Pielgrzymi (Bandrowski, 1920)/Wśród obcych
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pielgrzymi |
Podtytuł | Powieść |
Rozdział | Wśród obcych |
Wydawca | Wydawnictwo Polskie |
Data wyd. | 1920 |
Druk | Drukarnia „Prasa“ |
Miejsce wyd. | Lwów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Korzystając z ciszy i spokoju Helenką sięgnęła do swego pamiętnika.
Ch ciała pisać; ale nie bardzo wiedziała od czego zacząć, bo dużo było nowego. Więc z piórem w ręku przeglądała notatki.
— Skończyłam szkoły we Lwowie, wstąpiłam na dwuletni kurs handlowy. Myślałam, że będę mogła z zamiłowaniem poświęcić się temu, o czem tak długo się uczyłam, lecz widać, iż przeznaczenie było inne. Po skończeniu szkoły handlowej wyjechałam na wakacje do Wandy, córki obywatelskiej, przyjaciółki mojej zmarłej siostry, która mnie bardzo lu-biała, pomimo iż była starsza o lat kilka odemnie. Tam spędziłam bardzo przyjemnie czas, lato w tym roku było nadzwyczajnie ładne, kąpałyśmy się często, jeździłyśmy do miasteczka, słowem, jak na wsi zwykle bywa. Już od wiosny nadzwyczajny ruch w świecie politycznym i wojskowym wskazywał, iż jakieś ogromne gotuje się nieszczęście. No i przed skończeniem lipca zaczęła się mobilizacja. Ogromny popłoch powstał z tego powodu na wsi, baby płakały, rozpaczały, chłopi się upijali, by zalać robaka, który ich gnębił, słowem, okropny był widok. My do ostatniej chwili nie wiedziałyśmy o niczem, dokoła nas czaiła się złowroga cisza.
Wreszcie dowiedziałyśmy się, iż ostatni pociąg odchodzi w stronę Lwowa. Chcąc jeszcze tam pojechać musiałyśmy natychmiast pakować rzeczy, co najważniejsze, które tylko były pod ręką i zajechałyśmy na stację. Pociągi były przepełnione nowo pobranymi do wojska, no jakoś z wielką biedą udało nam się dostać do przedziału damskiego i jako tako zajechać do Lwowa. Tu na ulicach ogromny ruch, wojska ogromnie dużo, ludzie, wszystko razem, na stacjach mnóstwo oficerów żegna się z odprowadzającemi je żonami, matkami, siostrami.
Myśląłam już, że moi bracia są w wojsku, jak się jednak pokazało nie byli powołani, gdyż jeszcze byli za młodzi, lecz mieli już wtedy zamiar pójść jako ochotnicy. Ucieszyło mnię więc to bardzo, iż widzę ich zdrowych i dość wesołych, uspokoiłam się więc prędko. Było wtedy jeszcze bardzo gorąco, lato upalne, a był już sierpień. Codziennie widziało się przemarsze rozmaitych wojsk, wspaniale wyglądali Węgrzy, Madjary na ogromnych koniach, ubrani barwnie i bogato. 1 ogromnie dużo naszego wojska szło codziennie z Cytadeli z pieśnią na ustach, lecz z boleścią w sercu. Szli, by już nigdy nie wrócić. Lecz najboleśniejszy był widok wyruszenia młodych ochotników, legjonistów. Do wody zimnej na noc należy dodać proszku „La Mollette, Juvenia Candi-sia", puder.
— Nie, to nie to.
I przewróciwszy kilka kartek zabazgranych receptami kosmetycznemi, czytała:
— ochotników, legjonistów, „Sokołów", skautów. Młodzież to była, prawie dzieci, którzy jednak szli z takim zapałem, jak żadne wojsko chyba. Złożywszy uroczystą przysięgę na rynku, w ratuszu lwowskim, gdzie ich biskup Bilczewski błogosławił, rozrzewnieni do łez lecz z gorącym zapałem i entuzjazmem poszli młodzi, odważni jak lwy, a opłakiwani przez wszystkich najwięcej, poszli wśród powodzi kwiatów, wśród deszczu, który wonny i pachnący padał im pod stopy, poszli by walczyć o Ojczyznę a każdemu się zdawało, iż z jego zwycięstwem zwycięży i świat, poszli, by ponieść śmierć szlachetną, poszli, by również już nigdy nie wrócić.
Tu Helence przyszedł na myśl brat, z temi poczciwemi, młodemi a już cierpiącemi oczami, taki zgrabny w swym szaro-zielonawym mundurze, a taki ładny w amerykańskim kapeluszu ze srebrnym orzełkiem, wpiętym w amarantowo-białą kokardkę. Oczy łzami jej zaszły, ale przecie Józef mówił jej, że Władek był zdrów kiedy go widział ostatni raz i zapewniał ją, że niewątpliwie jest już oficerem.
Westchnęła i czytała znowu:
— Ogromnie mi było żal za bratem, odprowadziłam go o godz. 5-tej 30 rano, w jasny, słoneczny dzień, na miejsce zebrania. Po drodze nie mogłam mówić ani słowa, łzy dławiły mnię i kilka gorących, ciężkich jak ołów, stoczyło mi się po twarzy. Na miejscu zebrania było już ogromnie dużo ludzi. Władek poszedł zaraz do swojego pułku, pożegnanie było dla mnie z nim ogromnie bolesne. Uspokajał mnię jak mógł, lecz widziałam po Jego twarzy, że sili się tylko na spokój i że w duszy Jego odbywa się również walka. Lecz twarz miał spokojną, wzrok pełen zapału i wiary młodzieńczej, wiedziałam, iż za nic w świecie nie rzuciłby swego zamiaru, raczej dałby się porąbać jak mi to powiedział, niż miałby zostać w domu. Kupiłam mu na pamiątkę ładny scyzoryk z perłowej masy, oprócz tego mnóstwo łakoci, które rozdałam Jego kolegom. Wziął sobie moją fotografję, mówiąc, że jak talizman będzie go ochraniać. Dałby Bóg, by tak było, gdyż mam jakieś niedobre przeczucia co do Niego.
W szeregach strzelców poszedł również jako oficer mój najulubieńszy profesor języka niemieckiego, pan B. Widząc go stojącego przed szeregami podeszłam do niego by pożegnać się z nim. Widziałam, iż sprawiło mu to wielką przyjemność, iż widzi jedną z uczenie. Ściskając mi gorąco rękę powiedział, iż cieszy go to ogromnie, że mnię widzi i że brat mój będzie pod jego komendą.
— Już my mu nie damy zginąć! — były jego ostatnie słowa, poczem zwrócił się znowu do swoich „dzieci". Miałam dość przyjemny wypadek tego samego ranka. W szeregu, zdaje mi się, drugim, stał wysmukły, zgrabny, młody chłopak. Widać było, iż niedawno zrzucił z siebie mundur gimnazjalny a bardzo ładnie wyglądał w ubraniu strzeleckiem. Przechodząc koło niego widziałam, jak żegnał się z matką. Spojrzałam na niego, on na mnie, aż tu naraz blisko niego zobaczyłam jednego z moich szkolnych kolegów. Stanęłam więc, by z nim również trochę pogadać, gdy tamten zwraca się znów do mnie z słowami: „Proszę o ostatnie spojrzenie". Ja oczywiście spojrzałam — on salutując mi rzekł grzecznie „dziękuję" i odszedł. Matka obecna przytem uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie, mnie zaś ta scena dość rozbawiła.
Opuszczając Lwów szli wszyscy ochoczo — śpiewając — zaś matki wszystkie płakały. Ja kupiłam trochę kwiatów, udekorowałam Władka a w przechodzić rzuciłam jednę z róż „memu strzelcowi". Chwycił on ją i wetknął sobie za czapkę. Wśród dźwięków muzyki i oklasków szli oni — wspaniali, myśląc, że ich szalona odwaga i męstwo przydadzą się na co...
Wkroczenie wojsk rosyjskich...
— Można sobie wyobrazić co za strach ogarnął wszystkich...
— Mieszkałyśmy z Wandą na ulicy Listopada, mieszkanie było bardzo ładnie urządzone i zapominałyśmy poniekąd o smutnym losie wszystkich, starałyśmy się rozerwać na chwilę. Urządzaliśmy często wieczorki tańcujące, muzyczne, kilka razy urządzaliśmy seanse lecz zaniechałyśmy tego. Zimą zaś, gdy śniegi były ogromne, saneczkowałyśmy się codziennie, kupiłyśmy sobie sweatery i czapki białe i co dzień byłyśmy w parku Kilińskiego. Chodziłyśmy też na ślizgawkę.
Wiosna przeszła nam również dość przyjemnie...
— Głupstwa, głupstewka — aha!
— No i popchnęłam życie śmiałą ręką, nie myśląc nawet o następstwach, chcąc jak najdalej uciec od Lwowa. A czy zginę tu czy tam, było mi na razie obojętnem, byłam nawet ciekawa tego nowego życia. Wyjechaliśmy ze Lwowa coś około godziny 3-ciej nad ranem. Dostaliśmy osobny wagon, jechało nas bardzo dużo inteligencji. W towarowym pociągu jazda była okropna, jechaliśmy tak przez 4 dni z mnóstwem przygód, w końcu dojechaliśmy do Kijowa. Zastanawiałam się w drodze nad sobą, co będę robić, do czego się wziąć, gdyż wiedziałam, że mam za małe klasyfikacje, by szukać czegoś lepszego, szczególnie bez znajomości języka rosyjskiego. Tak więc z myślami o tej dziwnej i nieznanej przyszłości z nadzieją w sercu dojechałam do Kijowa. Zdaleka widać było wspaniale oświetlone miasto, dużo lamp i szum dawno nie słyszany, dochodził do naszych uszu.
Wyznaczono nam miejsce w „prijutie"[1] rosyjskim. Nie mając innego wyboru i nie znając zupełnie miasta, po całej nocy spędzonej na dworcu zgodziliśmy się na zawiezienie nas tam. Była to okropna dziura, jaką kiedykolwiek w życiu widziałam. Dostaliśmy tam tapczany składane jak łóżka połowę dla żołnierzy i obiad. Lecz ludzi było tam bardzo dużo, po trzydzieści osób w jednej izbie, dusiliśmy się po-prostu. Bardzo mi tam było źle, ale pocieszałam się, iż zna dzie się coś lepszego. Z „prijutu' nie mogąc tam dłużej mieszkać, przeniosłyśmy się do pewnej żydówki. Brudno u niej było strasznie, jeszcze gorzej niż w tym „prijucie", lecz w każdym razie było nas mniej niż tam. Wkońcu dowiedzi liśmy się, iż komitet polski udziela pomocy. Udaliśmy się tam, zostaliśmy zapisani, i ja prawie tego samego dnia dostałam posadę w gubernji kurskiej.
— Dużo było tych posad! — przypominała sobie Helenka. — Niektóre ciężkie. Na przykład w Kursku miała wszystkiego dwie godziny wolne na dzień. A potem w tej hrabiowskiej rodzinie na Ukrainie. Ludzie niezmiernie bogaci a tak chciwi, że głodzili siebie i służbę. Tam też widziała Helenka te sierotki dwie z Galicji, „bieżeneczki", które zimą boso i w drelichowych sukienczynach przez zaśnieżone podwórze chodziły do kuchni, a sukno, co po ich matce zostało, pani hrabina sprzedała... Ach!
Znowu Kijów...
— Miałam dziwne przejście duchowe. Zaczęłam coraz więcej nie lubić gwaru ani ludzi, chciałam być zawsze sama, myśleć samotnie. Nudziłam się w Ki-j wie śmiertelnie, myśląc, jakby to wszystko zakończyć — operetką czy dramatem.
Przewróciła znowu kilka kartek i uśmiechnąwszy się melancholijnie jak do przyjaciela z ciężkich czasów, zaczęła czytać uważniej:
— Wieś. Siedzę samotnie. Wieczór zimowy, choć śniegu nie widać, tylko błoto gęsto rozsiane po ogrodzie i podwórzu. W kredensie Madzia wyśpiewuje sobie, zaś jej goście — dwóch jeńców, Ąustrjaków — grają w karty. Przed chwilą skończyłam czytanie książki „Kobieta z przeszłością". Poruszyła mnię ona do głębi. Smutno mi, że tyle moich sióstr cierpi za chwilę miłości. Dlaczego miłość nie może być tylko czysto duchową, nadziemską? Nie mogę jeszcze jasno powiedzieć i wyobrazić sobie, co to jest miłość, gdyż zamało mam jeszcze doświadczenia i nie kochałam jeszcze — chciałabym jednak, poznawszy ją, nie utracić jej nigdy — raczej wraz z nią by skończyło się moje życie, niż miałabym istnieć bez niej.
Gdyż chyba po tem wszystkiem co ja zrobiłam, a mianowicie — po porzuceniu domu no i teraźniej-szem samotnem życiu, życiu bez celu, po odważeniu się na tak ryzykowny krok z mej strony, n e mogę się chyba spodziewać — muszę do końca być samą. A ja — tak chciałabym mieć czyjąś duszę oddaną mi szczerze — na własność — chciałabym kogoś tak mocno, tak gorąco kochać — chciałabym nie być wiecznie samą, opuszczoną i obojętną dla wszystkich, lecz niestety, zdaje mi się, iż marzenia moje nigdy się nie ziszczą.
Cisza tu wymarzona, słychać dzwonienie jakby dalekiego echa, słychać szum dalekich wichrów, cisza, która aż przytłacza swą wielkością. Przyzwyczaiłam się już do niej, mogę myśleć całemi godzinami, wiedząc, iż nikt mojej samotności nie przerwie. W nocy, gdy nie śpię, słyszę wyraźnie oddech śpiącej w drugim pokoju Madzi, czasem zdaje mi się, iż ktoś koło mnie bliziutko oddycha.
Znowu Kijów — święta, pierwsze za domem — znajomości, chłopcy. I znowu dwór ukraiński, zamożny, szumny...
— Tylko tęsknię bardzo i czuję się tak sama w tym domu gwarnym i wesołym, myślami jestem wciąż przy swoich, daleko... Boże drogi, jak mi ciężko przeżyć tych parę dni, jakiś ciężar przytłacza mnię i nie mogę dać sobie radę. Widzę, iż wszystko jest takie marne, nędzne, małe, iż nawet żal mi tych chwil spędzonych na dumaniu, choć może one są najlepsze. Coraz więcej czuję się wyczerpaną temi ciągłemi walkami. Ogarnęła mnię ogromna tęsknota za domem, czułam się tak obco i samotnie w tem gwarnem środowisku, myślałam o tem, jakby to było dobrze, gdybym ja miała tu moją matkę. Wtedy byłabym zupełnie szczęśliwa, gdy tymczasem wśród tego ogromnego świata jestem tak samą... wszystkim obcą i obojętną... Boże, na co dajesz duszę? Lepiej nie czuć, być głazem...
Jak czarne widmo staje mi przed oczami pytanie, co ze mną będzie, jaka przyszłość, jaki los mnie czeka. I to jeszcze, że tak mało umię dotychczas, by sobie radę dać w życiu. Chcę w każdym razie iść uczciwą drogą, choćbym miała upadać pod brzemieniem trosk i niepowodzeń, tylko że to tak okropnie być samą, nie mieć nikogo, przed kim mogłabym do głębi otworzyć swą duszę.
Podniosła głowę i zapatrzyła się w okno przez które widać było ogród w słońcu i w środku wypłowiałego klombu czarną grupą żałobnych świerków. Dokoła drzew, w chustce chłopskiej na głowie kręciła się pani Skowrońska i zbierała chrust. Za nią biegał jej biały piesek.
Machnęła ręką, odsunęła zapisane kajety i zaczęła pisać na nowej kartce:
— Po blisko dwumiesięcznem staraniu się, szukaniu i proszeniu o jakąś lepiej płatną i możliwie stałą posadę, po rozmaitych szukaniach jej w biurach prac, komitetach i t. d., nie znalazłszy w końcu nic odpowiedniego a nie mogąc siedzieć w Kijowie z powodu zupełnego braku środków do życia, wyjechałam 19. X. 1916 r. z panem Zauchą, moim ciotecznym bratem, do galicyjskiej gminy wygnańczej. Miałam posadę w komitecie, ale praca moja była tam krótka. Straciłam tę posadę z tego powodu, że zgłosił się do nas pewien malarz z prośbą o miejsce. Otóż mnie, która żyłam z pięćdziesięciu rubli miesięcznie, usunięto, a moje miejsce po protekcji dano temu malarzowi i podwyższono mu pensję na siedemdziesiąt pięć rubli, których on nie potrzebuje, bo jest na utrzymaniu pewnej mężateczki. Jacy ci mężczyźni są bezwzględni i samolubni! Na cóż mnie skazywano?
Z kuzynem Józefem spotkałam się zupełnie przypadkowo w kom tecie, dokąd przyszedł z jakimś interesem. Zdziwiłam się bardzo, bo mówiono mi, że on jest w legjonach. On też zdziwił się bardzo, bo nie wiedział, że ja wyjechałam ze Lwowa. Spotkanie to ucieszyło mnię ogromnie. Zawsze to swój człowiek, jest krewny, więc chociaż on jakiś smutny czy przygnębiony, chętnie z nim pojechałam. A może mu się na co przydam. Tu, w kolonji, sami Galicjanie, więc choć ciężko, jest się przecież wśród swoich.
Wszedł Zaucha.
— Dzień dobry, Helenko. Cóż ty robisz? Piszesz? Co to takiego?
— Pamiętnik.
— Ach, ty piszesz pamiętnik? Nie wiedziałem o tem. Oddawna prowadzisz te notatki ?
— Od początku wojny.
— Fiu, to może być bardzo ciekawe. Właśnie ja z tymsamym zamiarem tu przyjechałem. Muszę uporządkować fakty, zestawić jakoś. Doprawdy, żyje mi się jak w bajce — nic nie rozumiem... A ty dużo rozumiesz?
Usiadł koło niej i wziął .do ręki jeden zeszyt.
— Można?
— Proszę.
Czytał jakiś czas, poziewając i sapiąc. Nagle spytał:
— Hela?
— No?
— Słuchaj, co to jest: Palono również wokoło Lwowa, ciągle widać było łunę...
— No, może nie?
— Przypuśćmy, ale cóż ty piszesz dalej: Spalono Janów, słynny z miodowni i pięknego stawu. Żołnierze rżnęli szablami miód i napełniali nim tornistry. Prawdziwy wandalizm tak, iż przychodzi na myśl pytanie: „Ludzie czy szakale?"
Opuścił zeszyt i wpatrzył się w Helenkę. W oczach jego było tak komiczne zdumienie, że dziewczyna się zaniepokoiła.
—- Czegóż ty tak na mnie patrzysz?
— Bo jestem przerażony. Przecież Janów słynny jest nie ze stawu i miodosytni, lecz z tego że go król Jan III. założył, jak Wilanów, a w miodosytni wyrabia się miód do picia, którego szablami krajać nie można...
— E, bo ty w takie szczegóły wchodzisz...
— Słuchaj, Hela, a ty bardzo lubisz miód?
Oczy jej stały się słodkie. Uśmiechnęła się i mlasnęła zcicha.
- ↑ Prijut — schronisko. Schroniska takie dla uchodźców urządzały władze rosyjskie w szkołach ewakuowanych i t. d.