Oblężenie Koryntu (Byron, Korsak)
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Oblężenie Koryntu |
Pochodzenie | Powieści poetyckie |
Redaktor | Andrzej Tretiak |
Wydawca | Krakowska Spółka Wydawnicza |
Data wyd. | 1924 |
Druk | Druk W. L. Anczyc i Spółka w Krakowie |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | Julian Korsak |
Tytuł orygin. | The Siege of Corinth |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Lata i wieki z burzami, wojnami.
Ponad Koryntu przemknęły murami,
A jednak stoi wśród zniszczeń okolnych
Stworzona twierdzą dla obrońców wolnych.
Nie tknęły jego niepożytej skały;
Rzekłbyś, kamienny klucz do kraju, który
Choć upadł, dumnie pogląda z tej góry:
Graniczna miedza dwoistego morza!
Wkońcu, hamując prąd u jej podnoża,
Łamią się, ścieląc po obojej stronie.
Gdyby krew, jaką ta ziemia oblana,
Odkąd legł pierwszy brat Tymoleona,[4]
Wsiękła w tę ziemię, wytrysła z jej łona:
Jednejby chwili krwawym oceanem
To międzymorze mogło być zalanem.
Lub gdyby wszystkie kości, co tu legły,
Tej piramidy wznioślejsze-by szczyty
Przebodły jasne greckich nich błękity,
Włóczni dwadzieścia tysięcy zarazem.[8]
Schodząc ku morzu, od brzega do brzega,
Wzdłuż, jak Moślemin obozem zalega,[9]
Stoją namioty, półksiężyce świecą.
Rotami naprzód smagłe spahy lecą,[10]
A wzrok, jak spojrzeć, wzdłuż, wszerz po dolinie,
W tłumie turbanów gubi się i ginie;
Wielbłąd Araba przyklęka na błoniu,
Dziw, i Turkoman, cichy skotopasa[11]
Odbiegłszy trzody, wiąże miecz do pasa.
I tam, od morza, brzmią wystrzałów grzmoty,
Głusząc zhukanych bałwanów łoskoty.
Świszcząca śmierci kula wyleciała;
Mur ze ścian twierdzy kawałami pada,
I z tejże twierdzy, wśród dymów niezmiernych,
Z dział, karabinów, na wystrzał niewiernych
Bliżej, gdzie działa wciąż dymią i błyszczą,
Bliżej, gdzie twierdzy mur łamią i niszczą,
Mędrszy od Turka w czarnej sztuce wojny,
Dumniejszy wodza, gdy pułkami zbrojny[12]
Z miejsca do miejsca, i z czynu do czynu
Pędząc i bodąc rumaka ostrogą,
Gdzie twierdza wyłom, broniony załogą
Liczną i mężną, jak paszcze rozwiera,
Lub gdzie reduta, jeszcze niezdobyta,
Działowym ogniem szturmujących wita, —
To pierwszy śmiało do szturmu uderza,
To budzi zapał stygnący żołnierza:
Stambulski sułtan, pierwszy, bez rywala,
Co umie razem lunetą celować
I włócznią cisnąć, działo nakierować, —
Stał Alp, renegat wenecki![13]
Dzisiaj wygnaniec, podniósł miecz zdradziecki
Przeciw współziomkom; i — zgrozo! — poganin,
Skroń podgoloną opasał turbanem.
Korynt koleją z rąk do rąk odpadał,
Wkońcu Koryntem Weneta zawładał.
Dzisjaj, o wstydzie! pod jego murami,
Z temiż Wenety i Greka wrogami,
Stoi Alp z całą żarliwością serca,
W którego piersi wre zemsta gorąca
Pamięcią krzywdy i obelg tysiąca.
Niegdyś cel chluby — »Wenecyja wolna«
Dziś w nim współczucia obudzić nie zdolna.
Ręką oszczercy szpiega nakreśloną
Skargę na Alpa w paszczy lwa złożono![14]
Sąd go tajemny potępia daremnie:
Alp umknął w porę i życie ratował,
Kraj poczuł stratę bohatera, który
Przeciw Krzyżowi jął zwycięstwy słynąć;
Dziś na Krzyż patrzą półksiężyce z góry,
Bo Alp poprzysiągł zemścić się, lub zginąć.
Gdy na skrwawionej karłowickiej błoni
Legł wódz ostatni z walecznej pogoni,
Który konając na śmiertelną ranę,
Kamurdży! miałbyż czas twe sławne ślady
Zatrzeć, ostatni zdobywco Hellady?
Nim jej wywalczą chrześcijańskie dłonie
Wolność, do której dusza Greka płonie,
Sto lat już temu!... dziś wódz pełen dumy[16]
Ślę na Helladę muzułmańskie tłumy
I Alp prowadzi przednie wojska czaty.
Alp położonej ufności nie zdradzał,
I rad dowodził krwią ofiar tysiąca,
Jak nowa wiara w nim żywa, gorąca!
Mur twierdzy słabnął; gęsty, nieprzerwany,
Rwąc ze ścian cegłę bił grad ołowiany,
W fosę, na wały, sypiąc z dział pohańców.
Częstym wystrzałem rozpalone działo,
Jak grzmot daleki, głuchem echem grzmiało.
Wśród twierdzy widać i tu i tam zdala,
Zaledwo pożar zajął się prochowy,
Jakby z wulkanu, z płonącej budowy
Kłębiąc się w górę kolumna płomieni
Czerwono świeci, — po chwili, w przestrzeni
Swe ziemskie gwiazdy cisnęła pod słońce.
Wtem, jakby słońca stało się zaćmienie,
W ćmach dymu światła uwięzły promienie;
I całe niebo wkrąg, jak zajrzeć okiem,
Ale nie jedną zwłoką zemsty grzany,
Alp Mośleminy wiódł pod murów ściany,
Ucząc, jak przebić wyłom obiecany.
W tych murach była dziewica zamknięta,
Jej ojciec, z duszą zimną i surową,
Choć widział we łzach gasnące jej wdzięki,
Dumę kochanka zadrasnął odmową,
Gdy — chrześcijanin, pod swem dawnem mianem —
Alp ją pokochał, zapragnął jej ręki.
Alp, w rańszym wieku wesoły i pusty,
W salach, gondolach, z dziecinną swawolą
Szalał przez całe weneckie zapusty,
Do jakich Włoszki piękniejsze i młodsze
Nawykły, w północ gdy płyną gondolą.
Franczeska sercem dziewiczem wzajemnie
Kochała, — taki był rozgłos dokoła;
Chociaż nie skuta więzami kościoła.
I gdy popłynął przez weneckie wody
Ku greckim brzegom Lancioto młody,[17]
Wyraźnie gasła świeżość jej oblicza,
Częściej się modli, szuka spowiednika,
Od gwarnych masek, od zabaw unika;
Na ucztach siedzi ze spuszczonem okiem,
Które nie liczy, ile serc urokiem
Jej strój niedbały, głos mniej żywy w pieśni
Z ust się wyrywa smutniej i boleśniéj.
Stopa, choć lekka, ale mniej polotna
W kole tancerzy, którym świt poranny
Minotti, posłan jako rządca kraju
(Który wyrwawszy z muzułmanów dłoni,[18]
Kiedy Sobieski ich dumę hamował
Przy murach Budy, nad brzegiem Dunaju,
Od granic Patry do Eubejskiej toni),[19]
Twierdzę Koryntu zajął w imię doży;
Nim ją zda wrogom, wprzód głowę położy!
Podczas gdy pokój całą ziemię grecką
Niewierny sojusz nim prysnął zdradziecko,
W którym po jarzmie odetchnęła Turka;
Z wodzem przybyła jego piękna córka, —
I odkąd wietrzna Menelaja żona,[20]
Ile jej zdrada klęsk za sobą wiodła, —
Nigdy pięknością cudniejszego lica
Nie zasłynęła do dzisiaj ta strona,
Jaką jaśniała wenecka dziewica.
Szturmem uderzą i zamku dostaną.
Tymczasem ostrząc kindżały i groty,
Z Turków, Tatarów najśmielsi młodzicńce,
Przodowa czata szykuje swe roty, —
U nich w pogardzie myśl o śmierci; w tłumie
Każdy z nich szablą drogę wyciąć umie,
A szlak swój gęsto naścielać trupami.
Dadzą się wybić, a nie pierzchną sami;[21]
Szczeblem do grobu, aż ostatni padnie.
Już północ: księżyc na gór ciemnym wierzchu
Okrągłą tarczą w nocnym świeci zmierzchu.
Cicho błękitne fale morza płyną,
Wkrąg naciągnęło błękitne obsłony,
Jakby ocean w górze zawieszony,
W którym się kąpią światłych wysp tysiące,
Dzikim, duchownym blaskiem pałające!
Nie spuścił wzroku na ziemię z westchnieniem?
I nie zapragnął skrzydła, by z tej ziemi
Wzlecieć pod gwiazdy i zmieszać się z niemi?
Fala po brzegach leży cicha, czysta,
Zaledwo pianą kamyki potrąca,
Cicho, łagodnie jak strumień szemrząca,
Fala kołysze do snu wiatry senne;
Wiotkie, fruczące sztandary wojenne
Złote księżyce kryją rogi swoje.[22]
Czasami ciszę przerwie nocna czata,
A głos jej hasła w powietrze ulata;
Czasem koń zarży stęskniony do stada,[23]
Gwar obozowy szmer daleki niesie,
Jak szeleszczący suchy liść po lesie.
Gdy głos Izanu zdjętych snem żołnierzy
Przeciągłym śpiewem budził do pacierzy,
Jak duch samotny wionął po dolinie.
Była to nuta muzyczna, lecz dzika,
Jak wiatr, gdy strunę arfy napotyka,[24]
I z niej dobędzie jakiś ton urwany,
Zamkniętym w murach (choć mur twierdzy gruby)[25]
Zdał się być krzykiem proroczym ich zguby,
Z serc oblężonych wyganiał nadzieję!
Oblegających nawet zatrząsł dreszczem,
Pod którem serce na chwilę drętwieje,
I znowu bije żywszemi pulsami,
Wstydząc się wrażeń, jakie roim sami.[26]
Tak trwoży nagły, przechodni jęk dzwonu,
Stał namiot Alpa na morskiem wybrzeżu;
Gwar i śpiew zamilkł, było po pacierzu, —
Straże zajęły miejsca wyznaczone,
Wszystkie rozkazy wydane, spełnione;
Szczęśliwsze jutro tę mękę złagodzi,
Wszystkiem, czem zemsta, czem miłość tak cenna
Drażnioną zwłokę hojnie wynagrodzi.
Już noc nie długa, Alp chce snu skosztować,
Lecz w jego duszy, jak fale zmieszane,
Ciągle falują myśli rozigrane.
Wojsko śpi, Alpa wciąż czuwa źrenica!
W nim niema głośnej fanatycznej chluby,
Lub ważyć życie nad przepaścią zguby,
By spocząć w raju i rajskie huryski
Na całą wieczność objąć w swe uściski.
W nim niema wrzących uczuć patryjoty,
Pierś nastawując na miecze i groty,
Z rozpaczą walczy na ojczystej ziemi.
On, jak renegat, sam wrogów prowadził
Przeciw ojczyźnie, którą klął i zdradził.
Bez wiernej dłoni, bez wiernego serca.
Tłum ciągnie za nim, bo był mężny, śmiały,
A z nim walczących czeka łup niemały;
Czołga się przed nim, bo on jeden w tłumie
Lecz wobec wodza zdjęci czcią i trwogą,
Krwi chrześcijańskiej ścierpieć w nim nie mogą;
W zabobonnego w oczach Moślemina
Była to prawie równa z grzechem wina;
Głuszyła cierpka nazwa renegata!
Gmin nie wie, duma jak działa zapędnie,[29]
Gdy w nas draśnięte czucie schnie i więdnie;
Gmin nie wie, jakim nienawiść wre szałem
Nie zna, co może gorliwość fałszywa,
Gdy nowowiercę do zemsty wyzywa,
Alp rządził, — człowiek może rządzić gminem,
By sam być pierwszym śmiał wolą i czynem;
Szakal wytropi, a lew zdobycz ima;
Wkońcu przewodnik gminny z głodu krzyczy,
Krwawiąc paszczękę ostatkiem zdobyczy.
Dzikie sny, mary, paliły mu głowę,
Próżno spoczynek wyzywając nocny,
Koleją z boku na bok się przerzucał;
Jeżeli zdrzemał, jeden dźwięk, szmer mocny,
Z wylękłem sercem ze snu go ocucał.
Zbroja na piersi ciężyła ołowiem, —
Choć pod jej wagą i często i długo
Przespał bez przerwy noc jedną i drugą
Na twardszej ziemi, bez dachu, posłania,
Dziś ma darń miękką na rycerskie łoże,
Sklepi się nad niem niebo pogodniejsze.
Alp spać nie może, wygląda zarania
Bezsennem okiem, — czeka i nie może
Wyszedł, — tłum śpiących czerni się po piasku;
Cóż ich uśpiło? Wodza sen nie bierze,
Gdy śpią snem twardym najlichsi żołnierze?
Przed krwawą bitwą, ze spokojną twarzą
Gdy Alp samotny, gdzie tysiące ludzi
Może ostatnim snem na ziemi spało,
W chorem czuwaniu błąka się noc całą,
A każda senna twarz w nim zawiść budzi.
Oddychał, — poczuł, jak w duszy ulżyło,
I niebo chłodne, choć cichej pogody,
Skroń mu powietrznym balsamem rzeźwiło.
Za nim obozy, przed nim na rzut oka
W liczne zakręty łamiąca swe brzegi;
Z Delfickiej góry srebrzyły się śniegi,[31]
Nietknięte, wieczne, dziś w tej samej krasie,
Jaką świeciły tam przed lat tysiącem,
I nie ponikły jako ludzie w czasie!
Pan i niewolnik, dożywszy dni końca,
Bez śladu zeszli precz z przed oczu słońca, —
A płachta śniegu, co z przelotnej chmury
Gdy drzewa, zamki runęły w doliny,
Jak biały obłok świeci z jej wyżyny!
A z kształtu zda się całunu zasłona,
Przez odchodzącą Wolność narzucona,
Skryła się na czas między gór tych ściany,
Gdzie długo w pieśni wiał jej duch proroczy!
Jeszcze jej stopa, zda się, czasem kroczy
Po zgliszczach wiosek, przez świątyń bezłady;
Wskazując ludziom wielkich czynów ślady.
Lecz głos jej będzie daremnym dla ludzi,
Póki dni lepsze, dni słonecznej chwały
Nie błysną, jakie dotąd Grek wspomina,
Konającego uśmiech Spartanina.[32]
Alp w duszy, mimo zbrodnicze jej skazy,
Przeglądał wielkie tych czasów obrazy,
I chodząc nocą, gdy dumy zamierzchłe
Marząc o sławnym umarłym, co zginął
Broniąc tej ziemi, i w pieśniach zasłynął,
Poczuł z goryczą, jak s-aby, jak mdławy
Odblask bić może z jego przyszłej sławy;
Że szturmem twierdzę wziął mieczem pogańskim,
Jakaż go za to spotkać ma zapłata? —
Czyn świętokradzki i pogarda świata!
Nie tak on widział wodzów dawnej chwały,
Ich to zastępy dla ojczystych progów
Były niezłomnem przedmurzem od wrogów,
A każdy poległ śmiercią bohatera,
Pamięć ich czynów w czasie nie umiera.
Zda się ich imię szeptać między drzewem,
Fale potoków szemrzą ich imiona,
Ich sławą każda puszcza zaludniona;
Tu każdy kamień, jak pomnik ich męstwa,
Ich duch na góry schodzi gwiazd promieniem,
Ich pamięć błyszczy nad każdym strumieniem:
Najlichszy strumień i największe rzeki
Płyną zmieszane z ich sławą na wieki.
Ten kraj do chwały i do nich należy,
Kraj ten jest hasłem strażniczem dla ziemi!
Kto chce się wsławić czyny szlachetnemi,
Zwiedza Helladę, i wraca natchniony
Pogląda ku niej, i czuje się zdolnym
Zdobyć tam wolność, albo umrzeć wolnym.
Stojąc na brzegu, Alp usty spiekłemi
Wciągał chłód nocy rozlany po ziemi;
Pójść wstecz i z brzegu wystąpić nie może.
Najdzikszy z wałów w szale swego prądu,
Zaledwo skoczy na wybrzeże lądu.
bezwładny księżyc pogląda niedbale
Cicha, wzburzona, w brzegach, na głębinie,
Każda samopas gwoli wiatrom płynie;
Nadbrzeżne skały w suchych żwirach brodzą,
Patrzą na fale, lecz te nie przychodzą.
Leży od wieków w brzegu zszumowana:
Żółtego piasku wąski pas przestrzeni
Dzieli ją tylko od brzeżnej zieleni.
Alp błądził dalej; pod zmierzchu zasłoną
Aż pod mur twierdzy; lecz doń nie strzelono.
Czy sam Alp wroga wzrok omylić umie,
Czy zdrajca krył się w chrześcijańskim tłumie?
Czy im drętwieje dłoń od samopału? —[34]
Przestały błyskać i strzelba nie grzmiała![35]
Chociaż pod murem stał narożnej wieży
I słyszał hasła ponocne żołnierzy,
Jak brzmią po bruku ich stopy mierzone,
Pod murem widział chudych psów gromadę,
Wlekącą trupa na dziką biesiadę;
Warcząc i skomląc, szarpią go w kawały, —
Zbyt były czynne by nań szczekać miały!
Jak świeżą figę obierasz ze skóry.
Białe ich zęby po czaszce zgrzytały,
Której kość, od nich jeszcze więcej biała,
Z krwawej paszczęki wciąż się wyślizgała;[36]
Leniwo żując kości zakrwawione,
Psy, ciężkie ucztą, na ziemi usiadły,
I ledwo z miejsca powstały, gdzie jadły.[37]
Alp po turbanach leżących na błoni
Szale zielone i jasnej czerwieni,
Porozrzucane błyszczały w przestrzeni:
Włos z każdej czaszki podgolonej wkoło.
Długim kędziorem opadał na czoło;[38]
A pies jej włosy skręca wkoło pyska.
Wilk z gór do trupów skrada się zdaleka;
Spłoszony psami, znów w góry ucieka.
Lecz łup swój wilcza zwietrzyła natura:
A sęp, tuż siedząc, nastrzępiwszy pióra,
Krakał i straszył i bił go skrzydłami.
Alp tak dzikiego nie mógł znieść widoku;
Nigdy nie zadrżał wśród bitew natłoku,
W bolach skonania, gdy napoły skrzepła
Z otwartej rany krew tryskała ciepła,
Jak po śmiertelnej ostatniej męczarni.
Jest coś dumnego w niebezpieczeństw chwili,
Tam sława imię poległych wymówi,
Chwała da poklask śmiałemu czynowi.
Lecz już po bitwie, jest co serce ściska,
Deptać po trupach wśród pobojowiska;
Bestyje leśne stadami wielkiemi,
Jak na swą zdobycz zbiegłe tam zdaleka,
Wszystko wesołe z upadku człowieka!
Tam jest świątynia, — dziś w ruinie stoi.
Dwie, trzy kolumny wśród krzaków powoi,
Marmur i granit mchem, trawą porosły.
Czas wszystko niszczy! ni więcej zostawi
Nad to, co strawił i co jeszcze strawi:
Płacząc, znów przyszły zapłaczesz człowieku
Nad tem, co było, być musi koniecznie,
Co widzą ojce, zobaczą ich syny:
Szkielety istot zaginionych wiecznie,
Dźwiganych kiedyś przez stworzenia z gliny.
Alp pod kolumną na odłamie głazu
Siada, i dłonią pociągnął po twarzy!
Twarz rozogniona, wzrok pełen wyrazu;
Cały się naprzód pochylił i głowę
Zwiesił na piersi wzdęte, gorączkowe;
To znowu, jakby głąb myśli rozmierzał,
W pochyłe czoło palcami uderzał
Wlot po słoniowej kości przemyka,[39]
Aż nim ze struny w muzycznym zapędzie
Tonu, jakiego szukał, nie dobędzie.
Alp, siedząc, dumał; nocny wiatr z ruiny
Wiatr-że to słodkie, tak czułe westchnienie
Przez wydrążone przewiewał kamienie?[40]
Zrywa się, wstaje, pogląda na morze:
Gładkie, szkło nawet gładsze być nie może.
Więc skądże wyszły dźwięki tak łagodne?
Patrzy na sztandar: flaga nie powiewa,
Na Cyteronie ciche stoją drzewa.
Nie czuje wiatru, by mu wiał na lica;
Spojrzał na lewo, — czy go wzrok nie myli?
Tam stoi piękna i młoda dziewica!
Alp zbladł i zadrżał, wkrąg oczyma błyska,
Jakby nań zbrojny wróg nacierał zbliska.
Tu, za mur twierdzy, kto cię przysłał nocą?«
W krzyż chciał i nie mógł drżącej złożyć ręki;
Lubo nie wierzył w godło Boskiej męki:
W tej chwili błysło w nim krzyża wspomnienie,
Alp patrzy, widzi, poznaje, — to ona!
Postać, twarz pełna wdzięku i uroku!
Patrzą na siebie, oko tonie w oku...
Tak, to Franczeska, Alpa narzeczona.
Lecz dojrzewając, blask farby zgasiła;
Ale gra życia dziś jej ust nie pali,
Znikł uśmiech, zbladła krasa ich korali.
Spokojne morze ma błękit uroczy,
Ale te oczy, niegdyś promieniste,
Jak fale morza chłodne są, choć czyste.
Postać jej cienkim rąbkiem osłoniona,[41]
Z pod rąbka świeci cudna białość łona;
Spadającej do stóp kosy[42]
Widać krągłe jej ramiona!
Nim Alp odpowiedź posłyszał, w nim oko
Utkwiwszy, rękę podniosła wysoko;
Że skroś jej mógłbyś przejrzeć blask miesiąca.
»Przychodzę z mogiły do ciebie, mój miły,[43]
By moje przestrogi mnie z tobą zbawiły.
Ja jedna, przez mury i bramy i straże
Przed cichą, przed czystą dziewczyną lew srogi,
Jak mówią, wzrok spuści i zejdzie jej z drogi.
Ta władza, co strzeże niewinność od grozy
Leśnego tyrana, mnie słabą, bez broni,
Przewiodła, zmyliwszy straż czujnej pogoni.
Przychodzę, lecz jeśli przychodzę daremno,
O nigdy, już nigdy nie spotkasz się ze mną!
Tyś zbrodni dokonał i jesteś wart kary,
Lecz ciśnij ten turban o ziemię, — uzbroim
Pierś krzyżem, i będziem ja twoją, ty moim!
Zmyj z serca, mój Alpie, zmyj czarny znak plamy,
A jutro się z sobą na wieki spotkamy«.
Pościel godową wśród trupów pościelem.
Chrześcijan jutro, ich domy, świątynie,
Mieczem, płomieniem zagrzebię w ruinie,
Prócz ciebie jednej; przysiągłem, że słońca
Ja cię uniosę w samotne ustronie.
Gdzie wolni troski połączym swe dłonie;
Tam nam wesele, tam godowe łoże!
Lecz wprzódy dumę Wenetów ukorzę,
Zadam im chłostę skorpijonów biczem,[44]
A wtedy podli poczują oszczercę,
Co może w zemście rozranione serce!«
Franczeska ręką dłoń Alpa dotknęła,
Mrożącem zimnem aż w serce wionęła,
Alp stał skośniały, jak wobec widziadła.
I od jej ręki mdłej, zimnej, swej dłoni
Nie mógł oderwać, jakby przystygł do niéj.
Nie wstrząsa pulsu takiem czuciem trwogi,
Jako jej palce, co chłodem mogiły
Tej chwili krew mu po żyłach zmroziły.
Serce przestało bić, i gorączkowy
Gdy na twarz spojrzał i ślady zniszczenia
Dopatrzył na niej: — Franczeska, to ona!
Twarz jej taż sama, lecz o, jak zmieniona!
Piękna lecz mdława, bez duszy promienia,
Jak fala wody przed słońcem iskrząca.
Na bladych ustach zastygł blask uśmiechu,
Z ust jej wychodzą słowa bez oddechu,
Pierś nieruchoma przestała oddychać,
Chociaż jej oko patrzało, lecz skryta
W rzęsach źrenica stoi jak przybita,
A nad nią dziko rozwarta powieka,
Jak chodzącego w chorym śnie człowieka.
Kiedy ich płótna wzruszy wiatr jesieni,
Gdy lampa światło wpół zgasłe roztoczy,
Kłamanem życiem tylko rażą oczy;
Zda się, że cały szereg malowany
Chwiejąc się dziko tam i sam w pomroce,
Gdy wiatr obiciem płótna zaszamoce.
— »Jeśli nie przez miłość dla mnie, błagam ciebie!
To przez miłość Boga żywego na niebie,
Przysięgnij, że twoję ojczyznę tą rażą,
Współziomków, twej zemsty oszczędzi żelazo;
Lecz jeśliś me prośby odrzucić gotowy,
Zgubiony na wieki! — nie ziemi, co minie,[46]
Jeżeli, mówiłam, obrazę przebaczysz,
Choć smutny twój koniec, w ostatniej godzinie
On grzech twój rozwiąże, i dusza bez plamy
Uleci w otwarte miłosierdzia bramy!
Sam Bóg ciebie przeklnie, boś Go sam odrzucił!
Konając, poglądaj w niebo, jak zamyka
Bramę swojej łaski przed pychą grzesznika.
Patrz! obłok jak lekki kryje twarz księżyca,
Nim mglisty swój żagiel po błękitów toni
Rozwinie i tarczę księżyca odsłoni:
Gdy twoje w tej chwili serce się nie zmieni,
Bóg wtenczas i ludzie zostaną zemszczeni.
Twoja nieśmiertelność złego!«
Alp spojrzał, zoczył na tarczy księżyca
Obłok, o którym wspomniała dziewica;
Lecz serce w grzechu przestrogę odpycha,
Jedyna jego namiętność fałszywa,
Co wszystkie inne jak potok porywa.
On ma o litość błagać! — on, syn pychy,
Ma się ustraszyć słów dziewczyny cichéj!
Zbawić Wenetów, gdy zaprzysiągł zgubić?
Nie, — choćby obłok ten był piorunowy,
Niech piorun bije! — nie uchyli głowy.
Alp jej nie daje żadnej odpowiedzi,
Jak rychło wiatr go przepędzi; już prysnął..
Księżyc mu w oczy całą pełnią błysnął.
»Choć mi — zawołał — wróżysz przyszłość groźną,
Ja się nie mogę zmienić, — już za późno!
Drzewo się złamie, ta się znów odgina;
We mnie Weneta zapragnął mieć wroga,
Niechże więc ginie! Lecz ty, moja droga,
Nie wracaj do nich! idź, uciekaj ze mną!«
Tylko tam stoi kolumna kamienna...
Czyli się we mgłę zmieniła nadziemną?
Poszła skróś ziemi? — Daremnie oczyma
Śledził, wie tylko że już nic tam niéma.
Wschodzi pogodnie jak na dzień wesoły.
Poranek lekko otrząsa płaszcz mglisty,
Ale południe zamgli dym siarczysty.
Już słychać surmy, i wrą bębny wrogów,
Słychać fruczenie w powietrzu sztandarów,
I rżenie koni, hałas tłumnych gwarów.
Gęsto, jak lasem, błoń się jeży dzidą,
Głos, krzyk się szerzy: »Już idą, już idą!«
Połyska z pochew atagan dobyty,
Tłum czeka hasła, ruszą na znak dany.
»Spahy, Tatary, i wy Turkomany!
Nogi w strzemiona, zwińcie swe namioty,
Jeździec doliną niech cwałem zabiega
Od bramy miasta, łowić, imać zbiega;[49]
Ktoby był, byle chrześcijańskiej wiary,
Rąbać, zabijać, młody on czy stary;
Pod wyłom twierdzy i wciąż ogień miota!«
Konie parskają wędzidłami spięte,
Powiewne grzywy, szyje ich zagięte, —
Bielą się pianą munsztuki stalowe,
Stanęły działa, zaryczeć gotowe
I burzyć twierdzę już napół zburzoną.
Janczar się ściska w szyk prosty, łamany,
Alp ich prowadzi, — ręka zakasana
Przy rotach stoją baszowie i hany,
Sam wezyr stanął przed armiją całą;
Wnet ruszą z miejsca, gdy hasło da działo;
Kto żyw w Koryncie, niech od miecza zginie,
W niebiosa biją dzikiemi wrzaskami:
Alla hu! krzycząc, Bóg i prorok z nami!
»Jest wyłom do przejścia, drabina ze sznurów,
Wpadnijcie, szczeblujcie na wierzchy tych murów!
Co sercem zapragnie, niech pyta, mieć będzie!«
Mówił Kamurdży, wezyr mężny, śmiały,
Wtem za odpowiedź szable zaszczękały,
Tysiące głosów w dzikim gniewie wrzasło,
Jak głodne wilki, szczujące pospołu
Niestrwożonego ich liczbą bawołu, —
Ten strasznie ryczy, żarem oczu błyska,
To bodąc boki krzywym rogiem toczy,
W górę podrzuca, to o ziemię ciska,
A śmielszych trupem ściele jako snopy:
Z takim zapędem poszli na okopy,
Skąd śmiałki żywej nie unieśli stopy,
Zasłały ziemię jako szkło stłuczone.
Kula w poskokach, niosąc pocisk śmierci,
Środkiem poległych piasek rwie i wierci,
I — jak padali — leżą szeregami,
Gdy przy dnia schyłku z łąk schodzą kosarze;
Trup leżał gęsto, tuż przy twarzach twarze.
I jak kaskada, ze stromej skały
Z ciężkim łoskotem wciąż spadająca,
Z pianą ze grzmotem w dół strąca;
Jako śnieżne lawiny
Na alpejskie doliny, —
Tak parci tłumem Koryntu synowie
Szturm był zbyt długi i często wznawiany,
A tłum Moślemów naciskał w parowie.
Wkrąg oskoczeni niewiernych nawałą,
Gromady padły, — niewielu zostało!
Noga przy nodze, dłoń była przy dłoni.
Zgiełk, pocisk, wystrzał, zmieszane języki,
Rannych, wpółżywych, zwycięzców okrzyki,
Z działowym grzmotem razem się zlewały.
Tej głośnej bitwy, wątpiąc, czy swych wrogów,
Czy ziomków ujrzą u drzwi swoich progów,
I czy się smucić, czy się cieszyć miały
Tym niezwyczajnem chaosem hałasów,
Pobudził wichry na morskiej topieli,
I pędził echem przez błonia i jary,
Od Salaminy aż do Megary;[50]
Nawet, jak mówią, w ciszy głębokiéj
W brzegach pirejskiej zatoki.
Miecze i szable, w boju wyszczerbione,
Aż po rękojeść w krwi były zbroczone.
Szańce zdobyte, i żołnierz w rozwięzi
Przez okna domu, w którym wróg bezcześci,
Przebił krzyk dziki i lament niewieści:
Z pośpiechu stopa lecąca dziewicy
Plusnęła we krwi na bruku ulicy;
Naprzeciw wrogów stoi z bronią w ręku
Rozpaczna garstka z dwunastu, dziesięciu:
Wszyscy przysięgli w przedśmiertnem objęciu[51]
Nie złożyć broni, aż polegną sami!
Z groźną postawą wroga na cel brali,
I mieczem siekli, lub walcząc, padali.
Wśród nich stał starzec, — włos jego był biały,
Lecz krzepką dłonią jeszcze oręż imał,
A trupy przed nim w półkole leżały.
Jeszcze się ścinał z wrogiem, niezraniony,
Cofający się, lecz nieoskoczony.
Wprawdzie pod połą świetnego kaftana
Dawniej, nie dzisiaj, szablą kresowana.
Starzec był krzepki, silny, że w te czasy
Małoby młodych poszło z nim w zapasy.
W pierś jedną więcej miał zwróconych ciosów,
W prawo i w lewo szabla starca świeci, —
Gdy w krwi ją broczył, wiele matek Wschodu
Opłakiwały przyszły owoc płodu,
Że swoich ojców nie ujrzą ich dzieci.
Choć mógł być ojcem tych wszystkich, co zabił.
Starzec, oddawna bezdzietny na ziemi,
Radby swych wrogów widzieć bezdzietnemi,
I od dnia, w którym przy obronie szańców[52]
Cieniom synowskim starca żal surowy
Poświęcał więcej jak ludzkie stugłowy.[53]
Gdy cienie zmarłych krew koi wylana,
Sam duch Patrokla mniej doznał słodyczy,
Tam, gdzie Europa z Azyją graniczy,
I pogrzebiony, gdzie przed nim tysiące
Przed lat tysiącem pogrzebli swe ciała;
Gdzie, i jak zmarli, prochy ich milczące
Darń bez kamienia, bez kości mogiła, —
Lecz żyją w pieśni, co wieki przeżyła.
Słychać krzyk: Allah! — z szablą cwałem pędzi
Rota janczarów; znana ich odwaga!
Wywija mieczem i razów nie szczędzi;
Aż po ramiona dziko zakasana,
Wśród bitwy iskrzy stalą atagana.
Inni strój noszą ponętny dla łupu,
Tych rękojeści lśnią ogniem kamieni, —
Żelazo Alpa tylko krew czerwieni.
Ci z szalów wiążą wznioślejsze turbany, —
Skromny strój Alpa w całem wojsku znany;
Spojrzyj w najgęstszy ścisk bitwy: tam ona!
Niema sztandaru, coby na tym brzegu
Śmielej wiódł naprzód szereg po szeregu;
Ta ręka moc ma chorągwi proroka,
A świeci jako gwiazda spadająca!
Gdzie się pokaże to potężne ramie,
Nic nie dostoi, wnet się szereg złamie;
Tam przebaczenia okrzyk się roztrąca
Tam żołnierz ranny, leżący na ziemi,
Jęk swój w skonaniu zatłumić się stara;
Wytęża siły, rękami słabemi
Jeszcze swój pocisk ostatni wymierza
Choć obaj słabi, w ostatniej męczarni
Pełzną do siebie po krwią zlanej darni...
Jeszcze stał starzec w swojej krzepkiej sile,
I Alpa zapęd hamował na chwilę.
Przez wzgląd na siebie i na córkę twoję«.
— »Nigdy, nigdy, odszczepieńcze!
Życiem z twej łaski prędzej się domęczę«.
— »Franczeska! gdy dziś miecz zamiata tłumy,
— »Ona bezpieczna«. — »Gdzie jest? mów, gdzie?« — »W niebie,
Podły zbrodniarzu, zamkniętem dla ciebie,
Zdala twych oczu, i bez ziemskiej zmazy«.
Wtem usta starca dziko się rozśmiały,
Straszne, tajemne, jak ciśnięte strzały
Z ciągłego łuku, wstrząsły i zachwiały.
— »Boże! umarła? Kiedy?« — »Nocy przeszłej.
Nie żal mi córki z tego świata zeszłej, —
Jak ty, fałszami wiary Mahomeda.
Broń się, lub zginiesz« — Daremne wyzwanie:
Alp padł na ziemię i już nie powstanie.
Kiedy Minotti gorzkiemi słowami
Z poza krużganku bliskiego kościoła, —
Który, choć wróg już tłumami nachodził,
Zalał dziedzińce i ściskał dokoła,
Ostatnia garstka z rozpaczą broniła, —
W chwili nim starzec ranę Alpa zoczył,
Co mu przez czaszkę mózgami strzeliła,
Alp w kłąb się zwinął i na dół potoczył.[54]
Kładną go na wznak; pierś, czoło nad brwiami
Jeszcze krew życia sączy się ustami,
Lecz nim po żyłach ścichło pulsu drganie,
Westchnienie, słowo, sam jęk na skonanie
Nie zabrzmiał; usta zastygły bez głosu,
Nim mógłby myślą zapragnąć zbawienia,
Bez namaszczenia, bez rozgrzeszenia,[55]
Nie pojednany z Bogiem, ze światem,
Skonał — renegatem!
Ci jak mściciele Alpa, ci jak wrogi,
Społem z radości, z wściekłości krzykami
Zwarli się z sobą wśród zgiełku i wrzasku;
Bodąc włóczniami, szczękając szablami,
Żywi i ranni tarzają się w piasku.
Jeszcze Minotti śmie dawać rozkazy
Jak rządca kraju, gdyby ocalała
Od wrogów choćby jego cząstka mała,
Hufiec mu sercem i ręką pomaga.
Nie wzięty szturmem jeszcze kościół stoi,
Z którego napół przymkniętych podwoi
Sądzona kula zniosła Alpa głowę,
Tam się cofając wstecznym, wolnym krokiem,
Twarzą do wrogów, z pełnem dumy okiem,
I miecąc na nich ogień nieustanny,
Trafny, gdzie strzelą, padał trup lub ranny,
Łączą się z hufcem, zamkniętym w kościele.
Tam choć na chwilę pod muru zasłoną
Odetchną, wzmocnią pierś bojem znużoną.
Krótka to chwila! już moślemskie śmiałki
Cisną się naprzód: tak żwawo natarli,
Że własnym tłumem swój odwrót zaparli;
Bo ich tam wiodła ciasna, wąską droga,
Skąd chrześcijanin jeszcze raził wroga.
Przez gęstwę kolumn; wszyscy gwałtem muszą
Bić się, lub ginąć; — i ginęło wiele!
Lecz z krwi ich nowi powstają mściciele,
Krzepcy i wściekli, padając baz liku,
Już przerzedzona chrześcijan gromada
Słabła, wróg świeżym hufcem wciąż napada,
Osmanin do drzwi szturmuje nawałą,
Lecz drzwi żelazne jeszcze stoją cało.
Jeszcze się sypie ogień gęsty, spory;
Z bezszybnych okien dobrze celowany
Morderczych strzałów lał deszcz ołowiany;
Wtem drzwi się chwieją, podważone młotem;
Z drzwiami runęły razem: szturm skończony, —
Kościół zdobyty, Korynt bez obrony.
Smutny, lecz z dumą, co wrogów przeraża,
Minotti stoi na stopniu ołtarza:
Cudnemi barwy pędzla malowana,
Oczy Jej światłem i miłością gorą!
Lud przed obrazem pada na kolana,
I zabrukane myśli prochem ziemi
Gdy klęcząc przed nim, korzym się z pokorą,
Podniósłszy oczy w pobożnym zachwycie,
Widzim, jak do Niej tuli się Bóg-dziécie,
Jak słodki uśmiech ich lica powleka,
I teraz, zda się, boska twarz się śmieje,
Choć w jej przybytku rzeź i krew się leje.
Minotti podniósł w brwi zapadłe oko,
Przeżegnał piersi i westchnął głęboko!
I stał spokojny, gdy z krzykiem i gwarem
Na śród kościoła, i tu i tam razem,
Moślemin wpadał z ogniem i żelazem.
W sklepach, pod rzeźbą zdobionym kamieniem,
W podłogach rznięte nagrobne napisy,
Lecz krew w tej chwili zatarła ich rysy;
Rzezane dłótem ich godła herbowe
I różnobarwe żyły marmurowe,
Wróg ściera, brudzi krwawemi śladami.
A spodem, zmarli przed laty i świeżo[57]
Chłodni, rzędami w ciasnych trumnach leżą.
Przy bladem świetle, co wpada przez kraty,
Sen ich spokojny, ale niespokojna
Ich ciche sklepy zagarnęła wojna,[58]
I obok kości odpadłych od ciała
Swoje siarczyste skarby tam schowała.
Łącząc się z miną skrytą w szyi lochu:
Ostatni środek, rozpaczna obrona,
Jaką Minotti swych wrogów pokona.
Wróg zalał kościół, — niewielu zostało
W braku żyjących, żołnierz rozjuszony,
Gasząc pragnienie zemsty obudzonej,
Po barbarzyńsku siekł trupie tułowy,
Lub od nich martwe precz obcinał głowy.
Odzierał z ofiar pobożnych ołtarze;
Jeden drugiemu z rąk wyrywał szczęty
Skruszonych naczyń i kościelne sprzęty.
Pod wielki ołtarz cisną się w natłoku,
Na środku stołu ołtarza stał złoty
Kielich, święcony, kosztownej roboty,
Miąższy, głęboki, połyskiem zdobyczy[59]
Przynęcał oczy rabującej dziczy.
Które sam Chrystus w swoję krew przemienił,
Gdy w świt przed bitwą, w pokucie i skrusze,
W kolej ugaszczał swych wyznawców dusze.
Jeszcze jej krople błyszczały w kielichu!
Dwanaście srebrnych świeczników płonęło,
Zdobycz najdroższa, sztuki arcydzieło.
Tak blisko przyszli, — bliższy rabującą
Ręką już sięgał po zdobycz błyszczącą...
Ciska głownię w skład prochu.
Buchnęło!
Ołtarze, sklepienia łuki,
Marmurowych kolumn sztuki,
Krzyże, turbany,
Żywi, umarli, pomieszani społem,
Lecą w powietrze z runącym kościołem; —
I wszystko w jednym, dzikim ryku kona!
Na chwilę wzdęte, wzburzone wód łona, —
Choć nie rozpadłe, chwiejące się góry,
Jakby trzęsienie ziemi
Przeszło pod niemi;
W dymach, płomieniach ciśniętych pod słońce,
Straszliwem zgliszczem świadczą, jak skończony
Szturm twierdzy, los jej rozpacznej obrony!
Wszystko zmieszane, z ziemskiego padołu,
Niejeden człowiek rosły i barczysty,
Na piędź skurczony przez pożar siarczysty,
Z węglem, żarzewiem spadający społem,
Dolinę tylko posypał popiołem.
Wielu padało na głębie zatoki,
Co chłonąc szczątki tonące falami,
Swe wody w kręgi znaczyła zmarszczkami.
Ci na brzeg padli, lecz jak kiście śniegu
Kto Grek, kto Turek? — darmo oczy śledzą,
Niechaj ich matki spojrzą i powiedzą!
Gdy jeszcze dziećmi w kolebce leżeli,
A każda matka z uśmiechem patrzała,
Wtenczas o dniu tym, co prochy ich ciała
Rozwiał na wiatry, żadna nie myślała!
Lecz dziś i matki — żal tylko zachodu —
Pewnoby swego nie poznały płodu,
Człowieczej twarzy, ich kształtu i składu,
Prócz jednej kości i czaszki skruszonéj!
Napowrót spadał stos drew zapalony,
Sypał żarami, — kamienie gorące,
Z szumem głęboko w piasku się zaryły,
Jak zgasłe głownie, czarne i dymiące!
Słysząc to ziemi okropne wstrząśnienie,
Zniknęło każde żyjące stworzenie.
Wyjąc odbiegła nietkniętego trupa;
Wyrwał się wielbłąd z rąk swego strażnika,
Wół jarzmo złamał i od pługa zmyka;
Koń w pole kopnął, rwąc kopytem ziemię,
I żaba z bagna wylazłszy nieśmiała,
Podwójnie dzikim głosem zaskrzeczała;
Wilk w gór wąwozach wył na paszczę całą,
Gdzie jeszcze echo jak piorunem grzmiało;
Jako pies bity, gdy z bólu skowyczy.
Orzeł na skale, spłoszony dymami,
Zrywa się, gniazdo okrążył skrzydłami,
Bliżej pod słońce lot pomyka w górę;
A że w dziób orli ich dym dolatywał,
Orzeł, wciąż kracząc, co wyżej się zrywał,
Wyżej nad chmury, pod niebios błękity. —
Tak był zburzony Korynt i zdobyty.
- ↑ John Cam Hobhouse (1786—1869), późniejszy sławny parlamentarzysta angielski, był towarzyszem podróży Byrona po Grecji przez pierwszy rok (o czem napisał całe dzieło), autorem częściowym komentarzy do Childe-Harolda pieśni IV-ej, jednym z najlepszych przyjaciół poety.
- ↑ OBLĘŻENIE KORYNTU. »Wielka armja turecka (w r. 1715) pod dowództwem Pierwszego Wezyra, aby otworzyć sobie drogę do serca Morei i oblec Napoli di Romania, najważniejsze w tej okolicy miasto, uważała za najlepsze rozpocząć operacje atakiem na Korynt, do którego przypuszczono szereg szturmów. Ponieważ załoga już była osłabiona, komendant, widząc, że nie utrzyma się przeciw tak wielkiej przewadze, postanowił rozpocząć układy; lecz kiedy się umawiano o warunki, jeden z magazynów tureckiego obozu, gdzie było złożonych sześćset beczek z prochem, wyleciał przypadkiem w powietrze, przyczem zginęło sześćset czy siedmset ludzi; ten wypadek tak rozgniewał niewiernych, że nie chcieli uznać kapitulacji, lecz przypuścili szturm z taką wściekłością, iż miasto zdobyli i wycięli prawie całą załogę wraz z dowódzcą, Minottim. Reszta pod dowództwem Antoniego Bembo, nadzwyczajnego komisarza wojennego, dostała się do niewoli. (Dzieje Turków, Londyn 1719. III, 151).
»Napoli di Romania nie jest obecnie najważniejszem miastem w Morei, lecz Tripoliza, gdzie rezyduje pasza i skąd rządzi. Napoli leży blisko Argos. Odwiedzałem wszystkie trzy miejscowości w latach 1810—11; i naturalnie, podróżując przez ten kraj od chwili mego przybycia w r. 1809, przekroczyłem Istmus ośm razy w drodze z Attyki do Morei, lub też w innym kierunku, poprzez góry, od zatoki ateńskiej do zatoki Lepanto. Obie drogi są malownicze i piękne, choć odmienne; ta, wzdłuż brzegu, jest więcej jednostajna, lecz ponieważ odbywa się zawsze tak, że widać ląd, a czasem nawet bardzo blisko, przedstawia wiele pięknych widoków wysp, Salaminy, Eginy, Poros i t. d. i samego wybrzeża lądu stałego« (B).
Uwaga: Zarówno przekład Korsaka, jak i Morawskiego opuszcza wstęp, nie oznaczony żadną cyfrą rzymską, który, jakkolwiek napisany jeszcze w r. 1815 w dzień Bożego Narodzenia i przesłany do druku Murrayowi, ukazał się w druku dopiero w r. 1830, a na swojem dzisiejszem miejscu dopiero w r. 1832. Treść wstępu następująca: »W roku od czasu, gdy Chrystus za ludzi umarł, tysiąc ośmsetnym i dziesiątym, wesołą kompanją jechaliśmy poprzez kraj, płynęliśmy poprzez morze. O! wesoło było, wesoło! W bród przez rzeki, poprzez strome stoki gór, dzień w dzień nie dawaliśmy spoczynku koniom naszym; czyśmy spali w grocie, czy szałasie, sen słodko spływał na nas na najtwardszem łożu; czyśmy się kładli w twardej kapocie na twardszem jeszcze dnie naszej zwinnej łódki, czy wyciągaliśmy się na brzegu, siodła rozciągając jako poduszki pod nasze głowy, — budziliśmy się rano rzeźwo: wszystkie nasze myśli i nasze słowa były swobodne, byliśmy pełni zdrowia i pełni nadziei, że będziemy ponosić trudy i podróżować, ale że nie będziemy się smucić. Byliśmy różnych wiar i różnych języków: jedni z nas liczyli różańce, jedni należeli do kościoła, drudzy do meczetu, a inni — o ile się nie mylę — nie należeli ani tu, ani tam; a przecież szukać po świecie szerokim bardziej mieszanej, a bardziej wesołej kompanji.
»Ale już nie wszyscy żyją; jedni odeszli, drudzy rozprószyli się i żyją samotni, a inni prowadzą życie rozbójników na górach co patrzą na doliny Epiru, gdzie Wolność jeszcze czasami zbiera się do czynu i płaci krwawo za Ucisku krzywdy; a jedni są w krajach dalekich, a drudzy są w domu, pełni niepokoju; lecz nigdy już, o! nigdy, nie spotkamy się, aby razem marzyć i razem się włóczyć po świecie swobodnie. A te wspaniałe dni przebiegły tak miło! A kiedy teraz płyną dni tak przykro, myśli moje, jak jaskółki, prześlizgują się po oceanie i niosą moją duszę z powrotem poprzez lądy i poprzez powietrze, — mnie, dzikiego ptaka i podróżnika. Ta podróż właśnie zawsze budzi moje natchnienie, i często, za często, błagam tych kilku, którzy mogą słuchać mojej powieści, aby poszli za mną w te strony. Obcy człowieku, czy chcesz pójść za mną teraz i usiąść ze mną na wierzchołku Akrokoryntu?«
Do tego ustępu dodał Byron uwagę u dołu: »Ostatnie wiadomości, jakie miałem o Derwiszu (jednym z Arnautów, którzy mi towarzyszyli) mówiły, że należy do powstańców w górach, że dowodzi bandą, jedną z wielu, jakie powstają zazwyczaj w tym kraju w czasie zamieszek«. - ↑ w. 10. Pieniąc się, cieką przeciwległe tonie — morze po obu stronach przesmyku Istmos.
- ↑ w. 14. Odkąd legł pierwszy brat Tymoleona — Tymoleon, który ocalił życie swemu bratu Tymofanesowi w bitwie, skazał go później na śmierć za dobijanie się do władzy tyrańskiej w Koryncie. — pierwszy w znaczeniu: jako pierwszy.
- ↑ w. 23. Akropolis — gród warowny miasta Koryntu, na wysokiej skale.
- ↑ w. 24. patrząc — zdanie czasowe wtrącone, wbrew składni polskiej mające inny podmiot niż zdanie z niem związane. Sens: gdy się na nie patrzy.
- ↑ w. 25. Cyteron (Kyteron), — pasmo gór na płn. od Eleusis.
- ↑ w. 26. zarazem — równocześnie.
- ↑ w. 28. Moślemin — muzułmanin.
- ↑ w. 31. spahy — tureccy posiadacze dóbr państwowych z obowiązkiem służby wojskowej.
- ↑ w. 36. skotopas — pasterz (skot — bydło). »Życie Turkomanów jest koczownicze i ma charakter patrjarchalny; mieszkają pod namiotami« (B.). (Prawdopodobnie nie ma tu na myśli Byron ustroju patrjarchalnego, lecz raczej porównanie z Pismem św.).
- ↑ w. 49. Dumniejszy wodza, gdy — niż wódz, gdy ten i t. d.
- ↑ w. 64. Alp. — Nazwa pochodzi prawdopodobnie od nazwy Mahometa Alp-Arslana (»Dzielnego Lwa«), z którą się mógł Byron spotkać w jakiemś dziele historycznem o Turcji. Przypominam naszego »Alfa« z Konrada Wallenroda.
- ↑ w. 82. w paszczy lwa. — Na szczycie schodów wiodących do pałacu dożów weneckich stał lew z otwartą paszczą, w którą składano anonimowe, niepodpisane skargi na obywateli; Rada najwyższa Wenecji wszystkie te skargi, często bezpodstawne, badała.
- ↑ w. 90. »Ali Kamurdży (tj. »syn wypalacza węgli drzewnych«), ulubieniec trzech sułtanów i w. wezyr Achmeta III, po odbiciu Wenecjanom w ciągu jednej kampanji Peloponezu, został śmiertelnie ranny, w następnej, prowadzonej przeciw Niemcom, w bitwie pod Piotrowarażdynem (na Karłowickiej równinie) na Węgrzech, w chwili gdy usiłował skupić swoje przyboczne gwardje. Umarł z ran następnego dnia (16 sierpnia 1716). Ostatnim jego rozkazem było ścięcie generała Breunera i innych niemieckich jeńców, a ostatnie słowa brzmiały: »O gdybym tak mógł postąpić z wszystkiemi chrześcijańskiemi psami« — słowa te i czyn godne Kaliguli. Był to młodzieniec pełen ambicji i nieograniczonej zarozumiałości; kiedy mu powiedziano, ze ks. Eugenjusz, dowodzący właśnie przeciw niemu, jest »wielkim wodzem« rzekł: Będę jeszcze większym, i to właśnie jego kosztem« (B.).
Ks. Eugenjusz Sabaudzki († 1736) w służbie cesarza niemieckiego, Józefa I. Habsburga, odniósł kilka sławnych zwycięstw nad Turkami. - ↑ w. 101. sto lat już temu!... — wypadek opowiadany zdarzył się w 1715 r.
- ↑ w. 148. Lancioto — dawne imię Alpa za czasów pobytu w Wenecji.
- ↑ w. 162 i n. wyrwawszy z muzułmanów dłoni — Wenecja rozpoczęła podbój Morei w r. 1685, zakończyła w r. 1699. Oswobodzenie Wiednia przez Sobieskiego nastąpiło 12 września 1683, zdobycie Budy przez ks. lotaryńskiego Karola w rok potem.
- ↑ w. 166. Patras — główny port wojenny na zachodniem wybrzeżu Grecji, główne miasto prowincji Elida (70 mil na płd. zach. od Koryntu).
- ↑ w. 174. wietrzna — płocha. Menelaja żona — Helena, która opuściła dom swój, Spartę, położoną właśnie w Peloponezie (Morei), i stała się przez to przyczyną wojny trojańskiej.
- ↑ w. 189 dodany przez tłumacza.
- ↑ w. 211. Złote księżyce — półksiężyce wyhaftowane na sztandarach.
- ↑ w. 214. stęskniony do stada — dodatek tłumacza.
- ↑ w. 223. strunę arfy — rozpięta na dachu arfa o 2—3 strunach, z której wiatr, potrącając, wydobywa przeciągłe tony; w Angiji w owym czasie dość często spotykana.
- ↑ w. 226. choć mur twierdzy gruby — dodatek tłumacza.
- ↑ w. 233. w oryg.: »wstydząc się tego dziwnego uczucia, jakie stwarzało ustawanie pulsu«.
- ↑ w. 235. cudzoziemca — człowieka obcego.
- ↑ w. 270—71. W oryg.: »zazdrościli mu nawet tej sławy pełnej fałszu, którą zdobył sobie pod mianem muzułmańskiem, gdyż był on, ich najpotężniejszy wódz, jednak w młodości gorzkim Nazareńczykiem.
- ↑ w. 272. duma jak działa zapędnie — W oryg.: »do czego się duma poniży«.
- ↑ w. 315. Lepanty zatoka — zatoka Lepanto, na zachód od przesmyku Korynckiego.
- ↑ w. 317. z Delfickiej góry — z Parnasu w Focydzie, na którego stoku leżą Delfy.
- ↑ w. 341. konającego uśmiech Spartanina — Leonidasa i jego zastępów, ginących w Termopilach.
- ↑ w. 380. Morze tam ciche — »Czytelnikowi nie trzeba przypominać, że na Morzu Śródziemnem niema dostrzegalnego przypływu i odpływu« (B). — jak jeziora łoże — jest dodatkiem tłumacza, na miejsce określenia oryg.: »toczy się wiecznie bez zmiany«.
- ↑ w. 399. samopał — strzelba o dużym kalibrze, w której proch zapalano nie zapomocą uderzenia kurkiem (względnie skałką), ale zapomocą lontu.
- ↑ w. 401. strzelba — strzelanina.
- ↑ w. 414. »Widowisko podobne do tego, które opisałem, widziałem pod wałami Seraju w Konstantynopolu, w małych grotach wydrążonych przez fale Bosforu w skale, która wąskim tarasem rozciąga się między murem a morzem. O ile sobie przypominam, ten fakt znajduje się także w Podróżach Hobhouse’a. Ciała należały prawdopodobnie do zbuntowanych Janczarów« (B.).
- ↑ po w. 418 opuścił tłumacz dwa wiersze (do pewnego stopnia słusznie, gdyż zawierają ten sam obraz, co wiersze poprzednie): »tak dobrze najadły się — po długim poście — ciałami tych, co padli, aby dać im na dzisiejszy wieczór ucztę«.
- ↑ w. 424. »Ten kosmyk, albo długi lok, pozostawiają muzułmanie na głowie, z przesądu, że Mahomet wciągnie ich przy jego pomocy do raju« (B.).
- ↑ w. 471. po kości słoniowej — po klawiszach fortepianu.
- ↑ w. 477. Do tego wiersza uwaga Byrona: »Muszę się tu przyznać do bliskiego, jakkolwiek mimowolnego, podobieństwa w tych ostatnich 12 wierszach do ustępu z niewydanego jeszcze poematu p. Coleridge’a, pod tyt. Christabel. Dopiero po napisaniu tych wierszy słyszałem, jak deklamowano ten dziwny, nadzwyczajnie oryginalny i piękny poemat; rękopis tego utworu zobaczyłem po raz pierwszy dopiero niedawno, przez grzeczność samego p. Coleridge’a, który, jak myślę, jest przekonany, że ustęp mój nie jest samowolnym plagjatem. Sam pomysł niezawodnie jest własnością p. Coleridge’a, którego poemat powstał jeszcze przed 14 laty. Pozwalam sobie zakończyć tę uwagę wyrażeniem nadziei, że nie będzie dłużej zwlekał z wydaniem tego poematu, co do którego ja mogę tylko dodać moją skromną odrobinę pochwały do poklasku znacznie więcej kompetentnych sędziów« (B.).
Podobieństwo pomysłu jest pewne, choć nie tak bardzo znaczne. Christabel krążyła w odpisach od r. 1802; pozostała zawsze fragmentem, wydanym dopiero w r. 1816. - ↑ w. 508. rąbkiem — koszulą.
- ↑ w. 511. kosy — warkocza.
- ↑ w. 517. przychodzę z mogiły — Korsak, zasuggerowany wiadomością, wynikającą z dalszego ciągu tekstu, tłumaczy I come from my rest (t.j. przychodzę z miejsca mego spoczynku) — »z mogiły« i w ten sposób stwarza nieistniejącą u Byrona niekonsekwencję, że Alp bierze marę za rzeczywistość; przytem rozprasza się zupełnie tajemniczy nastrój, jaki panuje w poemacie Byrona. Pozatem cały ten ustęp jest przepięknem w rytmie i wierności tłumaczeniem. Druga przemowa (od w. 583—606) nie jest już tak wierna w oddaniu rytmu, i wogóle w swojej rytmicznej budowie jest jakgdyby pierwszym rzutem, który Korsak dopiero później miał wykończyć, gdyż w przeciwieństwie do wielkiej rytmiczności jego przekładów ustęp ten ma silne usterki pod tym względem.
- ↑ w. 546. skorpjonów biczem — biczem w którego rzemienie były wplecione skorpijony, opatrzone kolcem, wydzielającym truciznę śmiertelną dla człowieka — lub też biczem zaopatrzonym w haczyki, nakształt zakrzywionych kolców skorpjonów.
- ↑ w. 575. Równie figury malowane w sieni — postaci na gobelinach, zawieszanych wzdłuż ścian dla ochrony przed wilgocią; w sieni — w hali wchodowej, która w dworach i zamkach angielskich jest zarazem miejscem pierwszego przyjęcia lub mniej ceremonjalnych przyjęć wogóle.
- ↑ w. 589. nie ziemi — nie dla ziemi, która przeminie, ale dla nieba.
- ↑ w. 600. Do tego wiersza uwaga Byrona: »Mówiono mi, że pomysł tego i następnych pięciu wierszy był przedmiotem podziwu osób, których pochwałę bardzo sobie cenię. Cieszy mnie to wysoce; ale to pomysł nieoryginalny, przynajmniej nie mój własny; znacznie lepiej wyrażony można znaleźć na stronie 182—4 angielskiego wydania Vatheka (nie pamiętam dokładnie strony wydania francuskiego), dzieła, o którem już raz wspominałem, a do którego nigdy nie wracam, którego nigdy nie czytam bez uczucia wdzięczności za każdym razem«.
- ↑ w. 615. poślubić, — przysiąc, złożyć ślub.
- ↑
w. 652. zbiega — tych, którzyby chcieli ujść żywcem z miasta zdobytego. - ↑ w. 723. Megara — miasto na drodze z Aten do Koryntu.
- ↑ ww. 738—9 dodane przez tłumacza.
- ↑ w. 764. przy obronie szańców — w oryginale in the strait, w cieśninie Dardanelskiej. Do tego wiersza uwaga Byrona: »W bitwie morskiej między Turkami a Wenecjanami u wejścia do Dardaneli«.
- ↑ w. 767. ludzkie stugłowy. — W oryg: a human hecatomb, dosłownie: ludzkie hekatomby (ofiary ze stu wołów). Po angielsku brzmi to powiedzenie niezręcznie, Korsak przetłumaczył doskonale, bo »stugłowy«, nie tracąc swego znaczenia krwawej ofiary, nie wywołują wrażenia błędu myślowego.
- ↑ po w. 838 opuszczono w przekładzie sześć wierszy oryg.: »Błysk jakby ognia mignął mu w oczach, kiedy się pochylał, aby się więcej nie podnieść, a potem wieczysta ciemność zapadła w całem jego drżącem ciele; nie zostało nic z życia, z wyjątkiem drgania, które jak lekki dreszcz jego członki przebiegało«.
- ↑ ww. 847—9. W oryg.: »odszedł niezaopatrzony, bez nadziei w pomoc Miłosierdzia, do końca będąc odstępcą«.
- ↑ W tłumaczeniu znać lekki wpływ Hamleta, I, 4 (spotkanie Hamleta z duchem ojca).
- ↑ w. 927. W oryg.: »leżały tam trupy pod spodem i trupy na wierzchu«. Odnosi się to do dawno zmarłych i do tych, którzy padli w ostatniej bitwie.
- ↑ w. 932. sklepy — sklepienia grobowe.
- ↑ w. 953. miąższy — gruby, masywny; tu: szczerozłoty (nie pozłacany.)
- ↑ w. 955. poranu — rano, przy rannej mszy; czerwienił — własnowolna zmiana obrazu przez tłumacza, który widział wino, przemienione przez kapłana w krew Chrystusa Pana, jako czerwone.
- ↑ w. 1020. poprzęga — dziś: popręg lub popręga, pas przytrzymujący siodło.
- ↑ w. 1025—6 w oryg.: »Zgraja szakali złączonem wyciem szczekała zdaleka żałośliwie, niezgranym i żałobnym dźwiękiem, jak płaczące dziecko lub obity pies«. Do tego wiersza uwaga Byrona: »Zdaje mi się, że pozwoliłem sobie na licencję poetycką, przenosząc szakale do Europy z Azji. W Grecji nie widziałem ani nie słyszałem tych zwierząt; ale w ruinach Efezu słyszałem ich setkami. Mieszkają w ruinach i włóczą się za wojskami«.