>>> Dane tekstu >>>
Autor Henryk Ibsen
Tytuł Peer Gynt
Podtytuł Poemat dramatyczny w pięciu aktach
Wydawca Instytut Wydawniczy „Bibljoteka Polska”
Data wyd. 1923
Druk Zakłady Graficzne Instytutu Wydawniczego „Bibljoteka Polska” w Bydgoszczy
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jan Kasprowicz
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały dramat
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii




AKT PIERWSZY.
Zbocze przy zagrodzie Aasy,
liściastemi pokryte drzewami. Potok szumiący. Po drugiej stronie stary młyn. Skwarny dzień letni.
PEER GYNT, silnie zbudowany, dwudziestoletni mężczyzna, schodzi ścieżką na dół. AASA, matka jego, mała, wątła kobieta, postępuje za nim z wymówkami i złorzeczeniem.

AASA: Pietrze, kłamiesz!
PEER: Nie, broń Boże!
AASA: Więc przysięgnij!
PEER: A to naco?
AASA: Fe! Przysięgnąć łatwo może
Człek poczciwy, nie ladaco.
PEER: Poprzysięgam: prawda szczera.
AASA: Co? I ciebie wstyd nie zbiera?
Obdartusie bez sumienia.
Zamiast wziąć się do koszenia,
Włóczysz się tygodnie całe,
Gdzieś po lasach, na zakałę,
Potem wracasz bez zwierzyny
I bez strzelby? Mój jedyny,
Te wykrętne, puste gadki
Nie uwiodą twojej matki!
Gdzieś go spotkał?
PEER: Z lewej strony
Od Gendynu.
AASA: (z szyderczym uśmiechem) Ha!
PEER: Szalony
Huczał wicher, ja przed siebie,
Jak się w krzaki nie zagrzebię,
Za któremi…
AASA: (j. w.) Ha!
PEER: W te tropy,
Słyszę, trzeszczy śnieg z pod kopy;
Z tchem zapartym patrzę, śledzę,
Aż tu ponad skalną miedzę
Gałęzisty błyśnie róg.
Nie oszczędzam swoich nóg,
Poprzez piargi, przez załomy
Pnę się po tej drodze stromej,
I w tej chwili — cud mnie zmógł:
Cap przede mną! Hej! Od lat
Piękniejszego nie znał świat.
AASA: Nie? Naprawdę?
PEER: Raz się zmierzę,
I już kulkę miało zwierzę!…
Ledwie padło, a ja, wiecie,
Już na jego siedzę grzbiecie,
Chwytam je za lewe ucho,
Myślę sobie: będzie krucho,
Bratku, z tobą, mam cię już!
I po ostry sięgam nóż,
By mu pchnąć go popod bok.
Aż tu cap sierdzisty wskok,
Zerwie się na cztery nogi,
Wtył odrzuci bujne rogi —
Nóż mi z pochwą wypadł z rąk!
A on, niby w straszny krąg,
W przeraźliwe niby kleszcze
Zwarł mi uda, wpił się jeszcze
W moje łydki i tak w cwał
Stromą granią pędził, gnał.
AASA : (mimowoli) Jezu Chryste!
PEER: Czy ty znasz
Grań Gendynu? Zblednie-ć twarz,
Oniemiejesz w jednej chwili,
Kiedy spojrzysz, jak z pół mili
Strzela wgórę, pod niebiosy,
Grzbiet, nie szerszy, niż grzbiet kosy.
A po jednej, drugiej stronie
Zieją czarne, nieme tonie —
Tysiąc łokci, dwa tysiące
Te jeziora leżą śpiące.
Popod nami — głębie wód,
W piarg zamknięte, w śnieg i lód!
Lecim, pędzim po tej zboczy,
Wicher skry nam sypie w oczy,
Przepadniemy snać do znaku!
Nie, na takim ja rumaku
Nie jeździłem! A tam, wdole,
Grzbiety orle, czy sokole
W szarej kąpią się mgławiźnie
I znikają, niby puch!
Człowiek stracił wzrok i słuch:
Lód o brzegi się ośliźnie,
Pęka, rwie się — człek jest głuchy,
Widzi li i słyszy duchy,
Jak się kłąb ich z wywierzyska
Wznosi wgórę, wije, ciska,
Tańczy, śpiewa…
AASA: (nieprzytomnie) Chryste Panie!
PEER: Aż tu naraz tak się stanie,
Że jakowaś kurka śnieżna,
Do tych urwisk przynależna,
Z swej kryjówki się wyrywa,
Przerażona, ledwie żywa,
Wpada prosto między nas,
Jak urwany z turni głaz —
Skrzeczy, gdacze, skrzydłem trzepie,
Bije w capa mego ślepie!
Cap w te tropy zmienił bieg —
Poprzez piargi, poprzez śnieg,
Wraz w piekielny runął żleb!

(Aasa chwieje się i opiera o drzewo; Peer Gynt mówi dalej)

Ponad nami śladu nieb,
Potrzaskane tylko turnie;
Popod nami groźnie, chmurnie
Mgieł bezdenny zieje lej!
I tak pędzim śród tych kniej,
Pędzim poprzez dżdżów tumany,
Potem znowu rozkrakany
Przecinamy ptactwa klucz —
Z krzykiem, z wrzaskiem pierzchły mewy,
A z głębiny, skroś wyziewy,
Zabłysnęła para ócz,
Zabielała pierś potwora:
Od samego dna jeziora
Nasza postać to wypadła.
Biegła ku nam od zwierciadła
Tej spokojnej, głuchej toni
Wprost przeciwnie, jak my do niej
Lecieliśmy zgóry wdół…
AASA: Boże, ratuj!
PEER: Com ja czuł!
Kozioł zgóry, kozioł z dołu
Zetkły, zwarły się pospołu,
I w tej chwili mówię: chlap!
Leżym w błocie — ja i cap!
Ale chwila… a my stąd
Dostaliśmy się na ląd.
Cap się puści wpław, ja za nim
I ot jestem kosztem tanim.
AASA: A on?
PEER: (mlaska ustami) Biega gdzieś po świecie.
Jeśli tylko go znajdziecie,
To go chyćcie!
AASA: Boże drogi!…
Że masz jeszcze całe nogi,
Żeś tam karku gdzie nie skręcił! —
Oby mi się dzień ten świecił —
Powróciłeś zdrów do domu,
Bogu dzięki, a nie komu!
Prawda, w spodniach widzę dziurę,
O to mniejsza… Poniektóre
Gorsze rzeczy w taki taniec
Stać się mogą!…

(zastanawia się nagle, przypatruje mu się wielkiemi oczami i z otwartą gębą, przez chwilę nie może znaleźć słowa — wreszcie wybucha)

A kaganiec
Włóż na mordę, psie nasienie!
Ja ci kłamstwa te wyplenię!
Stara piosnka! W one czasy,
Kiedy grały takie basy,
Ojciec twój był kawalerem!
Ja-ć odrzekę słowem szczerem
Na te żarty twe niewczesne:
On jedyny, Gundbrand Glesne,
Wydarzenie takie miał…
PEER: I ja także…
AASE: Tak, naschwał
Można kłamne te igraszki
W różne stroić fatałaszki,
Tak od wątka snuć do wątka,
Aże chudość ich żołądka
W pstrej latance całkiem zginie.
Tyś tak zrobił, tyś to ninie
Wszystko upstrzył i upiększył,
Porozciągał i powiększył,
Orle grzbiety, czy sokole
Wręcz wywlokłeś, by mnie w pole
Wywieść, zmącić mózg mój stary.
Człek — naprawdę, nie do wiary! —
Już rozeznać się nie umie
W tem, co słyszał po stokrotnie.
PEER: Wiesz ty! W głupim swym rozumie
Niech kto inny tak mi dotnie,
A sprawię go!…
AASA: (z płaczem) Boże miły,
Lepiej zejść mi do mogiły,
Lepiej było się nic rodzić,
Niż tak prosić, tak zawodzić —
Raz na zawsześ zgubion, Pietrze!
PEER: Niech matusia łzy obetrze!
Prawdę mówię, prawdę zgoła,
Jeno bądź mi znów wesoła —
Proszę ciebie…
AASA: Idź do czarta!
Cóż wesołość moja warta,
Gdy mam syna taką świnię?
Jak nie płakać w tej godzinie,
Kiedy serce biednej wdowy
Ma w nagrodę srom gotowy?

(zaczyna znowu płakać)

Pytać mi się dziś wypada,
Co zostało z bogactw dziada?
Któż w tym domu dziś utyje,
Odkąd Rasmus Gynt nie żyje?
Cóż się stanie dalej z nami?
Ojciec złoto siał garściami:
Gdzie grunt jaki był na świecie,
Wnet skupywał i w karecie
Paradował wyzłacanej.
Gdzież uciechy, gdzież te tany,
Które młodość ma pamięta,
Gdy w zimowe, huczne święta
Zbijał kielich, albo flaszę, —
Gdzież to całe szczęście nasze?
PEER: Gdzież ostatni śnieg?
AASA: Bądź cicho!
Spojrz w zagrodę! Niech cię licho!
Szmaty w każdem niemal oknie,
Zdarte strzechy, bydło moknie,
Rozwalone wszystkie płoty,
Nikt się nie chce jąć roboty
W pustem polu, za podatki
Zabierają nam ostatki!
PEER: Nie pleć! Nie bredź! Cóż to znaczy?
Gdzież jest powód do rozpaczy?
Że dziś szczęście się odwraca,
Jutro może…
AASA: Płonna praca:
Nie wyrośnie na tej schedzie
Żadne ziarno! Zginąć w biedzie!
Lecz ty, smyku, ty, dryblasie,
Zawsześ taki, jak w tym czasie,
Kiedy ksiądz ów z Kopenhagi
Nie mógł dosyć twej odwagi
Nachwalić się! Dobrze pomnę
Odpowiedzi twe przytomne:
„Jak się zowiesz?“ pyta klecha,
A zaś na to ma pociecha
Tak odrazu w nos mu utnie
Mężnie, śmiało, rezolutnie,
Że ksiądz rzecze: „Między braćmi
Przyznać trzeba, iż nie zaćmi
Go syn króla, lub książęcy!“
Ojciec, jakby sto tysięcy
Zyskał naraz, z tej radości
Jeszcze suciej klechę gości,
Dał mu konia, dał mu sanki.
Jakież były to hulanki!
Ksiądz, kapitan, a w ich ślady
Wszystkie inne darmozjady,
Ile kto wytrzymać może,
Żrą i piją w naszym dworze,
Aż pękały im kałduny!
Lecz niedługo żywe łuny
Z gęb im biły — przyjdzie nędza
wnet wszystkich powypędza.
Cisza wlazła w progi dworca
Z chwilą, kiedy „Jan od korca“
Przestał hojnym być podczaszym.

(ociera łzy fartuchem)

Lecz ty przecie w domu naszym
Jeszcze jesteś! Silny, tęgi,
Masz powstrzymać straszne cięgi,
Co na matkę twoją spadły!
Masz odwrócić los zajadły,
Masz spuścizny lichej bronić,
By tej resztki nie roztrwonić!

(płacze znowu)

Zamiast, żebym miała w tobie
Jaką pomoc, ty, nierobie,
Przepaskudzasz grosz i czas!…
Popatrz, w jakieś błoto wlazł!
Mówię — słyszysz? Nie przelewki:
Uciekają wszystkie dziewki,
Gdy w taneczny wejdziesz dom —
Wstyd dla matki, łzy i srom!
Spotkasz w drodze lada smyka,
I odrazu bijatyka.
PEER: (odchodzi) Daj mi spokój…
AASA: (idzie za nim) Może kłamię?
Czy nie byłeś, podły chamie,
W Lunde, w karczmie, przy ostatniej
Krwawej bójce, gdzie, jak z matni
Wypuszczone wściekłe wilki,
Żarły się te draby?… Chwilki
Nie mam jasnej… Już to taka
Moja dola! Kto Aslaka
Oporządził? Kto mu uda
Pół wykręcił? Cuda! Cuda!
Może to był tylko palec?
PEER: Głupie bajki!
AASA: (z wybuchem) O! Zuchwalec!
Przecie baba chałupnika
Jęk słyszała…
PEER: (pociera sobie łokieć) Mój!
AASA: Co? Bzika
Masz?
PEER: Nie, guzów wziąłem dość!
AASA: Ty?
PEER: Potrafi bić ten gość!
AASA: Kto?
PEER: No, Aslak, kowal nasz.
AASA: Fe! Ja tobie plunę w twarz!
Ten wycieracz cudzych kątów,
Pijak, złodziej — on tych mątów
Śmiał narobić? On cię zmógł?!

(płacze znowu)

PEER: Jesteś warta czegoś więcej:
Czci od ludzi stu tysięcy!
Niechno tylko ja coś zrobię,
Coś wielkiego…
AASA: (drwiąc) Gadaj sobie!
PEER: Co być może, nikt nie zgadnie.
AASA: Jedno tylko widzę snadnie:
O swą własną troszcz się skórę,
W własnych portkach zaszyj dziurę!
PEER: (gwałtownie) Jeszcze będzie ze mnie król
Albo cesarz!
AASA: Gębę stul!
Twój ci dowcip w piętę wlazł!
PEER: Przyjdzie rada, wiesz, w sam czas.
AASA: Tak przysłowie dawne gada:
Przyjdzie czas, to przyjdzie rada,
A zostaniesz królewiczem.
PEER: Tak, jak dzisiaj jestem niczem;
Lecz zobaczysz!
AASA: Zamknij usta!
Głowa twoja całkiem pusta.
Zresztą mówię: jeszcze można
Dojść do czego, lecz zostrożna,
Bez tych żartów, bez tych bredni!
Miałeś kąsek niepośledni:
Dziewkę z Haegstad… tylkoś głupi!
PEER: Co powiadasz?
AASA: Ano, juści
Stary kutwa nie popuści,
Jednak córce swojej rad,
Będzie mruczał, ale wślad
Pójdzie za nią, a Ingryda
Trzymać umie… Tu się przyda
Mieć rozumu, choćby trochę.

(płacze znowu)

Sprawy, Pietrze, to nie płoche:
Dziewka można, ród osiadły;
Gdyby-ć mózgu nie wyjadły
Twoje głupstwa, mówię święcie,
Jużbyś dzisiaj, w tym momencie,
Nie w podartym chadzał bucie,
Narzeczonym byłbyś…
PEER: (prędko) Kłucie
Niepotrzebne… Wraz po słowo
Idę…
AASA: Dokąd?
PEER: Idę zdrowo
Do Haegstadtu.
AASA: Biedny Pietrze,
But napróżno ci się zetrze.
PEER: A to czemu?
AASA: Kije-ć trzeba
Dać porządne, żeś się chleba
Nie chciał trzymać.
PEER: Jakto?
AASA: (łkając) Wtedy,
Gdyś dosiadał tego biedy,
Kiedyś jeździł na swym capie,
Miał Mac Moen dziewkę w łapie.
PEER: To straszydło? Co? To zwierzę?
AASE: Ona go za męża bierze.
PEER: Ha, poczekaj!… Ja do stajni!
Siodłam szkapę…

(zabiera się do odejścia)

AASE: Najzwyczajniej
Znowu kpiny… do ołtarza
Idą jutro.
PEER: Wraz się zdarza:
Nie za późno.
AASE: Chcesz, w tej chwili
Żeby jeszcze z ciebie drwili?
PEER: Już ja będę w swojem prawie.

(chichocze)

Hejże! Szkapę pozostawię,
Na siodłanie czasu szkoda!

(porywa matkę na ręce)

AASE: Puść mnie! Puść mnie!
PEER: Panna młoda
Wnet zobaczy, jak twój dzielny
Syn cię wnosi w dom weselny
Na tych rękach!…

(brnie potokiem)

AASE: Boże miły!
Utoniemy! Dodaj siły!
Ulituj się, stań w obronie!
PEER: Co ma wisieć, nie utonie!
AASE: Będziesz wisiał, podłe psisko!

(rwie go za włosy)

PEER: Cicho, matko, tutaj ślisko.
AASE: Ośle!
PEER: Pyskuj, to nie grzech,
Walny człek ma na to śmiech…
No, największy to był trud!
AASA: Trzymaj mocno!
PEER: Istny cud!
Piotr na capie! Dobrze złap!

(puszcza się w cwał)

Tyś jest Pieter, a ja cap!
AASA: Sama siebie nie poznaję!
PEER: Jest i brzeg już — suche kraje!

(wychodzi z wody na brzeg)

Żeś tak wyszła cało stąd,
Daj mi pyska za ten ląd!
AASA: (uderza go w twarz)
Masz przewoźne.
PEER: Oj, do czarta,
Taka jazda więcej warta —
To jest podłość!
AASA: Puść mnie!
PEER: Puszczę,
Gdy weselną ujrzę tłuszczę,
A ty zato, wrono stara,
Powiesz wszystkim, że psia wiara
Jest Mac Moen, truteń, pies!
AASA: Puść!
PEER: Nie puszczę! Będzie kres,
Aż mi krzykniesz, że twój Piotr
Chwat jest tęgi, a nie łotr.
AASA: Już ja dosyć mam sposobu,
By nawarzyć ci tam bobu.
Bądź mi pewien — bez zawodu:
Już ja dobrze ztyłu, zprzodu
Odmaluję twoją postać.
Ino między nich się dostać,
A poznają, żeś jest śmieć.
PEER: Co? co?
AASA: (tupie ze wściekłością nogami) Będę gębę drzeć,
Że nie gorsi nad cię zbóje,
Aż cię psami precz wyszczuje,
Jak włóczęgę, głupi cham.
PEER: Hm!… Więc pójdę sobie sam.
AASA: I ja również tam nadążę.
PEER: Nie masz siły.
AASA: Co, mój książę,
Nie mam siły? Takam wściekła,
Żebym żarła głazy z piekła,
Gryzła krzemień! Puść mnie!
PEER: Owszem,
Lecz przysięgnij —
AASA: Nienajzdrowszem
Będzie takie balowanie,
Gdy usłyszą, ty, gałganie,
Co zacz jesteś!
PEER: Więc mateczka
Nie ruszy się…
AASA: Głupia sprzeczka!
Już ty na tej tam zabawie…
PEER: Więc matusię tu zostawię —
AASA: Co?
PEER: Na młyński dach wysadzę

(sadza ją na dachu młyna; Aasa krzyczy)

AASA: Zsadź mnie z dachu!
PEER: Nie poradzę,
Uspokój się!
AASA: Kiep!
PEER: Bez złości!
AASA: (rzuca za nim gałęzią)
Znieśże, Pietrze, stare kości
Z tego dachu…
PEER: Takeś chciała!
Niech matusia moja mała
Cicho siedzi, bez pamięci,
Niech mi się tu wciąż nie kręci,
Nie wywija nóżętami —
Głazy spadną i wy sami
Bęc na ziemię!
AASA: A, ty błaźnie!
PEER: Nie kręcić się! To wyraźnie
Mówię matce…
AASA: Czemu raczej,
Jak bękarci płód sobaczy,
Nie przepadło to gdzieś w świecie!
PEER: Wstyd! Co matka tutaj plecie?!
AASA: Fe!
PEER: Fe! Syna błogosławić,
Nie przeklinać.
AASA: Już ja sprawić
Umiem ciebie! Mnie nie trwoga!
PEER: A więc żegnaj, matko droga!
Siedź mi cicho na tym dachu!

(odchodzi — wraca jeszcze raz, grozi palcem — mówi)

Wrócę prędko, więc bez strachu.

(odchodzi)

AASA: Pietrze!… Boże! Ratuj człeka!
Capiarz, cygan!… Precz ucieka…
Słuchaj… zostań…
(krzyczy) Hej! Zemdleję!
Hej, ratunku!

(dwie stare baby z workami na plecach zbliżają się ku młynowi)
PIERWSZA BABA: Co się dzieje?

Kto tak wrzeszczy?
AASA: Ja!
DRUGA BABA: Głos Aazy!
A to czemu — bez urazy —
Usiedliście tak wysoko?
AASA: Nic nie dojrzy tu me oko…
Wnet do nieba się dostanę.
PIERWSZA BABA: Dobrej drogi!
AASA: Ukochane,
Idźcie zaraz po drabinę,
Bo inaczej ja tu zginę!
Piotr przeklęty!…
DRUGA BABA: Syn wasz?
AASA: Proszę,
Głoście wszystkim, co ja znoszę.
PIERWSZA BABA: Owszem…
AASA: Tylko moją duszę
Zbawcie zaraz, bo ja muszę
Do Haegstadu.
DRUGA BABA: Piotr w Haegstadzie?
Kowal mu tam już nakładzie,
Co się zmieści.
AASA: Mocny Boże!
Jeszcze go tam zabić może!
PIERWSZA BABA: Juści prawda: śmierć się kwapi,
Kogo zechce, to ułapi.
DRUGA BABA: (do Aasy)
Trzeba wyrwać cię z tej nędzy!

(krzyczy ku górze)

Ejwind! Anders! Tu! Co prędzej!
GŁOS MĘSKI: Co się stało?
DRUGA BABA: Peer Gynt, syn,

Wsadził matkę swą na młyn!
Mały wierch, zarosły krzewami i wrzosem.
W głębi, oddzielona płotem, wije się droga. PEER GYNT wchodzi ścieżką na wierch, zbliża się szybko do płotu, staje na miejscu i spogląda w kierunku, otwierającym widok.

PEER: Ot, jest Haegstad… Za chwilę tam będę.

(okracza płot, a potem się namyśla)

Kto wie, czy Ingryd sama siedzi w domu.

(przysłania sobie oczy i patrzy wdal)

Nie! Dziś podarki znoszą na jej grzędę —
Wolno tam dzisiaj pchać się lada komu…

(cofa się)

Mam się narazić na szepty i drwiny?
Nie! Lepiej zniknąć! Syczą te gadziny
Poza plecyma, że aż dreszcze biorą!

(odsuwa się parę kroków od płotu i bezmyślnie obrywa liście)

Et, tak podpalić czemś… kwaterkę sporą
Czegoś mocnego… wejść tak potajemnie,
Lub być nieznanym… A niech szydzą ze mnie!…
Tak… coś, co wzmacnia… Wówczas ludzkie tarty
Mniej będą piekły… Ano, dom otwarty…

(nagle, jakby przerażony, rozgląda się na wszystkie strony, chowa się w krzaki. Kilku ludzi z podarunkami weselnemi kroczy w kierunku domu)

JEDEN Z CHŁOPÓW: (pocichu)
Tak, ojciec pijak, matka — coś tam w głowie…
BABA: Jacy ojcowie, tacy i synowie,
Więc i ten chłystek…
PEER: (cicho) Paplanina o mnie?

(idą dalej. Zaraz potem zjawia się PEER GYNT i patrzy za niemi z twarzą, zapłonioną ze wstydu)
Niech sobie paplą…
(kładzie się w krzaki, leży długi czas do góry twarzą, z rękami pod głową — patrzy wdal)

Cóż to za ogromnie
Dziwaczny obłok? Istny koń…
Na szkapie
Niby chłopisko… cugle trzyma w łapie…
Tam… czarownica pędzi na ożogu…

(przymyka oczy)

Radzę wam wszystkim: polećcie się Bogu!
Bo oto, patrzajcie, na hufców swych przedzie,
Na koniu ognistym Peer Gynt tutaj jedzie.
Koń strojny w pióropusz, on z szablą u boku,
Płaszcz na nim jedwabny, płomienie ma w oku.
Wślad jego waleczni zdążają rycerze,
On wszystkich postawą i męstwem swem bierze,
Jaśnieje nad wszystkich; tłum patrzy zdumiony —
Naokół okrzyki, wiwaty, pokłony.
Kobiety się chylą — spostrzegły cesarza,
Peer Gynta, co ludzi swą łaską obdarza.
Na czele rycerstwa na koniu swym pędzi,
Miedź sypie i srebro, niczego nie szczędzi.
Wieś rośnie w dobytek, Peer Gynt jedzie dalej,
Na zachód się rzuca, wskroś głębi, wskroś fali.
Angielski królewicz u morskich wybrzeży
Już czeka, z nim bitnej kwiat czeka młodzieży,
Czekają z nim panie, angielscy baroni…
Sam cesarz angielski przed Peerem się kłoni,
Koronę swą zdejmie i w takie się słowa
Odezwie od tronu…
KOWAL: (do innych, z którymi nadchodzi z poza płotu)
Patrzcie, tu się chowa
Peer Gynt! Tu leży ta świnia pijana!
PEER: (podnosząc się przez pół do góry) Cesarz…
KOWAL: (oparty o płot)
Nie wstaniesz? Co? Leżysz od rana?
PEER: Do kroćset! Kowal! A ty tutaj naco?
KOWAL: Ma jeszcze dotąd w kościach to ladaco
Zabawę lundzką...
PEER: (zrywa się) Odejdź, bardzo proszę!
KOWAL: Idę, lecz, chłystku, widać, żeś rozkosze
Miał w onych górach… Któż cię zaczarował,
Żeś się przed nami sześć tygodni chował?
PEER: Ja tam ogromnem przeprowadził sprawy…
KOWAL: (mruga na pozostałych) Czy posłyszymy?
PEER: Jeszcze nie, łaskawy
Panie kowalu.
KOWAL: (po chwili) Może do Haegstadu?
PEER: Nie!
KOWAL: Bo to, widzisz, dawniej — gadu, gadu —
Pono ta dziewka coś sprzyjała tobie?
PEER: Czarny gawronie!
KOWAL: (cofa się) Wiesz, przez to w żałobie
Chodzić nie trzeba — nie będzie Ingryda,
To będzie inna — a każda-ć się przyda…
Syn Jana Gynta — — zbyteczne namowy:
Lezą mu w rękę jagniątka i wdowy.
PEER: Do piekła z tobą!
KOWAL: Bądź zdrów, narzeczonej
Oddam od ciebie serdeczne ukłony.

(odchodzą z szeptami i śmiechem)

PEER: (spogląda chwilę za nimi, a potem z pogardliwym gestem odwraca się przez pół)
Co do mnie — Haegstad niech, z kim chce, się kładzie,
Ja tam nie myślę stać im na zawadzie.

(przygląda się sobie od dołu)
Portki podarte, zbrukane, schlastane,

A tutaj niema niczego na zmianę.

(tupie nogą)

Gdyby to mogły moje ręce twarde
Wydrzeć im z serca tę głupią pogardę
Chwytem rzeźnika! Cożto, jakieś świsty?

(odwraca się nagle)

Ktoś śmiech zagryza — znak to wyrazisty —
Wrócę do matki… Taki obszarpaniec,
Cóż ja tu będę…

(idzie, staje znowu i przysłuchuje się odgłosom z domu weselnego)

Zaczyna się taniec.

(nasłuchuje osłupiały; cofa się krok za krokiem; oczy mu błyszczą; pociera sobie nogi)

Do djabła! Tyle dziewek! Jak gwarno! Jak ludno!
Na chłopa siedem, osiem… Oprzeć im się trudno…
E! Pójdę… Pewnie mi — się przytrafi niejedna,
To ino, że na młynie siedzi matka biedna.

(wzrok jego kieruje się znów ku dołowi; skacze i tańczy)

Hej! Łąka drży! Od tańca cała łąka dudni!
Tak, gdy Guttorm wam zagra, to juści najcudniej —
Ot, same rwą się łydki — — wraz idą w obroty —
Hej! Szum i huk naokół, istne wodogrzmoty,
A przytem te dziewczęta, te śliczne dziewczęta —
O hej! Do kroćset djabłów! Człek się zapamięta!

(przeskakuje płot i pędzi wdół)
Zagroda w Haegstad.
W głębi dom mieszkalny. — Tłum gości. — Na trawniku tańczą ochoczo. — GRAJEK siedzi na stole. — KUCHARZ stoi we drzwiach. — KUCHARKI kręcą się między zabudowaniami, — STARZY LUDZIE siedzą tu i ówdzie, gwarząc.
JEDNA Z KOBIET: (zajmując miejsce wśród grupy, siedzącej na belkach)

Co? Narzeczona? E, tych łez nie szkoda!
Wiadomo: płacze każda panna młoda.
KUCHARZ: (do innej grupy)
No, pijcie! Pijcie, kochani ludkowie!
JEDEN Z MĘŻCZYZN:
Nazbyt dolewasz, nie wyjdzie na zdrowie.
PAROBEK: (do grajka, przebiegając z dziewczyną pod rękę) Grajże, Guttormie, a grajże od ucha!
DZIEWCZYNA:
Niech świat się wali! Niech świat cały słucha!
DZIEWCZĘTA: (otaczając kołem tańczącego parobczaka) To ładny skok był!
JEDNA Z DZIEWCZYN: Tęgie ma kolana.
PAROBCZAK: (tańcząc)
Sufit daleko, jeszcze dalej ściana!
NARZECZONY: (zbliża się do ojca, stojącego razem z innymi — niezadowolony ciągnie go za rękaw)
E! Ona nie chce…
OJCIEC: No, to idźże do niej!
NARZECZONY:
Siedzi zamknięta, wciąż ode mnie stroni.
OJCIEC: Poszukaj klucza!
NARZECZONY: Gdzieś go djabli wzięli.
OJCIEC: Et, dureń jesteś.
JEDEN Z PAROBCZAKÓW: (z poza domu)
Hej, coraz weselej!
Peer Gynt tu idzie.
KOWAL: (który dopiero się przybliżył)
A któż tego draba
Zaprosił tutaj?
KUCHARZ: Nikt.

(odchodzi ku domowi)
KOWAL: (do dziewcząt) Nie jestem baba,

Zwróćcie go do mnie, jeśli was zagada.
JEDNA Z DZIEWCZYN: (do innych)
Udajmy, wiecie — najlepsza to rada —
że go nie widzim.
PEER GYNT: (zjawia się zgrzany i pełen życia, staje przed ciżbą i klaszcze w dłonie) Któraż tu najżwawiej
Zatańczy ze mną?
JEDNA Z DZIEWCZYN: Mnie-ci to nie bawi.
DRUGA DZIEWCZYNA: I mnie nie.
TRZECIA DZIEWCZYNA: Mnie się tak samo nie pali.
PEER: (do czwartej)
Nim znajdę lepszą, chodź ty ze mną, dalej!
CZWARTA DZIEWCZYNA: (odwraca się) Ja? Nie mam czasu.
PEER: (do piątej) Więc ty!
PIĄTA DZIEWCZYNA: (usuwając się) Ja do domu!
PEER: Co? Dziś, w ten wieczór? Mów to byle komu.
Nie mnie…
KOWAL: (zaraz potem półgłosem do Peera)
O, patrzaj, już z starym się kręci.
PEER: (zwracając się: z pośpiechem do jednego ze starszych mężczyzn)
Któraż tu wolna?
STARSZY MĘŻCZYZNA: Poszukaj!

(oddala się od niego)
(Peer Gynt zamilkł odrazu — spogląda na grupę zukosa i jakby z trwogą — wszyscy patrzą na niego, ale nikt do niego nie mówi. Podchodzi do innych grup — dokądkolwiek się przybliży, wszyscy milkną — skoro się oddali, wszyscy się uśmiechają i szepcą między sobą)

PEER: (pocichu) Zawzięci!
Patrzą szyderczo! Myśli ich, jak strzały —
Syczą, jakgdyby trociny padały
Z pod zębów piłki.

(przeciska się obok płotu. Na dziedziniec, w towarzystwie rodziców, wchodzi SOLWEJGA, prowadząc małą HELGĘ za rękę)

JEDEN Z MĘŻCZYZN: (do drugiego wpobliżu Peera)
O, ludzie ze świata!
DRUGI MĘŻCZYZNA: Jakto?
PIERWSZY MĘŻCZYZNA:
Z za morza. Siedzieli tam lata.
DRUGI MĘŻCZYZNA: Prawda, z zachodu,
PEER: (zastępuje drogę nadchodzącym, wskazując na Solwejgę, zwraca się do mężczyzny)
Człowieku kochany,
Czy mogę córkę twą zaprosić w tany?
MĘŻCZYZNA: (głosem łagodnym) Owszem, lecz naprzód przywitać się muszę,
Ot, z gospodarzem.
KUCHARZ: (do Peer Gynta, podając mu szklanki piwa)
Posilże swą duszę,
Kiedyś już przyszedł!
PEER: (nie odwracając się, patrzy za odchodzącymi)
Dziękuję za piwo.
Myślę zatańczyć.

(KUCHARZ oddala się — Peer Gynt spogląda na dom i śmieje się)

Oho, istne dziwo!
Dziewka niczego, zacna, ani słowa.
A jak się skromnie za fartuszek chowa
Swojej macierzy, jak spuszcza oczęta…
A w ręku książka, w chustkę zawinięta,
Pobożna, widać… przypatrzeć się godzi.

(chce wejść do izby)
JEDEN Z PAROBCZAKÓW:

Co? Peer porzuca już tańce? Odchodzi?
PEER: Nie.
PIERWSZY PAROBCZAK: (chwyta go za ramię, aby go zawrócić)
A więc zostań!
PEER: Puść mnie!
PIERWSZY PAROBCZAK: Czy się może
Boisz kowala?
PEER: Ja?
PIERWSZY PAROBCZAK: By ci, nieboże,
Tak się nie stało, jak w Lunde?

(śmieje się i odchodzi do tańca)

SOLWEJGA: (we drzwiach) Mam pono
Zatańczyć z tobą.
PEER: Juści, nie wzbroniono.

(chwyta ją za rękę)

SOLWEJGA: Tylko niedługo… Nakazała matka.
PEER: Matka? Toć przecie nie jesteś dwulatka.
SOLWEJGA: Dowcipniś z ciebie.
PEER: Masz swój wiek?
SOLWEJGA: Tak, w maju
Brałam komunję.
PEER: Ale — po zwyczaju:
Jak się nazywasz? Poznać się nam trzeba.
SOLWEJGA: Zwę się Solwejga… A ty?
PEER: Peer Gynt.
SOLWEJGA: (cofa rękę) Nieba!
PEER: Co ci się stało?
SOLWEJGA: Nic, jeno pończochę
Muszę poprawić.

(znika)

NARZECZONY: (ciągnie matkę za rękaw)
Nie chce ani trochę…
MATKA: Nie chce?
NARZECZONY: Tak, nie chce…
MATKA: Czego?
NARZECZONY: Mówię tobie:
Przekręcić klucz tu…
OJCIEC: W stajni ci, przy żłobie
Stać, ośle głupi!
MATKA: Porzuć dziś te smutki!
Jakoś to będzie.

(odchodzą w głąb)

JEDEN Z PAROBCZAKÓW: (z placu tanecznego z całą zbliżywszy się zgrają)
Pietrze, dać ci wódki?
PEER: Nie.
PAROBCZAK: Jeden łyczek!
PEER: (patrząc ponuro na niego) A masz?
PAROBCZAK: (wyciąga butelkę i pije) Aż za wiele.
Przeczyści człeka.
PEER: Daj na to wesele!

(pije)

DRUGI PAROBCZAK: Przepij i do mnie!
PEER: Nie!
DRUGI PAROBCZAK: Rarytas wielki —
Toć się nie urżniesz.
PEER: Daj mi dwie kropelki!

(pije ponownie)

JEDNA Z DZIEWCZYN: (półgłosem do innych)
Chodźmy!
PEER: Masz pietra przede mną?
DZIEWCZYNA: A ktoby
Nie miał go z ludzi?
PIERWSZY PAROBCZAK: Na różne sposoby
Pokazywałeś tam, w Lunde, swe sztuki.
PEER: Gdy raz już zacznę, nie trza mi nauki.
PIERWSZY PAROBCZAK: (szeptem)
już się rozgrzewa.
DRUGI PAROBCZAK: Ba, rzecz to wiadoma.
KILKU: (otoczywszy go kołem) Pokaż, co umiesz!
PEER: Daremna oskoma,
Jutro!
INNI: Nie, dzisiaj! Pokaż dzisiaj, Peerze!
JEDNA Z DZIEWCZYN: Umiesz czarować?
PEER: Umiem — mówię szczerze —
Wywołać djabła…
JEDEN Z MĘŻCZYZN: E, prababki nasze
Już to umiały…
PEER: Łżesz! Pluć sobie w kaszę
Nie dam bynajmniej! — Skądże to umiały?…
Raz go zakląłem w orzech; trząsł się cały,
A wiecie, orzech ten był robaczywy.
KILKU: (śmiejąc się) Pomyśleć sobie — to nie żadne dziwy!
PEER: Klął, jęczał, błagał, wszystko obiecował,
Co tylko zechcę…
JEDEN Z MĘŻCZYZN: I w dziurę się schował?
PEER: Juści, bo musiał. Zalepiłem dziurę!
Hej! Jaką on tam robił awanturę!
Syczał i brzęczał…
JEDNA Z DZIEWCZYN: Coś takiego, wiecie!
PEER: Jak trzmiel, tak brzęczał.
JEDNA Z DZIEWCZYN: Dziś chodzi po świecie.
Czy jest w orzechu?
PEER: Nie, nie! W złą godzinę
Uciekł — i jemu przypisuję winę,
Że mnie pan kowal nie lubi.
JEDEN Z PAROBCZAKÓW: A czemu?
PEER: Idę do kuźni, mówię po dobremu,
Żeby mi kowal rozłupał orzeszek…
A Aslak, mówię, przestał dąć w swój mieszek,
Chwycił go w łapy — i, wiecie, bez młota
Także się obyć nie mogło.
GŁOS Z TŁUMU: Niecnota!
Co, zabił djabła?
PEER: Walił z całej siły,
Ino, że djabłu wnet się uprzykrzyły
Te straszne cięgi: wyleciał przez strzechę,
Zgruchotał ścianę.
KILKU: A kowal?
PEER: Pociechę
Taką miał z tego, że ręce osmalił,
I od tej chwili — nie będę się chwalił —
Jest między nami rankor…

(ogólny śmiech)

KILKU: Znakomicie!
INNI: Chyba najlepsza z jego bajd!
PEER: Sądzicie,
Że wam coś zmyślam?
JEDEN Z MĘŻCZYZN: Nie, bynajmniej — człeka
Niema tu dzisiaj, któryby od wieka
Nie znał tych gadek.
PEER: Łgarstwo, bo ja miałem
To wydarzenie.
JEDEN Z MĘŻCZYZN: Jak każde.
PEER: Kto cwałem
Umie na koniu ulatać w powietrze,
Nie gubiąc strzemion? Ja to umiem!

(wybuch śmiechu)

JEDEN Z TŁUMU: Pietrze,
Pocwałuj teraz!

KILKU: Pocwałuj, błagamy!

PEER: Tak, drwijcie sobie, błagajcie, wy, chamy,
A ja nad wami przelecę, jak burza!
Wszyscy padniecie przede mną!
STARSZY CZŁOWIEK: Za duża
W tobie zuchwałość.
INNY: Oszalał!
TRZECI: Zbaraniał!
INNY: Wół!
INNY: Chełpisz!
INNY: Cygan!
INNY: Będziesz się zasłaniał!
My się tam jeszcze-ć dobierzem do skóry!
PEER: (grożąc) Odrobineczkę poczekacie!
KILKU: Wióry
Polecą z ciebie!
(tłum się rozpierzcha, starsi z gniewem oburzenia, młodsi wśród szyderstw i śmiechu)
NARZECZONY: (podchodzi blisko do Gynta)
Czy to prawda, proszę,
że umiesz jeździć w powietrzu?
PEER: Potrosze,
Kochany Maćku... truchtem lub galopem.
NARZECZONY:
A masz też kubrak, który, jak się z chłopem
Spotkasz, to ciebie odrazu zakrywa,
Że cię nie widzi żadna dusza żywa?
PEER:
Taki — kapelusz?... Mam — bo to ci w myśli.
(odwraca się od niego — SOLWEJGA idzie przez dziedziniec, prowadząc HELGĘ za rękę — PEER idzie naprzeciwko — oczy mu się świecą)

Ach, jak to dobrze, żeście tutaj przyszli!

Teraz się z tobą pokręcę — podwiki
I chłopy z drogi!

(chwyta ją za rękę)

SOLWEJGA: Puść mnie!
PEER: Czemu?
SOLWEJGA: Dziki
Jesteś, aż straszno!
PEER: I ren, moja droga,
Dziki jest latem. I pocóż ta trwoga?
Nie bądź uparta!
SOLWEJGA: (wyrywa mu się) Nie wolno!
PEER: Dlaczego?
SOLWEJGA: Pijanyś!

(odchodzi z HELGĄ)

PEER: Ludzie, nic-ci ja wam złego
Chyba nie życzę, nie będę nastawał,
Ale wam wszystkim pchnąłbym noża kawał!
NARZECZONY: (trąca go łokciem)
Do narzeczonej nie mógłbyś mnie, chłopie,
Zanieść?
PEER: (w roztargnieniu) Co? Gdzie jest?
NARZECZONY: Gdzieś zamknięta w szopie.
PEER: No, no!
NARZECZONY: Okropnie byłbym rad.
PEER: Daremnie!
W tej chwili inne żyją myśli we mnie.

(przychodzi mu nagła myśl do głowy — mówi głosem stłumionym, gwałtownym)

Ingryda w szopie!

(zbliża się do Solwejgi)

Cóż to za spojrzenie!

(Solwejga chce odejść — on zastępuje jej drogę)
Wstydzisz się, widać, że moje odzienie,

Jak u włóczęgi?
SOLWEJGA: Nie! Broń, Chryste Panie!
PEER: Prawda, że jestem nieco w kiepskim stanie,
Widzisz, z przekory... Krzywdęś mi zrobiła,
Lecz teraz, proszę, chodź, dziewczyno miła!
SOLWEJGA: Chociażbym chciała, nie mogę...
PEER: Masz stracha?
Przed kim?
SOLWEJGA: Najwięcej przed ojcem.
PEER: Hahaha!
Kładzie po sobie uszy, widzi mi się,
Jak wszyscy inni zacni pobożnisie...
Nieprawda? Mówże!...
SOLWEJGA: Co mam mówić?
PEER: Żeście
Wszyscy pobożni — ojciec, matka, wreszcie
I ty. --- Nieprawda? No! Mówże! Dziewuszka,
Mówże!
SOLWEJGA: Daj spokój!
PEER: Nie!

(głosem stłumionym, lecz gwałtownym i wzbudzającym przerażenie)

Do twego łóżka
Przybędę dziś w północ, ku twojej się twarzy
Nachylę, Solwejgo, a jeśli-ć się zdarzy
Posłyszeć, że cicho coś drapie i skrobie,
To nie myśl, że kocur zakrada się k’tobie...
Hej! Przyjdę i krew twą, jak mleko, pić będę,
Siostrzyczkę twą schrupię, na łóżku-ć usiędę,
Zębami się wpiję w twe lędźwie, w twe krzyże,
Bo w noc ja wilkołak...

(nagle zmienia ton i błaga, jak strwożony)

Tańcz ze mną!
SOLWEJGA: (patrzy ponuro na niego) Nie zbliżę
Ja się do ciebie — byłeś zły!

(znika)

NARZECZONY: (zjawia się znowu) Mój słodki,
Wołu masz u mnie, pójdź do mej pieszczotki!
PEER: Zgoda!

(znikają poza domem — od placu tanecznego nadchodzi chmara ludzi, przeważnie pijanych — hałas i wzburzenie. W drzwiach ukazuje się SOLWEJGA, HELGA i ich rodzice wraz z gromadą starszych ludzi)

KUCHARZ: (do kowala, stojącego na czele tłumu)
A spokój zachować!
KOWAL: (zdejmuje kubrak)
Nie, pora,
By się rozprawić z nim! Tego wieczora
Peer Gynt niech zginie, albo ja!
KILKU: Niech rzucą
Dziś się na siebie!
INNI: Nie, tylko pokłócą!
KOWAL: Pięść tu przemówi! Słowa tutaj nanic!
OJCIEC SOLWEJGI:
Zmityguj-że się, człeku! Nie znasz granic!
HELGA: (do matki) Czy chcą go zabić?
JEDEN Z PAROBCZAKÓW: Poigrać z nim trocha!
INNY PAROBCZAK: Napluć mu w gębę!
TRZECI PAROBCZAK: Wynocha! Wynocha
Z tego dziedzińca!
CZWARTY PAROBCZAK: (do kowala)
A co? Czyś gotowy?
KOWAL: (rzuca kubrak na ziemię)
Zarżnę tę szkapę!
MATKA SOLWEJGI: (do Solwejgi)
Po rozum do głowy —
Patrz, jak czczą tego... włóczęgę! AASA: (wchodzi z kijem w ręce) Czy żyje
Syn mój? Ten łajdak! Takie mu dam kije,
Że się nie zbierze!
KOWAL: (zakasując rękawy) Kija tutaj szkoda!
Na taką skórę kij byłby, jak woda!
KILKU: Kowal chce na nim swe pięści potrzaskać!
INNI: Nie! Chce go trochę pogładzić!
INNI: Pogłaskać!
INNI: Trochę pomiesić!
KOWAL: (Pluje w garści i kiwa głową ku Aasie)
Powiesić!
AASA: Co? Peera?
Mojego Peera? Ady-ć złość mnie zbiera!
Spróbuj, a Aasa szponami, zębami
Rozszarpie ciebie!

(woła)

Peer! NARZECZONY: (przybiegając) Nieszczęście z nami!
Hej, ojcze, matko!
OJCIEC: A cóż się znów stało?
NARZECZONY: Peer Gynt...
AASA: (krzyczy) Zabity? Zginął?
NARZECZONY: Nie! To mało...
Peer Gynt... popatrzcie... o tam, tam, na górze...
TŁUM: Hi! Z narzeczoną!
AASA: (wypuszczając kij z ręki) Ten łajdak!
KOWAL: (jakby spadł z obłoków) O, duże
Kroki — i cap się tak chyżo nie zwinie
W tych stromych turniach!
NARZECZONY: (z płaczem) Jako niedźwiedź świnię,
Tak on ją dźwiga, matusiu. AASA: (grozi ku turniom) Ty, drabie!
Bodajbyś zleciał!

(przerażona krzyczy)

Uważaj!
OJCIEC INGRYDY: (wpada z gołą głową, wściekły)
Przywabię
Ja go tu jeszcze, urwę łeb!
AASA: Co? Raczej
Pan Bóg mnie skarze, niż świat to zobaczy!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Henryk Ibsen i tłumacza: Jan Kasprowicz.