Pionierowie nad źródłami Suskehanny/Tom II/XIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pionierowie nad źródłami Suskehanny |
Wydawca | Gubrynowicz i Schmidt |
Data wyd. | 1885 |
Druk | K. Piller |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | anonimowy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Kary prawa pospolitego[1] w stanie Nowego Yorku były podówczas chłosta i pręgierz. Tych, którzy na tę drugą karę skazani byli, sadzano u grubego słupa, zamykano ich nogi w obręcze żelazne przytwierdzone do ziemi i wkładano jeszcze ciężkie z łańcuchem okowy. Słup ten był wbity w blizkości więzienia, naprzeciwko drzwi, zapewne w celu przejęcia postrachem tych którzyby mieli pociąg do złego i odstręczenia ich widokiem kary dla nich przygotowanej, ociosany był we cztery ściany, tak iż czterech winowajców w jednym czasie tej samej karze uledz mogło, każdy z nich w inną stronę zwrócony.
Do tego więc miejsca był prowadzony Natty przez służbę sądową, niemożność oparcia się sile dopomagała mu do przybrania postaci spokojnej uległości. Usiadł na ziemi i najmniejszego nie robił oporu gdy mu nogi żelaznym krępowano łańcuchem. Bez złorzeczenia podniósł oczy, wzrokiem prowadził do koła, jakby chciał szukać politowania, jakiego zawsze natura ludzka wymaga w swoich cierpieniach, lecz jeżeli więcej nad litość, ciekawości w otaczających widział, przynajmniej nie było w nich tej dzikiej radości, jaka zwykle w podobnych razach się pokazuje, ani usłyszał nędznego urągania, od którego się rzadko ślepy motłoch wstrzymywać potrafi.
Gdy pachołek sądowy dźwigał brzęczące łańcuchy i zamykał okowy, Beniamin idący ciągle obok więźnia, odezwał się głosem swarliwym, jakby chcąc szukać powodu do sprzeczki:
— Jakież to głupstwo wbijać obręcze żelazne na nogi człowieka, jak na jaką beczkę! Powiedz mi mości strażniku, czy to jemu pić przeszkodzi? czy to jemu nogę skrzywi? słowem, do czego to potrzebne?
— To taki wyrok sądowy — odpowiedział pachołek — a zatem zdaje mi się, że prawo tak chciało.
— Tak, tak, ja wiem że prawo tak chciało, ale pytam do czego to służy? Wszakże to nie nie boli, a kilka minut siedzenia kończy wszystko.
— To nic nie boli, Ben-Pompo! — zawołał Natty wzrokiem politowania potrzebującym rzucając na niego. Czyż to nie boli siedmdziesięcioletniego człowieka, być wystawionym jak źwierzę na widowisko? Czyż nie boli starego żołnierza, który przetrwał całą 56-go roku wojnę, który w siedmiudziesiąt sześciu potyczkach widział nieprzyjaciela, kiedy się ogląda w takiem położeniu, że go dzieci palcem mają prawo wytykać przy schyłku lat jego? Czyż i to nie boli, że człowiek uczciwy poniżony jest na równo z dzikiemi źwierzętami?
Beniamin nic nie odpowiedział, lecz wzrokiem groźnym i przenikliwym pozierał na tłumy, i gdyby był spotkał oblicze czyje ze śmiechem na ustach, z pogardą lub uciechą, nie obeszłoby się bez kłótni, nie spotykając tylko samą ciekawość lub nawet litość na twarzach, siadł z mocnem postanowieniem obok starego Strzelca i żelazne obręcze sam sobie ha nogi pozakładał.
— Dalej, do roboty panie strażniku, wkładaj okowy, zamykaj łańcuchy, a jeśli jest kto ciekawy i ma chętkę widzenia niedźwiedzia, niechaj na mnie patrzy, zobaczy takiego, który tak dobrze kąsać jak i warczeć umie. No cóż, czy słyszysz?
— Wpan żartujesz, panie Pompo — odpowiedział pachołek nie miałem rozkazu, abym pana u pręgierza zamykał.
— A jaż to ci nie każę? zawołał Beniamin. Któż taki u licha większe ma prawo nad mojemi nogami, nademnie? Wkładaj okowy, jeszcze raz powtarzam, niechno zobaczę kto mi podrwiwa?
— Na honor, nie widzę coby mnie przeszkadzało do dogodzenia panu, jeżeli to za tak przyjemne uważasz śmiejąc się z całej duszy powiedział strażnik. I kończąc te słowa zamknął mu na nogach okowy.
Wszyscy obecni z trudnością wstrzymywali gwałtowną chęć śmiechu, słuchając argumentów jakie Beniamin przekładał pachołkowi, aby ten karę przeznaczoną dla winnych na nim chciał spełnić; lecz skoro go postrzegli przywiązanego do słupa, wcale nie myśleli siebie więcej zmuszać. Rozdąsany podnoszącym się ze wszystkich stron śmiechem Beniamin, chciał powstać dla zaspokojenia na najbliższych swej zemsty, lecz zanadto gruntownie osadzony, nie mógł się bynajmniej poruszyć.
— No! no! hej! Mości pachołku sądowy! — zawołał — pozwól mi na moment popuścić kotwicy, niechbym pozganiał trochę tych żartownisiów i dopytał się co mają za powód do tak głupiej wesołości.
— Nie mam czasu — śmiejąc się odpowiedział pachołek — trzeba, bym wracał do trybunału. Sam chciałeś być u pręgierza, bądź cierpliwy i posiedź póki nie wypuszcza więźnia.
Odgłosy śmiechu podwoiły się jeszcze po podejściu sądowego sługi, ale Beniamin widząc, że jego i groźby i usiłowania były równie daremne, nabierał cierpliwości zapatrując się roztropnie na wzorowy spokój swego towarzysza, stopniami rysy gniewu jego zmieniły się w pogardę. Odwracając się wówczas do towarzysza, chciał go temi słowy pocieszyć.
— Wszystko to fraszka panie Bumpo. Znałem na Boadicei wielu zacnych ludzi, których jednak przywiązywano tak samo do wielkiego masztu, jedynie za to, że zapomnieli iż wypili porcyę groku dla nich przypadającą i powtóre do podziału stanęli. Widzisz waszmość, jest to to samo jak gdyby statek jaki ciszą został zachwycony, natenczas najdoskonalszy żeglarz nic poradzić nie może, ale to ciągle nie trwa, pierwszy wiatr żagle wydyma i statek znowu tak dobrze płynie jak pierwej. Jak żyć pragnę panie Bumpo, że cię nie opuszczę i jak nam tylko pozwolą podnieść kotwice, popłynę razem do twojej budki na bobry. Nie dla tego to mówię, abym miał siebie za doskonałego strzelca, bo też i przeznaczenie mieściło mnie zawsze przy rozrządzaniu żywnością, ale nosić zwierzynę potrafię, a nawet mogę i sieci zastawiać. Dzisiaj z rana ukończyłem moje rachunki z Ryszardem, oznajmię mu jeszcze, żeby imię moje z listy ekwipażu wymazał póki wyprawa nasza nie będzie skończona, która podług wszelkiego podobieństwa długo nie potrwa, zważając na to, że równie dobrze oszczepu jak i fuzyi używasz.
— Nawykłeś do towarzystwa z ludźmi żyjąc Ben-Pompo, i nie mógłbyś się przyzwyczaić do lasu.
— Bynajmniej, mości Bumpo, nie jestem ja z tych żeglarzy, którzy w pogodę tylko płynąć umieją i burza mnie nie zastrasza. Kiedy jestem czyim przyjacielem, to rozumie się że do grobu. Ot tak naprzykład, pana Jonesa tak kocham jak baryłkę rumu, którą mistress Hollister ma z Jamaiki, ale wspomniawszy o rumie, chciałbym żeby kto oznajmił, a onaby nam trochę przysłała; zdaje mi się, że czuję nieco zdrętwienie w nogach, a toby odeszło po zwilżeniu wyższych części. Czyż nie zgadzasz się na myśl moją) mości Natty?
Natty siedział z głową pochyloną i oczami w dół spuszczonemi, nic nie odpowiadając zatopiony w dręczących i zasmucających go myślach.
Beniamin wziął za zgodę milczenie starca. Wydobył z kieszeni worek skórzany w którym były dollary, odwiązał, spojrzał na otaczających, których liczba zmniejszać się zaczynała, gdyż znaczna ich część wracała do zatrudnień i wypatrywał chcąc znaleźć takiego, któryby się podjął jego poleceń.
W tym czasie właśnie Hiram Doolittle w towarzystwie Jothama, wychodził z sali posiedzeń sądowych. Zbliżył się do pręgierza chcąc nasycić swą zemstę widokiem pognębienia ofiary przez się skazanej, stanął naprzeciw Nattego, który go spotkał wzrokiem pogardy raczej niż gniewu. Zmięszał się trochę architekt, chciał się oddalić, lecz żałując przyjemności jaką mu ten widok sprawiał, odwrócił się tylko do Jothama, podniósł do góry oczy, i obojętnie tak mówił:
— Nie ma i nie ma deszczu! zdaje mi się, że susza długo potrwa.
Natty nie rzekłszy słowa, w drugą stronę głowę odwrócił, jakby unikając przedmiotu, który mu przykrość sprawiał, lecz Doolittle ciesząc się ze swego tryumfu nad znękanym nieprzyjacielem, posunął się na prawo ku Beniaminowi, by stanąć znowu przed oczy starego strzelca.
— Możnaby pomyśleć, że kropli wody na niebie nie ma — mówił dalej — jeżeli to długo pociągnie, może być nie dobrze z plonami.
— Na cóżby miał deszcz z nieba spadać — przerwał mu Natty kiedy wyciśnionemi łzami starca skrapiacie ziemię, który was niczem nie obraził? Precz odemnie! precz odemnie! precz odemnie! możesz być stworzony na podobieństwo Boga, ale szatan duszę twoją opanował.
Beniamin widząc przybliżającego się Hirama, zawiązał dolary rzemykiem i znowu w kieszeń schował. Szeroką dłonią nagle pochwycił cieślę za nogę i ścisnął jak obcęgami. Sędzia pokoju tak niespodziewanie złowiony, nie miał ani czasu ani sposobu do użycia jakiejkolwiek obrony, gdyż Beniamin korzystając i z dogodnego położenia i przewyższającej swej siły, targnął go nagle i na ziemię obalił, przyciągnąwszy go potem za obie nogi, przymusił siedzieć naprzeciw siebie. Zebrani dokoła nie nadto sprzyjali Doolittlowi, aby go chcieli bronić, Jotham zaś zanadto tchórz, aby miał się narażać.
— A co, zgiąłeś pawilon, ty pyszny statku kontrabandowy — wykrzyknął Beniamin — ani mi rusz kotwicy, bo cię zatopię. Znam ja cię oddawna, wiem, że pod wszystkiemi znakami pływasz, stosownie do okoliczności. Płaszczysz się łotrze przed panem Jonesem w jego obecności, a za oczyma z babami staremi i wszystkiemi plotkami to go za żebra wieszasz. Czy nie dosyć ci było usidlić biednego i poczciwego starca, którego podeszwy nie wart jesteś? Przyszedłeś jeszcze urągać się odjąwszy mu wszelką obronę? Już to oddawna chciało mi się z tobą porachować, teraz czas dobry przyszedł, a więc gotuj się do obrony, bo zaraz sypnę ognia z obu rzędów okrętu.
— Jotham! Jotham! — krzyczał Hiram — przywołaj tu straż. Panie Pengillan, pamiętaj, że jestem urzędnik, zabraniam tedy panu naruszać pokoju publicznego.
— Nie masz tu między nami ani pokoju, ani rozejmu — odpowiedział Beniamin podnosząc nań rękę. Myślałbyś lepiej o obronie, bo widzisz pięść, która ciężej na cię spadnie, niż młot na kowadło, a możesz jeszcze prosić o pardon.
— Uderz mnie, jeśli masz śmiałość — odezwał się Hiram — uderz, a ja... Więcej już nie mógł powiedzieć, gdyż Beniamin lewą ręką przy dławił mu gardło i głos zatamował.
Już nie było żadnej wątpliwości o zamiarach Beniamina, bo i prawa ręka, którą trzymał podjętą ze ściśnioną pięścią, spadła z całą mocą na głowę sędziego pokoju i nie podjęła się chyba na spadnięcie powtórne. Nieład i zamieszanie rozeszło się po całem zgromadzeniu, jedni ze strachu, by mu o spólnictwo za zbicie urzędnika nie byli podejrzani, inni śmielsi, cisnęli się w koło bijących się, żeby lepiej sądzić o zadanych razach, kilku młodych pobiegło do domu Hirama, by mieć przyjemność uwiadomienia żony o przykrem położeniu jej męża, inni wpadali w bramy więzienia, wołając na gwałt ratunku.
Przez cały ten czas nie zabrakło Beniaminowi zatrudnienia. Za każdem uderzeniem obalał Doolittla i za każdym razem podejmował go lewą ręką, boby inaczej miał sobie za poniżenie bić leżącego przeciwnika, zachęcał go też co moment do mocniejszej obrony, obsypując go gradem kułaków, które już wysączyły krwi z nosa, podsadziły oko na łeb i wargi obżałowanemu z tej samej strony podbiły.
W tej chwili przybiegł zadyszany szeryf, uwiadomiony o akcyi, oświadczył natychmiast, że oprócz zgrozy jaką uczuł na widok pogwałconego porządku, mając na pieczy pokój całego powiatu, nigdy jeszcze w życiu takim smutkiem nie był przejęty, jak widząc niezgodę pomiędzy dwoma ulubionymi przez niego ludźmi. Hiram bowiem był koniecznie potrzebny jego dumie, a prawdziwy pociąg czuł do Beniamina. Jakoż, pierwsze jego słowa, dosyć są jasnym tego dowodem.
— Panie Doolittle! panie Doolittle! — powtarzał — wstyd mnie okrywa, gdy widzę jak pan szanować nie umiesz własnej powagi i do tego stopnia się zapominasz, że pod bokiem sądu gwałcisz pokój publiczny, napastując i bijąc tak nieuczciwym sposobem biednego Beniamina.
Beniamin zaś postrzegając zbliżającego się szeryfa, wstrzymał igraszkę swej pięści. Hiram też podniósł głowę 1 obrócił się do nadchodzącego pośrednika, a ośmielony obecnością jego, znowu płucami pracował.
— Będę miał sprawiedliwość za takie zuchwalstwo, nie ujdzie to bez kary! — krzyczał. Panie szeryfie! obowiązuję pana do przytrzymania tego śmiałka i wtrącenia go do więzienia.
Przez ten czas, Ryszard się lepiej w rzeczy objaśnił i obracając się do Beniamina rzekł mu:
— Jakże się to stało, żeś ty zamknięty u pręgierza, ty, którego zawsze miałem za człowieka łagodnego i spokojnego? Czyż nie wstydzisz się podobnego postępku? Zmuszasz jeszcze przyjaciół, by się za ciebie wstydzili. Ach! mój Boże! panie Hiram, wszak to Wpana i poznać z lewej strony nie można!
Hiram powstawszy i oddaliwszy się od groźnego intendenta, wściekał się wynajdując coraz nowe pogróżki zemsty. Szeryf zamyślony nad bezstronnością, której tak wielki dał przykład Marmaduk ogłaszając wyrok na Nattego i nad akcyą Beniamina spełnioną w oczach takiego zgromadzenia, wywiązał się z uciążliwej potrzeby osadzenia w więzieniu swego faworyta, i dał do tego stosowne rozkazy straży, która Nattego uwolniła z pręgierza, po upływie czasu przeznaczonego mu do siedzenia. Beniamin zrazu żadnej uwagi na swoją obronę nie podał, nie szukał nawet poręki za sobą, aby na wolność był wypuszczony, lecz szedł w milczeniu za szeryfem, który go z Nattym otoczonych strażą, do bram więzienia prowadził.
Stanąwszy Beniamin na miejscu, odwrócił się do szeryfa:
— Panie Jonesie — rzekł — nie troszcząc się wcale, że dwie lub trzy nocy prześpię obok Nattego, mam go zawsze za uczciwego człowieka i poważam jak mistrza w sztuce strzelania i używania haku. Ale mniemam, że zamiast kary za zbicie z jednej strony, jak to sam powiadasz do niepoznania policzku tego łotra, jakeś dobry chrześcianin i człowiek zdrowego rozsądku, powinienbyś mi za to podwójną porcyę ofiarować. Wszakże to jest najgorsze licho z całego kraju. Znam go oddawna, a rozumiem że i mnie dopiero musiał on trochę poznać, alboby pyski jego twardsze były od suchego drzewa. I co w tem tak złego widzisz panie Jonesie, że aż się sam wdałeś? Taka to była bitwa jak i wszystkie inne, mógł on tak na mnie walić jak i ja na niego. Prawda tylko, że nie jesteśmy jednego kalibru. A biliśmy się z zarzuconemi kotwicami, tak właśnie jak w porcie Port-Praja, gdzieśmy mieli potyczkę z Suffrenem.
Ryszard sądził, że mu godność nie pozwalała odpowiadać na taką rozmowę, kazał więc wstąpić więźniom do mieszkania przeznaczonego dla nich, drzwi za nimi zatrzasnął i zamknął żelaznemi prętami, poczem sam odszedł.
Przez resztę dnia, Beniamin zajęty był przyjmowaniem mnóstwa odwiedzających go osób u kraty jego więzienia i niejedną szklankę toddy i flipu ze znajomymi wychylił, Bumpo zaś przechadzał się z wyrazem niespokojności na twarzy, z głową na piersi pochyloną. Pod wieczór przyszedł Edward pod okno i cicho lecz z poruszeniem rozmawiał z Nattym, który się potem trochę uspokoił. Billy Kirby najdłużej pod oknem bawił, około ósmej, odniósł wypróżnioną flaszę do Śmiałego Dragona, stary strzelec zawiesił kołdrę na oknie, aby natrętni nie przychodzili mieszać jego spokojności i żadnego odtąd szmeru w izbie więźniów nie było.