Po śmierci (Komorowski)/Scena I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Po śmierci |
Wydawca | Wydawnictwo „Nowin“ |
Data wyd. | 1868 |
Miejsce wyd. | Lwów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Słuchaj-no mój Piotrusiu, rzuć już raz ten dziennik
Do djabła! — Ot, wolałbyś raczej patrzyć w sennik,
To choćbyś na loterji może spłatał terno —
A cóż ci z tego przyjdzie, że przeczytasz mierną
Gazeciarską krytykę mej aktorskiej famy?...
To balsam dla artysty!...
Niech takie balsamy
Kaci drą! na coż mi dziś wszelka sława zda się?...
A bah! wszakże złociste krzesło na Parnasie!...
Tak — miejsce na Parnasie! uniżony sługa!
Na ziemi niech artysta do muz sobie mruga
I cieszy parnasową twoją perspektywą,
Bo mniej dla niego pewnie byłaby godziwą
Ludzka żądza — naprzykład...
Bifsztek na pół krwawy...
Głupiś!...
Żónka — przepraszam!...
Co dzisiaj z tej sławy,
Która ani ogrzeje cię, ani przytuli?
Niech sobie kokietują z muzą ludzie czuli,
Głupcy niech poprzestaną na swoim Parnasie:
Dla mnie to nie wystarcza.
Lub raczej, w nawiasie
Powiedziawszy, gwałtowne dają się czuć braki
Pewnej połowy ludzkiej —
O losie w zygzaki
Wysnuty — losie głupi — losie czczy i mglisty
I grzęzki — losie... słowem, o losie artysty!
Niech cię... ha! nie dokończę tej prześlicznej ody...
Patrzcie ludzie! ot, przeciem taki zdrów i młody
Jak na świecie miliony innych — nawet może
Od innych ja czujący bardziej życie boże —
Ja — przecie ani gołąb’, ani też wymoczek:
Ja, z góry zrzec się muszę wszelkich ładnych oczek,
Aktor bowiem, mam muzę i bobkowe liście!
Ha, ha! do nóżek ścielę się panu artyście!
Dziękuję! bardzo pięknie dziękuję! upadam!...
Protoplastą artysty nie jest więc ten Adam,
Któremu na sam tęskno było nad Gangesem,
A Bóg się ulitował i złączył go...
Z biesem...
Nie wspomnę już o bardziej specjalnym przesądzie.
Ku aktorom!
Pan aktor jeździ na wielbłądzie
W oczach świata — strasznemi saharskiemi pustki:
Saharą artystyczna kieszeń, gdzie prócz chustki
Do nosa nic nie znaleźć...
Stare rękawiczki...
A! pardon!... Zaś wielbłądem, są owe pożyczki
Izraelskie...
Niestety! śliczne mi obrazy!
Mój dług!... (skłania głowę na piersi.)
Ten kończy jazdę: arab do oazy
Zawija — zaś artysta poznaje się z kozą...
O terminy!...
O pustki!...
O przesądów zgrozo!...
O serca zapatrzone!...
Ojcowie nieczuli!...
O węże! „coście serca dwa naraz zatruli!...“
O długu mój!...
O leku!...
O nicość!...
O światy!...
O dniu jutrzejszy!...
Sądny dniu!...
Mojej wypłaty!....
O żołądku tęskniący!
Artystyczna sławo!...
Muzo!...
Plumps!... teraz stoisz — ni w lewo, ni w prawo!...
Kędy spojrzeć chcesz — ciemno... przepaść z każdej strony
Pod nogami — tu termin Icka, jak szalony
Piorun wypadać zda się z chmur i godzić..
W kieszeń!
Bardzo smutną... Zginąłem! nie masz już pocieszeń
Dla mnie, tu na tym świecie!
Ej, a coż by na to
Rzekł ktoś — z pierwszego piętra...
Toć mniejsza z wypłatą —
Ale właśnie — i właśnie to piętro...
Rzecz inna!
Piętro — a raczej córka gospodarza: — zwinna
Jak muszka świętojańska — oczki jak dwa bratki —
Szatynka — miód tchnie z ustek, a liczka — opłatki...
To dalipan wartało już popuścić tręzle
Sercu — czyli tam raczej powiedziawszy zwięźle:
„Zakochać się po uszy!“
Ba! „zakochać“ samo
Głupstwem! ale co zrobić z tą przeklętą tamą
Co mię grodzi od Stasi? co zrobić z tym papą
Co ma herb, dom — i w domu swoim jest satrapą!
O, sęk ten pan gospodarz! z ócz można mu czytać
Że w aktorze nie bardzo rad zięcia powitać,
Człowiek wysokich progów i strasznego wąsa —
Przytem zrzęda, na sługi cały dzień się dąsa,
Łaje, gdera i wszystkiem co w domu pomiata,
A nawet, jak wiem pewnie, ma coś i z warjata...
Jako żywo!
Ba, właśnie wiem to od lokaja,
Który po kilku chorych dziennie mu naraja,
I ci służą za kozłów jakiejś tam praktyki
Durnopatycznej...
A więc papa ma swe bziki?
Dobrze wiedzieć.
Tfy! dziwne bo jakieś sposoby
Kuracji, a na wszystkie pod słońcem choroby
Jedne, i mianowicie: machanie rękami
Pod nos choremu, co też czasem i omami
Aż do snu...
To magnetyzm pewnie! a, rzecz nowa,
Teorja cudotwórcza!
Niech sobie kpi zdrowa
Z chorych ludzi! Więc papa ma pasją się biesić
Nad chorymi, i twierdzi, że nawet i wskrzesić
Już po śmierci możnaby owem cudotworstwem...
Mentykaptus widocznie!...
Co gorsza, z aktorstwem
Na bakier... Pietrze, Pietrze! coż że ty przekradać
Umiesz listy do Stasi, albo się ujadać
Z żydami? Jeśliś mądry, powiedz — ja za głupi —
Co będzie gdy mi moję Stasieńkę zakupi
Ten złoty Holofernes, co się o nią stara?
Ej, czyżby?
Ba, czy nie znasz starego tatara,
Którego los bezczelny robi ojcem Stasi,
Na psikus, najwyraźniej!
A któż to się łasi
Do panny Stanisławy? po pierwszy raz słyszę...
Ach, jakże ja ci tego Adonia opiszę?
Usta wprzód przypraw złote, na organ wymowy
Tchnij eterem złocistym — w pierścień brylantowy
Opraw nadto słóweczko każde — każdą zgłoskę —
Pod literą rozumiej tysiącduszną wioskę;
W każdej duszy...
Dość, gwałtu! dość, bo nie udźwignę.
Masz go!
Ej, bo pan mówi przez złotą malignę!
Masz go! z wszystkich stron jego świeci złoto bose!
Aj, aj!
On w złoto bardziej bogaty, niż w rosę
I w kwiaty i w promienie najczulszy poeta!
Ho! tutaj protestuję...
A jego kaleta
Po brzeg pełna pekunią, jak wodą Atlantyk...
Czy młody?
Grat — rudera — z podagrą romantyk!
Bryła złota, przelana na model barona!
A serce?
W bokobrodach i w szkiełku.
Coż ona?
Panna Stasia co na to?
Co? co? — biedne dziecię!
I coż zostaje dla niej oprócz łez na świecie?
Ten wielki mongoł — ojciec — każe iść za cielca:
Dwa dni zostają jeszcze na ślub do popielca,
I w tych dniach będzie może już po mojej Stasi!...
I artyście wieść przyjdzie nadal żywot ptasi!...
Och, och, och!...
Ej, bo coś mi pan naprawdę czmuci?...
Fe, dalipan żałośny!... mię to bardzo smuci,
Gdy pana widzę takim... Gdzie smutek — a aktor?...
Pochlebca!...
Ot, ja sobie już ćwierćwieczny faktor
Tego stanu, i muszę z nim być już do grobu...
Jak osioł wzwyczajony do jednego żłobu,
Nie kwapię się już nawet za wonniejszem sianem.
Kto czyim — moim tylko aktor będzie panem!...
Więc też znam ja już dobrze, dobrze swoich ludzi:
Przy takim panu człowiek nigdy się nie znudzi,
Mówi do cię — i jakby czytał z jakiej roli...
Gdy łaje — możesz przysiądz, że tylko swywoli,
A już o smutku jego człowiek nie zamarzy!...
Po prawdzie, smutek jemu nawet nie do twarzy!
I kiedy ujrzę czasem... ot, jakby w tej chwili
Mego pana — to myślę, że mię oko myli,
Że to nie ten sam pan mój... Gdzież humor? gdzie wena?...
Lecz wszystko dobrze będzie! Najprzód: wiwat scena!
A potem pomyślimy nad zgubą Krezusa...
Poczciwy!... Coż byś myślał?
A gdyby psikusa
Jakiego mu wypłatać, sążnistego?
Na nic!
Jego złoto możniejsze od wszystkich szatanic
I szatanów...
A biesy! użyczcie mi rogów?...
Widzisz, to nie tak łatwo...
Do miljon prologów!
I ta śliczna Stasieńka...
Oh, oh, jego żona!
Ho, to pytanie! hola!... choćbym miał Mamona...
Nie dopuszczę!... Co? w łapy tego...
Podagrzysty!
Tego złotorogiego Apisa?...
Tej glisty
Z żółtem sercem w monoklu?...
Lub w złotym guziku!
A, poczekaj no Waćpan!...
Stój hipochondryku!
Patrzcie, on tylko siebie chce widzieć brylantem!
Musi być egoistą!...
I kutwą!...
Pedantem!
I on miałby aniołka tego?...
Moją Stasię
Kochaną?!...
Stój łupieżco!
Bandyto! a zasię!...
Bah! lecz tu trzeba radzić, radzić przedewszystkiem,
Jakby najlepiej było uporać się z chłystkiem?...
Tak, tak! więc radźmy, radźmy jak się pozbyć łotra...
No — a gdyby naprzykład napędzić mu piotra?...
Pietrze, tyś zawsze piotrem!...
No, no — myślę: boja...
Ale coż to pomoże nam?...
Masz!