Pisma krytyczne/Powieść i czarnoksięstwo

<<< Dane tekstu >>>
Autor Anatole France
Tytuł Pisma krytyczne
Podtytuł Powieść i czarnoksięstwo
Wydawca Polskie Towarzystwo Nakładowe
Data wyd. 1904
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Ludwik Bruner
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
POWIEŚĆ I CZARNOKSIĘSTWO.


Przyznajmy się, że wszyscy w głębi serca mamy pociąg do cudowności. Najrozsądniejsi z nas kochają ją nieświadomie, nie mniej od innych. Właśnie my, rozumni, kochamy cudowność miłością beznadziejną. Wiemy, że jej niema, jesteśmy tego pewni — i to nawet jest jedyna rzecz, co do której mamy pewność; gdyby cuda istniały, nie byłyby cudami — cud jest cudem właśnie dlatego tylko, że nie istnieje. Gdyby umarli wracali do życia, byłoby to dla nas zjawisko zwykłe, nie cud bynajmniej. Gdyby ludzie mogli przemieniać się w zwierzęta, jak Lucius z starożytnej bajki, byłaby to dla nas przemiana naturalna, któraby nas nie zadziwiała, zarówno jak przemiany owadów. Niema możności wyjść za szranki przyrody; świadomość ta jest rozpaczliwa. Rzeczywistość nam nie wystarcza, pragniemy nadzwyczajności, ale rzeczy nadzwyczajne nadzwyczajnemi są tylko dopóty, dopóki się nie urzeczywistnią. Mérimée opowiada przygodę Don Juana, który przechadzając się nad brzegiem Tagu z cygarem w ręku, poprosił o ogień przechodnia z przeciwległego brzegu. »Z miłą chęcią« rzekł tenże, i wyciągając rękę przez całą szerokość rzeki, podał Don Juanowi zapalone cygaro. Don Juan nie zdziwił się, gdyż z powołania swego postanowił niczemu się nie dziwić. Gdyby był filozofem, mógłby był także oszczędzić sobie zdziwienia. Gdy w Paryżu słyszymy przez telefon głos przyjaciela, który z Marsylii wsiadając na okręt, przesyła nam pożegnanie, — nie uważamy tego za cud, i w rzeczy samej było to czarodziejstwem tylko wtedy, gdy nie było jeszcze możliwe.
Jedno z dwojga: albo przygoda Don Juana jest nieprawdziwa, co zresztą dość prawdopodobne, — albo jest prawdziwa, a w takim razie jest równie naturalna, jak porozumiewanie się przez telefon, tylko może nieco mniej powszednia. Mérimée każe się nam domyślać, że ów przechodzień z cygarem, to dyabeł we własnej osobie. Być może. I na to, będąc człowiekiem zgodnym, przystać mogę. Ale jeżeli dyabeł istnieje, jest on, tak jak my wszyscy, częścią przyrody, która wszystko w sobie ogarnia, a wtedy już niema nic dziwnego, że wyciągnąć może rękę przez całą szerokość rzeki. Wprawdzie podręczniki fizyologii nie mówią o tem jeszcze, ale to tylko dowód ich niedokładności. Wszak pewna, że nie wszystkie zjawiska niezwykłe są opisane w książkach.
W piękne noce letnie przechadzam się niekiedy po wybrzeżach Sekwany w cieniu olbrzymich czarnych koronek kościoła Notre-Dame, wzdłuż ciemnych wód, gdzie drgają miliony odbitych świateł. Księżyc płynie w obłokach; pod arkadami mostu słychać szum połyskujących ponuro fal, myśl błąka się wtedy koło wszystkich okropności życia i koło wszystkich czarów śmierci. Jeśli dyabeł podaje ogień nietylko wielkim bezbożnikom i gwałcicielom cnoty niewieściej, jeśli zechce uwieść także i spokojnego filozofa: to, być może, pewnego wieczoru grzecznie poda mi swe cygaro z jednego brzegu Sekwany na drugi. Wówczas — w myśl swych zasad — uznam to zdarzenie za fakt naturalny i zakomunikuję je Akademii Umiejętności.
To postanowienie świadczy, jak sądzę, o inteligencyi dość pewnej siebie i o umyśle, nie dopuszczającym żadnych niespodzianek. Mimo to wiem, że są chwile, gdy chłód rozumu nas mrozi. Są godziny, gdy się nie chce wcale być rozumnym; i przyznaję, że te chwile nie są wcale najgorsze. Niedorzeczność jest jedną z radości życia; dlatego też ze wszystkich książek na świecie, najtrwalsze i najpewniejsze powodzenie mają bajki i to bajki zupełnie nierozumne: »Ośla skóra«, »Kot w butach«, »Tysiąc nocy i jedna« i nawet »Odyssea«, która również jest bajką dziecinną. Przygody Ulissesa są pełne ślicznych niedorzeczności, takich, jak te, które odnajdujemy również w »Podróżach żeglarza Sindbada«.
Cudowność jest kłamstwem; — wiemy o tem, i chcemy, żeby nam kłamano. A to jest zadanie coraz trudniejsze. Stary Homer i poeci arabscy już nas nie bawią. Żeby módz nas porwać dziś, na to trzeba wyobraźni niesłychanie pomysłowej, trzeba umysłów bardzo uczonych i przemyślnych; takimi są np. Edgar Poë, w swych »Opowiadaniach fantastycznych«, albo Gilbert-Augustin Thierry w swych: »Larmorze«, »Marfie« i »Kosie złotej«.
Stary Apulejus jest również niepoślednim bajarzem i, — przyznać to muszę — dostarczył mi rozkosznego złudzenia cudowności. Powiem wam wszystko otwarcie: Apulejus — to mój grzech; lubię go bez szacunku i to lubię bardzo. On tak znakomicie kłamie! tak dobrze odwraca porządek rzeczy przyrodzonych, a ten widok w chwilach przewrotności napełnia nas radością. On tak całkowicie podziela znieprawiony pociąg do niedorzeczności, to pożądanie czegoś nierozumnego, które każdy z nas kryje w jakimś zakątku swej duszy! Gdy harmonia świata znuży was swą nieubłaganą stałością, gdy życie wyda się wam jednostajnem, a przyroda nudną, otwórzcie »Złotego osła« i podążcie za Apulejusem a raczej za Luciusem w jego niezwykłych podróżach. Od pierwszej chwili ogarnia was atmosfera szaleństwa i szaleć wam każe; musicie podzielać wybryki tego dziwacznego podróżnika:

»Znajduję się więc wśród Tessalii, tej klasycznej ziemi czarów, sławnej stąd na świecie całym... Nie wiedziałem, gdzie zwrócić swe pragnienia i ciekawość; każdą rzecz rozważałem z pewnym niepokojem. Wszystko, com widział w mieście, wydawało mi się odmiennem, niż mi wzrok wskazywał. Zdawało mi się, że wszystko, co tam jest, było wynikiem jakichś dawnych czarów, wywartych przez piekielne zaklęcia. W każdym kamieniu, wyobraźnią rozpoznawałem obróconego w kamień człowieka; ptaki brałem za ludzi pokrytych piórami; drzewa nadbrzeżne — za ludzi odzianych liśćmi; kryniczne źródła wypływały dla mnie z ciał ludzkich. Sądziłem, że portrety i posągi zaczną chodzić, mury przemówią a woły będą wróżyć przyszłość«.

Czyż dziwna, że potem został przemieniony w osła? Przecież Święty Augustyn prawie w to uwierzył.

»I my także — mówi on w »Państwie Bożem«, słyszeliśmy we Włoszech podobne opowieści o różnych miejscowościach tego kraju. Mówiono, że po zajazdach szynkarki, biegłe w rzucaniu czarów, podawały niekiedy podróżnym ser tak zaczarowany, że kto go spożył, przemieniał się natychmiast w zwierzę juczne. Tym zaklętym nieszczęśliwcom kazano dźwigać ciężary, a po ciężkiej służbie powracali oni znowu do swej pierwotnej postaci. W czasie trwania czaru dusza ich nie stawała się zwierzęcą; zachowywali swój dawny ludzki rozum. Apulejus w książce p. t. »Złoty osioł« mówi, że taka przygoda jego samego spotkała; działaniem pewnych ziół przemieniony został w osła, zachowując jednak umysł człowieka. Nie wiadomo, czy autor zapisał tu zdarzenie prawdziwe, czy też wysnutą przez siebie bajkę.«

Istotnie — Apulejus podaje bajkę, bajkę naśladowaną z greckiego; nie on to nawet wymyślił Luciusa i jego przemianę, ale on to dodał do niej jeszcze ziarna szaleju.
Interesująca to postać — ów Apulejus: opisuje go nam p. Paweł Monceaux w swej dokładnej, fachowej a zarazem miłej w czytaniu monografii.
Ten Afrykanin, współczesny Cezarowi Antoninowi, umysł lekki, nie głęboki, błyskotliwy i w głębi rzeczy nie bardzo oryginalny, improwizował głównie i kompilował. Był to duch nieco szalony, ale trzeba pamiętać, że w tych czasach wszyscy byli po trosze szaleni. Jakaś chorobliwa ciekawość zapalała wyobraźnię wszystkich współczesnych. Cuda Apolloniusa z Tyany przejęły dreszczem świat cały; bojaźliwa wiara w czary mąciła najlepsze umysły. Plutarch wywołuje cienie na kartach historyi; cuda wstrząsają łatwo niewzruszoną duszą Tacyta; przyrodnik Plinius jest równie łatwowierny jak ciekawy. Flegon Trallijczyk dla jednego z Cezarów, zamiłowanego w astrologii, napisał książkę »O cudach«. Opowiada tam szczegółowo przygodę zmarłej, która uciekła z pogrzebowej komnaty, aby udać się do łoża młodego cudzoziemca. Ten Trallijczyk był ceniony jako kronikarz i geograf.
Szczęśliwa gwiazda Apulejusa pozwoliła mu się urodzić w tem szalejącem środowisku i obdarzyła go zadziwiającą zdolnością wynajdywania rzeczy niedorzecznych i niemożliwych. Zgłębiał on wszystkie nauki i wyniósł z nich jedynie niedorzeczne zabobony. Fizyka, medycyna, astronomia, nauki przyrodnicze — wszystko to jednakowo wiodło go do czarnoksięstwa. A ponieważ miał wyobraźnię żywą i styl suggestywny, stworzył arcydzieło powieści fantastycznej.
Ten człowiek zdolny, płochy i próżny zostawił po sobie pamięć czarnoksiężnika i cudotwórcy. W epoce wielkich sporów religijnych, gdy chrześcianie i poganie prześcigali się w cudach, ojcowie Kościoła wspominali autora »Przemian« zawsze z nienawiścią i bojaźnią. Już Lactantius w połowie III wieku wspomina o całem mnóstwie cudów Apulejusa; święty Hieronim stawia go obok Apolloniusa z Tyany; święty Augustyn, który nie odróżnia go od bohatera jego powieści, ubolewa, że takiego człowieka przeciwstawiano, a nawet przekładano nad Chrystusa. W tych czasach wyznawcy gasnących już bogów czcili krasomówcę z Madaury, jako jednego z ostatnich swych mędrców. Było to rzeczą naturalną, że przywiązali się oni do filozofa, zamiłowanego w symbolach i dopuszczonego do wszelkich tajemnic. Posąg Apulejusa wznosił się w Konstantynopolu w Leuxipie, a »Antologia« w następujących słowach go opiewa:

»Apulejus z zadumą w oczach ciche z muzą łacińską odprawia związki. Syrena Auzońska wtajemniczyła go w mądrość niewysłowioną«.

W tym dwuwierszu trudno poznać autora czarnoksięskiej i bardzo swawolnej powieści, która nieraz wbrew rozumowi mnie zachwyca. Bardziej zadowolnić może charakterystyka, jaką nam, nie rozpływając się w górnolotnych pochwałach dla swego bohatera, daje P. Monceaux. Apulejus według niego, to przedewszystkiem wprawny krasomówca; ten piękny »zuchwałą pięknością południowca« i wymowny, ale nieco pospolity samochwalca umiał zapanować nad swymi słuchaczami; przez swą nadzwyczajną zręczność oszukując innych, sam się oszukiwał; zmuszając innych do wiary, sam wierzył wszystkiemu.
A jednak w pracach po nim pozostałych tu i ówdzie są ustępy, nacechowane prawdziwą powagą filozoficzną, w których brzmi jakby ostatnie echo tej nieprzewyższonej dotąd nigdy mądrości greckiej. Od dłuższego czasu nie odczytywałem małej rozprawki »O demonie Sokratesa«, ale zachowałem o niej dotąd miłe wspomnienie. Apulejus wierzył w demony. Według niego zamieszkują one sfery powietrzne aż do pierwszej sfery, gdzie zaczyna się eter.
Wolno nam roić takie mrzonki. Ludzie byliby bardzo nieszczęśliwi, gdyby im zabroniono marzyć o niepoznawalnem. Gdym czytał niegdyś tę rozprawę »O demonie Sokratesa«, najbardziej wzruszyła mię jednak podana tam definicya rodu ludzkiego i przepisałem ją sobie wówczas. Znalazłem ją w starych notatkach, prawie cudem, bo nigdy nie zbieram systematycznie materyałów, a zapisany papier przejmuje mię wstrętem i obrzydzeniem. Oto, jak Apulejus określa istotę człowieka:

»Ludzie czynni rozumem, potężni mową, mają duszę nieśmiertelną, zmysły znikome, umysł płochy i niespokojny, ciało nędzne i ułomne, obyczaje ich są różnorodne, błędy jednakowe, śmiałość wytrwała, a nadzieja uporczywa, ich trudy są daremne, powodzenie niestałe; choć każdy z osobna śmiertelny, nieśmiertelni są przez ciągłość gatunku; pokolenia ich płyną bez ustanku, bo czas ich trwania jest krótki; mądrość ich jest spóźniona, śmierć rychła. W swem żałosnem życiu zamieszkują ziemię.«

Czyż nie czuć w tem poważnego, męzkiego smutku, przypominającego pierwszy aforyzm Hippokratesa?
A nawet i ta sama powiastka, w której tylko co podziwiałem zachwycającą niedorzeczność i wymowną cudowność, czyż nie posiada myśli filozoficznej, nawet w swych pustotach. Może Apulejus w swej »Metamorfozie« był tylko zdolnym tłómaczem zasad palingenezy; w lekkiej formie przedstawił może naukę o próbach i pokutach w szeregu następujących po sobie żywotów? Może przemiana Luciusa jest tylko dotykalnym wyrazem trudów życia ludzkiego, nieustannie przekształcających złożone pierwiastki naszej jaźni, którą stokroć mniej znamy, niż poznać pragniemy. Może w książce tak na pozór zabawnej i szalonej, głęboka mądrość jest ukryta? Któż to wie?


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jacques Anatole Thibault i tłumacza: Ludwik Bruner.