo zależy jej na uznaniu ze strony tegoż Kościoła, widać z następnego, podanego przez dzienniki faktu: Gdy przedłożono jej napisaną o niej książkę, zwróciła się z żalem do obecnego przytem przedstawiciela duchowieństwa: „I znowu niema tu aprobaty cenzury kościelnej!“





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Agnieszka Pilchowa.