Pisma krytyczne/Cezar Borgia
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pisma krytyczne |
Podtytuł | Cezar Borgia |
Wydawca | Polskie Towarzystwo Nakładowe |
Data wyd. | 1904 |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | Ludwik Bruner |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Ród Borgiów potrzebny był, by stać się żywem świadectwem, do czego zdolne jest zwierzę ludzkie, gdy jest potężne i niczem nieskrępowane. Ci zromanizowani Hiszpanie nie przyszli na świat z innem sercem, z inną duszą, niż ogół śmiertelnych. Choć przywykli do zbrodni, nie oderwali się zupełnie od społeczności ludzkiej, z którą łączyły ich krwawiące węzły. Uczucia przyrodzone wybuchają w nich gwałtownie. Papież Aleksander ma gorące serce ojcowskie: u zwłok swego pierworodnego, płacze jak dziecko, i modli się, jak niewiasta. Córka jego, Lukrecja, umie kochać i szczeremi łzami opłakuje np. drugiego małżonka i brata. Najbardziej wynaturzony z Borgiów, Cezar, choć w całem życiu nie okazał iskry uczucia i śladu litości, jednak w sposobie prowadzenia wojny, w zarządzie zdobytemi krajami, ma taki zmysł ładu, rozumu i umiarkowania, że to samo świadczy już o pewnej piękności umysłu. Nie, Borgiowie nie byli potworami w ścisłem znaczeniu tego wyrazu. Ich indywidualność moralna nie była zbrodniczą z przyrodzenia; pojęciami i uczuciami różnili się mało od swego zwykłego otoczenia, od Gaetanich, Savellich, Orsinich. Były to dusze gwałtowne, w pełni władające i używające życia.
Pożądali wszystkiego — i w tem byli ludźmi; byli przemożni — i w tem leży ich straszna zbrodniczość. Nie ukrywajmy tego przed sobą: społeczność ludzka pełną jest Borgiów, to jest ludzi namiętnie pragnących róść w potęgę i używać życia.
Dzisiejsze społeczeństwo ma ich niemało; tylko nie mają oni temperamentu i boją się policyi. Działanie cywilizacyi osłabia popędy przyrodzone, ale natura ludzka pozostała bez zmiany, a natura to jest surowa, egoistyczna, zazdrosna, zmysłowa, drapieżna. Te same nienawiści i pożądliwości, które wybuchnęły płomieniem w Watykanie za czasów hiszpańskiego papiestwa, czają się też dziś w czterech na zielono wytapetowanych ścianach najnędzniejszej kancelaryi naszych urzędów.
Lecz tu zwierzę ludzkie jest mniej silne, mniej namiętne, mniej dumne: tygrys królewski przemienił się w kota domowego. Istota rzeczy jest ta sama, chodzi tu o życie, a już to samo jest rzeczą drapieżną.
Cezar był młodzieniaszkiem, gdy ojciec jego, kardynał Rodriguez Borgia, drogą przekupstwa zasiadł na tronie papieskim. Był to starzec twardy i przebiegły, niesłychanie rozpustny jeszcze i chciwy władzy. Instynkt jego był nieomylny, jak u zwierząt: cynizm — wspaniały. Na tronie Piotrowym, u boku swego posadził piękną Julię Farnese, którą lud rzymski, dodając bluźnierstwo do zgorszenia, nazywał żoną Chrystusa, »sposa del Christo«, a brata Julii, owego Farnese, którego papież oblókł w purpurę, zwał kardynałem kotyliona, »cardinal della Gonella«. Rzymianie słuchali tego i uśmiechali się tylko. W owych czasach od nizin do szczytów naród cały był w szale cielesnym. Ten stary opasły kapłan był wielki w swem zepsuciu, gdy na Lukrecyi uroczystościach weselnych lał likiery i wina za gorsety szlachcianek rzymskich, lub po kolacyi, siedząc obok córki, przyglądał się tańcom nagich kurtyzan, przy świetle wbitych w ziemię pochodni. A tymczasem fale Tybru każdej nocy wyrzucały zwłoki ludzkie i codziennie słychać było o czyjejś chorobie i śmierci. Ojciec święty miał zupełnie niezawodne sposoby, by pozbywać się nieprzyjaciół. Po za tem był dobrym chrześcianinem, nigdy nie błądził w rzeczach wiary i wszelkiemi siłami starał się powiększać dobra Piotrowe. Ale nadewszystko kochał swe dzieci i obdarzał je godnościami i zaszczytami: córkę swoją Lukrecyę mianował strażniczką pieczęci papieskiej, regentką Watykanu, gubernatorem Spolety.
W piętnastym roku życia, Cezar był arcybiskupem Pampeluny, w siedmnastym kardynałem Walencyi. Ambasador księcia Ferrary, odwiedziwszy go w domu jego na Transtevere, tak go przedstawia w swej relacyi: »Wybierał się właśnie na polowanie, ubrany był wspaniale, w jedwabie, z bronią u boku, zaledwie niedostrzegalna tonsura zdradzała osobę duchowną. — Rozmawialiśmy, jadąc obok siebie. Jest to człowiek wyższego umysłu i doskonałego charakteru; jest przytem nadzwyczaj skromny«. — Współcześni zawsze sławili skromność Cezara i jego siostry Lukrecyi. Rzecz tylko w tem, co przez to oznaczyć chcieli, i czy nie zwali skromnością wytwornej wstrzemięźliwości ich słów i ruchów.
W takim razie Cezar zasłużył na te pochwały; pomimo że nie obce mu były nauki świeckie i duchowne, że był teologiem, humanistą, a nawet poetą, — był bardzo milczący i zamknięty w sobie. Ci, co go bliżej znali, nazywali go »panem bardzo samotnym i tajemniczym«, »molto solitaro e segreto«. Lubował się w wspaniałych tkaninach, pięknych klejnotach, kamieniach drogocennych; w szaty świetne przybrany, kręcąc w palcach złotą kulkę, napełnioną wonnościami przechadzał się, snując w umyśle te plany wielkie, któremi później miał się zachwycać Machiavel. W tym kraju i w tych czasach, gdy piękność była chlubą, Cezar był olśniewająco piękny; ród Borgiów w latach dojrzałych szpeciła tusza, w pierwszej młodości byli jednak wszyscy prześliczni.
Ten piękny, jasnowłosy książę, »blondo e bello«, marzył o zrzuceniu ciążącej mu purpury i o przypasaniu miecza. Ale miecz, którego pożądał, miecz jeneralskiego kapitana milicyi papieskiej, był we władaniu brata jego, starszego syna papieża, księcia Gandii — a ten z pewnością nie da go sobie wydrzeć.
W dwudziestym roku życia Cezar popełnił swoją pierwszą zbrodnię, a było to arcydzieło zbrodni. Obaj bracia spotkali się na uczcie w domu swej matki Madonny Vanozza. Była to uczta pożegnalna; obaj mieli nazajutrz Rzym opuścić: Cezar, aby wziąć udział w koronacyi króla Neapolu, Gandia — dla przyjęcia inwestytury nowych dóbr, nadanych mu przez papieża. Uczta skończyła się późno w nocy. Cezar na mule, Gandia konno wyjechali razem udając się w kierunku Watykanu; przed pałacem kardynała Sforzy książę Gandii pożegnał brata i zapuścił się w wąską uliczkę. —
Do siebie nie wrócił już więcej. Przez dwa dni papież kazał go szukać wszędzie; — nadaremnie. Trzeciego dnia posłano trzystu rybaków, by przeszukali dno Tybru; jeden z nich wydobył z toni zwłoki księcia Gandii z przebitą szyją, dziewięcioma ranami pokłóte. Boleść ojca była straszna i bezgraniczna; ten człowiek namiętny, do głębi serca wstrząśnięty, jęczał i płakał bez ustanku. Pycha jego skruszyła się razem z weselem: błagał Boga o przebaczenie, a równocześnie zarządził śledztwo; chciał wiedzieć prawdę, niecierpliwie pragnął wyjaśnienia tajemnicy.
Każdy dzień nowe przynosił wskazówki, znaleźli się świadkowie, którzy widzieli morderców, jak podtrzymywali chwiejące się na koniu ciało i rzucili je do rzeki... już, już miano znaleźć winowajców. Wtem nagle papież zawiesił śledztwo; obawiał się, że już wie za dużo, nie chciał wiedzieć, kto był mordercą syna, nie chciał znać imienia, które już cały Rzym po cichu powtarzał.
»Jego Świątobliwość już nie szuka więcej«, mówi jeden ze świadków, »i wszyscy w Watykanie twierdzą, że musi już wiedzieć prawdę«.
W trzy tygodnie później Cezar powraca do Rzymu. Święte Kollegium zgromadza się w Watykanie, gdzie oczekiwał już papież, by stosownie do zwyczaju dać błogosławieństwo papieskie synowi, którego od czasu morderstwa nie był widział. Doszedłszy do stóp tronu, Cezar pochylił głowę, ojciec otworzył mu ramiona, i milcząc, pocałował go w czoło, poczem zstąpił z tronu. Eo deosculato descendit de solio. Całując to czoło kainowe, nieszczęsny ojciec musiał odczuć całą boleść i gorycz, jaką może objąć dusza ludzka, i milczenie jego pełne jest wymownej, bezgranicznej rozpaczy. Ale Aleksander VI. to człowiek ulegający wrażeniom; uczucia nawet najsilniejsze przemijają w nim szybko. Niezadługo zapomni o krwawych zwłokach na dnie Tybru, i mimowoli podziwiać będzie syna, który nie uląkł się ni ojca, ni Boga; pozna w nim krew swego rodu. Papież zdejmie z Cezara purpurę, która nie przystoi takiemu śmiałkowi, a obdarzy go za to dostojeństwami i dobrami zgładzonej ofiary. Cezar będzie strażnikiem kościoła, a gdy zdobędzie Romanię i zawładnie znów miastami, które były dziedzictwem Piotrowem, serce ojca zadrży z miłości i szczęścia.
W trzy lata później na wieść o powrocie syna, papież tak jest wzruszony i zgorączkowany, że nie udziela już audyencyj, płacze i śmieje się naprzemiany.
Czy te uczucia nie zdradzają natury bardzo prostej i dzikiej? Czy nie tak wystawiamy sobie dusze jaskiniowców?
Największą zbrodnią Cezara pozostanie zawsze zabójstwo księcia Gandii, lecz i inne mordy jego, np. Alfonsa de Bisceglie, drugiego męża Lukrecyi, mają zawsze praktyczny tylko cel na względzie. Cezar zabijał zawsze chłodno, bez fantazyi, z czystego wyrachowania; chyba niepodobna zbrodni obmyślić przezorniej. We wszystkie swe zamiary ten jasnowłosy kładł rozum niezwykły i żądzę nadludzką.
Cezar, zręczny tancerz, między dwoma szturmami prowadzący symboliczne balety, był prawdziwym Herkulesem.
W dzień św. Jana, 24 czerwca 1500 roku, stosownie do mody przez Aragończyków wprowadzonej od czasów Kalliksta, odbywała się w Rzymie walka byków. Cezar z odsłoniętą twarzą, w zwykłym stroju, pieszo wszedł na arenę, uzbrojony jedynie krótką szpadą i muletą. W pięciu spotkaniach zmierzył się z pięcioma bykami i zabił wszystkie, ostatniego położył jednem pchnięciem szpady przy namiętnych okrzykach rozentuzyazmowanego tłumu.
Na uroczystościach weselnych z powodu trzeciego zamęścia Lukrecyi Borgii, 2 stycznia 1502, odbywały się ponownie walki byków na placu św. Piotra. Tym razem Cezar konno wjechał na arenę i natychmiast, lancą natarłszy na byka trupem go położył. Również potykał się później pieszo otoczony »quadrillą« z dziesięciu Hiszpanów.
W burzliwem życiu największą rozkosz znajdował zapewne w niespożytej sile swych mięśni; widywano go często, jak skręcał sztaby żelazne, łamał podkowy i rwał nowe, grube liny.
Kronikarze wzmiankują, że po zdobyciu Ceseny, co niedziela otoczony towarzyszami bitew i hulanek, udawał się na pobliskie wzgórza, gdzie wedle ludowego romańskiego zwyczaju odbywały się zapasy siłackie. Niepoznany brał w nich udział, zachęcając towarzyszów, aby za jego przykładem mocowali się z chłopstwem.
Kobietami gardził; poślubiwszy Karolinę d’Albert, córkę króla Nawarry, opuścił ją w kilka dni po ślubie i nigdy nie widział jej więcej. W jednej z wypraw swoich w Romanii upodobał sobie piękną żonę kapitana weneckiego i kazał ją porwać; w Kapui zachował dla siebie najpiękniejsze branki, w namiocie jego widywano piękną, wysoką dziewczynę, której nikt nie znał nazwiska, ni pochodzenia, i która towarzyszyła mu na wyprawach wojennych. Matka dwojga jego nieślubnych dzieci nieznana jest nawet z imienia; żadna kobieta nie była nigdy na chwilę przedmiotem jego myśli. Ale człowiek ten piękny i silny w jednym dniu stracił przy kobiecie zdrowie swe i piękność. W dwudziestym piątym roku życia twarz jego pokryła się krostami i pryszczami, które nie zniknęły aż do śmierci. Oczy jego stały się podobne do zaropiałych jam. Odtąd był odrażający.
Wiadomo, że ze śmiercią Aleksandra VI. upadła potęga Cezara. Zdradzony przez Gonzalva z Korduby, książę Romanii musiał zrzec się państw zdobytych. Dwa lata był jeńcem Ferdynanda Katolickiego, a gdy udało mu się zbiedz z zamku Medina del Campo, ofiarował usługi swemu szwagrowi, królowi Nawarry i w szale boju dał się zabić pod Vianą.
W jego krótkiem życiu więcej podziwiano nawet świetną jego inteligencyę, niż chłodną zbrodniczość. Był to wódz znakomity i zręczny polityk. Machiavel podziwiał w nim człowieka, szukającego w każdej sprawie prawdziwej rzeczywistości. »Jest to«, wyrażał się o księciu Romanii, »pan świetny i pyszny, a w czynach wojennych tak śmiały, że największe wyprawy niczem się dlań zdają. Gdy chodzi o zdobycie sławy i powiększenie swych dzielnic, nie zna ni spoczynku, ni znużenia, ni niebezpieczeństwa. Zdaje się być wszędzie równocześnie, umie zaskarbić sobie miłość żołnierzy, potrafi zebrać najlepsze wojsko w całej Italii, a te okoliczności, w połączeniu z wyjątkowem szczęściem, czynią zeń zwycięską i potężną osobistość«.
Nie ulega wątpliwości, że Cezar Borgia był najzręczniejszym człowiekiem swego wieku.
Niewątpliwe są dowody, że Cezar był łagodny dla swych poddanych, nie obarczał ich podatkami, w potyczkach był zawsze pierwszy na czele swych hufców, nie odtrącał nikogo, kto zwracał się doń z prośbami o uwolnienie jakiegoś jeńca, wygnańca, czy opornego żołnierza — lub błagał jego łaski i szczodrobliwości. Natomiast na zdzierców i łupiezców nie znał litości. Był na tyle zręczny, że umiał być sprawiedliwym i ludzkim, gdy tego zachodziła potrzeba.
Był on połączeniem najczarniejszej duszy z świetnym i rozległym umysłem. Czyż dlatego powiemy, że był wielkim geniuszem? Nie, ostatecznie bowiem nic nie zbudował; demon, który nim władnął, zgładził szybko jego dzieła i własne jego życie. Dobrze jest przypomnieć sobie pocieszające słowa pewnego historyka-optymisty, że tylko wielkość moralna ma dar istotnej twórczości.