Paryzyna (Byron, 1924)

<<< Dane tekstu >>>
Autor George Gordon Byron
Tytuł Paryzyna
Pochodzenie Powieści poetyckie
Redaktor Andrzej Tretiak
Wydawca Krakowska Spółka Wydawnicza
Data wyd. 1924
Druk Druk W. L. Anczyc i Spółka w Krakowie
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Franciszek Dzierżykraj Morawski
Tytuł orygin. Parisina
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


PARYZYNA
W PRZEKŁADZIE
FRANCISZKA D. MORAWSKIEGO
Poema to oparte jest na zdarzeniu przytoczonem przez Gibbona w Starożytnościach domu Brunświckiego. Lękam się, aby przesadzona delikatność czytelników nowszych czasów nie uznała podobnych treści za niewłaściwe dla poezji. Greccy dramatycy i niektórzy z dawnych celniejszych autorów angielskich innego byli zdania. Niedawno temu, Alfieri i Szyller okazali się z przekonaniem mojem zgodni. Wyciąg, który tu przytaczam, przywodzi czyny, na których moję oparłem osnowę. Imię Mikołaja III zastąpiłem imieniem Azona, jako z tokiem wiersza zgodniejszem.

»Za panowania Mikołaja III tragiczny wypadek zbroczył krwią mury Ferrary. W skutku doniesienia jednego z służących, książę panujący sam się przekonał o kazirodnych miłostkach żony swojej, Paryzyny, z synem jego naturalnym, Hugonem, pięknym i walecznym młodzieńcem. Ścięto ich za wyrokiem ojca i męża obrażonego, który hańbę swoję na jaw wystawił i śmierć ich przeżył. Wielce był nieszczęśliwym, jeśli winni byli, a jeśli niewinni, nieszczęście jego tem okropniejsze było. Ale czy wina ich była istotną, czy nie, nigdy usprawiedliwiać nie mogę tak strasznego wyroku, wydanego przez ojca«. (Gibbon, Pisma różne, tom III).



I

Oto godzina, gdy z pośród drzew cienia[1]
Najuroczniejsze słowik leje pienia,
Gdzie tysiąc zaklęć miłosnej osnowy
Zdają cichemi rozpływać się słowy.

Głośniej zdrój płynie, wiatr milej szeleści,

Dźwiękiem ich ucho samotne się pieści,
Każdy kwiat lekko wonna skrapia rosa,
Pierwszemi gwiazdy iskrzą się niebiosa,
Wszystko ciemniejszą przybiera osłonę,

10 
I błękit wody i drzewo zielone, —

A na lazurze to światło pół mgliste,
Tak mile ciemne i tak ciemno-czyste,
Co po skonaniu dnia jeszcze jaśnieje,
Gdy księżyc wschodzi, a zorza blednieje.

II
15 
Ale nie zdroje spadające nęcą

Z złotych jej gmachów małżonkę książęcą;
Nie nato nocnym powierza się cieniom,
Aby gwiaździstym dziwić się sklepieniom.
Do gajów Esta Paryzyna wchodzi,

20 
Ale nie kwiatów woń ją tam przywodzi:

Słucha i czeka — nie słowiczych jęków,
Choć równie słodkich oczekuje dźwięków.
Ktoś się w gęstwinę śmiałą wciska nogą, —
Lica jej bledną, serce bije trwogą...

25 
Wtem ciche słowo wsuwa się miłośnie,

Wraca rumieniec i pierś szczęściem rośnie;
Chwila już tylko — jedna chwilka mała,
Ujrzy kochanka... Stało się, ujrzała.

III

I czemże dla nich świat, ziemia, niebiosy,

30 
I wszyscy ludzie, wszystkie zmiany, losy!

Martwi, jakgdyby już byli zmarłemi,
Na wszystko wkoło — nad niemi — pod niemi,
Jakgdyby wszystko już znikło w tej chwili,
I oni tylko wzajem w sobie żyli.

35 
Ileż to ognia w ich westchnieniach pała!

Ach! gdyby radość ta zwolnieć nie miała,
Wkrótceby, szczęścia zniszczone nadmiarem,
Serca ich własnym spłonęły pożarem. —
Mogliż, sen marząc tak ognisty, luby,

40 
Pomnieć na zbrodnię lub lękać się zguby;

Któżby w tej burzy, tej uczuć nawale,
Hamował wrzące namiętności fale?
Któż wówczas myśli, jak czas ten przelotny? —[2]
Przecież już uszedł, i uszedł niezwrotny.

45 
Tak się to człowiek ze snu szczęścia cuci,

Wprzód nim się dowie, że już mu nie wróci.

IV

Smętnem się, rzewnem żegnają obliczem
Z minionej winy miejscem tajemniczem.
Mają nadzieję — przyrzekli, że wrócą,

50 
Przecież jak wiecznym rozdziałem się smucą.

Ileż to westchnień i uścisków długich...
Jak jedne usta przyrosły do drugich
Wówczas, gdy pełnem światłem blask księżyca
Z grożących niebios na jej spada lica,

55 
A każda gwiazda, świadek jej niewiary,

Zda się ją winić i przyzywać kary.
Ten nawał westchnień, ten uścisk tak czuły,
Silnie do miejsca zbrodni ich przykuły.
Lecz już czas nagli i rozstać się muszą:

60 
Z drżącą więc, ciężką rozchodzą się duszą,

Skryty dreszcz trwogi krew ich lodem ścina,
I pierwszy zbrodnię już karać zaczyna.

V

Hugo na łoże samotne się schronił,
Skąd tęskną myślą za kochanką gonił;

65 
I ona także swe niewierne skronie

Na ufnem męża złożyła już łonie.
Lecz jakaż sen jej kłóci tajemnica,
Jakaż to burza uczuć barwi lica?
Cicho się sennem odzywa imieniem,

70 
Którego we dnie wyrzecby nie śmiała,

Miłosnem męża przyciska ramieniem,
Do serca, które nie dla niego pała.
Zrywa się Azo, uściskiem zbudzony, —
Poi go widok sennych marzeń żony;

75 
Jakże się mile tą pieszczotą łudzi,

Która w nim tyle dawnych wspomnień budzi,[3]
Jakże rozrzewnia go ta miłość tkliwa,
Która się nawet i w snach jej odzywa.

VI

Lekko do swego przytula ją łona,

80 
Sennym się słowom przysłuchuje w ciszy...

Lecz skąd ta nagła bladość, dreszcz Azona?
Rzekłbyś, że trąbę archanielską słyszy...
Mniej ona strasznym grzmotem go przeniknie,
Kiedy nad jego grobowcem zaryknie,

85 
I gdy na całą wieczność zbudzonego,

Przed niebios, ziemi wezwie go Sędziego! —
Jeden dźwięk cichy sennego wyrazu
Całe mu szczęście rozproszył odrazu,
Jedno to imię świadczy zbyt dowodnie

90 
I jego hańbę i małżonki zbrodnię.

Czyjeż to imię? — Jak gdy groźne wały
Nagle w wzburzonym zagrzmią oceanie,
I tak rozbitkiem uderzą o skały,
Że gdy raz padnie, już nigdy nie wstanie:

95 
Taką to sromu i hańby nawałą

Imię to wstrzęsło jego istność całą.
Czyjeż to imię? — Ach! krew się w nim ścina...
Imię Hugona, imię jego syna,
Syna zwiedzionej młodych lat kochanki,

100 
Zdrajcy, z nieszczęsnej zrodzonego Bianki,

Co się tak płocho dała wieść do zguby,
Nigdy prawemi nie złączona śluby.

VII

Chwyta za sztylet, — napół go dobywa...
I znowu zwolna w głębię pochwy spływa.[4]

105 
Niegodna życia! — lecz czyjejże ręki

Te tak urocze nie rozbroją wdzięki?
Jakże ją zabić? — jak zwłaszcza w tę chwilę,
Kiedy się we śnie uśmiecha tak mile?

Nie budzi żony — ale tak w jej lice

110 
Ostrzem piorunu gniewne wrył źrenice,

Że gdyby nagle roztwarła powieki,
Mrozem-by śmierci ścięły się na wieki.
Światłem wiszącej lampy objaśniona,
Lśni się kroplistym potem skroń Azona,

115 
Kiedy wtem cichszy sen ujmuje żonę...[5]

Nie wie nieszczęsna, że jej dni zliczone!

VIII

I z rannem słońcem Azo śledzi, pyta, —
Lęka się, przecież wieść za wieścią chwyta,
Aż wreszcie wszystko już widzi dowodnie:

120 
Przyszłość mąk swoich i małżonki zbrodnię.

Długie wspólnice przestępstw Paryzyny,[6]
Chcąc przed Azonem oczyścić się z winy,
Na nią zwalają zbrodnię, wstyd i karę.
Wszystko już, wszystko odkryte nareszcie, —

125 
Jasne i zgodne wyznania niewieście

Pełną Azona uzyskały wiarę.
Zaprzestał badań, — dosyć już z tych wieści
Serce i ucho wypiły boleści!

IX

Nie cierpiał zwłoki. W radnych panów gronie

130 
Strażą, rycerstwem, dworem otoczony,

Władca ich berła i dziedzic korony,
Na starożytnym Estów zasiadł tronie.
Stoją przed sądem Hugo, Paryzyna;
Jakże jest piękną — jak oboje młodzi!

135 
Hugo... o Boże! — ojciec-że to syna

W takiej postaci przed siebie przywodzi?
Odjął mu oręż, ręce okuł w pęta
I sam swój straszny wyrok mu ogłosi; —
Hugo, choć milczy, lecz dusza niezgięta

140 
Zbroi się w dumę i nad los swój wznosi.
X

Stoi i ona, niema, blada, drżąca,
Stoi na straszny wyrok czekająca;
Nie taką była gdy w świetność godową
Po lśniących salach wdzięczną ócz wymową

145 
Radość i szczęście rozsyłała wszędzie,

Gdy dumą było stawać w sług jej rzędzie,
Gdy każda piękność, chcąc piękniejszą zostać,
W słodkie jej głosu wuczała się dźwięki,
W jej chód, w jej układ, jej uroczą postać,

150 
I w jej królewskie i godność i wdzięki.

Ach! gdyby wówczas jednę łzę zroniła,
Krzywda jej wszystkich serc-by krzywdą była,
Tysiąc rycerskich powstałoby męży,
Tysiąc błyszczących wzniosło się oręży, —

155 
A dzisiaj jaka w niej i drugich zmiana!

Możeż co kazać? — i będzież słuchana?
Damy — rycerze — cały dwór dokoła —
Spuszczają oczy — milczą — marszczą czoła,
Sroży się dumna na ich ustach wzgarda,

160 
I każda z twarzy tak zimna i twarda!

Ten Hugo nawet, co do jej pomszczenia
Zwykł tylko czekać na błysk jej spojrzenia,
Co gdyby więzy swe na chwilę zrzucił,
Lub-by sam poległ, lub jej wolność wrócił, —

165 
Ten Hugo nawet, tak drogi, kochany,

Stoi ciężkiemi obarczon kajdany,
Nie patrzy na jej łzy w oczach wezbrane,
Bardziej dla niego, niźli dla niej lane...

Ach! wczoraj jeszcze błękit żyłek drobnych

170 
Krążył po śniegu tych powiek nadobnych,

A które były tak miłej białości,
Że się zdawały wzywać ust miłości;
Dziś, tak palące, zżółkłe i zwiędniałe,[7]
Nietyle słonią, ile cisną oczy,

175 
Których spojrzenie, łzami ociężałe,

Coraz się bardziej tłumem łez tych mroczy.

XI

Byłby i Hugo nad nią łzę uronił,
Gdyby tak licznych świadków się ochronił.
Całą męczarnię w swojem zawarł łonie,

180 
Dumne, posępne w górę wznosił skronie;

Umarłby z wstydu, gdyby swej katuszy[8]
Przed okiem świata nie mógł ukryć w duszy,
Na nią jednakże nie śmiał rzucić wzroku;
Stała mu w myśli okropność wyroku,[9]

185 
Zbrodnia — wstyd — miłość — pamięć dni tak świetnych,

Straszny gniew ojca — wzgarda serc szlachetnych,
Ziemska, wieczysta kara ciężkiej winy,
A zwłaszcza, zwłaszcza przyszłość Paryzyny!
Nie, — nigdy jego nie mogły źrenice

190 
Spojrzeć się na jej trupioblade lice,

Ryknąłby z żalu i przeklął tę chwilę,[10]
Przez którą na nią ściągnął nieszczęść tyle!

XII

»Wczoraj się jeszcze — tak Azo zaczyna —
Z chlubą patrzyłem na żonę i syna;

195 
Dziś z tak drogiego marzenia ockniony,

Dziś jeszcze będę bez syna i żony.
Czeka mię ciężar dni pustych, samotnych...
Lecz niechaj losy spełnią się zacięte.
Któżby nie karał przestępstw tak sromotnych?

200 
Nie jam to zerwał te węzły tak święte.

Stało się, — Hugo, wyrok twój wydany,
Wszystko gotowe — kapłan przywołany,
Pójdziesz zapłatę zbrodni twej odebrać,
Nim pierwsze w górze gwiazdy zajaśnieją;

205 
Staraj się w niebie łaskę twą wyżebrać, —

Tam tylko możesz sięgać twą nadzieją,
Gdyż na tej ziemi nigdzie się nie zmieści
Twoja sromota przy mojej boleści.
Żegnam cię, — nie chcę patrzyć na śmierć syna...

210 
Lecz ty — ach! gniew mi krew i usta ścina —[11]

Ty, której sercem sama płochość władnie,
Kobieto, czarną niewiarą splamiona,
Ty patrzeć będziesz, jak ta głowa spadnie:
Nie ja, — ty sama zabijasz Hugona

215 
Jeśli nie skonasz w tak okropnej dobie,

Ciesz się twem życiem, — zostawiam je tobie!«

XIII

Skończył, twarz zakrył. — W każdej czoła żyle
Z taką potęgą bije krew wezbrana,
Jakgdyby z żył tych ciągle wypierana,

220 
Ciągle w zdwojonej powracała sile.

Zwolna nad okiem drżącą ciągnie rękę,
Jakgdyby swoję chciał ukrywać mękę,
Kiedy wtem Hugo dłoń okutą wznosi,
Ojca o wolność przemówienia prosi, —

225 
A gdy ten milczy, ozwać się nie wzbrania,

Rzecze: »Nie bojaźń do tych słów mię skłania.
Widziałeś nieraz, jak na polu chwały
Krwią twoich wrogów zbroczałem się cały,
I jak ten oręż w każdej działał walce,

230 
Który mi twoi wydarli służalce.

Dłoń ta w twej sprawie więcej krwi przelała,
Niż twój kat z mego wytoczy jej ciała.
Dałeś mi życie i odbierz je, panie,
Żadnych ja dzięków nie składam ci za nie.

235 
Dar ten był źródłem ciągłego cierpienia,

Wszystkie mi krzywdy matki przypomina,
Zdeptaną miłość i hańbę imienia,
Smutne, okropne dziedzictwo jej syna.
Lecz grób ją schłonął — w którym już niezwłocznie

240 
Ten syn jej, a twój współzalotnik, spocznie...

Wiecznie tam będą z swych mogił świadczyły
Krwawe łzy matki, moja krew przelana,
Czem tu dla ciebie wszelkie węzły były,
I czułość ojca i miłość młodziana![12]

245 
»Skrzywdziłem ciebie, — słuszna zemsta, kara —

Krzywda to tylko krzywdę odpłaciła.
Ta nowa, druga dumy twej ofiara
Mnie, jak wiesz, wprzódy przeznaczoną była.
Ledwieś ją ujrzał, uwielbił jej wdzięki,

250 
Jużeś niegodnym uznał mnie jej ręki,

I tak mię podłym wyszydzałeś rodem,
Jakgdyby nie był zbrodni twej dowodem.
Nie mogłem wprawdzie, zbyt nisko zrodzony,
Do świetnej Estów zasięgać korony,

255 
Kilka lat przecież, a ten syn nieprawy

W wiecznejby wówczas zajaśniał ozdobie,
I wszystkie laury, wszystkie wieńce sławy
Samemu tylko byłby winien sobie.
Mając mój oręż — przy tem sercu, dłoni,

260 
Bałbym ja hełmu takiego się dobił,

Jaki monarszej tylu Estów skroni
Przez cały ciąg ich wieków nie ozdobił.
Niezawsze rycerz rodem znamienity
Najzaszczytniejszych ostróg się dobijał, —

265 
Dzielny mój rumak, ostrzem bodźca bity,

Ileż to wodzów i książąt przemijał,
Gdym z zwycięskiemi uderzając krzyki,
Z imieniem Esta spadał w wrogów szyki!
»Nie bronię zbrodni — nie będę cię wzywał,

270 
Byś dla mnie kilka dni, godzin odrywał

Od tego czasu, co już w krótkiej dobie
Po moim zimnym ma przepłynąć grobie.
Znikły te krótkie dni młodzieńczych szały:
Jak trwać nie mogły, tak też i nie trwały.

275 
Podłym był ród mój, podłe imię moje, —

Mogłeś je podnieść, uzacnić oboje,
Lecz byłbyś mniemał, że poniżasz siebie;
Przecież twarz tego podłego Hugona
Niejednym z twoich rysów zaszczycona,

280 
A dusza jego cała wzięta z ciebie.

Z ciebie to wziąłem ten umysł niezgięty...
Lecz skądżeś zadrżał? — tak jest, z ciebie wzięty.
Z ciebie to we mnie przeszła nieodmienna
Ta dzielność w boju, ta dusza płomienna.

285 
Nie samo tylko życie mi nadałeś, —

Całego siebie w moję istność wlałeś;
Patrz, jakim zbrodnia owocem obdarza:[13]
Zbrodniąś mię spłodził, i masz też zbrodniarza.

Prawy to płód twój, co, jak ty, w swym szale

290 
Najświętsze węzły potargał zuchwale.

Co zaś do życia, któreś mi tu nadał
Nato, abym je tak wcześnie postradał,
Tylem je cenił, ile ty sam twoje,
Gdyś zwieńczon hełmem rzucał się na boje,

295 
I gdyśmy, jak dwa złączone pioruny,[14]

Grzmiące po trupach puszczali bieguny.
Niczem już wprawdzie jest ta przeszłość cała,
Przyszłośćby nawet przeszłością się stała, —[15]
Żałuję przecież, żem nie legł ówcześnie:

300 
Gdyż mimo, żeś mię skrzywdził tak boleśnie,

Wydarł kochankę, a matkę zabiłeś,
Dla serca mego zawsze ojcem byłeś.
Wyrok twój dla mnie, acz srogi, straszliwy,
Choć z twych ust wyszedł przecież sprawiedliwy,

305 
Tak kończę życie, jak było zaczęte,

Zbrodnią nadane, a hańbą zamknięte:
I syn i ojciec zgrzeszyli wzajemnie,[16]
Obu więc razem musisz karać we mnie;
Świat zbrodnię moję w wyższym stawia rzędzie,

310 
Ale Bóg jeszcze rozsądzać nas będzie«.
XIV

Skończył i ręce na piersiach zakłada,
Tłuką się dźwięczne kajdan ich ogniwa;
Ciężko na serca wodzów brzęk ten spada,
Którym wstrząśnięty łańcuch się odzywa, —

315 
Kiedy wtem wszystkie spojrzenia porwała

Nieszczęsna piękność małżonki Azona.
Słoi z wybladłem licem, oniemiała,
Żyjące źródło niedoli Hugona.
Oczy jej w całej pełności roztwarte,

320 
I jakby w jedno tylko miejsce wparte;[17]

Nigdy spuszczeniem powiek nie ocienia
Przykrej jasności strasznego spojrzenia.
Dziwnie się białość roztacza szeroka
Wkoło ciemnego błękitu jej oka,

325 
Które tak zimne, martwe, osłupiałe,

Jakby w niem życie wymarło już całe.
Niekiedy tylko z wezbranej źrenice
Tak wielka kropla spuszcza się na lice,
Że każdy z widzów dziwi się, zdumiewa,

330 
Skąd oko ludzkie taką łzę wylewa.

Chce się odezwać — boleść głos przydusza,
W bezkształtnym jeszcze wydobyty dźwięku;
Przecież w tym głuchym, nieforemnym jęku
Cała nieszczęsnej wylała się dusza.

335 
I znów ucicha, — znów usta otwiera,

A głos jej długim krzykiem się wydziera.
I w tejże chwili tak runie o ziemię,
Jak kolos z swojej podstawy zwalony,[18]
Nie jak żyjące, lecz bezwładne brzemię,[19]

340 
Marmur — grobowy posąg Esta żony!

Któżby w niej poznał tę wdzięczną grzesznicę,
Ten war miłości, tę żądz nawałnicę?...

Ślepo się w zbrodni rzuciła bezdroże,
A swej rozpaczy, wstydu znieść nie może.

345 
Lecz jeszcze, jeszcze żyje i oddycha —

Ach, czemuż nawet i śmierć ją odpycha;
Jakaż w niej ciemność — jak okropna zmiana!...
Pękła nić myśli, boleścią zerwana!
Jak ów łuk silny, deszczem rozwolniony,

350 
Zdala od celu błędne strzały ciska,

Tak i jej umysł, męczarnią zburzony,
Dzikiemi tylko marzeniami błyska.
Zmarła jej przeszłość — a przyszłość sczerniała
Takiem niekiedy światłem się rozświeci,

355 
Jak kiedy nocna zaryknie nawała,

A błysk jej czarną pustynię przeleci.
Czuje, że dusza jej jak lodem ścięta,
Że ciężar jakiejś tłoczy ją boleści,
Że się w tem jakiś wstyd i zbrodnia mieści,

360 
Że ktoś ma umrzeć, — lecz kto?... nie pamięta.

Żyjeż? — nie żyje?... istotnież to ziemi,
Ziemi tej stopy dotyka się swemi? —
Nieboż to widzi? — ludzież to tym wzrokiem,
Czy też szatani grożą jej dokoła?

365 
Jej — co niedawno śmiejącem się okiem

Tysiączne wkoło rozjaśniała czoła?
Wszystko w obłędnej duszy powikłane,
Zmącone czucia i myśli stargane,
Kłócą się dziwne bojaźni, nadzieje,

370 
To się rozrzewnia, to znów dziko śmieje,

Radość jej w burzę, boleść w szał się zmienia,
Walczy z widmami strasznego marzenia,
Zda się, że jakiś czarny sen ją łudzi...
Sen to szaleństwa, — już się nie przebudzi.

XV
375 
Smętno-ciężkiemi z wieży jęcząc tony,[20]

Zwolna klasztorne kołyszą się dzwony.

Jakże boleśnie dźwięk ich serca rani...
Słuchaj! hymn śmierci śpiewają kapłani.
Śpiew ten się zwykle za umarłym wznosi,

380 
Lub też żyjącym bliską śmierć ich głosi.

Hugo to, Hugo spełnia los swój smutny,
Jemu to nucą — jemu spiż ta jęczy...
Przykre odgłosy i widok okrutny...
Na gołej ziemi przed kapłanem klęczy,

385 
Przed nim pień sterczy — a wkoło żołnierze,

Kat obnażoną ręką topór bierze, —
Nad dzielnem, szybkiem przemyślając cięciem,
Lekkiem po ostrzu przeciąga dotknięciem;
Liczne się widze w niemy tłum gromadzą,

390 
Patrzyć, jak syna z woli ojca zgładzą.
XVI

Mile wieczornym przyglądać się wdziękom,
Gdy się do zajścia zbliża słońce letnie.
Nad tym dniem krwawym wzniosło się tak świetnie,
Jakby się tylu urągało mękom.

395 
Zlewa się jasno światło zachodowe

Na potępioną winowajcy głowę,
Gdy ten, przy swoim klęczący kapłanie,
Win się swych zwierza, i żałując za nie,
W całej świętości skruszonego ducha

400 
Tych słów tak błogich i wszechmocnych słucha,

Których dźwięk z Boskiem przebaczeniem spływa
I wszystkie plamy duszy ludzkiej zmywa.
Żywem się światłem ta głowa promieni
I ten włos wdzięcznych i ciemnych pierścieni,

405 
Który tak białą osłania mu szyję, —

Lecz stokroć żywszy odstrzela się promień

Z topom kata, co jak groźny płomień
Strasznym, okropnym wkoło blaskiem bije!
Gorzką jest, gorzką ta krwawa godzina,

410 
Twarde się nawet serce trwogą ścina:

Słuszny jest wyrok i zbrodnia straszliwa,
Wszystkich jednakże wstręt i dreszcz przeszywa.[21]

XVII

Skończył już wszystkie modły i pokuty
Śmiały zwodziciel zdradnej Paryzyny;

415 
Zliczone wszystkie różańce i winy,

Życie ostatniej dobiega minuty.
Zdjęty na rozkaz płaszcz na ziemi składa,
Pod ostrzem nożyc gęsty włos odpada, —
Wszystkie przy samej głowie mu ucięto.

420 
Miłe mu szaty i pamiątki zdjęto

Tej szarfy nawet, drogą szytej dłonią,
Do grobu z sobą zabierać mu bronią.
Wszystko już, wszystko na zawsze złożone...
Kładą nakoniec na oczy zasłonę —

425 
Ale nie! — nigdy! — zniósł on obelg tyle,[22]

Lecz tej ostatniej krzywdy znieść nie umie,
Wszystkie uczucia, stłumione na chwilę,
W tej obrażonej zbudziły się dumie.
Jemuż to będzie, jemu kat ubliżał?

430 
Jegoż to męstwo tą zasłoną zniżał?

Zadrżał-że kiedy przed śmierci widokiem?
»Nie! nie! — zawoła — krwi życia nie bronię,
Jużeście moje skrępowali dłonie.
Niechże przynajmniej z wolnem ginę okiem.

435 
Uderz!« — zakrzyknie i w tej samej chwili

Klęka i śmiało nad pinem głowę chyli —

»Uderz!« — i ledwie tego dorzekł słowa,
Spadł topór, ścięta potacza się głowa
Krwią buchający kadłub na wznak runął

440 
I z każdej żyły silny deszcz krwi lunął,

Usta chwilowym bólem się skrzywiły,
Zadrgnęły oczy — i już wiecznie wryły.[23]

Umarł, jak umrzeć występnemu trzeba,
Ni się wynosił, ni też trwogą podlił;

445 
Wyznał swą zbrodnię, korzył się i modlił,

I nie rozpaczał o litości nieba;
A gdy tak święta chyliła go skrucha,
I z ziemskich uczuć już oczyścił ducha,
Czemże dlań były wśród owej godziny

450 
Straszny gniew ojca, miłość Paryzyny?

Żal skargi, rozpacz — wszystko Bóg przemagał;
Każdą Go myślą, każdem słowem błagał,
Prócz tych słów kilku, które z jego łona
Wydarła nagle duma obrażona,

455 
A które, jak na pożegnanie świata,

Wyrzekł już prawie pod toporem kata.

XVIII

Jak martwe trupy, tak bez tchu i głosu
Stały dokoła świadki jego losu,
Kiedy wtem nagle przeszył tłum ten liczny

460 
Mroźnego dreszczu piorun elektryczny,[24]

Gdy na tę miłość i tak młode lata
Z szybkością błysku spadał topór kata.

Tysiąc się drących z piersi jęków ścięło,
Nagle urwało, w głębię serc cofnęło,

465 
Najsłabszy nawet wykrzyk przerażenia

Nie skłócił ciszy strasznego milczenia, —
Sam topór głuchym przerwał je odgłosem,
Gdy się aż do pnia silnym wrąbnął ciosem.
Cóż to był za krzyk — tak dziki, nieznośny —

470 
Tak przeraźliwy — tak boleśnie głośny?

Takim to bólem ryczy pierś matczyna,
Gdy niespodziana śmierć jej wydrze syna;
Tak okropnemi w niebo sięga jęki
Dusza na wieczne potępiona męki.

475 
Wszystkie się oczy zwróciły w przestrachu

Ku górnym oknom książęcego gmachu,
Lecz wszystko nagle w głuchej znikło ciszy:
Nikt nic nie widzi i nikt nic nie słyszy.
Krzyk ten okropny, był to krzyk niewieści,

480 
Wyraz tak srogiej, nadludzkiej boleści,

Że każdy w niebo korne wznosił ręce,
By śmierć tak strasznej chciało zesłać męce.

XIX

Nigdzie i nigdzie od owej godziny
Już nie ujrzano znikłej Paryzyny,

485 
Nigdy i nigdy wspomnianą nie była,

Jakgdyby nigdy na świecie nie żyła.
Jakby słów strachu, przekleństw lub zhańbienia,
Tak się lękano dźwięku jej imienia. —
Wiecznie dla syna i dla żony zdradnej

490 
Usta Azona stały się niememi,

Nie mieli grobów, ni pamiątki żadnej,
W niepoświęconej złożono ich ziemi.
Taki przynajmniej był udział Hugona, —
Skryty los bowiem małżonki Azona[25]

495 
Tak był przed każdym tajony człowiekiem,

Jak proch grobowem przywalony wiekiem.

Poszłaż w klasztorne schronić się ukrycie,
Nieba przez twarde dobijać się życie,
Przez lata cierpień, przez modły i posty,

500 
I łzy bezsenne i pokutne chłosty?

Sztylet-że skarał zbrodnię jej niewiary?
Czy też z zatrutej śmierć wypiła czary?
Czy też Bóg zrządził tak przez litość swoję,
Aby cios jeden zgładził ofiar dwoje,

505 
By, uderzając wspólnika jej winy,

Uderzył razem w serce Paryzyny,
I tak gwałtownem rozdarciem jej duszy
Od długiej życia uwolnił katuszy? —
Nikt tego nie wie, nikt wiedzieć nie będzie,

510 
Zwodne-by tylko łudziły go wieści;

Lecz nacóż w płonnym gubić się obłędzie;
Życie zaczęła, skończyła w boleści.[26]

XX

I Azo inną żonę wybrał sobie,
I znowu hoże syny mu wzrastały,

515 
Lecz żaden nie był tak piękny, tak śmiały,

Jak ten, co zdawna w swoim więdniał grobie.
Zimnem on wzrost ich przymierzał spojrzeniem,
Lub też z tłumionem patrzył się westchnieniem,
Lecz nigdy łzą mu nie błysła źrenica,

520 
Uśmiech chmurnego nie rozjaśnił lica,

Czoło mu piękne, wzniosłe i szerokie
Czarna myśl wnętrznym pokrajała bojem
W brózdy przedwczesne, liczne i głębokie,
Gorącym cierpień wyorane krojem[27]

525 
Zarosłe blizny rozkrwawionej duszy,

Skutki zbyt długiej i ciężkiej katuszy!
Żal, boleść, radość — wszystko w nim zamarło,
Długie mu tylko, ciężkie dni zostały,

Oko, co nigdy snem się nie zawarło,

530 
Martwość na wszelkie wzgardy i pochwały,

Serce, które się samo siebie bało,
Zmilczeć nie mogło — ustąpić nie chciało,
I kiedy postać przybrało spokojną,
Najgłębszą myśli, uczuć wrzało wojną.[28]

535 
Najgrubsze nawet i najtwardsze lody,

Powierzchnię tylko każdej zetną wody, —
Żywy nurt ciągle spodem pruje łoże,
Płynie i nigdy upłynąć nie może.
Twardego hartu był umysł Azona,

540 
Nie mógł on nigdy z swego wydrzeć łona

Dręczącej myśli wrosłej zbyt głęboko.
Próżno, ach! próżno nasza tłumi pycha
Łzę, co się silnie w nasze ciśnie oko!
Rosa ta serca nigdy nie wysycha:

545 
Każda łza, której oko nie wyroni,

W głąb swego źródła cofa się i chroni;
Nic tam jej pierwszej czystości nie zmącą,
I chociaż nigdy na jaw nie dobyta,
Nie wypłakana, przecież żywa, wrząca,

550 
Tem droższa nawet, im bardziej ukryta.

Musiał on często w swojem tłumić łonie
Żal się budzący po synu i żonie;
Nie mógł ten krwawy dwóch ofiar morderca
Zapełnić czczości pustego już serca;

555 
Żadnej nadziei spotkania się z temi,[29]

Co już duszami złączyli się swemi. —

A chociaż widział tak jasno, dowodnie,
Że słuszną karą życia ich pozbawił,
Że własne na nich ściągnęły ją zbrodnie, —

560 
Przecież jad ciągły jego starość trawił.

Tak gdy roztropne żelaza użycie
Drzewo z schorzałych gałęzi oczyści,
Drzewo to w nowe wysila się życie,
I majem bujnych ozielenia liści; —

565 
Lecz kiedy nagły piorun w nie ugodzi,

I ogień żywe strawi mu ramiona,
Pień pozostały usycha i kona
I już żadnego listka nie urodzi.









  1. w. 1—14. Do tego ustępu dodał Byron uwagę: »Wiersze tego ustępu jako podkład dla melodji były drukowane już pierwej, lecz należały do tego poematu, w którym się obecnie znajdują; większa jego część powstała już przed Larą i innemi utworami od tego czasu wydanemi«.
  2. w. 43. jak czas ten przelotny — jak krótkie są chwile takiej miłości.
  3. w. 76. W oryg.: »(bierze) za takie pieszczoty, jakie zwykł uważać za źródło swego szczęścia«. — Wobec młodego wieku Paryzyny tłumacz najniepotrzebniej wprowadził dawne wspomnienia.
  4. w. 104. Błędna składnia, gdyż orzeczenie »spływa« odnosi się naturalnie do »sztyletu«, który w poprzedniem zdaniu był przedmiotem, podczas gdy w drugiem zdaniu, złączonem równorzędnie, jest podmiotem. Kropki, oznaczające przerwę myślową, nie zacierają niezręczności powiedzenia.
  5. w. 115. kiedy wtem — używa Morawski w przekładach kilkakrotnie, zawsze prawie nie w znaczeniu jakiegoś nagłego zdarzenia, ale spokojnego przejścia od jednego wypadku do drugiego, jak np. tutaj, gdzie nie można sobie wyobrazić nagłego przejścia od niespokojnego snu do »cichszego«.
  6. w. 121. długie — długoletnie, przez dłuższy czas będące wspólniczkami.
  7. w. 173. zżółkłe i zwiędniałe — dodatek tłumacza, niepotrzebnie rozwlekający określenie oryg.: livid (chorobliwy), które nie daje żadnego plastycznego obrazu i nie psuje przez to wrażenia piękności Paryzyny.
  8. w. 181—2. W oryg.: »jakikolwiek był to ból, który jego dusza wyczuwała, nie byłby zadrżał przed tłumem«.
  9. w. 184. Stała mu w myśli okropność wyroku — dodatek tłumacza, niezgodny z charakterem bohatera.
  10. w. 191—2. W oryg.: »bo wtedy serce jego byłoby zdradziło wszystkie wyrzuty sumienia, jakie czuł za nieszczęście, które sprawił«.
  11. w. 210—16. W oryg.: »Lecz ty, ułomne stworzenie! ty zobaczysz jego głowę... Odejdź! nie mogę dokończyć... Idź, kobieto z sercem rozpustnicy! nie ja, ty właśnie rozlewasz jego krew: Idź, jeżeli możesz przeżyć ten widok, i ciesz się życiem, które ci darowuję!«
  12. w. 244. miłość młodziana — odnosi się do wiarołomnej miłości Azona do kochanki młodych lat, Bianki.
  13. w. 287—8. Tłumacz zanadto silnie przełożył pojęcie guilty love (grzeszna miłość) przez »zbrodnia«. W oryg.: »patrz, co grzeszna miłość stworzyła! — odpłaciła ci takim samym, jak ty, synem«, tj. synem, który nie uznawał węzłów obowiązków małżeńskich.
  14. w. 295. jak dwa złączone pioruny — obraz dodany samowolnie przez tłumacza.
  15. w. 298. Sens tego wiersza: Zresztą i każda przyszłość staje się ostatecznie przeszłością.
  16. w. 307. wzajemni — źle użyte, zamiast określenia: »podobnie jak ojciec, grzeszył i syn«.
  17. w. 320. jakby — niepotrzebnie dodane, gdyż Paryzyna właśnie utkwiła oczy w jeden punkt nieruchomo; chyba, że Morawski chciał zaznaczyć, że i tego punktu, w który jakgdyby się wpatrywała, w swojem głębokiem zamyśleniu nie widziała.
  18. w. 338. kolos — zamiast: statua.
  19. w. 339. bezwładne brzemię — dodatek tłumacza (u Byrona: »jak rzecz, która nigdy nie znała życia«) — przytem »brzemię« odnosi się także do »żyjące«, co jest zupełnie bez sensu.
  20. w. 375 i n. Cały ustęp XV ma w oryg. onomatopeiczną formę dźwięku i falowej harmonji dzwonów; pierwsze wiersze są krótsze, dalsze nieco dłuższe, a ostatnie dwa są długie i naśladują ostatni, przeciągły dźwięk przy dzwonieniu.
  21. w. 412 W oryg.: »a jednak drżeli, gdy widzieli (miejsce stracenia)«.
  22. w. 425. zniósł on obelg tyle — dodatek tłumacza; Byron nie dopuściłby się takiej niekonsekwencji w traktowaniu swego bohatera, który wogóle żadnych obelg w ciągu poematu nie znosi.
  23. w. 442. wryły — zmarły w wiecznym bezruchu.
  24. w. 460. dreszczu piorun elektryczny — Tłumacz zmienił nieco obraz; w oryg.: »ale zdaleka, od człowieka do człowieka przebiegł zimny dreszcz prądu elektrycznego«. — Piorun wywołuje uczucie przerażenia nagłego, podczas gdy dreszcz spowodowany prądem elektrycznym wywołuje niesamowite uczucie trwogi i przykucia do miejsca.
  25. w. 494. skryty — niewiadomy.
  26. w. 512. życie zaczęła, skończyła — zaczęła i skończyła.
  27. w. 524 krój — część pługa, nóż przecinający ziemię, aby lemiesz mógł łatwiej odrzucić skibę.
  28. w. 534. To zdanie zaczyna się myślowo: Wtedy właśnie najgłębszą — i t. d.
  29. w. 555—6. W oryg.: »bez nadziei spotkania się z nimi tam, gdzie połączone dusze wspólnie się mają radować«. »Dusze« u Byrona odnosi się ogólnie do wszystkich dusz, a nietylko do duszy Paryzyny i Hugona, co do których nie przesądza Byron czy dostały się po ich śmierci do nieba.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Gordon Byron i tłumacza: Franciszek Dzierżykraj Morawski.